Nie sądzicie, że w dzisiejszej literaturze przeważa pesymizm?
Wiadomo, życie to nie bajka, ale czy proporcje nie są czasem aż nazbyt zachwiane? Jakby nie patrzeć stosunkowo mało kto ocenia swoje życie za ponure, beznadziejne i bezsensowne. Ludzie nieraz denerwują się, narzekają, cierpią, odczuwają melancholię, są zmęczeni nieustaną rutyną. Ale w gruncie rzeczy jest im zwykle całkiem dobrze i bynajmniej nie prędko im by odejść z tego świata.
To nieustające przygnębienie losem przenikające przez większość dzieł uznanych za głębokie jest niepokojące. Literatura i sztuka musi pouczać, musi dawać przykłady zła, nietolerancji, okrucieństwa (itd.), aby ostrzegać przed zwodniczością ludzkiej natury. Uważam jednak, że pogoda ducha jest równie ważna. Trzeba dążyć do tego, by świat nie tylko nie był zły, ale i był dobry, to znaczy wypełniony szczęściem, radością i zrozumieniem.
Myślę, że warto promować literaturę nauczającą, jak uczynić życie lepszym, bogatszym i bardziej wartościowym.
Oto moje parę książek, które podziałały na mnie terapeutycznie (tzn. czułem po nich większą ochotę do życia):
Budda: Drogą ciszy i spokoju (
Marshall George N.)
Kubuś Fatalista i jego pan (
Diderot Denis)
Siddhartha (
Hesse Hermann)
Potęga podświadomości (
Murphy Joseph)
Koniec jest moim początkiem (
Terzani Tiziano)
Nic nie zdarza się przypadkiem (
Terzani Tiziano)
Szkice z filozofii potocznej (
Awdiejew Aleksy (Awdiejew Alosza))
Źródło (
Rand Ayn (właśc. Rosenbaum Alissa))
Ogólnie sam się dziwię, że aż tak trudno coś wybrać. To tylko pokazuje, jak mało jest książek podnoszących na duchu. Większość jest oczywiście względnie neutralna, ukazuje dobre i złe cechy życia w miarę równych proporcjach. Często jednak i tak końcowa konkluzja jest dość przygnębiająca. Że niby jest nadzieja na szczęście, lecz niezbyt wielka i w dodatku raczej złudna. Ciekawe, że kierunki myślenia wywodzące się lub nawiązujące do buddyzmu działają tak uzdrawiająco na nastrój, mimo iż pierwszym wnioskiem Buddy było przecież stwierdzenie: "Cierpienie istnieje".
Szczególnie posępne tendencje myślowe dostrzegam w sztuce scenicznej. W sobotę byłem na świetnym spektaklu w Teatrze Polskim zatytułowanym "Reisefieber, czyli podróż w nieznane":
http://www.teatr-polski.pl/plays,details,88,0,reisefieber_-czyli-podroz-w-nieznane.html
Uśmiałem się do łez, ale mimo zabawowej atmosfery ogólne przemyślenia utworu były i tak pesymistyczne.
Ale żeby nie było, że narzekam, zamieszczam jeszcze kilka pozycji, które mnie w jakiś sposób dodatnio nastawiły:
Pan i jego filozof: Rzecz o Platonie (
Krawczuk Aleksander)
Rękopis znaleziony w Saragossie (
Potocki Jan)
Próby (
Montaigne Michel Eyquem de)
O szczęściu (
Tatarkiewicz Władysław)
Sztuka miłości (
Fromm Erich)
Pięć lat kacetu (
Grzesiuk Stanisław)
Mosty zamiast murów: Podręcznik komunikacji interpersonalnej (
Stewart John)
Rain Man (
Fleischer Leonore)
Co o tym myślicie? Macie jakieś swoje ulubione "pozytywne" książki? Co byście polecili?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.