Dodany: 26.11.2010 13:54|Autor: paren

Książki, w których się czyta książki


Czytatkę uzupełniłam 4 listopada 2012 o godz. 10:33.


Czytanie sprawia, że przenosimy się gdzieś poza granice czasu i przestrzeni. Czytanie uwalnia nas od ograniczeń układów społecznych, pozwala nam się z nich wyswobodzić. Kogokolwiek spotkamy na stronach czytanej książki, w jakiekolwiek życie pośrednio się wcielamy - to wszystko głęboko nas dotyka. Czytanie bawi, zmienia nasze postrzeganie świata, otwiera oczy, ukazuje całkowicie inna koncepcję życia i jego wartości. Książka to poszukiwana przez wielu recepta na nieśmiertelność. Pozostawione dla przyszłych pokoleń myśli i słowa są słyszalne zza grobu, gotowe by wskrzesić czyjąś pamięć.
[Joe Simpson: Zew ciszy. Katowice 2005, s. 178]



Niedawno wybierałam fragmenty o książkach i o prywatnych biblioteczkach, a "przy okazji" zebrałam cytaty z opisami sytuacji, w których znaleźli się bohaterowie literaccy - miłośnicy książek, oddający się naszemu ulubionemu zajęciu.


Oto wybór takich fragmentów.

Bazę dla tego zestawienia tworzy książka "Przyślę panu list i klucz":


* Istotą życia Ojca były książki. Ojciec czytał ciągle. Czytał przy jedzeniu, czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu w fotelu, wieczorem w łóżku.


* Ojciec uważał, że książki, której nie ma się zamiaru czytać powtórnie, nie warto czytać po raz pierwszy. Mądra ta zasada zupełnie nie przeszkadzała mu pochłaniać wszystkiego, co wpadło w rękę.


* Na wołanie Matki:
— Obiad na stale! — z trzech miejsc w naszym mieszkaniu podnosiły się trzy lunatycznie zaczytane postacie i doczytując jeszcze ostatnie zdania w drodze zdążały do stołu. Każdy siadał na swoim zwykłym miejscu i powstawało krótkie zamieszanie o cukiernice, solniczki i inne podstawki pod trzy książki. Ojciec, jako najsilniejszy, zdobywał zawsze dla siebie cukierniczkę. My z Aliną wyrywałyśmy sobie talerz z chlebem, po cukiernicy najlepsze na stole oparcie. Ojciec, który zawsze przy obiedzie był w najciekawszym miejscu i któremu nasze jazgotanie przeszkadzało, uciszał nas przyjacielskimi klapsami. I wtedy zapadała błoga cisza, i „słychać było tylko smakowite siorpanie”. Nasza trójka z nosami w książkach łykała to, co znalazło się na talerzach, nie bardzo zwracając uwagę na ilość i jakość posiłku.


* Jakoś do ostatniej chwili nic mogłam się zdecydować, co zabrać, i ciągle to wyjmowałam książki z szafki, to wkładałam, to znów wyjmowałam inne. I w tym momencie wpadłam na dobry pomysł, żeby pożyczyć Trędowatą od Stefy. Była to jej jedyna książka poza książeczką do nabożeństwa. [...]
Toteż natychmiast gdy pociąg ruszył i zniknął mi z oczu Ojciec powiewający wielką płachtą chustki do nosa — pożegnania na peronach lubił odgrywać ostentacyjnie — zabrałam się do czytania. W przedziale jechał jakiś ksiądz, pani z dziewczynką w moim wieku i jeszcze parę osób. Zresztą szybko cały przedział i pociąg, i podróż, i wszystko, co się mnie tyczyło, znikło mi sprzed oczu wobec czarownej historii Stefci Rudeckiej, która zaczęła się przede mną rozgrywać na kartach czytanej książki.[...]
Z wypiekami na twarzy gnałam przez książkę bez tchu z jedną myślą: co dalej? zapominając zupełnie o paczce z prowiantem uszykowanej przez Stefcię na drogę.
Z początku przeszkadzali mi moi towarzysze podróży. Ksiądz parę razy przerwał mi czytanie trapiąc się rychłą utratą mego wzroku. A ta pani, która, jak widziałam w Warszawie, mizdrzyła się do Ojca, usiłowała teraz nawiązać ze mną rozmowę i zaznajomić ze swoją córką, żeby nam się droga do Zakopanego nie dłużyła.
Nie dłużyła!!!
Odburkiwałam coś nieprzytomnie. Zrażeni więc moją nieuprzejmością, współtowarzysze podróży przestali się mną interesować.
Nie czułam głodu, nie czułam, że ścierpłam, siedząc ciągle w jednej pozycji. Nie czułam też wstydu, gdy zorientowałam się, że w moim sercu nie ma już miejsca ani dla Nienaskiego, ani dla Przełęckiego i że całe moje serce oddane jest Waldemarowi ordynatowi Michorowskiemu. [...]
W tym miejscu okazało się, że pociąg wjechał w góry, więc wszyscy zaczęli się miotać przy oknach i podziwiać tak zwane „widoki”. I znów zaczęli mnie zaczepiać, żebym podziwiała razem z nimi. Odburknęłam, że tą drogą jeżdżę dwa razy w tygodniu i znam każdy krzak. No bo jeśli dwanaście lat przeżyłam bez widoku gór, to mogę przeżyć jeszcze dwie godziny, a od tej książki nie oderwie mnie żadna siła. Toteż przesiadłam się w drugi kąt przedziału oddając im okno. [...]
Stefcia Rudecka umarła!
Oparłam głowę o książkę i zalałam się tak rozpaczliwymi łzami, że całe towarzystwo odskoczyło od okna i rzuciło się do mnie usiłując się dowiedzieć, dlaczego płaczę. A przecież nie mogłam z nimi rozmawiać o tak subtelnych sprawach. Ukryłam więc głowę w czyjś płaszcz wiszący koło mnie i łkałam. Ksiądz zaczął szeptać do tej pani z dziewczynką, iż przewidywał, że z tym dziwnym dzieckiem będą w drodze kłopoty.
Nareszcie pociąg zwolnił i stanął. Było to już Zakopane. Jak nieprzytomna włożyłam płaszcz i beret, wzięłam walizkę, ktoś wepchnął mi w drugą rękę paczkę z nieruszonym prowiantem na drogę.
Matka na widok mojej zapuchniętej z płaczu twarzy przeraziła się ogromnie i, jak to czynią wszystkie matki na świecie, chwyciła mnie w ramiona, toteż rozszlochałam się jeszcze bardziej. Ponieważ na żadne z jej przerażonych pytań nie mogłam odpowiedzieć, Matka wepchnęła mnie do bufetu stacyjnego. Naokoło nas rozstępowali się ludzie z bardzo współczującymi twarzami. W bufecie Matka kazała mi wypić trochę wody sodowej i zaczęła się dopytywać:
— Bój się Boga... — tak zaczynała zawsze, gdy była zdenerwowana. — Bój się Boga. Co się stało?
— Stefcia umarła — odpowiedziałam dzwoniąc zębami o szklankę.


* Wróciłyśmy o północku obładowane książkami. Od rana też rozłożyłyśmy się z warsztatem pracy na werandzie. Czytałyśmy głośno na zmianę z zegarkiem w ręku. Ta, która nie czytała, zapisywała wszelkie szczegóły i szczególiki, które po każdym rozdziale powtarzałyśmy sobie, wypytując się nawzajem. Poza tym szykowałyśmy łapanki na wujka, bo w programie turnieju zostało ustalone, że i my będziemy zadawały pytania. [...]
Dwa tygodnie obkuwałyśmy się, jakby do jakiegoś straszliwego egzaminu, przesiadując całe dnie na werandzie, obłożone książkami i notatkami.


* Wobec tego zaraz po obiedzie zabierałam książkę i wynosiłam się do Mizi i Lusi. Ich spokojne staropanieńskie bytowanie bardzo mi odpowiadało. Nigdy nie nudziłyśmy się. Popołudnia spędzałyśmy zwykle następująco: jedna czytała głośno jakąś książkę, druga cerowała pończochy, trzecia stawiała pasjanse. Wychodziłam od nich zadowolona, w poczuciu mile spędzonego czasu.[...] Bawiłyśmy się królewsko.
Barkis z początku patrzył na nas jak na pomylone, ale stawiałyśmy przed nim dobrą czarną kawę i dawałyśmy mu karty do pasjansów, żeby tylko nie przeszkadzał. Powoli tak się znarowił, że przychodził prawie co dzień, żeby go nie ominął dalszy ciąg książki, którą się zainteresował.


* Dla mnie właśnie Przeminęło z wiatrem było taką książką.
Czytałam przez całą noc. Zaczęło się robić widno, gdy zasnęłam. Obudziłam się o dziesiątej. Nie było więc sensu iść o tak późnej porze do biura. Wobec tego zjadłam śniadanie i wróciłam do łóżka czytać dalej. Trapiła mnie co prawda myśl o sprzątaniu mieszkania, ale miałam przed sobą całe popołudnie. O godzinie piątej wypędził mnie z łóżka głód i miauczenie Ptolka. Nałożyłam więc na nocną koszulę prochowiec i wyskoczyłam do najbliższego sklepiku po kiełbasę, bułki i mleko.
Pokrzepiona na ciele, pokrzepiałam się na duchu myślą, że posprzątam w niedzielę rano.
Do której godziny w nocy czytałam, nie wiem, bo stanął nienakręcony zegarek. O której godzinie obudziłam się w niedzielę, też nie wiem, z tego samego powodu.
Do jedzenia miałam w domu już tylko dwie tabliczki czekolady. Całe szczęście, że Ptolemeusz lubił czekoladę, tak samo jak ja. Postanowiłam więc spokojnie skończyć książkę, a zostało mi zaledwie około stu stron, i potem oddać się sprzątaniu i szykowaniu na dansing. Zbliżałam się już do końca tej fascynującej powieści, gdy ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Odruchowo, myślą tkwiąc cały czas w książce, podniosłam się i otworzyłam.
Przed drzwiami stali Mizia z Połanieckim. Uśmiechnięci, weseli i wyelegantowani.

Przyślę panu list i klucz (Pruszkowska Maria)


===============================


Twoja mama westchnęła, kiedy zobaczyła nowe książki, i spytała, gdzie się z nimi podziejemy, ale potem oczywiście razem zabraliśmy się do rozpakowywania. Wtedy co wieczór jej coś czytałem.
- Ty czytałeś...?
- Tak. Co wieczór. Mama to uwielbiała. Tego wieczora wybrała Atramentowe serce. Zawsze lubiła powieści przygodowe, historie pełne blasku i mroku. Potrafiła wymienić po kolei rycerzy Okrągłego Stołu, wiedziała wszystko o Beowulfie i Grendelu, o starych bogach i nie tak starych bohaterach. Lubiła też opowieści o piratach, ale najbardziej jej się podobało, jeśli w książce występował przynajmniej jeden rycerz, jeden smok i jedna wróżka. Musisz wiedzieć, że zawsze była po stronie smoków. W Atramentowym sercu nie było wprawdzie smoków, ale za to dużo blasku i mroku, a także wróżki i skrzaty... Twoja mama lubiła również skrzaty i gnomy. Znała je wszystkie: Brownie, Bucca Boo, Fenodoree i Folletti o skrzydełkach motyla. Daliśmy ci więc stertę książek z obrazkami, usadowiliśmy się obok ciebie na dywanie i zacząłem czytać.
Meggie oparła głowę na ramieniu Mo i wbiła wzrok w gołą ścianę. Na brudnym białym tynku zobaczyła siebie taką, jaką znała ze starych zdjęć: malutką, z tłustymi nóżkami, jasnoblond włosami (później jej dopiero ściemniały), drobniutkimi paluszkami przekładającą kartki ilustrowanych książek. Zawsze tak się działo, kiedy Mo opowiadał: Meggie widziała barwne, żywe obrazy.
- Ta historia bardzo nam się podobała - ciągnął ojciec. -Trzymała w napięciu, była dobrze napisana i zaludniona najdziwniejszymi stworami. Twoja matka lubiła, kiedy książka wciągała ją w nieznane, a Atramentowe serce szczególnie przypadło jej do gustu. Czasami działy się tam rzeczy okropne i za każdym razem, kiedy sytuacja stawała się zbyt napięta, twoja mama kładła palec na ustach, a ja ściszałem głos, chociaż dobrze wiedzieliśmy, że jesteś zanadto zajęta swoimi obrazkami, by przysłuchiwać się mrocznej opowieści, z której zresztą i tak byś nic nie zrozumiała. Na dworze było już zupełnie ciemno, pamiętam to jak dziś, była jesień, ciągnęło przez szpary w oknach. Napaliliśmy w piecu - pudełko po butach nie miało centralnego ogrzewania, tylko piec kaflowy w każdym pomieszczeniu - i zacząłem czytać rozdział siódmy. I wtedy to się stało... Mo umilkł. Patrzył przed siebie, pogrążony w bolesnych wspomnieniach.
- Co? - szepnęła Meggie. - Co się stało, Mo? Ojciec spojrzał na nią.
- Wyszli stamtąd - powiedział. - Po prostu nagle pojawili się w drzwiach, tak jakby przyszli z dworu. Kiedy się do nas odwrócili, rozległ się szelest, jak gdyby ktoś rozwijał kartkę papieru. Stało się to, zaledwie wymówiłem ich imiona: Basta, Smolipaluch, Capricorn. [...]
- A moja mama? - Z gardła Meggie wydobył się zaledwie szept: nie przywykła do wymawiania tego słowa.
Mo popatrzył na nią.
- Nigdzie jej nie było! Ty wciąż klęczałaś wśród swoich książek i szeroko otwartymi oczami patrzyłaś na obcych mężczyzn, którzy tam stali, w wysokich butach z cholewami, uzbrojeni. Strasznie się o was bałem, ale na szczęście ani Basta, ani Capricorn nie zwracali na ciebie uwagi. [...] Nagle uświadomiłem sobie, że w pokoju panuje absolutna cisza. Na dywanie leżała książka, tak jak mi wypadła z ręki, i poduszka, na której siedziała twoja mama. Ale mamy nie było. Gdzie ona się podziała? Wołałem ją, bez końca wykrzykiwałem jej imię. Biegałem po wszystkich pomieszczeniach... Nie znalazłem jej, znikła bez śladu.

Atramentowe serce (Funke Cornelia Caroline)

***

Joanna postanowiła, że jeżeli deszcz ustanie po południu, to - skoro nie ma uroczystości - uda się do biblioteki po nową książkę Johna Fostera. Joannie nie wolno było czytać powieści, ale książki Johna Fostera nie były powieściami. Były to książki "przyrodnicze", jak mawiała właścicielka czytelni: "Wie pani, takie o lasach, ptakach, robakach itd." Dlatego lektura ta nie była zabroniona, choć i na nią patrzono dość podejrzliwym okiem, stało się bowiem aż nadto widoczne, że Joanna jakoś za bardzo się nią delektuje. Dopuszczalną, a nawet chwalebną rzeczą było czytać książki budujące, krzepiące umysł i wiarę, ale lektura, która sprawiała uciechę, musiała być wysoce niebezpieczna. [s. 11]

=

Nie zapalali światła - wystarczały im kapryśne odblaski kominka, w których świetle twarze ich już to wynurzały się z cienia, już to zapadały weń z powrotem. Gdy świst wiatru potęgował się, Edward zamykał drzwi, zapalał lampę i czytał Joannie poezje, rozprawy naukowe lub wspaniałe, soczyste opisy dawnych wojen. Beletrystyki nie uznawał - zaklinał się, że go nudzi śmiertelnie.Joanna jednak sama dla siebie czytywała od czasu do czasu powieści, nowele lub humoreski. Wyciągnięta wygodnie na wilczych skórach rozkoszowała się do syta swą lekturą, rozmyślając, wzruszając się lub śmiejąc. Edward na szczęście nie należał do tych uprzykrzonych ludzi, którzy nie potrafią wysłuchać czyjegoś śmiechu nad książką, by nie zapytać od razu: "Co cię właściwie tak śmieszy?" [s. 109]

Błękitny zamek (Montgomery Lucy Maud) [oba fragmenty, wydanie z 1988]

***

Czytelnik - to znaczy: prawdziwy czytelnik - jest prawie zawsze przyjacielem.
Poszedł wybrać książkę, wziął ją do rąk, zaprosił do siebie.
Będzie ją czytał w ciszy, siedząc w ulubionym kącie, w swoim domowym otoczeniu.
Będzie ją czytał sam i nie zniesie, żeby ktoś inny wtedy podczytywał, zaglądając mu przez ramię. Na pewno jest w domowym stroju albo w piżamie, w ręku trzyma fajkę. Ma do ciebie całkowite zaufanie.

Nie znaczy to, że polubi tę książkę. Być może przy trzydziestej stronie wzruszy ramionami i powie ze złością: "Ciekaw jestem, po co drukują podobne głupoty!".

Ale autora tam nie będzie i nie dowie się o tym. ..."

Marcel Pagnol, z przedmowy do: "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki". Wydawnictwo Esprit, Kraków 2010, s. 11
Mój dzielny tata (Pagnol Marcel)

***

... Sumi jest sierotą z południa. Jej rodziców zabito za pisanie sztuk krytykujących Komunistyczną Partię Chin. Talent literacki miała we krwi. Marzyła o tym, aby pewnego dnia zostać najlepszą pisarką lub aktorką kraju. Miała zaledwie trzynaście lat, lecz zdawała się rozkwitać na moich oczach. Wszyscy, zwłaszcza strażnicy i kucharze ze stołówki, otwarcie podziwiali jej rosnące piękno. Chodziła jak dama, z uniesioną głową, nawet w obliczu sprośnych obelg i uwag..
Przeczytała dwa razy wszystkie książki, które były w bibliotece, i zamierzała przeczytać je po raz trzeci. Jej ulubionym dziełem był sfatygowany egzemplarz „Dawida Copperfielda” Charlesa Dickensa, który znalazła ukryty pod stosem chłamu. Sumi czciła Dickensa. Cytowała dialogi i smutne fragmenty, a biedny mały Dawid wzruszał ją do łez.

Bracia (Chen Da)

***

Właśnie wtedy Wu Chun-mei pożyczyła mi książkę pod tytułem „Mała księżniczka”, przetłumaczoną na chiński z angielskiego. Powiedziała, że to jedna z jej ulubionych powieści i że została napisana przez angielską autorkę Frances Hodgson Burnett. Ta opowieść o siedmioletniej osieroconej Sarze Crew, która życie zaczęła jako dziedziczka, a w ciągu jednej nocy stała się posługaczką bez grosza, ale w końcu odmieniła swój los dzięki własnym wysiłkom, porwała moją wyobraźnię jak żadna inna książka dotąd. Czytałam ją ciągle od początku, cierpiałam wraz z upokorzoną Sarą, płakałam nad jej rozpaczą, żałowałam utraty ojca i rozkoszowałam się końcowym tryumfem. Zatrzymałam ją na tak długo, że w końcu Wu Chun-mei zniecierpliwiła się i zażądała zwrotu. Pochodząc z bezpiecznego, szczęśliwego domu,Wu Chun-mei nie mogła pojąć, jakie wrażenie wywarła na mnie ta książka i jaką przyniosła mi nadzieję. Po raz pierwszy zrozumiałam, że dorośli mogą się mylić w swoich ocenach co do dziecka. Jeżeli będę się starać tak, jak Sara, żeby wewnętrznie stać się księżniczką, może także i ja będę potrafiła zmienić tę kiepską opinię, jaką wszyscy w domu mieli na mój temat.
Nie chcąc tracić z oczu tego dopiero co znalezionego skarbu, błagałam, żebym mogła ją zatrzymać jeszcze przez dwa tygodnie. Z wielkim nakładem sił i zawziętości przez ten błogosławiony czas przepisałam książkę słowo po słowie do zeszytów, a jej fragmentów nauczyłam się na pamięć. Spałam z zeszytami pod poduszką, aż manuskrypt w końcu całkiem się wystrzępił.

Chiński Kopciuszek (Mah Adeline Yen)

***

Odwaliłam zaległą korespondencję. I czytam Dostojewskiego. Nie ma sensu chwytać wszystkiego, co popadnie. Nic z tego nie zostaje.
Lepiej jednego genialnego pisarza poznać naprawdę. Kiedyś przeczytałam Zbrodnię i karę. Teraz czytam Biesy. Co za książka! A Zbrodnię przeczytam jeszcze raz. Chyba byłam za głupia, żeby taką książkę zrozumieć. [s. 172]

Con amore (Berwińska Krystyna)

***

Nie spał. Leżał na wznak w łóżku, z rękami pod głową. Patrzał nieruchomo w sufit i słuchał radia. Szemrało cichutko, lecz można było rozpoznać, że to jakaś aktorka bardzo lirycznie czyta wiersze:
- Między nami jest przepaść, przepaść niezgłębiona, I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli, To wszystko, co nas łączy, jest miłość szalona, A wszystko, co jest prawdą, na wieki nas dzieli...
Bella przyglądała mu się już dłuższą chwilę, a on nawet nie zauważył jej wej-ścia! Leżał sobie, w tej spranej do białości piżamie, schodzone drewniaki stały przed łóżkiem, a radio - na małym stoliku, obok stosu gatek złożonych w kostkę. Kontrast pomiędzy poetycznym głosem, a prozaicznym otoczeniem był dosyć groteskowy, denerwujące zaś było to, że tata słuchał z aż takim napięciem, całkowicie wyłączony z rzeczywistości.
- Tato! - odezwała się nagląco Bella, ale on nie zareagował, skoncentrowany na słuchaniu wiersza.
- Bo nigdy cię nie wezmę na wieczność dla siebie. Ty nigdy mną nie będziesz, a ja nigdy tobą - powiedziała aktorka dramatycznie, a Bellę wszystko to razem rozdrażniło do tego stopnia, że, niewiele myśląc, przeszła przez pokój i wyłączyła radio.

Córka Robrojka (Musierowicz Małgorzata)

***

Wszyscy chcieliśmy zostać przy kocie, ale Mitek nas przepędziła. Sama będzie przy nim czuwała na zmianę z Dzieciną, wystarczy. Wyniosłem się więc i zabrałem do książki Taty. Na początku gadały duchy, różne imiona mieszały mi się w głowie, w ogóle gulasz i nudy na pudy. Hamlet okazał się królewiczem duńskim. Mówił "być albo nie być" i różne tam takie rzeczy, wiele nie zrozumiałem. Potem jeden z drugim naparzali się fest i w ogóle trupków a trupków, bo jeszcze się truli.
Jak tata kazał, wszystko powtórzyłem pętakom, nic nie zrozumieli, ale jasne, że kota od razu nazwali Hamletem.

Elektryczne gitary (Rozwadowska Halina)

***

Tyrion nigdy nie mógł być specjalnie pomocny przy rozbijaniu obozu. Mały, niezbyt ruchliwy, bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Dlatego kiedy Stark, Yoren i pozostali mężczyźni budowali prowizoryczny schron, zajmowali się końmi i rozpalali ognisko, on zwykle zabierał swoje futro, bukłak z winem i szedł gdzieś poczytać.
Kiedy po raz osiemnasty w czasie ich podróży zapadł zmrok, zabrał wino, które sam przywiózł aż z Casterly Rock - rzadki trunek o barwie bursztynu - oraz książkę o historii i właściwościach smoków. Za pozwoleniem Eddarda Starka Tyrion zabrał ze sobą kilka rzadkich woluminów z biblioteki w Winterfell.
Znalazł wygodne miejsce z dala od obozowych odgłosów, nad brzegiem wartkiego strumienia o czystej i zimnej wodzie. Stary, powyginany groteskowo dąb dał mu schronienie przed przenikliwym wiatrem. Tyrion, owinięty w swoje futro i oparty plecami o pień drzewa, pociągnął łyk wina i zaczął czytać o właściwościach smoczej kości. Smocza kość ma czarną barwę z powodu dużej zawartości żelaza, przeczytał. Jest twarda jak stal, a mimo to lekka i bardzo elastyczna, a także zupełnie niewrażliwa na ogień. Dothrakowie niezwykle cenią sobie łuki ze smoczej kości i nic dziwnego. Łucznik wyposażony w taką broń przewyższa każdego innego. [...]
- Dlaczego tyle czytasz?
Tyrion podniósł wzrok, usłyszawszy głos. Ujrzał stojącego nieopodal Jona Snowa, który przyglądał mu się zaciekawiony. Zaznaczył palcem stronę i zamknął książkę. - Spójrz na mnie i powiedz, co widzisz - przemówił.
Chłopiec obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. - Czy to jakaś sztuczka? Widzę ciebie, Tyriona Lannistera.
Tyrion westchnął. - Snow, jesteś niezwykle uprzejmym bękartem. To, co widzisz, to karzeł. Ile masz lat, dwanaście?
- Czternaście - poprawił go chłopiec.
- Czternaście, a jesteś tak wysoki, jak ja nigdy nie będę. Do tego mam krótkie, koślawe nogi i chodzę niezdarnie. Żeby nie spaść z konia, potrzebuję specjalnego siodła, które sobie sam zaprojektowałem. Miałem do wyboru albo to, albo jeździć na kucu. Ręce mam dość silne, ale także za krótkie. A zatem nie mogę władać mieczem. Gdybym się urodził wieśniakiem, to może pozwoliliby mi umrzeć albo sprzedali do trupy handlarza niewolnikami. Niestety, należę do rodu Lannisterów z Casterly Rock, który nie posiada swojej trupy dziwolągów. Tak więc muszę spełnić pewne oczekiwania. Mój ojciec był przez dwadzieścia lat Namiestnikiem Króla. Później mój brat zabił tego samego Króla. No cóż, życie pełne jest podobnych ironii. Moja siostra poślubiła nowego Króla, a mój odrażający siostrzeniec obejmie po nim tron.
Muszę więc mieć swój udział w podtrzymywaniu honoru mojego domu, zgodzisz się chyba ze mną? Tylko w jaki sposób? No cóż, może nogi mam za krótkie w stosunku do reszty ciała, za to głowę posiadam za dużą, chociaż ja ujmuję to inaczej i mówię, że jest na tyle duża, żeby pomieścić mój umysł. Jak widzisz, potrafię bardzo trzeźwo ocenić swoje silne i słabe strony. Moją bronią jest mój umysł. Brat ma swój miecz, król Robert ma swój młot, a ja mam swój umysł… umysł zaś potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli, oczywiście, ma zachować swoją ostrość. - Tyrion uderzył dłonią o skórzaną okładkę książki. - Dlatego właśnie czytam tak dużo, Jonie Snow.

Gra o tron (Martin George R. R.)

***

- O świetny pomysł! - zerwał się nagle Krzysztof. - Ida nam poczyta i ja już nawet wiem, co. Czekajcie chwilkę.
Wrócił ze swego pokoju z niedużą zniszczoną książką. Usiadł obok Idy i wcisnął jej tomik w bezwładną dłoń.
- Dajcie mi spokój - mruknęła Ida, niechętnie otwierając oczy.
Popatrzała na okładkę. „Wesołe przygody Robin Hooda”.
- Dlaczego akurat to? - jęknęła.
- Bo są ku temu powody - odparł Krzysztof enigmatycznie; - Szwungszajba. Iduś, Szwungszajba.
- A! Szwungszajba - połapała się Ida. Popatrzała na braci Lisieckich. Zażerali się śliwkami rozłożeni na stopniach werandy. Otworzyła miękką okładkę.
- „Za dawnych czasów, gdy w wesołej Anglii panował dobry król Henryk II, w sherwoodzkich borach, nie opodal miasta Nottingham, żył sławny rozbójnik imieniem Robin Hood” - przeczytała głośno.
- O rozbójniku? - ocknął się nagle starszy Lisiecki i kuksańcem zwrócił uwagę młodszemu, że należy się skupić.
- O rozbójniku - odpowiedział Krzysio pospiesznie. - Bardzo ciekawe przygody.
- Ja lubię filmy o bandytach! - z zapałem oświadczył mały Marek.
- Robin Hood nie był bandytą - sprostował Krzysztof. - Był dzielnym rozbójnikiem, który zawsze stawał w obronie ludzi słabszych i pokrzywdzonych. Ida, czytaj, bardzo cię proszę.
Do wieczora przeczytali ze sto stron. Kiedy Idę zaczęło drapać w gardle, Krzysio przejął obowiązki lektora. Potem znów się zmienili, dzięki czemu zasłuchani bracia Lisieccy ani na chwilę nie opuścili sherwoodzkiego boru. Rozdziawieni, nieruchomi, Jarek i Marek nie odrywali wodnistych oczu od ust osoby czytającej i chłonęli każde słóweczko z takim napięciem, jakby dotąd nikt nigdy nie czytał im głośno. Pan Paszkiet, który początkowo gniewnie sarkał i ganił dobór lektury, twierdząc, że jeszcze nie jest zdziecinniałym staruszkiem, któremu trzeba opowiadać bajki - po pewnym czasie znudził się własnymi sprzeciwami i ucichł, a nawet sam się zasłuchał i zadumał. Tylko Basia, machnąwszy ręką, podreptała do swojej roboty i rychło dalekie grzechotanie mytych naczyń obwieściło jej czynną obecność w kuchni.
Czerwone słońce dawno już znikło za dachami kamienic przy Mickiewicza, kiedy pan Paszkiet powiedział, że może na dziś już wystarczy. Ida i Krzysio słyszeć o tym nie chcieli - mogliby czytać jeszcze i jeszcze, na zmianę i aż do rana, bo braciszkowie Lisieccy po raz pierwszy mieli ludzkie twarze i ślad myśli w oczach. Ale pan Paszkiet przypomniał, że Jarek i Marek powinni już iść do swoich łóżek, powiedział, że jest zimno i że jutro przecież też będzie dzień. Lisieccy, dodał, mogą jutro przyjść tu o tej samej porze. Jeśli zachowają się równie grzecznie jak dziś, pan Paszkiet nie będzie miał nic przeciwko nim ani przeciwko Robin Hoodowi.

Ida sierpniowa (Musierowicz Małgorzata)

***

A o jakiej lalce Monika marzy? (O dzidziusiu ze złotymi włoskami i żeby płakał, jak się go położy). I czy lepiej czytać książki dla dzieci, czy te dla dorosłych? Mila uważała, że te dla dorosłych, bo choć dziecięce bywają śliczne, to przecież te dla dorosłych są okropnie ciekawe.
- Gizela i ja lubimy czytać - opowiadała Mila, kuląc ramiona i okrywając głowę chustką, którą wcześniej miała omotaną wokół szyi. - Teraz, jak nie ma Niemców, przyniosłyśmy książki z piwnicy, już stoją na półkach. A przedtem to się po każdą chodziło. To są książki dla dorosłych, z dziecięcych tam były tylko baśnie Andersena i "Bohaterski miś". Siedzimy przy stole i czytamy albo ja rysuję, a Gizela mi czyta na głos.
Jak są opisy niedozwolone dla dzieci w moim wieku, to Gizela ziewa albo kaszle i w tym czasie sama czyta po cichu, i już wie, co ma opuścić. Ona bardzo o mnie dba. Najbardziej mi się podobała "Krystyna, córka Lavransa".
- O czym to?
- O miłości. Co się Gizela nakaszlała!
Wybuchnęły obie cieniutkim chichotem.

Kalamburka (Musierowicz Małgorzata)

***

W Alfredzie coraz bardziej narastała euforia. Nie miał już chęci czytać tego głupiego artykułu o bezsilności policji, lecz otworzył jedyną książkę, jaką posiadał i której fragmenty znał prawie na pamięć. Była to „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego.
Siedział na pryczy po turecku i starał się mieć wyprostowane plecy. Otwartą książkę położył na kostkach, dzięki temu miał wolne ręce, żeby od czasu do czasu wypić łyk ciepłej herbaty. Za każdym razem, kiedy odstawiał kubek, składał ręce na brzuchu.
Alfred czytał powoli, chłonął każde słowo. „No tak, a prawdziwi geniusze, a więc ci, którzy mają prawo zabijać innych, czy oni nie powinni cierpieć, choćby za tych, którzy przelewali przez nich krew?”.
Tak, tak, pomyślał i zamknął na chwilę oczy, tak, ja cierpię. I czytał dalej: „Jeżeli ktoś rzeczywiście nosi w sercu wielką prawdę i prawdziwie głębokie uczucie, temu nigdy nie zostaną oszczędzone ból i cierpienie. Myślę, że ludzie prawdziwie wielcy muszą przez całe życie odczuwać głęboki smutek”.
Właśnie tak jest, pomyślał, dokładnie tak. Kochał tę książkę, to były jego myśli. Były mu tak bliskie, ze często wierzył, iż to on sam przeniósł je na papier. Dostojewski i on – w myślach byli braćmi i coraz mocniej się jednoczyli.
[…]
Położył się i szczelnie owinął kocem. Jeszcze raz przez głowę przebiegły mu zdania z Dostojewskiego. „Zwyczajni ludzie powinni żyć w posłuszeństwie wobec zasad i nie mają prawa ich przekraczać, dlatego właśnie, ze są zwyczajnymi ludźmi. Ludzie nadzwyczajni natomiast mają prawo popełnić każde przestępstwo i złamać każdą zasadę, właśnie dlatego, że są nadzwyczajni”.
We mnie wszystko jest nadzwyczajne, pomyślał Alfred i zasnął całkowicie pogodzony ze sobą.

Kolekcjoner dzieci (Thiesler Sabine)

***

Qwilleran tego wieczoru był w dobrym humorze. Rozparł się wygodnie w skórzanym fotelu w bibliotece, głaszcząc kotkę siedzącą mu na kolanach i czekając, kiedy z półki spadnie kolejna książka. Przestał już protestować. Zabawa z książkami nabrała charakteru gry, w którą on i Koko grali razem. Kot proponował tytuł, Qwilleran zaś czytał na głos przy akompaniamencie mruków, ików i miauków.
Tym razem Koko wybrał Króla Henryka V. Dobry tekst - pomyślał Qwilleran. Przekartkował strony i odszukał ulubione wersy: przemowę króla do swoich żołnierzy.
- Raz jeszcze w wyłom, kochani, raz jeszcze!
Koko przyjął pozycję do słuchania, siadając wysoko na biurku, w skupieniu, z ogonem zawiniętym aż do przednich łap, a jego niebieskie oczy błyszczały w świetle lampy.
To była przejmująca mowa, obrazowa i pełna detali.
- Ale gdy uszy napełni ryk wojny, niech wzorem dla was będzie raczej tygrys!
- Yow! - odezwał się Koko.
Mając taką pełną zachwytu publiczność, Qwilleran odważył się udramatyzować tekst. Ze strasznym wyrazem oczu zmarszczył brew, napiął mięśnie, odsłonił zęby, wydął nozdrza i ciężko oddychał. Koko mruczał chrapliwie.
Na cały głos wykrzyczał ostatnią linijkę:
- Cry Godfor harry! I grzmij: „Bóg, Anglia, Król i święty Jerzy!”
- YOW-OW! - zaskowyczał Koko. Wystraszona Yum Yum uciekła z pokoju.

Kot, który znał Szekspira (Braun Lilian Jackson)

***

W rok po jej wyjeździe robił generalne porządki w saloniku, trzepał i wietrzył dywan, odkurzał fotele – i na dnie jej koszyka z przyborami do szycia znalazł cztery małe książeczki. Romanse, tak je chyba nazywano, kobiece książki w miękkich kartonowych oprawach. Dziewięć pensów każda, cena była wybita na tylnej okładce. Biblioteka Dziewięciopensowa. Nie miał pewności, skąd te ksiązki wzięła, ale domyślał się, że kupiła od starego Żyda domokrążcy i potem czytała po kryjomu, jakby on mógł jej pożałować takiej drobnej przyjemności.

Zaczął czytać te książki w zimowe wieczory. Lepsze to było niż wpatrywanie się w zegar. Słuchanie tego tykania. Albo nadstawianie ucha, kiedy następny sopel spadnie na dach. W saloniku zainstalował jakiś czas temu mały piecyk na drewno, żeby odpędzał chłód, na który tak zawsze narzekała jego żona. Czytał powoli, bo prawdę mówiąc, w życiu nie przeczytał całej książki, od deski do deski. Sprawiało mu przyjemność, ze potrafi odcyfrować większość słów. Z uwagą przewracał kartkę za kartką. „Walka o serce” pióra Laury Jean Libby, „Czego złoto nie kupi” niejakiej pani Alexander, „Na łaskę świata” Florence Warden i „Jane Eyre” Charlotte Brontë.

Tę ostatnią książkę lubił najbardziej.

Kronika ryta w kamieniu (Shields Carol) [s. 89]

***

W pośrodku namiotu, przy stole zbitym z desek umocowanych na czterech nie ociosanych pniakach, siedział Stefan Batory z głową wspartą na ręku i czytał. W mosiężnym dwuramiennym lichtarzu paliły się woskowe świece. W kącie łoże - raczej małe, wąskie, żelazne łóżko, na nim siennik, skórzana poduszka i gruba wełniana derka. Oto były sprzęty i ozdoby namiotu królewskiego.
Gość chrząknął z cicha, król podniósł oczy znad księgi.
- A... pan hetman... jak to dobrze, żeście przyszli, pogadamy.
- Obawiałem się wejść; mniemałem, że po takich trudach dawno spoczywacie, miłościwy panie. Dopiero ujrzawszy światło, ważyłem się wstąpić.
- Nie pomyliliście się, wojewodo; odpoczynku miłego zażywam po pracy - odparł król. - Oto siedzę sobie w ciszy, wygodnie.
Hetman Mielecki uśmiechnął się nieznacznie; dostrzegł ten uśmiech Batory.
- No tak, powiadam: wygodnie, gdy się cały dzień stoi niczym karbowy przy żniwie, gdy nie ma czasu ani jeść, ani przysiąść na ćwierć godziny, gdy człek własnego głosu wśród onych wrzasków, jęków i huków nie słyszy; to błogość serce ogarnia, że się ma bodaj taką sękatą deskę za ławę; można się przynajmniej opamiętać nieco w cichości tych wiotkich ścian. Ciało odpoczywa i dusza...
- Dusza? Czytaliście przecież...
Król podsunął milcząc księgę ku hetmanowi.
- "Commentari de bello Gallico"... Pisma Cezara?
- Tak jest. Przyjaciel to mój wierny; dzieła jego muszę mieć zawżdy pod ręką, gdziekolwiek przebywam. W gniewie łagodzi mnie, w smutku rozrywkę daje, naukę czerpię, roztropności nabywam. Zda mi się, że duch mój w jasności żywie, gdy tego wielkiego ducha czuję w pobliżu siebie.
Mielecki słuchał z podziwem tej mowy.
- O najmiłościwszy panie... przy was żyć, waszych rozkazów słuchać - to takoż w jasności przebywać!
Batory zamknął księgę i odsunął ją na bok.

Krysia Bezimienna (Domańska Antonina)

***

A kiedyś jechałam pociągiem na zajęcia do Gdańska i czytając po raz setny z rzędu Grażynę, żeby się przygotować do zajęć, trafiłam na ten cudowny opis: "Dyszała woda spod zielonych pleśni". Potoczyłam wzrokiem po siedzących w przedziale i resztkami sił powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć: proszę państwa, tu jest taki piękny fragment, ja go państwu przeczytam. Opowiadałam to potem mojej najbliższej przyjaciółce, Marii Żmigrodzkiej, i ona powiedziała: tak, to jest piękne do szaleństwa, ale dobrze, że tego nie objawiłaś w pociągu.
[rozmowa z panią prof. Janion]

Książki i ludzie: Rozmowy Barbary N. Łopieńskiej (antologia; Łopieńska Barbara, Janion Maria, Turowicz Jerzy i inni)

***

Toteż Thackeray Porringer zmarł w gniewie, ściskając w dłoni swojego „Robinsona Crusoe". Książka ta, oprócz srebrnej sześciopensówki ze spiłowanymi brzegami i ubrania, które wcześniej nosił, stanowiła jego jedyny dobytek. Na prośbę matki pogrzebano go z nią. Śmierć nie złagodziła wcale jego charakteru.
- Wiem, że gdzieś tu jesteś! - krzyczał teraz. - Wychodź po swoją karę, ty, ty złodzieju!
Nik zamknął książkę.
- Nie jestem złodziejem, Thackerayu. Tylko ją pożyczyłem. Obiecuję, że oddam
ci książkę, kiedy skończę.
Thackeray uniósł głowę i ujrzał Nika przycupniętego obok posągu Ozyrysa.
- Powiedziałem: nie!
Nik westchnął.
- Ale tu jest tak mało książek i właśnie dotarłem do najlepszej części. Znalazł odcisk stopy. Ale nie swojej. To oznacza, że na wyspie jest ktoś jeszcze!
- To moja książka - rzekł z uporem Thackeray Porringer. - Oddaj mi ją.
- Nik był gotów spierać się albo negocjować, dostrzegł jednak ból na twarzy Thackeraya i ustąpił. Zsunął się bokiem z łuku i zeskoczył na ziemię. Wyciągnął przed siebie rękę z książką.
- Proszę.

Księga cmentarna (Gaiman Neil)

***

Im dłużej Norman czytał, tym bardziej wciągała go akcja nowej powieści o Przyziemiu. Tereny były znajome, ale wystarczająco dziwne i nowe, by chciał dowiedzieć się więcej. Skulił się pod kołdrą i przysunął książkę do twarzy tak blisko, jak tylko mógł. Nie byłby bardziej zaangażowany w rozgrywające się wydarzenia, nawet gdyby sam znalazł się między bohaterami. Z podekscytowania czuł motyle w brzuchu i nerwowo przerzucał następne strony, odrywając podczas czytania małe trójkąciki papieru i wkładając je sobie do ust. Nie zdając sobie z tego nawet sprawy, właściwie pożerał książkę.
Norman miał skłonności do takich dziwactw. W szkole koledzy mówili mu, że podczas czytania lub nauki wydaje różne dźwięki, mamrocząc ledwie zrozumiałe słowa lub wydając cienkie piski. Norman nie wierzył w to, w każdym razie zazwyczaj nie wierzył. Koledzy przesadzali, ale może rzeczywiście odrobinę wariował, gdy był czymś zdenerwowany lub zaabsorbowany. Mama często ganiła go za ssanie ubrań podczas czytania lub gry na komputerze, a wilgotna plama na T-shircie zazwyczaj stanowiła niezbity dowód, że rzeczywiście to robił. Tej nocy jednak Norman nie obgryzał koszulki. Podczas czytania zjadał stronę ze swojej książki, metodycznie rwąc ją na kawałeczki i przeżuwając lekko krzywymi zębami malutkie kuleczki papieru. Kiedy odłożył już książkę, nie wiedział nawet, co zrobił.

Księgowir (Glennon Paul)

***

Po staroświecku uważam, że czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. [...] Homo Ludens z Książką jest wolny. Przynajmniej na tyle, na ile wolnym być można. Sam sobie ustanawia reguły gry, posłuszny własnej tylko ciekawości. Pozwala sobie na czytanie zarówno książek mądrych, z których czegoś się dowie, jak i głupich, bo i one o czymś informują. Wolno mu jednej książki nie doczytać do końca, a drugą od końca zacząć i cofnąć się do początku. Wolno mu zachichotać w miejscu do tego nie przewidzianym albo nagle zatrzymać się przy słowach, które zapamięta przez całe życie. Wolno mu wreszcie - czego żadna inna zabawa ofiarować mu nie może - posłuchać o czym rozprawia Montaigne albo dać chwilowego nurka w mezozoik*.

Lektury nadobowiązkowe [1996] (Szymborska Wisława)


"- O! Książka tu leży - rzekł [doktor], zaglądając w szparę między tapczanem a ścianą. Podkasał rękaw i wydobył na światło dzienne niedużą, zakurzoną książeczkę.
- Leśmian „Wiersze” - przeczytał Munio.
Doktor spojrzał na pierwszą stronę.
- „Ex libris Józefa Zielińskiego” - przewrócił kilka kartek, a z książki uniósł się pył. - Musiała tu leżeć całe lata.
- Nie, pół roku, tylko pół roku - odezwała się Halinka. Pamiętam tę okładkę, pan Zieliński to właśnie czytał, nawet jeszcze w dniu swej śmierci...
- Tu jest listl - odkrył doktor. Wysunął spomiędzy kart książki białą kopertę. - „Halina Klimkówna” - przeczytał.
- Co? Do mnie? List do mnie? - zdumiała się Halinka. Obejrzała kopertę podejrzliwie, wreszcie otwarła ją i przeczytała na głos:
- „Panno Halinko!” - O, mój Bożel Pismo pana Zielińskiego! - Spojrzała na Mamę okrągłymi oczami, potem poszukała rady w oczach Babci.
- Ależ czytaj, czytaj! - ponagliła ją starsza pani.
- „Tak się źle czuję, że chyba nie doczekam pani przyjścia. Nie wiem, komu to powiedzieć - a Pani jednej ufam. Ja nie jestem jakimś maniakiem, ja ten skarb naprawdę znalazłem i ukryłem. Na parterze jest właśnie ktoś, kto mnie nie uważa za maniaka. Włamał się i przeszukuje wszystko. Słyszę go. Wiadomość o skarbie będzie w pewnej książce. Niech ją pani odnajdzie - Pani jedna to potrafi. «Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi». Pamięta Pani? Powiedziałem to dziś rano, a Pani spytała, skąd ten cytat. Więc tę właśnie książkę proszę odszukać. Proszę zachować tajemnicę - nie ufać nikomu!” jest jeszcze podpis i jakieś cyfry. - Halinka podniosła wilgotne oczy i wytarła nos. - Biedny, biedny pan Zieliński - szepnęła."

***

"- Powiedz no lepiej, co z tym cytatem.
- Służę. „Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi: dziękuję wam jednak, chociaż to podziękowanie, wierzcie mi, kochani przyjaciele, nie warte i pół szeląga”. Tłumaczenie Paszkowskiego. To
mówi Hamlet do Rozenkranca.
- To... z Mickiewicza?
Munio skamieniał.
- Hamlet! - krzyknął. - Kto napisał „Hamleta”?
Tunio zbity z tropu, wyjąkał pokornie. - A... a.. a nie Mickiewicz?
Munio zakrył oczy i odwrócił się.
- Co za wstyd. Co za wyrodek z ciebie. Boże, Boże! Posłuchaj, bracie i pamiętaj o tym do końca życia. „Hamlet” jest dziełem Wiliama Szekspira. Nie kompromituj się więcej.
- Szekspira - powtórzył Tunio, czerwony i upokorzony. - No, co się denerwujesz, pomyliło mi się jakoś. Hamlet z Hrabią."

Małomówny i rodzina (Musierowicz Małgorzata)
Małgorzata Musierowicz: "Małomówny i rodzina". Wydawnictwo Akapit Press, Poznań 1990


***


- Lubię książki Magdusiu, jak już wspomniałem. Kiedy się je czyta, to jest tak, jakby człowiek osobiście rozmawiał z żywym pisarzem, prawda? Albo słuchał jego najbardziej tajnych myśli. Bo autor wiele zdradza o sobie, nawet kiedy pisze o innych.
- Coś ty! - zdziwiła się Magdusia.
- Tak! Strasznie lubię tak tropić, jak jakiś detektyw intelektu, że się tak wyrażę. Spójrz na to! - Ignaś z zapałem wskazywał tomy na półkach, wypchanych po brzegi. - Ilu ich tam jest - a są nawet ciekawsi, niż gdyby przyszli osobiście. Otwierasz książkę, przewracasz kartki - czytasz - wchłaniasz unoszącą się z nich aurę czyjegoś ducha - łączysz myśl z jego myślą, czujesz to, co on czuł... Czy może istnieć bliższy kontakt z innym człowiekiem niż czytanie tego, co napisał?
[s. 63]

===

"Ale kiedy Magdusia podała jej opakowaną książkę, klasa maturalna, jak się zdawało, zyskała szansę na odwołanie piekielnej kartkówki. Ciotka nagle przestała się spieszyć, odkręciła z szyi szalik i zdjęła beret. Usiadła przy biurku profesora i sięgnęła po nożyczki, po czym starannie rozwinęła wstążkę i rozwinęła papier z takim namaszczeniem, jakby się spodziewała znaleźć wewnątrz skarb.
I chyba rzeczywiście znalazła.
- Popatrzcie tylko!
Był to znów tomik Wierzyńskiego - "Róża wiatrów", pożółkły i zniszczony, wydany w Nowym Jorku w roku 1942.
Sam otworzył się w rękach Natalii, tam, gdzie kartki były najbardziej wytarte; ten krótki wiersz, założony żółtą karteczką, także zaznaczono ołówkowym krzyżykiem. A na karteczce profesor napisał: Dla Natalii - co zostanie?
- Nasza zabawa - wyjaśniła ciotka Ignasiowi. - Kiedyś profesor był po badaniu wzroku, zakropiono mu belladonnę i nic nie widział. Więc przyszłam i mu czytałam.Zauważył, że wiersze zmieniają wagę znaczeń, kiedy się je czyta na głos. I potem często się tak bawiliśmy: jedno z nas czytało głośno i porównywaliśmy wrażenia. "Co zostanie?" - tak się ta gra nazywała. Co najważniejszego zostanie po takiej lekturze, rozumiesz?
I Natalia zaraz przeczytała na głos:

Mój Boże, co dzień to samo dokoła,
Myśli te same, w tym samym szeregu,
Jak akermańskie echo: "nikt nie woła",
(Pióro drży w ręku) - jak "sto mil od brzegu".

Odbiegły mewy (według nich: rybitwy),
Pusto na wodach,. Wielki Wóz nie świeci.
Zostały słowa, rym wszedł do modlitwy,
Bo tak się za nas modlili poeci.

Tyle naszego. Tym jednym cytatem
Wiek nakryć można i łączyć go z wiekiem:
Jak polskie motto zapisać nad światem
I czytać w nocy na niebie dalekiem.*

- A-a-a ja nie znałem tego wiersza! - rzekł Ignaś, poruszony. "Bo tak się za nas modlili poeci!". Te słowa trafiły go z taką siłą, że aż ścisnęło mu się gardło. [...]

* Kazimierz Wierzyński, Motto
[s. 92-93]

===

Niecierpliwie otworzyła swoją paczkę. Ukazał się nieduży, pękaty tomik w czerwonej, z lekka wytartej okładce. "Kazimierz Wierzyński. Utwory zebrane" - głosił napis z wyblakłych, złotych liter.
- Patrz - powiedziała Gabriela, siadając przy biurku. - Wydawnictwo Przeworskiego, Warszawa, rok 1939 - przed samą wojną. Może jeszcze zdążyli rozprowadzić po księgarniach. W Warszawie wszystko przecież spłonęło, więc kto wie, jakim cudem ten egzemplarz ocalał. Ach! Spójrz na to!
Przez stronę tytułową, nakreślony wiecznym piórem, charakterem pisma zamaszystym, pięknym, ostrym, biegł na ukos autograf poety.
- Rozumiesz? Wierzyński miał w rękach ten tomik, dotykał go, podpisał dla kogoś. Co za wrażenie!
- To bardzo cenne?
- Bardzo! Twój pradziadek był bibliofilem. Kupił to, popatrz, u nas, w Poznaniu, w antykwariacie Żupańskiego. Dawno temu, nalepka cenowa jeszcze ze Starego Rynku. Tego antykwariatu już tam nie ma od lat. Co za wspaniały prezent!
Rozpromieniła się.
Pośrodku tomu widniał żółty brzeżek kartki samoprzylepnej. Książka otwarła się na niej.
Gabrysi - na ciężkie chwile, pamiętaj, kto prowadzi rachunki - napisał na tej zakładce profesor Dmuchawiec.
Wiersz na prawej karcie - grubej, miękkiej jak zamsz, pożółkłej - znaczył przy tytule ołówkowy krzyżyk.
Chwiejna linia podkreślała też dwa ostatnie wersy pierwszej zwrotki:

W ogromnem, świętem natchnieniu Boga
Wszystko powstaje z miłości.*

* Kazimierz Wierzyński, Czy nas uwiodła radość uboga
[s. 78-79]

McDusia (Musierowicz Małgorzata)
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2012

***

Mimo zdecydowanego sprzeciwu bibliotekarki czytałam Sienkiewicza. Byłam wówczas postury ćwierć Małego Rycerza i zachodziła obawa, że ugnę się pod ciężarem dzieł noblisty. Nie ugięłam się. Sienkiewicz doprowadzał mnie do pasji. Czemu te wszystkie kobiety były takie bezwolne, wzdychały, jęczały, modliły się i czekały. Nie mógł Skrzetuski być Skrzetuską? Od razu byłoby ciekawiej. Obraz sytuacji ratowała trochę Baśka - Hajduczek, ale to była kropla w morzu potrzeb. Całą trylogię należało napisać od nowa. Przymierzałam się parę razy, ale brakowało mi wytrwałości. Całymi dniami chodziłam zamyślona, rozmarzona, a wszyscy myśleli, że jak każda porządna dziewczynka, żyłam w świecie lalek, ubranek i domków. Ja tymczasem byłam krwiożerczym siepaczem, konno, pieszo, sztyletem, ogniem i mieczem paliłam i mordowałam Tatarzyna, Szweda, Kozaka, kogo się dało. Z czasem wyrosłam z chłopięcych zainteresowań, starałam się dostosować do koleżanek i częściowo mi się to udało. W chwilach takich jak ta, gdy ktoś nadepnął mi na odcisk, czułam, że gotuje mi się krew. Byłam jak Kmicic palący Wołmontowicze...

Miłość o smaku wina (Kochańska Luiza)

***

Gdy najgorsze minęło, gdy okazało się, że nikt nie umrze, gdy wreszcie zasnęły moje dzieci, zbliżał się świt, a niszczyciel pędził rzeką w stronę Szanghaju. Znów usiadłam na krawędzi koi i zapragnęłam znaleźć coś do czytania, byle uciec na chwilę od tej straszliwej nocy i nie myśleć o nieznanym jutrze. Skąd wziąć książkę? Jakiś szósty zmysł kazał mi sięgnąć pod koję a tam, w otwartej, płóciennej torbie, wyczułam kształty książki. Wyciągnęłam ją i w świetle solidnej lampy naftowej odczytałam tytuł. Był to "Moby Dick", którego jeszcze nie czytałam. Nigdy nie należy wątpić w dobroć bogów! Podczas gdy inni odsypiali chorobę i cierpienie, ja, zdrowa i uspokojona już, czytałam sobie przez resztę nocy.

Moje różne światy (Buck Pearl Sydenstricker)

***

- Jak się czyta, to się nie myśli o sobie, tylko wchodzi w inne światy, a w którymś z tych światów można znaleźć zagubionego siebie.
- Czytanie, odkąd sięgam pamięcią, nie było dla mnie przymusem ani antidotum na nudę, bo ja się prawie nigdy nie nudziłem. Czytanie było dla mnie sposobem na życie, ucieczką od szarości, odcięciem się, szukaniem piękna, misterium. Ostatnie zdania książki były dla mnie zamknięciem pewnego świata, wychodzeniem z niego, chwilą refleksji. Potem otwierałem następną książkę, pierwsze zdania były otwieraniem nowego świata, wchodzeniem w ten świat i wchłanianiem jego barw, melodii i aury. Kiedy czytałem, zawsze byłem szczęśliwy. Opowieści nie były o mnie, a ja, czytając je, byłem podglądaczem całego świata.

Na imię mam Jestem (Maślanka Mariusz)

***

Kto nigdy. z płonącymi uszami i potarganym włosem nie przesiadywał nad książką całych popołudni, czytając, czytając i czytając, zapominając o świecie, nie zauważając już, że chce mu się jeść albo że jest mu zimno - Kto nigdy. nie czytał ukradkiem pod kołdrą przy blasku latarki, bo ojciec lub matka, a może jeszcze ktoś inny, troskliwy, zgasił mu światło, uważając nie bez racji, że czas już spać, bo jutro rano tak wcześnie trzeba zerwać się; z łóżka - Kto nigdy, jawnie czy skrycie, nie wylewał gorzkich łez, bo wspaniała opowieść dobiegła końca i trzeba było się rozstać z postaciami, z którymi przeżyło się razem tyle przygód, które kochało się i podziwiało, śledząc ich losy to z lękiem, to z nadzieją, i bez których towarzystwa życie wydawało się puste i pozbawione sensu Kto czegoś takiego nie zna z własnego doświadczenia, cóż, ten prawdopodobnie nie zdoła pojąć, co teraz zrobił Bastian.

Nie kończąca się historia (Ende Michael)

***

W salonie tymczasem omawiano z żywością występy Modrzejewskiej w Ameryce i utwory znakomitego Litwosa, którego nazwisko - Henryk Sienkiewicz - zostało świeżo ujawnione i było na wszystkich ustach. Wróżono młodemu pisarzowi wielką przyszłość, a pani Michalina odczytała ostatni jego utwór, zaczynający się od słów:
Był okręt, który zwał się Purpura…
I wszyscy wnet pojęli, że ten okręt oznaczał Polskę, a była tam następnie mowa o nieładzie, co wkradł się do załogi, o burzy i o napadzie korsarzy, i o tym, jak okręt zaczął tonąć. Jednym słowem, jasnym było już dla każdego, że jest to przypowieść patriotyczna, i goście poczuli się wzruszeni.
- Wszyscy na dno! Do pomp! - wołała spiżowym niemal głosem pani Michalina, gdyż takim nakazem kończyła się czytana alegoria.
Słuchano w zadumie i goście przyklasnęli zawartej w utworze myśli, zgodzono się bez sporu, że teraz, kiedy wszelka broń została narodowi z rąk wytrącona, pozostaje praca u podstaw, wszyscy u swoich warsztatów, czyniąc co można, by się nie dać i przetrwać. I każdy czuł się właśnie tym stojącym przy pompie i na dnie, i uprzytomniając sobie grozę położenia doświadczano niemal radości, że oto nadeszła epoka, w której najzwyklejszy śmiertelnik miał w sobie dosyć siły i umiejętności, by co dnia wypełniać wysokie, narodowe posłannictwo ratowania ojczyzny. Wtem zapragniono dać wyraz innym, bardziej walecznym uczuciom, zaświadczyć, że piersi obecnych noszą w sobie i gotowość do buntu. Ktoś uderzył w klawisze, a goście wnet podjęli znaną gniewną melodię i stojąc, przechadzając się lub otaczając fortepian śpiewali:
Zemsta, Zemsta na wroga z Bogiem, a choćby mimo Boga!
Zerkano przy tym na okna, a pani Michalina zapuszczała od niechcenia rolety.

Noce i dnie (Dąbrowska Maria)

***

Istnieją przykładne czytania tego samego tekstu, i czytania, z których powstają mapy i rozbiory, czytania, w których słychać szelest niesłychanych dźwięków, i takie, które gwoli przyjemności lub nauki zliczają małe, szare przysłówki i przez jakiś czas nie słyszą złotych jabłek.
Są czytania osobiste, które dopadają osobistych znaczeń - jestem pełen miłości, niesmaku lub lęku, szukam więc miłości, niesmaku lub lęku. Są także - uwierzcie - czytania bezosobowe, gdzie oko duszy widzi pochód linijek, ucho zaś duszy słyszy śpiew, ich śpiew.
Czasem wszakże zdarzają się czytania, od których jeży się i drży puch na karku, gdzie każde słowo pali i świeci, twarde, wyraźne, nieskończone i dokładne - jak ognisty kamień, jak gwiezdny punkcik w ciemności - czytania, w których świadomość, że lepiej, soczyściej poznajemy to, co napisane, wyprzedza wszelką możliwość stwierdzenia, co i jak naprawdę wiemy. W czytaniach takich po uczuciu, że tekst wydaje się całkowicie nowy, nigdy dotąd nie widziany, następuje prawie natychmiast uczucie, że zawsze był, że my, czytelnicy, wiedzieliśmy, że jest od zawsze i zawsze wiedzieliśmy, jaki jest, aczkolwiek teraz dopiero staliśmy się w pełni świadomi, w pełni poznaliśmy naszą wiedzę.

Opętanie (Byatt Antonia Susan)


***

Tegoroczny program studiów zapełniam kursami metodologii i etyki. Tylko jedno odstępstwo czynię od ostro wytyczonej linii, na samym dole niebieskiego kwestionariusza wpisuję wykład dramatów Szekspira. Chcę je przeczytać raz jeszcze. Nie zawierają pewników logicznych ani uniwersalnych norm, ale ich życiowa radość, ich ból są mi aż nadto bliskie. Przynoszę z biblioteki "Dzieła zebrane" Szekspira i usadowiona w kącie łóżka, z grubym słownikiem na kolanach, rozpoczynam studia od tej właśnie książki.
Najeżony trudnymi zwrotami angielski tekst już po kilku dniach staje mi się znajomy i bliski. Odczytuję wielokrotnie te same sceny, umiem na pamięć wplecione w tok dialogu sonety i moja obojętność* rozpływa się we łzach, kiedy słyszę recytowane przez profesora okrutne słowa króla Leara. Gdy utożsamiona z biedną Kordelią opuszczam nisko głowę i chowam oczy, żeby nikt nie mógł dostrzec moich łez - czuję na przegubie ręki lekki ciepły dotyk.


* wyjaśnienie tego słowa we fragmencie - innym fragmentem:
Opasłe grzbiety książek na półkach bibliotecznych nie przyciągają już moich oczu, niechętnie patrzę na piętrzące się tomy, niechętnie biorę je do ręki. Co jeszcze mogłyby mi powiedzieć? Jakiej mądrości mogłabym się doczytać w tysiącach nie poznanych jeszcze książek?Jakiej prawdy? Czy istnieje chociażby jedna, która pomogłaby mi żyć?A jesli nie, czy mój trud, aby przyswoić sobie jak najwięcej wiedzy, nie jest daremny?

Opowieść dla przyjaciela (Poświatowska Halina)

***

Przy dwóch ścianach przez całą ich długość stały szerokie ławy dębowe, przed kominem zaś zydle z podobnymi kilimkami jak w sypialni. Niedaleko okna, trochę ku środkowi komnaty, wysunięty był stół do pisania, przykryty do samej ziemi materią srebrem przetykaną. Leżały na nim pióra gęsie, ćwiartki papieru i pergaminu, kilka listów otwartych, inkaust w srebrnej zamykanej czarce, w drugiej miałki piasek do zasypywania pisma.
Przy tym stole, w wygodnym krześle, siedział król Zygmunt. Głowę oparł na ręku i czytał. W twarzy jego znać było, że jakieś troski i kłopoty myśl mu zaprzątają i że księgę rozłożył przed sobą chyba na to, by się oderwać od tego niemiłego myślenia. Wodził oczyma po wierszach, przewracał karty, ale od czasu do czasu przestawał czytać i smutno dumał. Gorycz osiadła na zaciśniętych ustach, a z oczu żal ciężki wyzierał. Szlachetny, mądry, a tak dotąd w swych zamiarach, pomysłach i czynach szczęśliwy król pierwszy może raz w życiu karmił się zgryzotą. Przeczytawszy parę kart, odwrócił je wstecz i westchnął.
- Daremnie się zmuszam, nic dziś z mego czytania. Nie skupię uwagi!
[...]
Wszedł paź i stanął przy drzwiach
- Czego chcesz?
- Jego przewielebność ksiądz biskup Tomicki, jego przewielebność ksiądz biskup Krzycki, jego wielmożność pan hetman Tarnowski pragną się pokłonić najmiłościwszemu panu.
- Prosić, prosić! - z rozweseloną twarzą zawołał król. - Nie mogliście waszmościowie nic lepszego uczynić jak to, że mnie nawiedzić przychodzicie. I nie dziwota - dodał żartobliwie - duchowne osoby miewają natchnienia, aniołowie im doradzają; wy zaś, panie hetmanie, sercem czujecie, kiedy mi ciężko i kiedy tęskniąc wyglądam przyjaciela.
- Gdybyż w naszej mocy było spędzić chmury z waszego czoła, miłościwy panie - rzeki ksiądz Krzycki, przybliżając się do stołu. - Widzę, w czytaniu szukacie rozrywki; wolno spytać, co za księga?
- Żywot Pana Jezu Krista
- Tłumaczenie ze św. Bonawentury, przez Baltazara Opecia. Mam i ja to dzieło; ino że pierwsze wydanie w tak niedługim czasie rozchwytano, zapóźniłem się i z drugiej edycji dopiero kupiłem.
- A sprawiliście też sobie, księże biskupie — spytał hetman Tarnowski — on sławny mszał, arcydzieło drukarni Hallerowskiej? Oglądałem go kiedyś w zakrystii katedralnej, ksiądz kanonik Borek chlubił się nowym nabytkiem.
- Ale oczywiście; co dzień na nim mszę świętą odmawiam; człek się tak psowa tymi nowymi ulepszeniami i wygodami, że nawet służbę Bożą chętniej sprawuje czytając druk wytworny niż stare, wyżółkłe i często nieczytelnie pisane księgi. A co za inicjały kunsztowne! Niczym miniatury!
Król klasnął w dłonie, dwóch paziów poskoczyło na usługi..
- Podsuńcie zydle tu do stołu. Usiądźcie, mili goście, powiadajcie, co słychać.

=

Bona skinęła z lekka głową i uśmiechnęła się do signory Arcamone ze wzgardliwą litością. Gdy jednak minęły wirydarzyk, przystanęła, coś sobie jakby przypominając, i rzekła do ochmistrzyni:
- Zechciejcie poprosić królewnę, by się połączyła z nami i przeszła do nowych ogrodów, gdzie zasiądziemy z robotą
i słuchać będziemy zajmującej lektury.
Stara dama zawróciła się skwapliwie i pobiegła, o ile jej nogi starczyły, do wirydarza.
- Przychodzę z zaproszeniem od najmiłościwszej pani na robótkę i czytanie w nowym ogrodzie - wyrecytowała urzędowym tonem, bez cienia uprzejmości.
Dziewczynka skrzywiła się nieznacznie i spojrzała pytająco na niańkę.
- Proszę pójść ze mną, najmiłościwsza pani czeka.
[...]
Budowniczy, odebrawszy pewne wskazówki i zanotowawszy sobie życzenia królowej, oddalił się; król pozostał z całym towarzystwem.
- Wybrałyście się wasze miłoście, jak widzę, z robótkami do ogrodu na pogawędkę. Gdzież dziatki? Czy w sadzie?
- Bellina kaszle, a Zygmunta lękam się wypuszczać z komnaty, powietrze za ostre.
- Pieścisz je wasza miłość nad miarę; ciepło, sucho, powietrze zdrowe; ja bym radził nawet Zosieńkę wynosić na parę godzin na słońce, a starsi śmiało po całych dniach bawić się mogą z Jadwisią przy Szczepanowej.
- Obawiam się...
- Pomnijcie, królowo moja, że nie ino włoska, ale i pełna wigoru polsko-litewska krew płynie w żyłach naszego potomstwa. Nie wygrzewać przy piecu, nie chronić od lada powiewu; zdrowe córy chcę mieć i syna dzielnego, a nie panięta z morskiej piany!
- Jutro nie omieszkam spełnić wolę waszej miłości; dziś zda mi się już za późno.
- Zapewne. Aa... księgi na stole! Jejmość panna Beltrani przeczyta nam coś pięknego. Zasiądźmy i słuchajmy.
- Na czymżeśmy to stanęli? - spytała Bona.
- Czytałam wczoraj, jako Rugier zwyciężył Eryfilę dziewięsiłkę i szedł do pałacu Alcyny - odpowiedziała Laura.
- Ariosto? - spytał król.
- Tak jest, proszę waszej królewskiej mości, „Orland szalony".
- A Jadwisią rozumie do tyla włoską mowę?
- Przysłuchuję się ciekawie i rozumiem bez mała, najmiłościwszy ojcze - odpowiedziała dziewczynka, całując króla w rękę.
- Zacznijcie, proszę, słuchamy.
Laura szukała chwilę po strofach oczami i tak zaczęła:
Zbiwszy bohatyr z konia sprośną białogłowę
Dobył miecza...
- To już było... - przerwała czytanie królowa. Mrucząc półgłosem, lektorka przebiegła parę strof i czytała dalej:

Sama tylko Alcyna wszystkich zaś pięknością
Przechodzi jako słońce gwiazdy swą jasnością
Stan tak piękny i tak ma dobrze pomierzony,
Jaki tylko zmaluje malarz nauczony;
U długiej i na węzły powiązanej kosy
Lśniły się, jako złoto, jej żółtawe włosy.
Róże się wychowane w sabejskich ogrodach
Z fiołkami rozeszły po gładkich jagodach;
Z gładzonych alabastrów ma wyniosłe czoło,
Którem po wszystkich stronach obraca wesoło
Pode dwiema cienkimi czarnemi łukami
Są dwie oczy, ale je lepiej zwać gwiazdami.
Oczy pełne litości, samy w się ubrane,
W których skrzydlata Miłość gniazdo ma usłane.
I widać prawie dobrze, kiedy z nich wychodzi
I łuk ciągnie, i w serce widomie ugodzi.
Twarz dzieli nos tak piękny - wolę was nie bawić,
Że sama zazdrość nie wie, gdzie by go poprawić.
Pod nim wdzięczne w niemniejszej zostawując chwale
Są usta, w przyrodzone ubrane korale;
W nie dwa rzędy wybranych pereł...

- Morisco!... Dio mio... sono morta!... - przeraźliwy pisk Lukrecji Caldorry przerwał czytanie..."

Oba fragmenty: Antonina Domańska: "Paziowie króla Zygmunta". Czytelnik, Warszawa 1960
Paziowie króla Zygmunta (Domańska Antonina)

***

Bohaterowie książek biegną obok konia w czasie przejażdżki po farmie, kroczą po polach kukurydzy. Jak inteligentni żołnierze, na własną rękę znajdują sobie odpowiednie kwatery. Pewnego razu czytałam Crome Yellow do późnej nocy - nigdy nie słyszałam o autorze, ale kupiłam książkę w Nairobi i tak byłam z niej zadowolona, jakbym odkryła nową zieloną wyspę na oceanie - i gdy rano jechałam konno przez rezerwat zwierzęcy, wyskoczyła przede mną mała antylopa i natychmiast w mojej wyobraźni zmieniła się w jelenia ściganego przez Herkulesa w towarzystwie żony i ze sforą trzydziestu czarnych i płowych mopsów. Wszyscy bohaterowie Waltera Scotta czuli się na farmie jak u siebie w domu i można ich było wszędzie spotkać. Podobnie Odyseusza z jego towarzyszami i - co dziwniejsze - wiele postaci z Racine’a. Peter Schlemihl kroczył po górach w siedmiomilowych butach, klown Agheb, miodna pszczoła, mieszkał w ogrodzie nad rzeką.

Pożegnanie z Afryką (Blixen Karen (pseud. Dinesen Isak lub Andrézel Pierre))

***

Był zmęczony, ale opuściła go senność. Otworzył okno, rozpalił brudny prymus i postawił na nim garnek wody, żeby zaparzyć kawę. Wiedział, że Julia wkrótce się zjawi; ale na razie miał Księgę. Usiadł w zniszczonym fotelu i rozpiął teczkę.
Wydobył z niej ciężki tom w czarnej, amatorsko wyko¬nanej oprawie, bez tytułu i nazwiska autora na okładce. Druk także nie był najlepszej jakości. Książka otwierała się łatwo, a brzegi miała wytarte; dowód, że przeszła przez wiele rąk. Na stronie tytułowej widniał napis:

Emmanuel Goldstein
TEORIA I PRAKTYKA OLIGARCHICZNEGO KOLEKTYWIZMU

Winston zaczął czytać...
[...]
Winston przerwał czytanie, głównie po to, aby rozkoszować się faktem, że czyta, na dodatek w wygodnych i bezpiecznych warunkach. Był sam; wolny od teleekranu, wolny od obaw, że ktoś podsłuchuje przez dziurkę od klucza, wolny nawet od nerwowego odruchu oglądania się za siebie i przysłaniania strony ręką. Wonny, letni wietrzyk łaskotał go w policzek. Z oddali dochodziły stłumione okrzyki dzieci; w samym pokoju panowała cisza przerywana jedynie owadzim cykaniem zegara. Winston zapadł się głębiej w fotelu i oparł nogi o kratę przed kominkiem. Tak wygląda rozkosz, wieczne szczęście. Nagle, jak ktoś, kto wie, że potem wróci do pierwszych stron i przeczyta całą książkę od deski do deski, otworzył ją w innym miejscu, akurat na początku trzeciego rozdziału.

Rok 1984 (Orwell George (właśc. Blair Eric Arthur))

***

Panna Proud pochłaniała książki z ogromnym zapałem, zdawało się wręcz, że je dosłownie pożera. Często wyprowadzaną ją z przeprosinami z biblioteki na Hanover Square, kiedy nadchodziła pora zamknięcia, a panna Proud nie zdradzała zamiaru opuszczenia przybytku. Zawsze była ostatnią klientką. Kiedyś, pewnego lata, została nawet zamknięta w środku na noc. Bibliotekarz się spieszył i zapomniał zajrzeć do działu z mapami. Panna Proud z [przyjemnością wspominała to zdarzenie, mówiąc, że to prawdziwa przyjemność, spędzić całą noc z tyloma książkami.

Barbara Ewing: "Rosetta". Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 26-27, tłum. Magdalena Rychlik
Rosetta (Ewing Barbara)

***

Kiedy wysiadałem z autobusu, Pan Jimbo zawołał za mną: "Poczekaj no, kolego". Zapytał, co się stało. Powiedziałem, że nic. ale on spojrzał na mnie w taki sposób, jakby i tak wszystko wiedział. Rzucił: "Życie jest czasem do bani, nie?". Odpowiedziałem, że tak, jasne, a on na to: "Wiem, czasem człowiek się zastanawia, czy w ogóle ma po co żyć. Ale wiesz, co? Jestem prostym kierowcą autobusu, nigdy nie będę bogaty, ludzie wyżywają się na mnie każdego dnia, dzieciaki nie chcę mnie naśladować, gdy dorosną, ale nawet ktoś taki jak ja zna kilka powodów, by cieszyć się życiem. A jeśli ja mam, to ty tym bardziej". Słysząc te słowa zacząłem płakać, a wtedy Pan Jimbo dodał: "Kiedyś będziesz wielkim człowiekiem i inni będą chcieli iść w twoje ślady". Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Zapytał, czy lubię czytać. Powiedziałem, że pewnie, że tak, głównie fantastykę i science-fiction, a on na to, że też to lubi. Potem dał mi książkę, którą właśnie czytał. To był "Hobbit". Powiedział, że powinna mi się spodobać. Od tego dnia rozmawialiśmy codziennie. Razem przeczytaliśmy całą trylogię "Władca Pierścieni", zajęło nam to cały rok szkolny. Przetrwałem ten czas tylko dzięki niemu. - Chłopak wytarł załzawione oczy.
- To ty jesteś Steffan - stwierdziła pani Kier, uśmiechając się ciepło. - Jim wiele mi o tobie opowiadał.

Stokrotki w śniegu (Evans Richard Paul)

***

Dziadek był na emeryturze od dwóch trudnych lat. Z zawodu inżynier z przedwojennym dyplomem, co często podkreślał, wiódł dotąd zawsze życie czynne. Kiedy go zmuszono, by przestał pracować i brał za darmo pieniądze od skarbu państwa, odczuł to bardzo boleśnie. Pewną pociechę stanowił dlań fakt, że wciąż zwracano się do niego z prośbami o fachowe konsultacje, a także to, że znalazł sobie frapujące zajęcie. Postanowił mianowicie nadrobić zaległości w czytaniu, które gromadziły mu się przez całe życie, ponieważ nigdy dotąd nie miał dość czasu na smaczną, długą, pełną namysłu lekturę dzieł literatury pięknej. Jako człowiek systematyczny i wewnętrznie zorganizowany dziadek ustanowił sobie prosty system: wizytował pobliska bibliotekę publiczną i wypożyczał w porządku alfabetycznym wszystko, czego jeszcze nie czytał. Z pobudek patriotycznych zaczął od regału z literaturą polską. Pod koniec drugiego roku emerytury, przy literze „W”, odnowił starą znajomość z Wańkowiczem. Owocem tego spotkania stał się pseudonim Celestyny, zaczerpnięty z „Ziela na kraterze”.

Szósta klepka (Musierowicz Małgorzata)

***

Mama Żakowa znajdowała się w kuchni, gdzie zmywała naczynia jednocześnie czytając powieść fantastyczno-naukową pod tytułem „Dzień tryfildów”. Nie mogła absolutnie oderwać się od lektury, toteż ustawiła książkę na szczycie skomplikowanej konstrukcji ze słoików i szklanek, wspartej na skraju zlewu. Czytając, od niechcenia brała co jakiś czas talerz lub widelec i z poczucia obowiązku trzymała go pod strumie-niem gorącej wody, dopóki nie poczuła, że pieką ją palce Wtedy odkładała sztuciec i ze spokojnym sumieniem czytała dalsze pięć minut, po czym powtarzała całą operację od nowa. Była już, w połowie książki (właśnie grupka ślepców snuła się po opustoszałym mieście, poganiana przez śmiercionośne tryfidy), gdy nagle ktoś wtargnął brutalnie w ten cudowny świat. Na progu kuchni stała Julia z Tolem i brodaczem i uśmiechając się mile, pytała o coś do jedzenia
- Precz! - powiedziała mama w roztargnieniu i wróciła do lektury.
- Mamo... - szepnęła Julia, rzucając nieco spłoszone spojrzenie na Tolka. - Choćby trochę kanapek...
- Powiedziałam, żebyś znikła - mruknęła mama, śledząc z przerażeniem tryfida nadnaturalnej wielkości, który smagał ślepców swą trującą wicią.
- Ależ, mamo... powiedz chociaż, gdzie jest masło, to sama zrobię...
- Masła nie ma - warknęła wściekle mama Żakowa wlepiając w książkę oczy pełne popłochu. - Nic nie ma, w ogóle nic, powiedziałam, żebyś znikła.
Julia pokiwała głową. Podeszła do matki, rozwiązała jej fartuch, zakręciła kran nad zlewem i powiedziała słodko:
- Idź, mamuś, do pokoju i poczytaj w kulturalnych warunkach. Ja pozmywam.
- Ty? - zdumiała się nietaktownie mama. - A co się stało? - jeszcze nie bardzo zdawała sobie sprawę, że na progu kuchni stoi wyśniony Toleczek.

Szósta klepka (Musierowicz Małgorzata)

***

W zimowe wieczory, po kolacji i po odrobieniu lekcji, wszyscy siadali wokół stołu, na którym stała wysoka naftowa lampa i ojciec czytał na głos Trylogię Sienkiewicza albo Orzeszkową, albo Rodziewiczównę. Dzieci słuchały, starsi chłopcy coś tam majstrowali (Stefan sam skonstruował radio kryształkowe), a matka, słuchając, łatała odzież, cerowała pończochy lub robiła na drutach szale, czapki, swetry i ciepłe skarpetki. Dziewczynki też wprawiały się w robótkach.

Tym razem serio: Opowieści prawdziwe (Musierowicz Małgorzata)

***

Ludzie wiedzieli, że w lefortowskim więzieniu NKWD są tylko trzy okienka, w których przyjmuje się paczki żywnościowe, zdarza się jednak, że pracują dwa, albo jedno, a w południe jest dwugodzinna przerwa.
Cecylia miała już wielkie doświadczenie z dziedziny więziennych kolejek. Zwykle brała książki, powiedzmy J. Stalina „Zagadnienia leninizmu”, albo coś jeszcze poważniejszego, robiła notatki, które przydawały się do wykładów. Książki, wierni przyjaciele, godne zaufania marksistowskie dzieła, pomagały przezwyciężać obrzydliwy niepokój, który zawsze doskwierał podczas stania w kolejkach.

Wojna i więzienie (Aksionow Wasilij (Aksjonow Wasilij))

***

Zawsze lubiła czytać, ale na pensji zrodziła się jej fascynacja poezją i nałóg przepisywania do grubych kajetów pięknym, kaligraficznym pismem wierszy, które zrobiły na niej szczególne wrażenie. Kajety te towarzyszyły jej przez całe życie. Najpierw były to skromniutkie, oprawione w ceratę bruliony pensjonarskie, później eleganckie albumy w safianowych i brokatowych okładkach. W czasie wojny sklejała przypadkowe kartki papieru, jakie wpadły jej w ręce, po wojnie przejmowała po mnie moje nie zapisane do końca liche zeszyty szkolne z okładkami w ziemistych kolorach.
Zmieniała się także zawartość tych kajetów. Najpierw pojawiali się tam Słowacki, Norwid, Goethe, Heine. Później Lenartowicz, Syrokomla, Ujejski, Konopnicka. Jeszcze później budzący "dziwne dreszcze" Tetmajer. Potem autorzy własnego wydawnictwa - Staff, Tuwim, Leśmian, Pawlikowska-Jasnorzewska. W czasie wojny Krzysztof Kamil Baczyński. Po wojnie poeta. zdawałoby się, kompletnie obcy jej gustom. a tak serdecznie pokochany - Tadeusz Różewicz - przez chwilę sąsiad na Krupniczej. Zapisywała te wiersze nie wiadomo po co, bo wszystkie umiała na pamięć.Całe moje dzieciństwo upłynęło przy dźwiękach słów: "Trzy razy księżyc obrócił się złoty...", "A jak poszedł Stach na wojnę...", "W Suzie na dworze król Dariusz ucztuje...". Albo: "Prażę się w słońcu gałgan stary..."."

Joanna Olczak-Ronikier: "W ogrodzie pamięci". Wydawnictwo Znak, Kraków 2002, s. 33
W ogrodzie pamięci (Olczak-Ronikier Joanna)

***

Obserwuję ludzi, dla których pogoda jest pretekstem do zawierania znajomości. Kobiety zaczynają ze sobą rozmawiać i pojawia się nieoczekiwana zażyłość. Także i mężczyźni utworzyli grupkę. Wszyscy się o coś dowiadują. Każdy komuś coś coś radzi. Ale na mnie nikt nie zwraca uwagi. Siedzę sam, ofiara własnej izolacji od świata, wstydliwości i alienacji. Zaczynam czytać, a to prowokuje wrogość, bo czytanie książki w takich okolicznościach zostaje uznane za zniewagę i wyzwanie rzucone pozostałym pasażerom. Wyłączam się ze społeczeństwa i wszystkie twarze mówią do mnie milcząco: Nie potrzebujesz nas i my nie potrzebujemy ciebie. Jednak to ty będziesz musiał zwrócić się do nas, a nie odwrotnie...

I. B. Singer, "Wykład"

***

A czytelnik lubi, kiedy autor ma rację, lubi się z nim zgadzać, lubi myśleć, że on by to właśnie tak przedstawił, gdyby sam pisał książki Ale czytelnik także wielu rzeczy nie lubi, przede wszystkim śladów tej piekielnej męki, której kosztem rodziły się zdania w jego mniemaniu lekkie i potoczyste; nie wolno wyprowadzać go z błędu, nie wolno go dopuszczać do tej męki - tylko naprawdę wielcy pisarze pozwalają sobie na swoistą kokieterię szczerości.

Złoto nie złoto (Fleszarowa-Muskat Stanisława)
Wydawnictwo MON, Warszawa 1979, s. 16

***

Pokój ział żarem, Montag cały był w ogniu, cały był chłodem; siedzieli pośrodku rozległej pustyni, na której nie było nic, tylko trzy krzesła, a on stał chwiejąc się, czekając, aż pani Phelps przestanie przygładzać rąbek sukni, a pani Bowles odejmie palce od swych włosów. Potem zaczął czytać powolnym, utykającym głosem, który wzmacniał się, gdy postępował od linijki do linijki. Jego głos przechodził przez pustynię, w białą przestrzeń wokół trzech siedzących kobiet, w wielką gorącą pustkę.

Morze wiary
Też otaczało ongiś ziemi brzegi
Niby lśniącego pasa długie zwoje.
...

451º Fahrenheita (Bradbury Ray (Bradbury Raymond Douglas))

***


Zestawienie to zamyka (i zawsze będzie zamykać, także wtedy, gdy dopiszę inne cytaty) taki fragment:

Zamykasz książkę, ale nie zamykaj z nią razem swej duszy. Dokąd ci tak spieszno? Patrz, jak zaczepiona u ostatniej stronicy, twoja myśl wygina się na kształt ścieżki wybiegającej spod lasu. Pozwól jej wyrwać się w pole, zagubić w marzeniach, wychynąć po drugiej stronie horyzontu.

Luźne kartki (Parandowski Jan)

***************


Książki:

Babunia (Deghelt Frédérique)
Czytelniczka znakomita (Bennett Alan)
Jak powieść (Pennac Daniel)
Książki mojego życia (Miller Henry)
Lektor (Schlink Bernhard)
Moja historia czytania (Manguel Alberto)
Wszytkim swoje księgi daję... (Jaworczakowa Mira (Jaworczakowa Maria; pseud. Wiśniewska Mira))
Zamieszkać w Bibliotece (Tomkowski Jan)


Czytatki i wątki na forum:

Z kolekcji cytatów - znów o książkach i o czytaniu (Dot59)
Italo Calvino wysłuchuje czytelników (Dot59)
Sándor Márai o książkach, czytaniu, pisaniu, literaturze (Dot59)
Bohaterowie literaccy czytający książki (Misiak297)
Przeczytałem ostatnio świetną książkę, czyli garść cytatów (Joy D)
Moja ulubiona książka o książkach (Misiak297)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 22953
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 41
Użytkownik: misiak297 26.11.2010 23:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Droga Renatko, zajrzyj tutaj:)

Bohaterowie literaccy czytający książki

Może Ci to pomoże w tym właśnie zestawieniu:)
Użytkownik: paren 27.11.2010 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Droga Renatko, zajrzyj tu... | misiak297
O, bardzo Ci dziękuję, przeczytam tę rozmowę i, jeżeli pozwolisz, wstawię do czytatki linkę do tego wątku. :-)
Użytkownik: Czajka 27.11.2010 03:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Podczas gdym czytał, świadomość moja rozwijała na wielobarwnym ekranie równoczesne, a różne stany duszy, idące od najgłębiej we mnie ukrytych popędów aż do całkowicie zewnętrznej wizji widnokręgu, który miałem przed oczami na skraju ogrodu; ale czymś najbardziej we mnie osobistym, wewnętrznym, rękojeścią w bezustannym ruchu, która poruszała wszystkim innym, była moja wiara w filozoficzne bogactwo, w piękno książki, którą czytałem, oraz żądza przyswojenia sobie tego piękna bez względu na rodzaj książki. Bo nawet jeżeli kupiłem ją w Combray — spostrzegłszy ją przed kolonialnym sklepem Borange'a (zbyt odległego od domu, aby Franciszka mogła się tam zaopatrywać jak u Camusa, ale bardziej odwiedzanego jako skład papieru i księgarnia), umocowaną sznurkami w mozaice broszur i pism strojącej skrzydła drzwi bardziej tajemniczych, bardziej usianych myślami niż brama katedry — to dlatego że poznałem w niej jakiś głośny utwór cytowany mi przez profesora lub przez tego z kolegów, który w owej epoce posiadał w moich oczach tajemnice prawdy i piękności, na wpół przeczuwane, na wpół niezrozumiałe, a których poznanie było mglistym, lecz ustawicznym celem mojej myśli.

Po tej centralnej wierze, która w czasie mojej lektury prężyła się wciąż we mnie ku odkryciu prawdy, szły wzruszenia czerpane w akcji, w której brałem udział, bo owe popołudnia bardziej były wypełnione dramatycznymi wypadkami, niż bywa często całe życie. Były to zdarzenia spełniające się w czytanej książce; zapewne, że osoby, których tyczyły, nie były „prawdziwe", jak mówiła Franciszka. Ale wszystkie uczucia, które w nas budzi radość lub niedola osobistości realnej, rodzą się w nas jedynie za pośrednictwem obrazu owej radości lub niedoli. Pomysłowość pierwszego powieściopisarza polegała na zrozumieniu, że w aparacie naszych wzruszeń obraz jest jedynym istotnym czynnikiem, uproszczenie zaś, które by polegało na całkowitym usunięciu realnych osób, byłoby najwyższym udoskonaleniem. Istota rzeczywista, choćbyśmy najgłębiej z nią sympatyzowali, w znacznej części udziela się nam przez nasze zmysły, to znaczy, zostaje dla nas nieprzezroczysta, przedstawia martwy ciężar, którego nasza wrażliwość nie może podnieść. Skoro ją ugodzi nieszczęście, zdoła nas ono wzruszyć jedynie w małej cząstce całkowitego pojęcia, jakie mamy o niej; co więcej, i ona zdoła się nim wzruszyć jedynie w cząstce całkowitego pojęcia, jakie ma o sobie.

Wynalazkiem powieściopisarza był pomysł, aby zastąpić owe nieprzenikliwe dla duszy części przez odpowiednią ilość części niematerialnych, to znaczy tych, które nasza dusza może zasymilować. Cóż znaczy z tą chwilą, czy uczynki, wzruszenia tych nowych istot wydadzą się nam prawdziwe, skorośmy je wcielili w siebie, skoro się spełniają w nas i podczas gdy obracamy gorączkowo karty książki, trzymają w swej władzy szybkość naszego oddechu i napięcie wzroku. I skoro raz powieściopisarz wprawił nas w ten stan, w którym jak we wszystkich czysto wewnętrznych stanach, wszelkie wzruszenie jest zdziesięciokrotnione, w którym jego książka wzrusza nas na kształt snu, ale snu jaśniejszego niż te, które przeżywamy śpiąc, i trwalszego we wspomnieniu, wówczas rozpętuje w jednej godzinie wszystkie możliwe szczęścia i nieszczęścia. W życiu musielibyśmy je nieraz poznawać w ciągu wielu lat; najsilniejsze nigdy by się nam nie uświadomiły, ponieważ powolność, z jaką się przejawiają, odbiera nam ich poczucie.


W końcu, gdy idę dalej od wewnątrz ku zewnątrz za równoczesnymi i przylegającymi stanami mojej świadomości, nie dochodząc do rzeczywistego horyzontu, który je spowijał, znajduję przyjemności innego rodzaju: wygodnie siedzieć, czuć ożywczą woń powietrza, nie być zagrożonym przez jakąś wizytę; i kiedy godzina biła na wieży Św. Hilarego, widzieć, jak odpada, kawałek po kawałku, już miniona część popołudnia, aż usłyszę ostatnie uderzenie, które mi pozwoli określić cyfrę. Następujące potem długie milczenie zdawało się otwierać na błękitnym niebie ową część, która mi pozostawała do czytania aż do smacznego obiadu, przygotowanego przez Franciszkę i mającego mnie pokrzepić po trudach doznanych w książce w towarzystwie bohatera. I za każdą godziną zdawało mi się, że to ledwie przed paroma chwilami biła poprzednia; najświeższa zapisywała się na niebie tuż obok minionej i nie mogłem uwierzyć, aby sześćdziesiąt minut zmieściło się w tym małym błękitnym łuku, który zawierał się między ich dwoma złotymi znakami.

Czasami nawet ta przedwczesna godzina wybijała o dwa uderzenia więcej niż poprzednia; była więc jedna godzina, której nie usłyszałem! Coś, co się stało, nie stało się dla mnie. Czar lektury, magiczny niby głęboki sen, oszukał moje urzeczone uszy i zatarł złoty dźwięk na lazurowej powierzchni milczenia. Piękne niedzielne popołudnia pod kasztanem w ogrodzie, starannie oczyszczone przeze mnie z mizernych wydarzeń osobistego istnienia, które zastąpiłem pełnym niezwykłych przygód i pragnień życiem na łonie krajobrazu zroszonego strumieniami, wywołujecie jeszcze dla mnie, kiedy myślę o was, owo życie i zawieracie je istotnie przez to, żeście je stopniowo okoliły i zamknęły — podczas gdy ja tonąłem w swojej lekturze i podczas gdy stygł upał dnia — w kolejnym, lekko zmieniającym się i przerosłym listowiem krysztale waszych milczących, dźwięcznych, pachnących i przejrzystych godzin.

W stronę Swanna (Proust Marcel)

Nie mogło go tu zabraknąć, ależ on cudownie napisał o drzwiach księgarni! :)
Użytkownik: paren 27.11.2010 12:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Podczas gdym czytał, świa... | Czajka
Masz rację, nie mogło tego cytatu zabraknąć. Bardzo Ci dziękuję! :-)
Użytkownik: misiak297 27.11.2010 12:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Opiekunowie Modesty, ludzie bez wykształcenia, nie zwrócili uwagi, że dziewczyna wciąż karmi duszę współczesnymi arcydziełami trzech literatur - angielskiej, niemieckiej i francuskiej. Lord Byron, Goethe, Schiller, Walter Scott, Hugo, Lamartine, Crabbe, Moore, znakomite dzieła siedemnastego i osiemnastego wieku, historia i teatr, powieści od Rabelais'ego aż po "Manon Lescaut", rozważania od "Prób" Montaigne'a aż po Diderota, średniowieczne przypowiastki i "Nowa Heloiza" - słowem: myśl trzech krajów napełniła mglistymi obrazami tę głowę szlachetną w swojej zimnej naiwności i dziewiczym niepokalaniu, głowę, która zajaśniała szczerą, gorącą, niezłomną i bezwzględą admiracją dla geniuszu. Każda nowa książka stanowiła dla Modesty wielki ewenement; tak radowała się arcydziełami, że, jakeśmy widzieli, przerażało to panią Latournelle; smuciła się, jeśli przeczytany utwór nie spustoszył jej serca. Tajony liryzm kipiał w jej duszy przepełnionej uroczymi złudami młodości.

Honoriusz Balzac "Modesta Mignon"

:)
Użytkownik: paren 27.11.2010 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Opiekunowie Modesty, ludz... | misiak297
Dziękuję Ci, Misiaku! :-)
Za ten cytat i za przypomnienie mi o kilku autorach, do których powinnam jeszcze zajrzeć w ramach akcji "Czas na Klasykę". :-)
Użytkownik: joanna.syrenka 27.11.2010 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Piękna czytatka! Wspaniałe cytaty, paren.
Uśmiałam się i wzruszyłam przy niektórych - aż mi się zachciało wrócić do niektórych książek...
Użytkownik: paren 27.11.2010 22:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękna czytatka! Wspaniał... | joanna.syrenka
Bardzo się cieszę. :-)
Wiesz, że ja też mam wielką ochotę wrócić do niektórych z tych książek? Mimo, że na przykład Jeżycjadę powtarzałam niedawno... Czekam też zarówno na "Silva Rerum" (premiera 8.03.2011), jak i "McDusię" (to jeszcze rok, premiera 30.11.2011) zapewne wtedy wrócę do poprzednich tomów. :-)
Użytkownik: misiak297 27.11.2010 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo się cieszę. :-) ... | paren
Jak to 2011?! Sądziłem, że będzie gdzieś na święta:(
Skąd ta informacja o McDusi?
Użytkownik: paren 27.11.2010 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak to 2011?! Sądziłem, ż... | misiak297
Ja też miałam wrażenie, że jakoś wcześniej... Tę datę znalazłam tutaj: http://www.gandalf.com.pl/a/musierowicz-malgorzata/bebd/
Użytkownik: misiak297 27.11.2010 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też miałam wrażenie, ż... | paren
Małgorzata Musierowicz każe bardzo długo czekać na swoje książki. Może zabrzmię złośliwie, ale naprawdę nie wiem dlaczego skoro i tak ostatnie części (tak gdzieś - w mojej czysto subiektywnej opinii - po "Języku Trolli") nie są najwyższych lotów.
Użytkownik: paren 27.11.2010 23:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Małgorzata Musierowicz ka... | misiak297
Zapewne przygotowanie "Silva Rerum" było dość pracochłonne.
Moje ulubione części Jeżycjady to "Córka Robrojka" i "Ida sierpniowa" :-) Ciekawa jestem "McDusi"...
Użytkownik: misiak297 27.11.2010 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapewne przygotowanie "Si... | paren
Moje ulubione części to "Kwiat kalafiora" (debiut Borejków), "Opium w rosole" (najambitniejsza ze starszych), "Język Trolli" (zupełnie inna niż reszta i to w sensie pozytywnym) i "Nutria i Nerwus" (najśmieszniejsza).
Użytkownik: paren 27.11.2010 23:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Moje ulubione części to "... | misiak297
:-)
Użytkownik: joanna.syrenka 28.11.2010 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Małgorzata Musierowicz ka... | misiak297
Może dlatego, że pisarz nie maszyna - nie produkuje książek, tylko je tworzy... Ja się nie dziwię niektórym autorom, że każą sobie długo czekać na nowe książki - jest takie grono, któremu dziękuję, że w ogóle chce im się pisać :)
Użytkownik: Czajka 28.11.2010 14:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Może dlatego, że pisarz n... | joanna.syrenka
Ale na przykład taki Kraszewski też tworzył, a jednak nieco szybciej. :))
Użytkownik: chuda 28.11.2010 14:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale na przykład taki Kras... | Czajka
Kraszewski nie był jednocześnie kobietą, matką, babką i pisarką. ;)
Użytkownik: misiak297 28.11.2010 16:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Może dlatego, że pisarz n... | joanna.syrenka
Wiedziałem, że tym wywołam burzę...:D
Syrenko droga, ja wiem, że pisarz nie maszyna, to moje takie zupełnie egoistyczne stwierdzenie:D
O!:D
Użytkownik: chuda 28.11.2010 16:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiedziałem, że tym wywoła... | misiak297
Misiaku, bez przesady z tą burzą. ;P Trzy osoby się wypowiedziały, wszystkie się w swoich postach uśmiechały, nikt nikomu do gardła nie skakał. ;) Więc nawet to zadymka nie była. :P
Użytkownik: misiak297 28.11.2010 16:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku, bez przesady z t... | chuda
:D

PS. Może kto inny już ostrzy sobie palce na mocniejsze działa i wirtualne podrzynanie gardeł?:D A konkretnie tego jednego, Misiakowego:D
Użytkownik: paren 28.11.2010 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: :D PS. Może kto inny j... | misiak297
:-)
Użytkownik: joanna.syrenka 28.11.2010 19:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiedziałem, że tym wywoła... | misiak297
Ty egoisto, Ty... :P
Użytkownik: chuda 28.11.2010 14:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Małgorzata Musierowicz ka... | misiak297
Ja tam wolę poczekać nawet te 3 lata, byleby książka była naprawdę dobra. :)
W latach 2000-2008 powstało 5 tomów (więc nie powiedziałabym, że to długi czas, jak na taką ilość) - pośpiech się nie opłacił. MM zapowiedziała, że nie ulegnie teraz żadnym naciskom ze strony czytelników i wydawnictwa. Mam nadzieję, że słowa dotrzyma!
Użytkownik: aleutka 28.11.2010 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Małgorzata Musierowicz ka... | misiak297
Na swojej stronie Musierowicz wspominala kiedys, ze bardzo lubi ksiegarnie Gandalf, ale daty maja ksiezycowe zupelnie, wiec nie warto sie tym przejmowac. Akapit Press daty nie podaje, a oni powinni wiedziec szybciej niz Gandalf :) Niemniej jednak skoro Akapit daty nie podaje, Musierowicz na swojej stronie tez o tym nie wspomina, to moim zdaniem na Swieta lepiej nie liczyc.


W moim odczuciu Musierowicz wlasnie bardzo przyspieszyla w pewnym momencie, i to sie zle odbilo na serii. Chyba zaczelo sie od Jezyka Trolli. Zaba byla wyjatkiem pozytywnym.
Użytkownik: atram78 27.11.2010 20:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Piękna czytatka! Dziękuję za nią!
Ja też "zbieram" cytaty o książkach i czytaniu. Zapraszam tutaj : Cytaty o książkach i czytaniu (stale uzupełniam)
Użytkownik: paren 27.11.2010 23:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękna czytatka! Dziękuję... | atram78
Bardzo dziękuję. :-) Dziękuję też za linkę do Twojej czytatki, zaraz z przyjemnością przeczytam cytaty zebrane przez Ciebie. :-)
Pozdrawiam!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.12.2010 22:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Dorzucę jeszcze dwa fragmenty poetyckie, na które natrafiłam podczas lektury "Wyboru poezji" Staffa:

Leopold Staff - Czytelnicy

Zmierzchem, gdy gaśnie blask słonecznej kuli,
Nad brzegiem wody, gdzie drzew widma mdleją,
Marzy młodzieniec, spragniony nadzieją
Całując karty powieści o Julii.

I gdzieś o setki mil, parku aleją
Krocząc samotnie, dziewczyna najczulej
Tę samą księgę do piersi swej tuli,
Szepcąc z słodyczą oddania: „Romeo”!

Ta sama książka, chwila i tęsknota
Otwarła duszom ich miłości wrota,
Gdzie, wszedłszy razem w swych wiosen ozdobie,

W objęciu wspólnym przeżyły ekstazy
Pierwszych upojeń, nie znanych dwa razy,
Choć się nie znają ni wiedzą o sobie.



Leopold Staff - Co pewien czas

Co pewien czas
Po wielu latach,
Po lat dziesiątku lub setce,
Co kryją się po kątach
Jak niemi słuchacze,
Przechodzień przygodny
Siada przy stole nad książką
Otartą z pajęczyn i kurzu,
Cicho coś szepce,
Uśmiecha się i płacze.

Skończywszy zamyka książkę,
Stawia ją na półce
Między pajęczyn kurze
I odchodzi na zawsze,
Człowiek w wiecznej podróży.

Przez okno zakratowane
Wchodzi do biblioteki
Zapomnienie i wieki.
Użytkownik: paren 08.12.2010 23:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Dorzucę jeszcze dwa fragm... | dot59Opiekun BiblioNETki
Och, jakie ładne! Dziękuję! :-)
Użytkownik: Czajka 06.01.2011 18:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Nagle wyrosła za oknem wyraźna — całkiem jakby żywa — postać mężczyzny w cudzoziemskich sukniach, z toporkiem zatkniętym za pas; mężczyzna ów prowadził za uzdę osiołka obładowanego drzewem.
— Ależ to Ali Baba! — zawołał rozpromieniony Scrooge. — Kochany, poczciwy stary Ali Baba! Tak, tak, pamiętam. Dawno temu, kiedy to opuszczone dziecko spędzało tu samotnie święta Bożego Narodzenia, Ali Baba przyszedł do niego po raz pierwszy, zjawił się za oknem tak jak dzisiaj. Biedny chłopczyna... O, teraz idzie Walentyn — wykrzykiwał Scrooge — ze swoim bratem Orsonem, tym dzikusem! I jest ten... jakże się on nazywa... ten, co to go położyli śpiącego, w samej tylko bieliźnie, u bram Damaszku. I widzę pachołka sułtana, którego wróżki postawiły na głowie, nogami do góry... O, ciągle jeszcze stoi na głowie. Dobrze mu tak! Bardzo mnie to cieszy! Jak śmiał żenić się z księżniczką!
Ach, wyobraźmy sobie zdumienie kontrahentów handlowych Scrooge'a z City londyńskiego, gdyby słyszeć mogli, jak marnotrawiąc energię na tego rodzaju głupstwa rozprawia o nich głosem, w którym śmiech miesza się ze łzami; i gdyby ujrzeć mogli jego pałającą twarz.
— No i naturalnie jest papuga! — wykrzyknął Scrooge. — Cała zielona, tylko ogon ma żółty i na głowie czub podobny do listka strzępiastej sałaty! Biedny Robinson Cruzoe, wołała na niego, kiedy opłynąwszy wyspę wrócił do szałasu. „Gdzieś ty był, biedny Robinsonie?" — tak do niego wołała. Biedaczysko myślał, że to sen, a tymczasem to wcale nie był sen, tylko papuga naprawdę do niego wołała. A tam znów Piętaszek biegnie do zatoki ile sił w nogach! Hej, Piętaszku! Hop! Hop!
Opowieść wigilijna (Dickens Charles (Dickens Karol))

Jakże te lektury z lat dziecinnych w nas wrastają. :)
Użytkownik: paren 06.01.2011 19:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Nagle wyrosła za oknem wy... | Czajka
Piękne. Dziękuję. :-)
Użytkownik: misiak297 03.11.2012 23:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Reniu, trafiając na ten fragment "Trędowatej" dotyczący pani Idalii Elzonowskiej od razu pomyślałem o Twojej czytatce:

"Rozłożona wygodnie na szezlongu lub na bujanym fotelu, czytała ciągle czytała. Na stolikach, konsolach, krzesełkach walało się pełno dzieł Jakuba Rousseau, Zoli, Dumasa, Bourgeta, nawet Voltaire'a obok Rochefoucaulda i Chateaubrianda. Najwięcej książek francuskich - czasem błysnął Dickens, Walter Scott lub zamajaczył Shakespeare. Niemieckie tomy spotykały się rzadko, z polskich ani jednego".

Stefcia również czyta:

"Jest Korynna i Delphina pani Stael, jest kilka tomików Byrona w oryginale". Panna Rudecka ponadto prosi o Lama i Mochnackiego.
Użytkownik: paren 04.11.2012 10:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Reniu, trafiając na ten f... | misiak297
Bardzo dziękuję, Misiaku. :-)
Użytkownik: modem2 04.11.2012 07:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Pozwolę sobie uzupełnić Twój spis, bo chyba warto znać też to:
Czytelniczka znakomita (Bennett Alan)
Moja ulubiona książka o książkach
Użytkownik: paren 04.11.2012 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Pozwolę sobie uzupełnić T... | modem2
Dziękuję, już dopisałam. :-)
Spis książek podany w tej czytatce jest bardzo wybiórczy, pełniejszy zamieściłam tu: http://wwygodnymfotelu.blogspot.com/p/ksiazki-w-ksiazkach-i-o-ksiazkach.html
Użytkownik: helen__ 04.11.2012 09:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Dziękuję, wspaniała lektura do porannej kawy i początek dnia, gratuluję! Mi się przypomniało, że Almasy w "Angielskim pacjencie" czyta Herodota, a Maddox ciągle wraca do "Anny Kareniny". :)
Użytkownik: helen__ 04.11.2012 10:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Bohaterowie literaccy czy... | misiak297
Misiaku (pozwolisz, że tak, chociaż się nie znamy) - Ciebie całego też przeczytałąm przed chwilą i dziękuję całkiem z osobna.:) Problem jest taki, że się dowiedziałam przez te wstrętne posty o "Przyślę panu list i klucz" i zachorowałam z miejsca, żeby to mieć zaraz, teraz, bo wiem, że to będzie taka miłość, rozumiesz.:)
Użytkownik: paren 04.11.2012 10:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku (pozwolisz, że ta... | helen__
"Przyślę panu list i klucz" to książka, którą naprawdę warto przeczytać, potem może będziesz miała ochotę podążyć literackimi tropami jej bohaterów? :-)

Literackie polecanki Marii Pruszkowskiej
Użytkownik: helen__ 04.11.2012 09:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytatkę uzupełniłam 4 li... | paren
Gdyby nie praca, poszukałabym dalej podobnych smaczków, natomiast książka o książkach to zdecydowanie "Ex libris" Fadiman, wspaniały zbiór anegdot, chociaż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie uprawiali intelektualną masturbację patrząc w lustro.:)
Użytkownik: paren 04.11.2012 10:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby nie praca, poszukał... | helen__
Tak, "Ex libris" to jedna z moich ulubionych książek o książkach. Jeżeli lubisz takie książki, to zapraszam jeszcze tu:

Książka w aforyzmach, sentencjach, powiedzeniach, sloganach i ... książkach
Książki, a w nich domowe księgozbiory
http://wwygodnymfotelu.blogspot.com/p/ksiazki-w-ksiazkach-i-o-ksiazkach.html

Dziękuję za wskazanie "Angielskiego pacjenta". :-)
Użytkownik: helen__ 04.11.2012 10:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, "Ex libris" to jedna... | paren
Życie bywa piękne nawet w listopadzie - bo postanowiłam być rozważna przed świętami i zakupić z żalem w styczniu, a mój znajomy stwierdził,że prezent może zrobić mi teraz, skoro jestem w takiej rozpaczy - "List" zatem przyjdzie do mnie w przyszłym tygodniu! Zaraz zajrzę do poleconych przez Ciebie pozycji, niech się tylko uspokoję.:) Dziękuję.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: