Koronawirus i obyczaje
190320
Ktoś doświadczony przez życie i swój czas, ukuł jakże trafne powiedzenie, czy raczej przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach!
Ostatnie tygodnie pokazały nam, a może na razie tylko dały posmakować, ciekaw czas.
Miesiąc temu słuchałem wieści z Chin o koronawirusie tak, jakbym słuchał relacji z meczu piłki nożnej: a cóż mnie to może obchodzić? Szybko dowiedziałem się, co tak naprawdę oznacza twierdzenie o globalnej wiosce, gdy wirus dotarł do Polski.
Z równą łatwością, z jaką podróżuje wirus przez kontynenty, można dowiedzieć się jak działa na ludzi i na ile jest niebezpieczny. Wystarczy godzina czy dwie, żeby wyrobić sobie ogólny pogląd zgodny z aktualną wiedzą.
Z ciekawości? Nie, dla swojego spokoju.
Cóż więc przeczytałem? A chociażby to, że dwa razy mniej kobiet umiera niż mężczyzn w podobnym wieku, czyli po raz kolejny widać, kto tu silną, a kto słabą płcią. Śmiertelność wśród zdrowych młodych ludzi wynosi ułamki procenta, a jeśli wziąć pod uwagę nieznaną liczbę zarażonych bez objawów choroby, a więc nieuwzględnianych z statystykach, wyjdzie, że może jeden na tysiąc chorych osobiście pozna Charona z powodu koronawirusa. Mając siódmy krzyżyk, notowania mam wyraźnie gorsze, ale czytam je tak, jak wyniki tamtego meczu piłkarskiego, i to nie tylko z powodu swojego dobrego zdrowia.
Dla porównania zajrzałem do Wikipedii i tam dowiedziałem się o blisko czterdziestu tysiącach rannych i 2800 zabitych w ciągu 2018 roku w wypadkach drogowych. Czyli jako kierowca mam jedną szansę na tysiąc, że w tym roku, i każdym następnym, trafię do szpitala lub kostnicy. Jednak ani u mnie, ani u innych kierowców, nie dostrzegam paniki na myśl o podróży samochodem. Może dlatego, że wirus jest nowym zagrożeniem, a do skutków ruchu drogowego przywykliśmy, ale przecież mamy rozum i naukę!
Są i inne sposoby, dalekie od panikarstwa: wierzący może sobie powiedzieć, że bez woli jego Boga włos mu z głowy nie spadnie, ja powiem, że przeznaczenia nie uniknę, więc żyć należy normalnie, a nade wszystko godnie.
Ludzie nie umierają pod płotami. Nie mamy do czynienia z Ebolą, czarną ospą czy trądem siejącym przerażenie w wiekach średnich. Kasandryczne opinie, ta atmosfera końca czasów odczuwalna w niektórych wypowiedziach, są nie na miejscu.
Z artykułów dostępnych w internecie łatwo dowiedzieć się o zgonach, ilości zarażonych, tempie rozszerzania się epidemii, trudniej o wyzdrowieniach i niewielkiej śmiertelności. Po raz kolejny widać, jak dziennikarze traktują informacje: u nich te złe zawsze są lepsze.
W sobotę, po wysłuchaniu relacji kolegów o sytuacji w sklepach, z obawą szedłem do Biedronki na cotygodniowe zakupy. Z ulgą zobaczyłem normalny ruch i stan towarów na półkach. Tak, nie tyle wirusa się boję, co skutków paniki: załamania się produkcji, usług i dostaw. Przy ladzie zamieniłem miłe słowa z kasjerką, wyrażają uznanie dla jej spokoju i bycia na stanowisku pracy.
Można normalnie? Można!
Swoją drogą na myśl o perturbacjach w zaopatrzeniu, uwidacznia się społeczna waga pracy ogromnej rzeszy ludzi zatrudnionych przy obrocie artykułami spożywczymi. Uwaga ta dotyczy także elektrowni, wodociągów, śmieciarzy, etc., jednak na pierwszej linii są pracownicy sklepów spożywczych.
Życzę im spokoju i wyrozumiałych klientów.
Patrzę wokół i widzę różnicujące się zachowania ludzkie.
Paniczne, irracjonalne zachowania, na przykład traktowanie ludzi jak tych z trądem, przy czym nieracjonalność przejawia się chociażby w wyraźnym postrzeganiu znajomych jako osób bardziej pewnych, zdrowych, co przecież nie ma żadnego uzasadnienia. Widzę podatność na panikę objawiającą się nie tylko gromadzeniem zapasów, ale i odmową pracy uzasadnianą możliwością zarażenia się w miejscach, w których mniejszy ma się bliski kontakt z klientami, niż ma tamta kasjerka z Biedronki.
Widziałem młodych, zdrowych i wypasionych byków siedzących za zamkniętymi drzwiami sklepów i zajętych gmeraniem w smartfonach. Po „pracy” zapewne pojadą do sklepu spożywczego, wyrażą niezadowolenie z powodu braku ich ulubionych bułek i zapłacą kartą w obawie zarażenia się wirusem od kasjerki przy odbieraniu reszty.
Mam takie postępowanie za niegodne, zwłaszcza u mężczyzn, od których wymagam więcej racjonalności zachowań i panowania nad sobą. W obecnej sytuacji, gdy zagrożenie jest nader niewielkie (o ile nie jest się schorowanym staruszkiem), należy zachować umiar i spokój.
Pewnego rodzaju zachowania obnażają mężczyzn nie tyle strachliwych, co miernego gatunku. Tych, którzy dla ratowania siebie gotowi zrobić wszystko i na nikogo nie zważać. Paranoja w uznaniu, że właśnie ich życie jest poważnie zagrożone. Ich szczególnie, więc furda umowy, obowiązki, sens i logika!
Uznaję takie i podobne zachowania nie tylko za niegodne, ale i za szkodliwe dla gospodarki, a więc dla nas wszystkich.
Epidemia skończy się (lub przygaśnie) w ciągu miesięcy, nie lat, skończy się na wielkim strachu i pochłonie zapewne porównywalną ilość ofiar co ruch drogowy w tym samym czasie. Przy tej okazji wspomnę o podobnej chorobie: od początku roku zachorowało na grypę 1 760 000 osób w Polsce, zmarło 47, a mamy dopiero marzec.
Nie odczuwam strachu z powodu koronawirusa, natomiast niepokoi mnie myśl o rezultatach zapaści gospodarczej. Jeśli nastąpi, zmagać się z nią możemy długo, a więc mamy kolejny powód do zachowania spokoju i pracy.
Takie są moje obawy, takie widzenie obecnego czasu i ludzi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.