Wiecie, co trzeba zrobić przed lekturą nowej Musierowicz? Trzeba przeczytać możliwie wiele możliwie najbardziej krytycznych recenzji. Wtedy - wbrew oczekiwaniom - natrafia się na całkiem przyjemną lekturę. Niepozbawioną zgrzytów, powodującą niekiedy cierpnięcie zębów i zdumienie, ale całkiem przyjemną, by nie powiedzieć MIŁĄ.
Załatwimy najpierw
ZGRZYTY, CIERPNIĘCIA I ZDUMIENIE (ale będzie też miło, tylko w drugiej części). SPOILERY następują. Nie omawiam też wszystkich irytujących mnie drobiazgów, tylko to, co najbardziej ukłuło.
1. Migracja kuchni z Roosevelta. Wielokrotnie pisałam juz na forum, że Jeżycjada potrzebuje moim zdaniem powiewu świeżego powietrza, bo w kuchni Borejków zapanował zaduch a autorka popadła w rozleniwienie. Przebłyski domu Żeromskich, domu Dziubów czy rodziny Janickich - wszystko to pokazuje, ze Musierowicz ma potencjał, ale popadła w rutynowo Borejkowska atmosferę. Okładka Wnuczki była obiecująca - konkretnie obiecywała wyprowadzkę. I wyprowadzka nastąpiła, ale na bogów, nie o to mi chodziło!! Teraz mamy Roosevelta 5, tyle że na wsi...
2. Natura, przyroda i inne żyjątka. Wystepują tu podlane sentymentalnym sosem i doprawione pieprzem pogardy dla miasta i miastowych. Miasto tłamsi i dusi. Miasto odstawia starszych ludzi na boczny tor, a natura panie dzieju pozwala im być sobą (bo natura sama z siebie nie likwiduje wszak osobników słabszych i starszych z bezosobową obojętnością). Zaznaczmy od razu - nie mam nic przeciwko przyrodzie obecnej w książkach nawet w XIX wiecznym zgoła natężeniu przy którym Nad Niemnem wydaje sie miejskie. Mam natomiast spore zarzuty związane z idealizacją tejże przyrody, zwłaszcza kosztem miasta. Bo miasta to tylko brud i smród, a nie laboratoria produkujące aspirynę czy fabryki dostarczające ciasteczek owsianych i łóżek z pilotami, ze o wydawnictwach i drukarniach nie wspomnę). Przyroda natomiast to wyłącznie piekno i przemyślany system i inne harmonie, a nie walka o byt. Miastowi zas to (poza Borejkami rzecz jasna) wyłącznie idioci nieporadni i ogłupieni. Z tym mam naprawdę spory problem. Czy o tym pożarze nie mogli na przykład poinformować przejeżdżający ludzie z miasta chociażby? Niechby nawet Aurelia z Konradem, albo Cesia z Hajdukiem...
3. Zachowanie Doroty jako Przyszłej Lekarki. Tak, główna bohaterka, hoża Dorota Rumianek rozważa medycynę jako potencjalną drogę kariery. Spójrzmy więc na jej zachowania w tym względzie.
3a Zgadzam się z uwagą zgłoszoną bodaj na blogu zwierza popkulturalnego - ta jedna scena powinna spowodować wycofanie nakładu z księgarń. Scena, w której Dorota natrafiwszy w lesie na osobę nieprzytomną najpierw - rozważając różne opcje - dochodzi do wniosku że nie zastosuje oddychania usta-usta bo - uwaga - w trakcie kursu pierwszej pomocy w gimnazjum jeden z nieokrzesanych kumpli próbował naruszyć jej integralność osobistą podczas ćwiczeń praktycznych z tegoż oddychania. Wiecie, to jest takie właśnie myślenie, które powinien stosować lekarz. Mam niezbyt przyjemne wspomnienia w związku z nauką tej techniki, więc nie będe jej używać, choćby miała uratować komuś życie. (Pomijamy tu fakt, że nasza hoża Dorotka w ogóle nie sprawdza tak trywialnego detalu jak drożność dróg oddechowych). Ale najgorsze dopiero nastąpi. Otóż H.D. wyeliminowawszy ze swego arsenału sztuczne oddychanie dochodzi do wniosku, że najlepszą w takiej sytuacji metodą będzie WLAĆ OSOBIE NIEPRZYTOMNEJ DO GARDŁA ALKOHOL. Bo widziała to na filmach - nie, wcale nie żartuję. Początkowo - kiedy przeczytałam o tym u zwierza - doszłam do wniosku, że chodzi po prostu o pokazanie dziewczyny, która nie ma pojęcia o zasadach udzielania pierwszej pomocy bo jej to nie interesuje, a ponieważ nie wie - panikuje. Wtedy taki błąd byłby w pełni zrozumiały. Byłby wciąż straszliwy - w ten sposób naprawdę można kogoś zabić, jednym z całkiem realnych zagrożeń przy nagłej utracie przytomności jest zadławienie ze skutkiem śmiertelnym - ale wiadomo by było, skąd się to wzięło. A jednak nie. Mamy tu do czynienia z Przyszłą Lekarką, osobą, posiadającą całkiem spory księgozbiór medyczno-przyrodniczy, osobą, która później będzie się popisywać wiadomościami na temat leczniczych właściwości orzechów włoskich i wiedzą na temat skali Tannera i innych aspektów hormonalnych różnych etapów dorastania u nastolatków. Osobą, która nauczyła się tego i owego w kwestiach medycznych od matki pielęgniarki. I ta osoba nie ma pojęcia na temat podstawowych zasad udzielania pierwszej pomocy. Można też zwątpić w jej inteligencję - na litość boską nawet nie wiedząc jak postąpić z osobą nieprzytomną stosunkowo łatwo się domyślić, że jeśli płyn dostanie się do tchawicy osoby, która może nie być w stanie odkrztusić, to wesoło nie będzie. I książka propagująca taką niebezpieczną bzdurę będzie miała szerokie grono czytelniczek, które być może uznają, że jest to najwłaściwsza metoda postępowania w takiej sytuacji. Co robi bowiem osoba ratowana (lekarka, doktor nauk medycznych Ida z domu Borejko) odzyskawszy przytomność, krztusząc się i dławiąc, kiedy to (jak autorka opisuje ze smakiem) płyn ciurkał jej do tchawicy? Ochrzania naszą h.D. pod hasłem "Dziecko, mogłaś mnie ZABIĆ"? Skądże znowu. Chwali ją, że zachowała się niczym rasowa pielęgniarka. Chroń mnie Boże przed tak niekompetentymi pielęgniarkami. Mam ochotę krzyknąć DZIECI, NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU. Gdzież są niegdysiejsze śniegi, gdzie Celestyna, która na podstawie przeczytanych książek medycznych potrafi poprawnie zdiagnozować chorobę dziecięcą (prosty przypadek, ale zawsze).
3b. Do domu Dorotki trafia Ignacy Grzegorz. Wskutek odrobinę na siłę komicznych okoliczności zostaje pogryziony - przez pszczołę i szerszenia równocześnie, bo co autorka ma sobie żałować. I.G. nie może zasnąć wskutek bólu i nasza dzielna h.D. śpieszy na ratunek. Po zastosowaniu (napiżamowo) kompresu i podaniu szklanki z wapnem h.D. śpieszy ze wsparciem. A, przepraszam. Stwierdza po prostu "Nie jęcz, nie jęcz, co z ciebie za facet, aż tak nie boli". I to jest osoba, która jest oburzona na lekarza pierwszego kontaktu, lekceważącego pacjentów. Wiecie, czego nienawidzę - u wszystkich, ale u lekarzy szczególnie? Właśnie takiej maniery "ja wiem lepiej, jak bardzo cię boli, nie rób z siebie ciamajdy i nie przesadzaj". Droga Przyszła Lekarko, ludzie mają różny próg odporności na ból (i to doprawdy zdumiewające, że jeszcze o tym nie wiesz, przy swoim imponującym oczytaniu medycznym). To że podwójne ukąszenie nie złamałoby takiej twardzielki jak ty nie znaczy, że u innej osoby nie może powodować bólu trudnego do zniesienia (możesz też mieć do czynienia z osobą uczuloną). Najlepszym sposobem na to aby pacjent się zamknął w skorupie odcinając możliwość kontaktu jest właśnie takie protekcjonalne umniejszanie jego problemów. Najlepszym sposobem na to, aby pacjenci przestali przychodzić jest emanowanie takim wewnętrznym krytykanctwem że "ktoś tu chyba (ktosiem jest osoba po wypadku, omdleniu, ewidentnie obolała i możliwe że w szoku) się ze sobą cacka". Emanowanie postawą "po prostu weź się w garść" nie pomaga w takich sytuacjach. To sie zdarza lekarzom pierwszego kontaktu, ale ty przecież będziesz Lekarką Idealną bo znajduesz się w musierowiczowersum i jesteś kreowana na Ideał. Nawet jeśli przyjąć, że mamy do czynienia z hipochondrykiem, czyli człowiekiem, którego problemy są przede wszystkim natury psychicznej - nie sądzę aby takie dziarskie zbywanie zadziałało. Wydaje mi się w ogóle, że to jest dość poważny problem na wielu płaszczyznach w najnowszych powieściach Musierowicz - brak szerszej skali empatii (nie wiem, jak to inaczej ująć). Chodzi mi o fakt, że króluje cierpkie, chłodne współczucie, kostyczne pełne dystansu wsparcie, kpina i umniejszanie problemu - a wszelkie inne zachowania zostają uznane za użalanie się nad sobą (zwłaszcza u chłopców). Nic pośredniego. Albo twardziel milczący, pracujący na zawał w wieku lat czterdziestu, albo miągwa zapłakany. Nie ma tu miejsca na otwarte wyrażanie bólu, nawet przy kimś, kogo kochamy i komu ufamy, przed kim moglibyśmy się odsłonić. Ani na bycie z kimś kto cierpi. Nierozczulanie się nad nim, nierozdmuchiwanie jego problemów ale i nieumniejszanie ich. Po prostu bycie z kimś, nawet kiedy nic nie da się powiedzieć. To było wcześniej w Jeżycjadzie i zanikło - nie potrafię powiedzieć kiedy.
4. Co wolno chłopcu to nie tobie dziewczyno. Ignacy Grzegorz cierpi nie tylko fizycznie. Chłopak ma autentycznie złamane serce, rzuciła go bowiem dziewczyna, wysyłając krótkiego maila pod hasłem "Wyjeżdżam do Paryża, żegnaj". Wiecie, każdy by zwątpił. Ignacy wycofuje się więc, uznając - moim zdaniem słusznie - że po tak lakonicznym (by nie powiedzieć nietaktownym) zerwaniu nie pozostaje nic innego. Ale kobiety książkowe - z Dorotką na czele - radzą naszemu Werterowi aby o Magdusię walczył. I dzieje się to z pełną aprobatą autorki i zostaje uwieńczone sukcesem. Bo wiecie, dziewczyna, która mówi "żegnaj" mówi tak naprawdę "Goń mnie, ścigaj i odzyskaj". Ida stwierdza to wprost, sugerując, ze Magdusia, ta spryciula, uciekła tylko po to, aby Ignacy Grzegorz ją gonił. To jest rozumowanie pod hasłem że "NIE" znaczy "być może" i nienawidzę tego z całej duszy. Przy czym najwyraźniej tylko u kobiety takie zachowanie jest zachętą do ścigania i mężczyzna, ten rasowy jak wiemy (przynajmniej Ida wie...) myśliwy, potrzebujący zwierzyny od czasu do czasu powinien wtedy WALCZYĆ. Bo kiedy walczy dziewczyna - próbując się z partnerem skontaktować (nic więcej nie wiemy, naprawdę) - to jest wrednym, narzucającym się bluszczem. (Tu mnie ponosi, bo ja Agatę naprawdę bardzo lubiłam i Agata z McDusi NIGDY nie narzucałaby się komuś niczym Igor Bogatka. Agata była prawdziwą damą, obdarzoną prawdziwym taktem, autentycznym poczuciem humoru i realnym dystansem do siebie samej. Fakt, że próbowała się z Józinkiem skontaktować telefonicznie częściej niż raz nie jest od razu ZBRODNIĄ BLUSZCZOWANIA. No ale oczywiście skoro trzeba się Agaty pozbyć, należy z niej zrobić osobę ekstremalnie antypatyczną, narzucającą się jędzę, przez którą Józinek omal nie zdał matury).
5 Co wolno dziewczynie, to nie tobie chłopcze. Natalia, zwana przez synów czule Matalią pozostaje oderwaną od prozy życia, nieco nadopiekuńczą i abstrakcyjną mglistą i nieuchwytną istotą o potężnej intuicji, odbierającą telefony zanim zdążą zadzwonić a równocześnie potrafiącą uprać spodnie z telefonem komórkowym w kieszeni. U synów budzi to rozczulenie i chęć ochrony tej chwiejnej istoty. Bo takie roztargnienie u kobiety wysoce intuicyjnej i pięknej ulotną, celtycką urodą jest w pełni zrozumiałe i rozczulające. Mężczyzna wykazujący się podobnym roztargnieniem jest po prostu ciamajdą niezasługującym na uwagę. Zdaniem naszej hożej Dorotki, jeśli w dodatku pisze on wiersze to nie masz już dla niego nadziei, bo mężczyzna piszący wiersze czyni to wyłącznie z powodów lękowych, zamiast jak należy wziąć się w garść i zacząć żywić rodzinę. Łaskawie uniewinnia nasza Dorotka Słowackiego, bo skoro rodziny nie założył to ma prawo do nieżyciowości. Gdzież są niegdysiejsze śniegi, gdzie Mila, która kochała Ignacego nie wbrew jego kompletnej nieżyciowości, ale właśnie także dzięki niej? I zgadzała się w kwestii przewagi Plutarcha nad czekoladą dla córek? Pod pewnymi względami Jeżycjada robi się bardziej staroświecko przestarzała niż była w latach siedemdziesiątych...
6. Idy idiotyzmy czyli pokwitanie i klimakterium w jednym. Nastepuje w tym tomie dość nieporadna próba rehabilitacji Idy. Dorotka mowi nam wręcz drukowanymi literami (w mailu do mamy) - co należy o Idzie myśleć. Dowiadujemy sie mianowicie, że Ida owszem sprawia wrażenie narwanej kozy, (a to rzucanie w syna słoikami to tylko taki uroczy wyraz temperamentu zapewne) - ale za to jako lekarka jest świetnie zorganizowana, bardzo kompetentna i umie okazywać współczucie. No może rzeczywiście dostaje sie ono pacjentom, bo juz siostrzeńcowi niekoniecznie. Nie mówiąc o mężu. W życiu prywatnym, w jednej z najważniejszych sfer, czyli wieloletnim związku Ida zachowuje się jak osoba kompletnie niedojrzała i pozbawiona podstawowej empatii. Mężczyzna potrzebuje od czasu do czasu pościgać zajączka, bo inaczej nudno. Ucieknę więc, nie mówiąc ani słowa o tym gdzie jestem i co się ze mną dzieje. O ile można znaleźć w sobie wyrozumiałość dla Magdusi, która jest młoda i ma prawo do takiej niedojrzałości, o tyle w przypadku Idy człowiek ma ochote nią potrząsnąć. Ida sie otrząsa na wzmianke o klimakterium, ale to jest tak naprawde znacznie gorsze, to sprawia wrażenie połączenia klimakterium i wczesnej fazy pokwitania, kiedy mhhhoczna nastolatka żoładkuje się wewnętrznie, że jak im zniknie to dopiero wtedy pożałują. Takie zachowania były zrozumiałe w przypadku piętnastoletniej Idy uciekającej z Czaplinka, ale człowiek miał nadzieję, że trochę dorosła od tego czasu, doprawdy. Dodatkowo - niczym nastolatka z zaburzeniami odżywiania (konkretnie ortoreksją) Ida jest obsesyjnie zainteresowana wagą swoją i innych. Cieszy sie w sumie, kiedy sukienka Dorotki okazuje sie na nia, Idę, za duża. Nie zawaha się w niezbyt taktownych słowach ponownie skrytykować Magdusi i jej nawyków żywieniowych. Doprawdy nazywanie Idy "boginią empatii" (!!) budzi w tym kontekście jedynie śmiech pusty. Gdzież są niegdysiejsze śniegi, gdzie czasy, kiedy szydzenie z pulchności Belli bylo jednoznacznie kwalifikowane jako brak taktu i popełniał coś takiego jedynie ostatni cham. Od dawna już, kiedy czytam o Idzie, mam ochotę rzucić poezją tak, aby Borejkowie łatwiej zrozumieli. Czy ta kwoka proszę pana byla dobrze wychowana??
7. Zachowania Dorotki jako dzielnej dziewoi - czyli od braku taktu po chamstwo zwykłe i horyzonty, dumne z tego, że są ograniczone. W zasadzie 3b i 5 już się pod to kwalifikuje, ale pojawiają się i inne przebłyski. Stwierdzenia w rodzaju że ta twoja poezja to jak wietrzna ospa, wyrośniesz z tego i podobne. Jak klasyczny ekstremalny ekstrowertyk, irytująco hoży - Dorotka nie uznaje zasady gryzienia się w język. Nie zastanawia się, czy to co powie może kogoś dotknąć. Trochę się tego uczy pod wpływem Ignacego Grzegorza, do czego jeszcze wrócę. No i przeprasza post factum, więc jest nadzieja. Może to było zaplanowane przez autorkę. (Bo jest w sumie takie zachowanie dość prawdopodobne psychologicznie, nawet jeśli irytujące). Możliwe - ponieważ wątek Dorotki będzie częścią conajmniej dyptyku - że jest to część ewolucji tej postaci, a to z kolei stanowi część szerzej zakrojonego planu podważenia tego okropnego archetypu Dzielności jako Udawania że Problemów Nie Ma i Udzielania Wsparcia przez Wyśmiewanie. Bo tu właśnie wkroczy Ignacy Grzegorz i odegra całkiem ważną choc skromna rolę. No ale tu juz wkraczaja zalety, czyli c.d.n. ale aby to było w pełni zrozumiałe muszę wspomnieć o
8 Czyli Czarek Majchrzak w roli właściciela firmy przewozowej. Och, jak mogłaś autorko, no ale c.d.n
Wnuczka do orzechów (
Musierowicz Małgorzata)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.