O muzyce i uczuciach
Są kobiety, których tajemny magnetyzm przyciąga mężczyzn tym silniej, im lepiej je zdołają poznać; które oczarują nas tylko wtedy, gdy oddamy im cały swój czas, całą uwagę. Taka też jest powieść "W stronę Swanna", dzieło Marcela Prousta. Nie można jej czytać nieuważnie, mając wolną tylko chwilkę, między jednym zajęciem a drugim - jak powieść sensacyjną. Długie zdania oraz brak akcji w powieści pomyślanej jako pamiętnik wymagają skupienia, uważnej lektury, wewnętrznego wyciszenia czytelnika, ale jest to trud zwrócony wielokrotnie.
Bohaterkami tej poetyckiej powieści, o której ktoś powiedział, że jest wrażeniem, ulotnością i wspomnieniem, są Piękno i Miłość; o ich przeżywaniu i dostrzeganiu, o ich tajemnicy i przemożnym wpływie na nas pisze Proust. Zwykłe doznania: widok wieży kościoła, drzewa w słońcu stojącego, zapach przydrożnych ziół, przywołują u niego ciepłe wspomnienia przeszłości, a bywa, że stają się początkiem intelektualnej przygody - zaczynem myśli wnikającej w tajemnicę przeżywania naszych uczuć i świata wokół nas.
W tej powieści bzy stają się „giętkimi kibiciami hurys, które swoją skąpaną w słońcu urodą prześcigają wiosenne nimfy”*; drzewa o żeńskich imionach, zespalając w wyobraźni autora piękno flory z urokiem kobiet, zamieniają się w driady; „fiołek zgina łodygę pod ciężarem kropli zapachu”**; kwitnące głogi stają się tajemnicą piękna, do której wraca, niesyty, w bezradnych próbach zdefiniowania jej uroku, a pamięć pospołu z wrażliwością przywołują coraz to inne obrazy i porównania.
Zadziwiająco trafne są spostrzeżenia autora o ludzkich zwyczajach i sposobach reagowania, o naszym postrzeganiu świata i ludzi; o tym, co najgłębiej w nas tkwi, czasami nieuświadomione, czasami ledwie przeczuwane, niemożliwe do nazwania i zdefiniowania; tę całą wiedzę tajemną o nas Proust, przecież nie psycholog, ale jakże wyborny znawca ludzkich dusz, samotnik, ale jednocześnie doskonały znawca życia, potrafi podać nam w zdaniach logicznie zbudowanych, w sposób jasny, a jednocześnie tak niezrównanie elegancki i poetycki, że zatrzymujemy się, uderzeni celnością czy odkrywczością jego myśli, chłoniemy słowa, w których ona tkwi, i gdy w końcu oderwiemy się i pójdziemy dalej, pragnienie ponownego przeżycia chwil wzruszenia, olśnienia lub zadumy każe nam po wielekroć wracać do tamtych słów. Mimo swojego mistrzostwa w opisywaniu naszych wewnętrznych stanów, autor przyznaje się do bezradności, uznając wiele z tego, co odczuwamy, za nieprzetłumaczalne na słowa, za wyłącznie nasze, pozostające w sferze odczuć; w jakże często dziwnym biegu naszych skojarzeń, w praźródłach naszych uczuć, w przeżywanych emocjach, dostrzegając coś wyłącznie naszego: tajemny język ludzkiej duszy - twórczyni i nosicielki naszych miłości.
Marcel Proust opisuje czarujący świat, do którego kobieta wnosi sobie tylko właściwe, bo bez niej nieistniejące, piękno; opisuje zadziwiające łączenie się w jedność czaru muzyki i urody kobiecej twarzy, tego „splotu pięknych i subtelnych linii”***: zagubienie wszystkiego, co rozumowe i wychodzenie poza siebie - w przesycony jej urokiem świat poezji, w którym szept wiatru jest jej szeptem, pocałunki są kwiatami na majowej łące, a w dźwiękach sonaty fortepianowej ukryta jest tajemnica ich uczucia. Melodia tej sonaty powraca w powieści jak echo nieszczęśliwie zakochanej nimfy Echo; staje się nieodłączną częścią uczucia Swanna, cudownie zespalając przeżywanie piękna i miłości. W urokliwych i pełnych głębi myśli rozważaniach, z muzycznej frazy czyniąc zachwycającą istotę, która dla pokazania bogactwa naszej duszy zstąpiła z niebios, Proust dochodzi tam, gdzie wróżka zaprowadziła Sokratesa: ku idei piękna, tam, gdzie krainy szczęśliwości zajmowane przez istoty nadprzyrodzone. W słowach pełnych czaru poezji autor nawiązuje tutaj do idei starożytnego świata, w jedno splatając swoje myśli z myślami Platona: spotkanie dwóch idealistów, których tyle wieków dzieli.
W opisach przeżywania muzyki znalazłem swoje własne fascynacje, te wyjątkowe chwile, gdy po przebrzmieniu ostatnich tonów utworu zadaję sobie pytanie o źródła takiego piękna w umyśle kompozytora, a w pytaniu tym jest oczarowanie, ale i jakaś dziwna bezradność, i chyba także zazdrość: ach, widzieć to, co widział i czuć to, co czuł Beethoven komponując swój koncert skrzypcowy!
Zazdrość - ów „cień miłości”****, to w powieści Prousta misterna sieć upleciona z półsłówek, spojrzeń, zasłyszanych wieści, w końcu domysłów i podejrzeń kochanka, w której ten zaplątuje się coraz bardziej, świadomy swojego szaleństwa, a mimo to pragnący chorować dalej. Bo miłość, obok piękna, była dla Marcela Prousta sensem i treścią życia.
Po kupieniu tej książki (a mam śliczne wydanie, z reprodukcją "Maków" Claude'a Moneta na okładce!), przeczytałem może ze dwadzieścia stron i zniechęcony - odłożyłem ją. Później, namówiony przez znajomych, sięgnąłem po nią ponownie; teraz dziękuję autorowi za niezapomniane chwile spędzone nad jego powieścią.
---
* Marcel Proust: "W stronę Swanna", tłum. Tadeusz Boy Żeleński, wyd. Prószyński i S-ka 2004, tekst oparto na wydaniu PIW, Warszawa, 1965. Właściwie nie jest to cytat, ponieważ jedynie posłużyłem się słowami autora, znacznie je zmieniając. Oto dosłowny cytat ze strony 145: „Zanim jeszcześmy tam doszli, spotykał nas zapach tamtejszych bzów, wybiegających naprzeciw przybyszom. One same spośród zielonych i świeżych serduszek swoich liści wznosiły ciekawie ponad sztachety pióropusze białe lub lila, lśniące - nawet w cieniu - połyskiem słońca, w którym się poprzednio skąpały. Niektóre, na wpół zasłonięte domkiem odźwiernego, murowanym z cegły, sterczały ponad gotycki daszek swoim różowym minaretem. Wiosenne nimfy wydawały się pospolite przy tych młodych hurysach, które w owym francuskim ogrodzie zachowały żywe i czyste tony perskich miniatur. Wbrew żądzy objęcia ich giętkiej kibici i przyciągnięcia do siebie gwiaździstych puklów ich pachnących głów, przechodziliśmy, nie zatrzymując się”.
** Tamże.
*** Tamże, str. 228.
**** O zazdrości jako cieniu miłości pisze Proust na stronie 275.
Jeszcze przepiszę fragment rozmyślań Prousta, a to dlatego, że mógłyby być esencjonalnym - obok wielu innych, równie pięknych miejsc - streszczeniem całej powieści:
„Toteż strona Meseglise i strona Guermantes wiążą się dla mnie z wieloma drobnymi wydarzeniami owego życia, które wśród wszystkich naszych różnorodnych i równoległych żywotów najobwitsze jest w zdarzenia, najbogatsze w przygody: mam na myśli życie intelektualne. Bez wątpienia postępuje w nas ono nieznacznie, a odkrycie prawd, które zmieniły nam jego znaczenie i wygląd, które nam otwarły nowe drogi, przygotowywaliśmy od dawna, ale bezwiednie; liczą się one dla nas jedynie od dnia, od minuty, w której się nam stały widzialne. Kwiaty, które igrały wówczas na łące, woda, która przepływała w słońcu, cały otaczający je krajobraz dalej towarzyszy ich wspomnieniu swoją nieświadomą lub roztargnioną twarzą; i z pewnością ten kącik przyrody, ten skrawek ogrodu, uparcie oglądane wzrokiem skromnego przechodnia, marzącego dziecka (...) nie mógłby przeczyć, że to dzięki niemu dane im będzie przetrwać w ich najbardziej ulotnych zjawiskach; a przecież ten zapach głogów wabiący wzdłuż żywopłotu, gdzie niebawem zastąpi go dzika róża, odgłos kroków bez echa na ścieżce, bańkę utworzoną na wodoroście przez strumień i pękającą natychmiast - wszystko to zachwyt mój uniósł i dał temu przetrwać tyle lat, podczas gdy dokoła drogi się zatarły i pomarli ci, co je deptali, i zginęło wspomnienie tych, co je deptali". (Tamże, strona 187 i następna).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.