Przedstawiam KONKURS nr 196, który przygotowała
smolka.
PENSJA – INTERNAT W LITERATURZE
Zapraszam Was serdecznie do internatów, pensji, zakładów dla chłopców i dziewcząt. Poprzyglądajcie się, co się tam dzieje, jakie przeżycia spotykają mieszkańców tych przybytków. Czasem jest tam wesoło, czasem smutno, czasem dramatycznie lub strasznie. Kiedyś (dosyć dawno temu ;-)) bardzo chciałam zamieszkać w internacie, a jeszcze bardziej na pensji, teraz myślę już zupełnie inaczej...
Przejdźmy do formalności:
1. Punktacja tradycyjna, czyli
1 punkt za autora i
1 punkt za tytuł książki/utworu, łącznie można zdobyć
48 punktów.
2. Odpowiedzi proszę wysyłać na adres:
[...]
3. Odpowiedzi wysyłamy do
13 marca włącznie (czyli do
23:59).
4. W temacie maila proszę wpisać
„pensja” oraz swój
stały nick i
numer kolejnego maila.
5. Na życzenie w pierwszym mailu informuję, jakie dusiołki i autorów znacie.
6. Pod literami: X, X1,X2,Y,Y1,Y2 ukrywają się prawdziwe imiona i nazwiska postaci bądź nazwy miejscowości. Inne litery to prawdziwe inicjały imion lub nazwisk oraz pierwsze prawdziwe litery miejscowości.
Uwaga ! Odpowiedzi nie zamieszczamy na forum.
1.
Stamtąd wychodziły najlepsze matki, wzorowe obywatelki i szczęśliwe żony. Ile razy gazety donosiły o ślubie panny majętnej, dystyngowanej i dobrze wychodzącej za mąż, można było założyć się, że między zaletami dziewicy znajdzie się wzmianka, iż taka to a taka, tak a tak ubrana, tak a tak piękna i promieniejąca szczęściem oblubienica ukończyła pensję - pani X.
Po każdej podobnej wzmiance na pensję pani X wstępowało kilka nowych uczennic jako przychodnie albo jako stałe mieszkanki zakładu. Nie dziw, że i pani X, której pensja tyle szczęścia przynosiła jej wychowanicom, sama była uważana za osobę szczęśliwą. Mówiona o niej, że choć zaczęła pracę skromnymi funduszami, musi jednak posiadać kilkadziesiąt tysięcy rubli gotówką; nie wiedziano tylko, czy kapitał jest umieszczony na hipotekach czy w banku.
2.
Przyczyną umieszczenia X1 w zakładzie miss Y1 było to, że tutaj wychowały się w swoim czasie dwie córki lady Y2, której rozsądkowi i doświadczeniu kapitan X2 ufał bezgranicznie. X1 miała cieszyć się tu szczególnymi przywilejami, jakich nie doznawały inne pensjonarki. Miała dostać dla siebie oddzielną sypialnię i gabinecik,własnego kucyka i powozik oraz dziewczynę, przeznaczoną do jej osobistych posług, na miejsce
ayah, czyli tubylczej piastunki, która usługiwała jej w Indiach.
- Nie mam najmniejszych obaw co do jej wychowania - mówił kapitan X2, z wesołym uśmiechem, głaszcząc rękę X1. - Cała trudność w tym, by nie pozwolić jej przemęczać się nauką. Dziewczynisko wciąż tylko siedzi z noskiem wetkniętym w książki; ona ich nie czyta, ale wprost pożera... i nigdy nie może się nimi nasycić. Wciąż się rwie do książek dla dorosłych... do grubych tomów w języku francuskim, niemieckim czy angielskim... do historii, życiorysów i dzieł poetyckich. Proszę więc ją odrywać od książek, gdy zmęczy się czytaniem. Niech wtedy pojeździ sobie na kucyku... albo niech wyjdzie na miasto, by kupić sobie nową lalkę. Ona powinna więcej bawić się lalkami.
3.
Granatowy wąż jeszcze nigdy nie sunął tak elegancko i zdyscyplinowanie jak tego dnia. Po drodze zdarzył się także moment napięcia, gdy z daleka ujrzano państwowe gimnazjum, które ciągnęło na swoje nabożeństwo, oczywiście nie do białego, lecz zbudowanego z czerwonej cegły kościoła, mniejszego i nie tak okazałego. Uczennice z tamtego gimnazjum również zauważyły matulanki. Nauczyciele zarówno jednej, jak i drugiej szkoły mogli być zachwyceni zachowaniem dziewcząt, które dostrzegłszy się wzajemnie, dumne ze swoich szkół, zaczęły iść we wzorowym porządku, czego nie uczyniłyby kiedy indziej na żadne polecenie czy rozkaz. A. oraz przewodnicząca młodzieży z gimnazjum państwowego tak elegancko i pewnie niosły szkolne sztandary, że aż prosiło się, by je sfilmować.
Przed kościołem falował tłum. G. nie widziała jeszcze w Y tylu ludzi ani takiej publiczności, z zadowoleniem też stwierdziła, że jest i garnizon. Mimo że nie wolno im było w tę stronę patrzeć, to przecież zerknęła na oficerów i przybyłe z nimi panie, myśląc ze zdumieniem, jak dawno już nie widziała naprawdę dobrze ubranych ludzi. Nauczyciele z ich pensji zawsze przychodzili na lekcje w fartuchach i jeśli nawet do posiłków je zdejmowali, to ich ubrania – z wyjątkiem pani X – były przeważnie niemodne, jakby i przez to chcieli podkreślić, że liczą się tylko wartości duchowe człowieka, których nie można zastąpić żadnym strojem, żadnymi przemijającymi błyskotkami. Tutaj zaś widziała eleganckie, zadbane kobiety, których włosy były starannie ułożone przez fryzjera, i mężczyzn takich, do jakich przywykła w swoim dawnym świecie. G. pierwszy raz brała udział w tak uroczystym nabożeństwie i dopiero teraz przekonała się o autorytecie i potędze swojej pensji.
4.
Pensjonarki z Pensji Pani X dla Młodych Dam były na nogach i spoglądały w jasne bezchmurne niebo już od szóstej, a teraz fruwały w swoich świątecznych muślinach niby chmara podnieconych motyli. Była to bowiem nie tylko sobota i zbliżał się od dawna oczekiwany piknik, ale i dzień świętego Walentego, tradycyjnie czczony w czternastym dniu lutego wymianą wyszukanych kart i życzeń. Wszystkie te karty, szalenie romantyczne i ściśle anonimowe, uchodziły za milczące hołdy cierpiących z miłości wielbicieli, aczkolwiek pan W., podeszły wiekiem ogrodnik angielski, oraz T., irlandzki stajenny, byli jedynymi mężczyznami, do jakich dziewczęta mogły się choćby uśmiechnąć w okresie nauki.
Przełożona była zapewne jedyną osobą na pensji, ktora nie otrzymała żadnej karty. Dobrze wiedziano, że pani X nie pochwala świętego Walentego i jego śmiesznych kart z życzeniami, zaśmiecających półki nad kominkami aż do Wielkanocy i przysparzających pracy pokojówkom. I to jakie półki! Dwie białe marmurowe w długim salonie, podparte parami kariatyd o biustach twardych jak sama przełożona, inne z rzeźbionego i giętego drewna, ozdobione tysiącem mrugających, połyskujących lustereczek. Pensja pani X była już wtedy, w roku tysiąc dziewięćsetnym, anachronizmem architektonicznym w australijskim buszu – beznadziejnym dziwolągiem.
5.
Przyjemnie było czuć się już starszą i patrzyć łaskawie na te z pierwszego kursu. X sprawiało to wielką uciechę, kiedy taka zadomowiona, znająca wszystkie zakamarki i tajemnice J. oraz różne tutejsze sekrety, mogła po macierzyńsku objaśniać nowicjuszki. I jeszcze to było przyjemne, że uczyły się w tym roku nowych przedmiotów. Poza kursem wszelkich potraw mięsnych, miały w programie hodowlę zwierząt dochodowych, przetwory mleczne, specjalny kurs konserw, a z innych przedmiotów najmilszy: pielęgnowanie dzieci. Oczywiście, że znając historię Kleksika, prawie wszystkie starały się zachwalać go przed X należycie, jako dziecko zupełnie niezwykłe, a zresztą te zachwyty nie musiały być tak bardzo naciągane, gdyż mały był naprawdę miły i grzeczny. Wiadomo też było, że jeśli któraś miała popołudniowy dyżur przy nim, to na pewno zawsze mogła zamienić się z X, chętną do przesiadywania przy Cyganiątku. Najczęściej zresztą tych zamian dokonywała J., która nie lubiła dzieci.
6.
(…) Żal mi każdego, kto nie jest młodą dziewczyną i nie może być tutaj. Jestem pewna, że college, w którym się pan uczył jako młody chłopiec, nie mógł być równie uroczy.
Pokój mój położony jest w baszcie, która była separatką dla zakaźnie chorych, zanim wybudowano nową infirmerię. Na tym samym piętrze baszty mieszkają jeszcze trzy inne uczennice — jedna z nich jest już seniorką, nosi okulary i wciąż upomina nas, abyśmy się zachowywały troszkę ciszej; dwie pozostałe są tak samo jak ja nowicjuszkami; jedna nazywa się S. M., a druga — J.R.P. S. ma rude włosy i zadarty nosek i jest bardzo przyjacielska, J. pochodzi z jednej z najpierwszych rodzin w Nowym Jorku i nie zauważyła mnie jeszcze dotychczas. J. i S. zajmują jeden wspólny pokój, a ja i seniorka mamy pojedyncze pokoje. Nowicjuszki nie dostają zazwyczaj oddzielnych pokojów; mało jest tutaj takich, ale ja dostałam, chociaż nawet nie prosiłam o to. Przypuszczam, że pan kierownik nie uważał za właściwe pomieścić dobrze wychowanej panny z przyzwoitego domu razem ze znajdą. Widzi pan, że każda rzecz ma swoje dobre strony.
7.
- Czy możesz mi powiedzieć, co znaczy napis na tym kamieniu nad drzwiami? Co to jest Zakład L.?
- Ten dom, w którym zamieszkasz.
- A dlaczego nazywają go Zakładem? Czy różni się pod jakimś względem od innych szkół?
- Jest to częściowo szkoła dobroczynności publicznej; ty i ja, i my wszystkie jesteśmy dziećmi korzystającymi z dobroczynności publicznej. Przypuszczam, że jesteś sierotą; czy nie straciłaś ojca albo matki?
- Oboje umarli, gdy byłam maleńka, tak że ich wcale nie pamiętam.
- Otóż wszystkie dziewczęta tutaj straciły albo jedno z rodziców, albo oboje, a ten dom nazywa się zakładem wychowawczym sierot.
- Więc my tutaj nic nie płacimy? Czy oni nas utrzymują za darmo?
- Płacimy albo ktoś za nas płaci piętnaście funtów rocznie za każdą.
- A więc dlaczego nazywają nas dziećmi korzystającymi z dobroczynności publicznej?
- Ponieważ piętnaście funtów nie wystarcza na utrzymanie i na naukę, a brakujące pieniądze dopełnia się ze składek.
- A kto się składa?
- Rozmaici dobroczynni panowie i panie z tej okolicy i Londynu.
- Kto to był N. B.?
- Ta pani, która zbudowała nową część tego domu, jak o tym napisano na tablicy, i której syn kieruje i rządzi wszystkim tutaj.
- Dlaczego?
- Ponieważ jest skarbnikiem i dyrektorem zakładu.
- Ach, więc ten dom nie należy do tej wysokiej pani, która nosi zegarek i która powiedziała, że mamy dostać chleba z serem?
- Do panny T.? O, nie! Dobrze by było, gdyby należał! Ona odpowiada przed panem B. za wszystko, co robi. Pan B. kupuje całe nasze pożywienie i wszystkie ubrania dla nas.
8.
Zresztą, mniejsza o to! Tak czy inaczej, panna S. była wstrząśnięta rażącym objawem niesubordynacji.
- Jak mogłaś, R.? - odezwała się po długiej pauzie.
- Myślisz, że panna P. wyłoni się ze swej jaskini, zawróci mnie i każe pójść do kozy? - roześmiała się panna S.
- Nie... Ale...
- Nie cierpię tego domu - ciągnęła zbuntowana panna, ulegając coraz gwałtowniejszej złości. - Mam nadzieję, że nie zobaczę go póki życia. Niechby się zapadł na dno Tamizy! A gdyby panna P. też się tam dostała, nie zrobiłabym nic, absolutnie nic, aby ją wyciągnąć. Możesz być pewna! Ach, cóż by to była za frajda patrzeć, jak się ta jędza pławi ze swoim turbanem, trenem i wszystkim! Cha, cha, cha! Jej nos sterczałby nad wodą niczym dziób łódki!
- Daj spokój! - obruszyła się panna S..
- Dlaczego? Czy twój czarny fagas narobi plotek? - wybuchnęła śmiechem zirytowana młoda dama. - Wolna droga! Niech wróci. Niech powie pannie P., że nienawidzę jej z całej duszy. Chciałabym, żeby wrócił. Chciałabym znaleźć okazję, żeby dowieść swojej nienawiści. Rozumiesz? Przez dwa lata spotykały mnie same zniewagi i obelgi. Byłam traktowana gorzej niż ostatnia pomywaczka kuchenna. Nigdy nie miałam przyjaciółek i od nikogo, prócz ciebie, A., nie słyszałam dobrego słowa. Musiałam opiekować się smarkatymi z niższych klas i ze starszymi panienkami gadać po francusku, aż zbrzydł mi wreszcie język macierzysty. Jedną miałam satysfakcję: rozmówki francuskie z panną Pinkerton! To była kapitalna zabawa. Jędza nie rozumie ni słowa, a jest zbyt dumna, by się do tego przyznać. Myślę, że to jeden z powodów, dla których chętnie się mnie pozbyła. Hura! Dziękuję Bogu za swoją ojczyznę.
Vive la France! Vive l'Empereur! Vive Bonaparte!
9.
(...) w północnej części Biskupiego Lasu znajdował się zacieniony stawek. Woda w nim była chłodna i głęboka...
- Chodźmy popływać - powiedział nagle.
- Zabronili nam wychodzić - odparł E.
- Moglibyśmy przejść przez synagogę. - Nazywali tak następny pokój, w którym mieszkało trzech żydowskich chłopców. W W. do spraw teologii podchodzono liberalnie i tolerowano odmienne przekonania religijne, co doceniali rodzice uczniów: Żydzi, metodyści - tacy jak rodzina E. i katolicy - jak ojciec M. Wbrew oficjalnej polityce szkoły Żydzi byli jednak w pewnym stopniu szykanowani.
- Możemy wyjść przez ich okno - ciągnął M. - zeskoczyć na dach pralni, zsunąć się po ślepym murze stajni i przemknąć do lasu.
E. wyglądał na przerażonego.
- Jeżeli nas złapią, „tłuczek” będzie w robocie.
„Tłuczkiem” nazywano klonową laskę przełożonego szkoły, doktora P. Karą za ucieczkę z kozy było dwanaście bardzo bolesnych uderzeń. M. już kiedyś spotkała chłosta za grę w karty i do tej pory wzdrygał się na samą myśl o tym. Teraz jednak niebezpieczeństwo schwytania było niewielkie, a myśl o rozebraniu się i wskoczeniu nago do stawu - tak nęcąca, że niemal czuł chłód wody obmywającej jego spocone ciało. Spojrzał na E. P. nie cieszył się w szkole sympatią. Był zbyt leniwy, aby zostać dobrym uczniem, zbyt niezgrabny, aby odnosić sukcesy w grach sportowych, i zbyt samolubny, aby zdobyć sobie przyjaciół. M. był jego jedynym kolegą i E. nie znosił, kiedy przebywał on w towarzystwie innych chłopców.
10.
Pierwszą uczennicą Szkoły Św. Urszuli była imponująca, postawna dziewczyna nazwiskiem D. L. Miała obfity biust i długie brązowe warkocze. Na jej bluzie treningowej widniały barwy reprezentacji szkoły i odznaki pełnionych przez nią funkcji. Stugębna plotka głosiła, że po ukończeniu szkoły ma ona zamiar wstąpić do Akademii Wychowania Fizycznego, a w przyszłości zostać nauczycielką gimnastyki. Rzeczywiście, kiedy na lekcjach wf wykonywała skok przez konia, było na co popatrzeć! Śpiewała także solo w chórze, a egzaltowane młodsze dziewczynki adorowały ją, płonąc z dumy, jeśli raczyła w przelocie rzucić im bodaj słówko. Swoje rozliczne obowiązki traktowała niezmiernie poważnie. Dzwoniła na lekcje i przerwy, asystowała pannie Catto przy porannej modlitwie i ustawiała dziewczęta w pary przed wyjściem do kościoła. Zajmowała się także rozdzielaniem między mieszkanki internatu listów i paczek, które przywoził wóz pocztowy. Miało to miejsce zwykle na pół godziny przed lunchem, a wyglądało tak, że D. stawała za długim stołem w głównym hallu niczym sklepowa za ladą i wyczytywała nazwiska adresatek.
- E. B., D. T. ... D., idź się przeczesać przed lunchem, nieporządnie wyglądasz... J. B., J. D....
Na stole spoczęła duża i ciężka paczka, oblepiona naklejkami i zagranicznymi znaczkami.
- J. D.!
- Nie ma jej tu! - odkrzyknięto z tłumu.
- Dlaczego jej tu nie ma? Niech któraś po nią pójdzie. Albo nie, kto mieszka z nią w pokoju?
- Ja.
D. rozejrzała się, aby sprawdzić, kto to powiedział, i wyłowiła z tłumu L. C.-L.
11.
Panna Ż., czyli Tabaczka, jako nauczycielka języka ojczystego i - potajemnie - historii Polski, miała szczególne przywileje. Mieszkała na pensji, ale nie w kątku ogólnej sypialni,za parawanem, jak cudzoziemki, tylko w osobnym pokoju. Trzeba przyznać, że tego swojego stanowiska nie wyzyskiwała, była skromna, mało dla siebie wymagająca. I tak oddana pracy, że ona jedna zdawała się nie mieć żadnego życia, żadnych spraw poza szkołą. Aż się nie chciało wierzyć, że ma jakichś krewnych, do których wyjeżdża. Cóż, kiedy wykładała nudnie, chropawo i bezbarwnie. Miała przy tym zwyczaj zanudzać człowieka o byle głupstwo, prawiła morały, a jednocześnie pozwalała sobie, jak to mówią, ciosać kołki na głowie. Nawet jej zalety nie budziły należnego szacunku, tylko chęć błaznowania. Poznawszy na przykład jej zamiłowanie do porządku, niektóre z dziewcząt naumyślnie rzucały na podłogę papierki, stalówki, pestki, które ona, gderając, własnoręcznie zbierała. Nie z nią jednak, a z panem T. Agnisia miała w tym okresie ciężkie przeżycie. Gdy już była bliska otrzymania od niego niedoścignionej czwórki, raptem coś jej się pomyliło przy rozwiązywaniu zadania na tablicy i oberwała dwóję. Wpadła w rozpacz, płakała, dostała bólu głowy, pół dnia przeleżała chora i nieszczęśliwa. Zdawało jej się, że nie ma prawa do niczego, że nie ma się w ogóle prawa żyć, o ile się nie zrobiło czegoś tak dobrze, jak to tylko możliwe. Że nauczyciele i koleżanki tylko o tyle mogą ją znosić wśród siebie, o ile ją podziwiają. Niepowodzenie osamotniło ją znów, odtrąciło od wszystkich. Nie wierzyła H., Z. i N., gdy zapewniały, że ją lubią tym bardziej. Dopiero kiedy H. rzekła: - Moja kochana, nie ma takiej uczennicy na pensji, która by choć raz nie złapała dwójki od T. - zdjął ją nagle wstyd, że okazała taką rozpacz z powodu rzeczy, którą tyle innych musi znosić.
12.
W murowanej kaplicy Akademii X - prywatnej szkoły położonej wśród dalekich wzgórz Y - po obu stronach szerokiej nawy siedziało ponad trzystu chłopców ubranych w odświętne szkolne bluzy. Między nimi zasiedli ich pełni dumy rodzice. Wszyscy czekali w napięciu. Kiedy rozbrzmiały pierwsze takty płynącej z dudów muzyki, przygotowujący się w przedsionku do ceremonii stary, siwy mężczyzna wziął do ręki świecę i podpalił ostrożnie jej knot. Sinoniebieskie wnętrze rozjaśniło się bladym światłem. Zagubiony w fałdach obszernej togi staruszek ruszył wolnym krokiem ku głównej nawie, osłaniając drżącą dłonią przygasający w podmuchach przeciągu płomień. Za nim podążył czteroosobowy orszak chłopców, którzy na wysoko uniesionych drzewcach dźwigali szkolne sztandary. Na końcu, w czarnych togach kroczyli pedagodzy Akademii oraz nielicznie przybyli jej dawni absolwenci.
Dyrektor szkoły, G. N., krzepki mężczyzna nieco po sześćdziesiątce, stał przy mównicy, gdzie zwykle kapłan czyta swoje niedzielne kazania, i spokojnym wzrokiem śledził idących. Czekał cierpliwie, aż procesja dobiegnie końca.
Staruszek zatrzymał się przed prezbiterium i odwrócił ku zgromadzonym. Czterej chłopcy ze sztandarami minęli go, uroczyście wkroczyli na podium i stanęli sztywno przed przygotowanymi dla nich krzesłami. Po nich swoje miejsca w prezbiterium zajęli nauczyciele i absolwenci.
Staruszek, unosząc świecę, postąpił krok naprzód.
- Panie i panowie... chłopcy... - donośnym głosem odezwał się dyrektor, wskazując palcem płomień. - Oto światło wiedzy!
Kiedy obecni w kaplicy zaczęli bić brawo, dmący w dudy uczeń skończył grać i złożył swój instrument w bocznej niszy.
Czterej chłopcy opuścili drzewca na posadzkę i z ulgą usiedli na krzesłach. Na proporcach widniały wyszyte złotą nicią słowa: „TRADYCJA”, „HONOR”, „DYSCYPLINA”, „DOSKONAŁOŚĆ”.
13.
W biały dzień oczywiście, w południe czy w godzinach popołudniowych, licznie uczęszczana pensja Madame Beck napełniała się ruchem i wrzawą. Pensjonarki i uczennice przychodnie współzawodniczyły z wychowankami mieszczącego się w pobliżu kolegium dla chłopców w wywoływaniu hałasu. O tej porze trawniki, zarośla i ścieżki ogrodowe były niewątpliwie pospolitym, wydeptanym tysiąckrotnie miejscem. Ale o zmierzchu, w godzinie salut, kiedy dzwoniono na Anioł Pański, to znaczy kiedy przychodnie uczennice wracały już do swoich domów, a pensjonarki siedziały pilnie przy odrabianiu lekcji, miło było błąkać się samotnie po owych alejach, w rytm rozkołysanych dzwonów kościoła św. Jana Baptysty, których pieszczotliwy dźwięk dziwnie słodko i podniośle zarazem nastrajał duszę.
[…] Pozbawione okien, wychodzące na ogród ściany przyległych domów kryły poza sobą długi szereg pomieszczeń, w których lokowano pensjonariuszy sąsiadującego z nami kolegium. Kamiennej, gładkiej jednostajności murów nie przerywało nic, z wyjątkiem niewielkich otworów, umieszczonych wysoko na poddaszu i stanowiących okienka sypialnych izb służby oraz jednego okna na niższym piętrze, gdzie, jak mówiono, miał znajdować się pokój mieszkalny czy gabinet jednego z wychowawców. Wzdłuż wysokiego muru w tej stronie ogrodu biegła aleja, niedostępna dla uczennic. Nosiła nawet nazwę allee defendue — Zakazanej Alei. Uczennica, która odważyła się przekroczyć ten zakaz, narażona była na tak surową karę, na jaką tylko pozwalały łagodne przepisy zakładu wychowawczego przy Rue Fossette. Nauczycielki i wychowawczynie mogły oczywiście spacerować tam do woli [...]
14.
Zwrociła się do panny B., która skinęła poważnie.
— Tylko moje piersi są marne. Więc chcę, żeby wyglądały lepiej. Rozumie pani?
— Rozumiem bardzo dobrze — odparła panna B. — Pojmuję twoj punkt widzenia. Ale w tej szkole jesteś wśrod dziewcząt, ktore przeważnie są Angielkami, a angielskie dziewczyny rzadko bywają kobietami w wieku piętnastu lat. Lubię, jak moje wychowanki malują się dyskretnie i noszą suknie odpowiednie do stopnia ich rozwoju. Proponuję, żebyś nosiła swoj biustonosz, kiedy wybierasz się na przyjęcie czy jedziesz do Londynu, ale nie codziennie w szkole. Mamy tu dużo sportu i gier, i dlatego twoje ciało nie powinno być skrępowane, abyś mogła ruszać się swobodnie.
— Ciągle to bieganie i skakanie — powiedziała X nadąsana. — I to wychowanie fizyczne. Nie lubię panny Springer. Wciąż mówi „szybciej, szybciej, nie leniuchuj”. To mnie męczy.
— Musisz to robić, X — powiedziała panna B., a jej głos zabrzmiał rozkazująco. — Twoja rodzina przysłała cię tu, żebyś nauczyła się angielskich zwyczajów. Wszystkie te ćwiczenia będą bardzo dobre dla twojej figury i dla powiększenia twego biustu.
Odprawiwszy X uśmiechnęła się do przejętej panny J.
— To święta prawda. Ta dziewczyna jest w pełni dojrzała. Z wyglądu można jej dać ponad dwadzieścia lat. I tak właśnie się czuje. Nie może pani oczekiwać, że będzie się czuła jak, na przykład, Julia U. Intelektualnie Julia znacznie wyprzedza X. Fizycznie — mogłaby jeszcze nosić dziecięcy kaftanik.
— Chciałabym, żeby wszystkie dziewczynki były takie jak Julia.
— A ja nie — powiedziała panna B. z ożywieniem. — Szkoła pełna jednakowych dziewcząt byłaby nudna.
Nudna — pomyślała, kiedy wróciła do poprawiania wypracowań na temat Pisma Świętego. To słowo powtarzała w myślach od pewnego czasu. Nudna… Jeśli w jej szkole czegoś brakowało, to nudy.
15.
W ciągu tych lat bywały chwile, kiedy próbowałam zapomnieć o H., kiedy powtarzałam sobie, że nie powinnam tak często oglądać się wstecz. Nadszedł jednak moment, kiedy przestałam po prostu z tym walczyć. Musiało to mieć związek z dawcą, którym opiekowałam się w trzecim roku mojej pracy; mam na myśli jego reakcję, gdy napomknęłam, że jestem z H. Miał już za sobą trzecią donację, która nie poszła najlepiej, i musiał wiedzieć, że nie wróci do normy. Nie mógł prawie oddychać, ale spojrzał na mnie i mruknął: „ H. … Założę się, że to było piękne miejsce”. A potem, nazajutrz rano, kiedy starając się zająć czymś jego umysł, zapytałam, gdzie dorastał, wymienił jakieś miejsce w D., i na jego pokrytej wybroczynami twarzy ukazał się zupełnie nowy grymas. I zdałam sobie wówczas sprawę, jak bardzo nie chciał, żeby mu o tym przypominano. Zamiast tego pragnął, żebym mu opowiadała o H.
Przez następne pięć albo sześć dni opowiedziałam mu zatem wszystko, co chciał wiedzieć, a on leżał tam z łagodnym uśmiechem, podłączony do wszystkich systemów. Pytał o duże i małe sprawy. O naszych wychowawców, o to, czy każde z nas miało rzeczywiście pod łóżkiem skrzynkę z własną kolekcją, o piłkę nożną, o palanta, o wąską ścieżkę, która obiegała dookoła cały dom i wszystkie jego zakamarki, o staw z kaczkami, o jedzenie i o widok z pracowni plastycznej na pola w mglisty poranek.
16.
Centralną częścią internatu męskiego, nie ze względu na usytuowanie, była umywalnia - istne targowisko prożności, bazar, giełda, ring bokserski w razie potrzeby, wreszcie sala tronowa, gdzie najmłodsi uczniowie stawali niekiedy do raportu przed wszechwładnym szefem samorządu internackiego, czyli seniorem.
Seniorem internatu męskiego był F. S.
* * *
S. i T. już się aklimatyzowały w pokoju numer osiem, pierwszym pomieszczeniu od strony holu w skrzydle południowym. Pokój był urządzony skromnie - cztery metalowe łożka, dwie duże dwudrzwiowe szafy, stół, cztery krzesła i stolik przy oknie, który służył do przyrządzania posiłków, a na ścianie dwa marne obrazy i kalendarz.
- W. ma zboczoną wyobraźnię - powiedziała S. i przewróciła karty kalendarza na wrzesień. - Zdrowa!... Co my jesteśmy? Klacze na wybiegu?
- Wszyscy tak nas widzą - rzekła T. zajęta rozpakowywaniem bagażu. - F. też.
- O nie, on jest inny.
17.
Zastanawiała się, czy inne studentki też się tak bały. Bliźniczki wydawały się głównie znudzone i zrezygnowane, posłusznie stawiając się na sporadyczne wezwania inspektora ze wzruszeniem ramion i znużonym: „O Boże, nie znowu!” Panna G. nie powiedziała nic na przesłuchaniu i nic potem. Panna F. była równie powściągliwa. Wiadomo było, że inspektor B. przesłuchał ją w izbie chorych, jak tylko jej stan zdrowia na to pozwolił. Nikt nie wiedział, co się zdarzyło podczas tego przesłuchania. Chodziły pogłoski, że przyznała się do powrotu do N. H. wczesnym rankiem w dniu morderstwa, ale odmówiła wyjaśnień dlaczego to zrobiła. To było bardzo podobne do F. A dzisiaj ponownie dołączyła w szkole do swojej grupy. Do tej pory nawet nie wspomniała o śmierci P. Panna D. zastanawiała się, czy i kiedy to zrobi. Uważając na każde słowo, z wysiłkiem kontynuowała list:
Nie używamy na razie sali ćwiczeń, ale oprócz tego nasza grupa kontynuuje naukę według planu, tylko jedna studentka, D. H., opuściła szkołę. Jej ojciec przyjechał po nią dwa dni po śmierci P. i policja nie robiła im trudności. Wszystkie uważałyśmy, że to głupota rezygnować tuż przed końcowymi egzaminami, ale jej ojciec nigdy nie popierał jej studiów pielęgniarskich. Ona sama ma niedługo wyjść za mąż, więc pewno było jej wszystko jedno. Nikt inny nie myśli o rzuceniu szkoły i naprawdę nie grozi nam tu żadne niebezpieczeństwo. Więc proszę Cię, kochana Mamo, przestań się o mnie martwić. Opiszę Ci teraz nasz jutrzejszy rozkład zajęć. […]
18.
[…] R. i M. - bardzo niepodobne do siebie bliźnięta - ojciec wciaż wprawiał w niemałe zdumienie, a nawet podziw, inteligencją i niebotycznym roztargnieniem jednocześnie. Rekord ustanowił prawdopodobnie parę lat temu, kiedy bliźniaki należało posłać do szkół. L. nie dość że francońskie słowo
coeducation w niepojęty sposób zrozumiał jako „dobra edukacja", to jeszcze jednego dnia podpisał dokumenty M. , a drugiego R. , święcie przekonany, że wysyła swoje dzieci do zupełnie różnych przybytków wiedzy. Zdziwił się jedynie przelotnie, że obie dyrektorki nazywają się identycznie: F. Było to jednak bardzo popularne nazwisko i nie wzbudziło w nim żadnych podejrzeń.
W ten sposób rodzeństwo X , zamiast przebywać osobno w „jednopłciowych" szkołach z internatem dla dzieci z ich sfery, wylądowało razem w wesołej instytucji madame F., wraz z potomstwem urzędników, kupców i młynarzy albo podejrzanymi rasowo latoroślami aktorów i muzyków. (Również takich, którzy śpiewają Złoto, złoto, złoto).
19.
- Mówiłeś, że ma być opis. Dlaczegóż by nie opis rękawicy?
- A niech to diabli! - Zły był okropnie. Wściekał się ze złości. - Że też ty wszystko zawsze musisz przekręcić. - Popatrzył na mnie. - Nic dziwnego, że cię wylali z budy - powiedział. - Nic, ale to nic, nie robisz tak, jak się należy. Słowo daję. Nic, nigdy.
- Racja, oddaj mi to wypracowanie - rzekłem. Wyrwałem mu kartki z ręki. Podarłem na strzępy.
- Co ci znowu do głowy strzeliło? - wykrzyknął.
Nie odpowiedziałem. Cisnąłem strzępki papieru do kosza. Wyciągnąłem się na swoim łóżku i zapaliłem papierosa. Nie wolno było palić w sypialniach, ale późnym wieczorem, kiedy reszta albo spała, albo hulała poza szkołą, pozwoliłem sobie; nikt przecież nie mógł wywęszyć dymu - Zresztą zrobiłem to na złość Stradlaterowi. Szału dostawał, jeżeli ktoś łamał przepisy. Sam nigdy w sypialni nie palił. Ja nieraz ryzykowałem. W dalszym ciągu słowa nie pisnął o Jane. W końcu więc pierwszy zaczepiłem o ten temat.
- Późno wracasz, jeżeli ona zwolniła się tylko do wpół do dziesiątej. Pewnie się spóźniła, co?
Siedział na brzegu łóżka i obcinał paznokcie u nóg, kiedy zadałem to pytanie.
- Kilka minut - odparł. - Kto, u diabła, słyszał w sobotę zwalniać się tylko do wpół do dziesiątej?
Boże święty, jak ja go nienawidziłem.
- Byliście w Nowym Jorku? - spytałem.
- Coś ty, chory? Jakim cudem moglibyśmy być w Nowym Jorku, jeżeli ona miała zwolnienie tylko do wpół do dziesiątej?
- A to pech.
Podniósł na mnie wzrok.
- Słuchaj - rzekł - jeżeli chcesz palić, może byś poszedł do umywalni, co? Ty i tak wysiadasz z budy, ale ja muszę tutaj przesiedzieć aż do dyplomu.
20.
W pierwszej chwili T. pomyślał, że obecnie również R. uwikłał się w podobną złodziejską sprawkę.
- Sądzisz więc, że R. tak samo jak B....
- Co za pomysł! Po prostu R. dał własne pieniądze, aby B. mógł spłacić zaciągnięty u mnie dług.
- Nie widzę do tego żadnego powodu.
- Ja też przez długi czas tego nie rozumiałem. W każdym razie tobie także rzuciło się w oczy, że R. od początku stawał w obronie B. Miałeś wtedy rację, byłoby doprawdy rzeczą najsłuszniejszą, gdyby ten drab wyleciał. Ale naumyślnie nie głosowałem wówczas za tobą, bo pomyślałem sobie, że muszę wiedzieć, jaka tu toczy się gra. Wprawdzie i dziś nie wiem dokładnie, czy R. już wówczas miał określone zamiary, czy też chciał tylko odczekać, upewniwszy się raz na zawsze co do B. Ale bądź co bądź wiem, jak rzecz dziś wygląda.
- No...?
- Czekaj, tego nie da się tak prędko opowiedzieć. Znasz chyba historię, jaka wydarzyła się w instytucie cztery lata temu?
- Jaka historia?
- No, ta pewna historia!
- Tylko mimochodem. Wiem tyle, że z powodu jakichś świństw wybuchnął wówczas wielki skandal i że musiano ukarać wielu wychowanków, wydalając ich z zakładu.
- Tak, to mam na myśli. Bliższych szczegółów dowiedziałem się kiedyś podczas ferii od jednego z uczniów tej klasy. Mieli tam wtedy ładnego chłopca, w którym kochało się wielu z nich. Znasz przecież takie sprawy, zdarza się to rok w rok. U tamtych jednak sprawy zaszły zbyt daleko.
- Jak to?
- Co znaczy "jak to"... Nie pytaj tak głupio! I to samo robi R. z B.
T. pojął, o jakie sprawy chodziło między tymi dwoma, i w krtani poczuł dławienie, jakby był w niej piasek.
21.
Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pałacu, na lewo, w tym parku.
Okno jego boczne przełyskuje
Przez gałęzie klonów i akacyj -
Do hrabiny Harrys on należy,
Która tu rozszerza swoje włości
I opiekę swą nad sierotami
Płci obojej, a zwłaszcza niewieściej.
Lecz Durejki dom, jak stał, tak stoi,
Durejkowej-pensja pełna panien!
22.
— Oj, panno A.! Takie rzeczy panienka opowiada. Przecież U. nie chodzi do żadnej szkoły. Skądże! Przecież jej matka to biedna praczka. Głodują obydwie, to skądże by ją było na naukę stać. Tyle że umie trochę czytać i podpisać się. To ją nasza pani nauczyła. Z dobrego serca. A U. dobre dziecko, pomaga matce w praniu.
— Jak to? To ona nie chodzi razem ze mną do szkoły? Co ty opowiadasz, G. Przecież U. jest najlepszą uczennicą w naszej klasie.
— Ee, pomyliło się chyba panience. Co takie rzeczy opowiadać. Przecież wiadomo, że na pensję chodzą tylko panienki zamożne z domu. No, jesteśmy już na miejscu. To tu.
— Co: tu? To niby co?
— No, pensja!
— Jaka znów pensja?
— No, przecież pensja panny K. A jaka ma być? Proszę iść zaraz na górę i nie robić żadnych takich rzeczy, które by mogły zmartwić naszą panią. I proszę nie wracać samej do domu. Proszę poczekać, dopóki po panienkę nie przyjdę!
A. miała zamiar zawołać, że nie trzeba po nią przychodzić, że to nie ma sensu, że przecież trafi sama, ale G. odeszła szybko.
Z pierwszego piętra kamienicy, na której przybita była przy bramie tablica z napisem: Pensya dla panien Klotyldy Kołtasińskiej, rozległ się naraz dzwonek i głosy dziewcząt.
23.
Nagle czuję, że wszystkie oczy wpatrują się we mnie. No cóż, to z pewnością od razu usposobi do mnie koleżanki bardzo entuzjastycznie.
- Drogie panie - zaczyna pani N. - Jak wiecie, od dwudziestu czterech lat Akademia S. cieszy się opinią jednej z najlepszych w Anglii szkół dla panien. Podczas gdy my będziemy wam wpajać umiejętności konieczne, abyście zostały dobrymi angielskimi żonami i matkami, gospodyniami oraz strażniczkami kobiecych tradycji Imperium, do was będzie należała troska o duszę oraz pielęgnowanie w sobie wdzięku, uroku i piękna. Tak brzmi motto S.: Wdzięk, urok i piękno. Powstańmy i powtórzmy je wszystkie razem. Rozlega się głośne szuranie, a potem pięćdziesiąt dziewczyn staje na baczność i wypowiada ślubowanie z głowami uniesionymi wysoko w stronę przyszłości.
- Dziękuję. Możecie usiąść. Te, które kontynuują naukę u nas, powinny być przykładem dla innych. Po tych, które dopiero do nas dołączyły... - pani N. przeszukuje wzrokiem kaplicę, aż znajduje mnie obok A. - ...spodziewamy się, że dadzą z siebie wszystko. Uznając, że w ten sposób nas odprawia, wstaję z ławki. A. ciągnie mnie za spódnicę.
- Ona dopiero zaczyna - szepcze.
I rzeczywiście pani N. zaskakuje mnie paplaniną na temat cnoty, dobrych manier, owoców odpowiednich na śniadanie, niefortunnego wpływu Amerykanów na brytyjskie społeczeństwo i jej własnych ciepłych wspomnień z okresu szkoły. [...]
24.
Nauczycielka łaciny, wchodząc do pokoju, zatrzymała się w progu. L. wyzwoliła się z plątaniny sukienek, książek i poduszek, którymi zarzucone było łóżko, i wstała grzecznie. X zsunęła się z białej poręczy, a S. zeskoczyła z kufra.
— Dobrze wychowane panienki nie skaczą po meblach.
— Tak jest, Miss Lord — mruknęły jednogłośnie, wpatrując się w nią trzema parami szeroko otwartych, w górę wzniesionych oczu. Z miłego doświadczenia wiedziały, że nic jej tak nie irytowało, jak takie uśmiechające się posłuszeństwo. Wzrok Miss Lord krytycznie obiegł pokój. X była wciąż jeszcze w kostiumie podróżnym.
— Proszę włożyć mundurek, X i skończyć rozpakowywanie. Jutro rano kufry muszą być zniesione na dół.
— Tak jest, Miss Lord.
— S. i L., dlaczego nie wyszłyście z panienkami do ogrodu? Jest taka piękna pogoda.
— Ależ nie widziałyśmy się z X tak długo, a teraz, kiedy nas rozdzielono — rzekła L., patetycznie wykrzywiwszy usteczka.
— Jestem przekonana, że wiele na tej zmianie skorzystacie. Rozumiecie przecież, że powodzenie w college'u, a nawet powodzenie w całym waszym życiu, zależy przede wszystkim od fundamentów tu położonych. X jest słaba w matematyce, a S. w łacinie. L. mogłaby podciągnąć się w języku francuskim. Zobaczymy, co potraficie, kiedy naprawdę zechcecie spróbować. Obdzieliła trzy panienki krótkim skinieniem głowy i wyszła.
— Pracujemy chętnie i pojętnie i kochamy swych nauczycieli! — zaśpiewała X z ironiczną przesadą, wyciągając granatową spódniczkę i marynarską bluzkę z wyszytymi na rękawie złotymi literami „Św. U."
===========
Dodane 14 marca 2016:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu