Dodany: 18.07.2006 19:07|Autor: dot59
Brylant w archaicznej oprawie
Zabrawszy się do lektury oryginalnej wersji tej powieści, skonstatowałam, że w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć biegu wydarzeń. Pamiętałam tylko tyle, że sama książka wydawała mi się jakaś sztywna i sucha w porównaniu z takimi np. „Wichrowymi Wzgórzami” Brontë czy „Przeminęło z wiatrem” Mitchell (z tego wynika, że musiałam ją czytać gdzieś około 15-16 roku życia, czyli w okresie szczytowej podatności na romantyczno-tragiczne fascynacje). A że po angielsku czytam nieco wolniej i w tym tempie doczekałabym się końca za miesiąc, przy ostatniej wizycie w bibliotece wypożyczyłam polskie wydanie „Dumy i uprzedzenia”. I cóż za miłe rozczarowanie!
Schemat fabuły najbanalniejszy z banalnych: on i ona spotykają się w dowolnych okolicznościach i od pierwszego wejrzenia zaczynają się wzajemnie nie znosić; on uważa ją za nieatrakcyjną gąskę, ona jego za pyszałka i aroganta (które to wrażenie zmienia się w przekonanie pod wpływem sugestywnej opowieści „życzliwego znajomego”). Lecz los złośliwie styka ich tam, gdzie nie powinni byli się zetknąć, a przy kolejnych okazjach odkrywają w sobie nawzajem coraz to inne uroki i zalety…
Na wołowej skórze nie spisałoby się knotów, które wyprodukowano wedle tego patentowanego schematu. Na czym więc polega różnica między nimi, a liczącym sobie blisko 200 lat (!) dziełem Austen, którego w żaden sposób knotem nazwać nie można, i które niezłomnie broni swojej pozycji na listach bestsellerów wszech czasów? Jeśli przełamiemy własną dumę – dumę wytrawnego konesera, co to za skarby świata nie chwyta się „babskiej literatury” – i uprzedzenie względem cokolwiek archaicznego języka, który dzisiejszemu czytelnikowi, przyzwyczajonemu do potocznego słownictwa i różnorakich eksperymentów lingwistycznych (polegających często na ignorowaniu prawideł gramatyki i interpunkcji), może się wydać napuszony i sztuczny, zwłaszcza w dialogach – zobaczymy, że owa romansowa historia stanowi ledwie pretekst do ukazania daleko szerszego kręgu spraw.
Nie trzeba wiele przenikliwości, by stwierdzić, że perypetie pary głównych bohaterów mają umocnić czytelnika w przekonaniu o prawdziwości dwóch obiegowych sentencji: „Nie sądź po pozorach” i „Miłość uszlachetnia”; w tym drugim przypadku między wierszami odczytać można drobne, lecz wyraźne zastrzeżenie: miłość – tak, ale prawdziwa, głęboka, sprawdzona w bojach z przeciwnościami losu, a nie powierzchowna i egzaltowana fascynacja!
Jednak daleko bardziej zajmujące jest przedstawienie zarysu mentalności i obyczajowości angielskiego ziemiaństwa z początków XIX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji kobiet. Jakież to trudne, a czasem wręcz upokarzające, przez całe życie pozostawać na łasce osób posiadających środki finansowe – najpierw rodziców, potem męża – nie mając na to położenie jakiegokolwiek wpływu prócz możliwości zabiegania o względy jak najzamożniejszego kandydata, najpierw dla siebie, potem dla córek! Co gorsza jeszcze – zdawać sobie sprawę, że pierwsza część tych zabiegów może okazać się skuteczna głównie wtedy, gdy dysponujemy atutami w niewielkim lub żadnym stopniu od nas zależnymi: urodą, zgrabną sylwetką, muzykalnością… Średnia z sióstr Bennet, Mary, ze swoją pasją zgłębiania książkowych mądrości dziś byłaby pewnie została naukowcem – w ówczesnych realiach ze swoją mierną urodą, kiepskim głosem i awersją do „bywania” skazana jest na nudną egzystencję u boku ograniczonej i zrzędliwej matki; pragmatyczna Charlotta Lucas dla uniknięcia podobnego losu rezygnuje z marzeń o miłości, zamieniając je na swego rodzaju „małżeńską polisę ubezpieczeniową”: ona stworzy niekochanemu małżonkowi atrapę domowego ogniska, on zapewni jej stabilny byt…
Byłoby to wręcz przygnębiające, gdyby nie przepyszna galeria ludzkich typów, odmalowanych – co charakterystyczne dla Austen – bez wdawania się w szczegóły powierzchowności, za to z dużą wnikliwością psychologiczną, werwą i humorem. Ten mięczak Bingley, któremu wystarcza jedno zdanie przyjaciela, by bez słowa opuścić na pół roku kochaną kobietę, i tyleż samo, by do niej powrócić jak gdyby nigdy nic! ten pompatyczny lizus i snob Collins! ta chytra, rozgdakana i „cierpiąca na nerwy” mamcia Bennet! ta wyniosła i arogancka lady Katarzyna, demonstrująca swoją pogardę dla „niżej urodzonych” w sposób, którego tylko ze względu na wytworną oprawę nie można nazwać pospolitym chamstwem!...
Jedyne, czego mi brakuje w tej powieści, to opisy – jakieś detale ubioru, wystroju wnętrz, krajobrazu, które pozwoliłyby wczuć się w klimat epoki, stworzyć sobie własną scenografię do spektaklu rozgrywającego się w naszej wyobraźni. Ale i bez tego jest świetna, w czym równa zasługa autorki, jak i tłumaczki* (co mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, mając możliwość porównania polskiego przekładu z oryginałem).
---
*Jane Austen, "Duma i uprzedzenie", przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1992.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.