„W końcu pojawiła się pierwsza ulica – ale nie było przy niej żadnego antykwariatu. Prawdopodobnie była to jedyna ulica w całym Książkogrodzie, przy której nie było antykwariatu, i akurat tam musieliśmy się zapędzić! Co za marnowanie czasu! Dyszałem z niecierpliwości, inni przeklinali. Dalej! Dalej!
Następna ulica: cztery antykwariaty, ale żaden nie miał znaku trójkoła. Cholera, są do niczego! Dalej!
Następna ulica: dwanaście księgarni, z tego dwie ze znakiem trójkoła – wśród triumfalnego wrzasku zaatakowaliśmy sklepy, wpadliśmy tam jak horda zalanych barbarzyńców, tak gwałtownie i głośno, że klienci w sklepie od razu uciekli, a właściciele obwarowali się za kontuarami, rzucając w naszym kierunku przerażone spojrzenia.
Rozglądałem się gorączkowo. Książki, nareszcie! Które wziąć? Obojętnie! Najważniejsze są książki! Kupować! Kupować! Chwyciłem wielki kosz na zakupy i wrzucałem do niego książki jak leci, zmiatałem je z regałów, nie zwracając uwagi ani na tytuł, ani na autora, ani na cenę, ani na ich stan. Było mi wszystko jedno czy jest to pierwsze wydanie czy tania tandeta, czy książki utrafiały w któreś z moich zainteresowań, czy też kupowanie ich nie miało żadnego sensu. Dopadł mnie nienasycony głód książek, który można było ukoić tylko w jeden sposób: kupować, kupować, kupować”.
„Miasto Śniących Książek” Walter Moers , Wydawnictwo Dolnośląskie, 2006, s. 131.