Przedstawiam
KONKURS nr 30, zatytułowany
"GRA w KARTY", który przygotowała
Anitra:
Serdecznie zapraszam do udziału w karcianym konkursie.
Oto 20 fragmentów w większości pochodzących z bardzo znanych książek. Te z mniej popularnych utworów są za to stosunkowo łatwe. :-)
Za rozpoznanie tytułu utworu przyznaję 2 punkty, za podanie jedynie autora 1 punkt.
We fragmentach kobiety oznaczyłam jako X, a mężczyzn jako Y (czasami są numerowane, jeśli było więcej postaci) lub skróciłam do inicjału w formie [A.] (najczęściej jest to imię lub nazwisko, czasem jedno i drugie). We fragmencie numer 5 nazwę miejsca zamieniłam na [...].
PODSTAWOWE ZASADY:
1) Dopuszcza się podpowiadanie na forum, byle nie było zbyt oczywiste, bo wtedy nie ma zabawy. Najlepsze podpowiedzi i ich autorzy zostaną przypomniane w podsumowaniu konkursu. :-)
2) Dozwolone jest przeglądanie książek (również tych w formie elektronicznej) w poszukiwaniu fragmentów, natomiast kategorycznie zabrania się wpisywania fragmentów do wyszukiwarek internetowych (to raczej informacja dla ewentualnych nowych konkursowiczów). :-)
Żeby było sprawiedliwie prywatnie podpowiadać nie będę. W krytycznych wypadkach będę naprowadzać wszystkich na forum, ale mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. ;)
Uprasza się o nie odgadywanie wszystkich fragmentów pierwszego dnia trwania konkursu. :P (To oczywiście taki żarcik.)
Odpowiedzi proszę przesyłać na adres: [...]
do 14 listopada (wtorek) do północy (przypominam o podaniu swojego biblionetkowego nicku).
Mam nadzieję, że fragmenty okażą się przystępne i zachęcą Was do udziału w zabawie. :-)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1)
- Grasz w brydża? - spytał.
Zapewne wzruszyłem lekko ramionami, bo chociaż byłem niezłym graczem, to nie wiedziałem, czy akurat siedzenie przy kartach znajduje się na pierwszym miejscu listy życzeń na ten wieczór. Na to tropikalna noc była zbyt magiczna. Gdy jednak dodał, że gralibyśmy przeciwko parze Hiszpanów, zgodziłem się już bez dłuższego zastanawiania. W poprzednie wieczory grali razem z pewnym Holendrem, wyjaśnił mi [M.], ale on wcześniej tego dnia odpłynął rejsową łodzią na Vanua Levu.
Tak oto doszło do tego, że przysiedliśmy się do Hiszpanów i rozegraliśmy kilka robrów. Przez cały czas X i Y albo udawało się świetnie wylicytować rozdanie, albo też rozłożyć Włocha i mnie ostatnią, decydującą zagrywką. Nie dość, że grali z imponującą precyzją, to na dodatek z rozbawieniem i bez najmniejszego wysiłku, a podczas gry niekiedy potrafili się wygodnie oprzeć i kontynuować tę wariacką zabawę swoimi hiszpańskimi sformułowaniami. (...)
To [M.] w końcu postanowił przerwać grę. Nie powiem, że cisnął karty na stół, ale w każdym razie odłożył je tak zdecydowanie, że drgnąłem przestraszony. Bez cienia uśmiechu pokręcił głową, mówiąc:
- Oni są jasnowidzami! (...) To wygląda, jakby oni w każdym momencie wiedzieli, co mamy w ręku.
2)
Wróciliśmy do cudzoziemca.
- Pan, zdaje się, grywa... - zaczął [B.] i zaczerwienił się.
- Bo moglibyśmy zagrać - poprowadził [N.] - Oczywiście, jeżeli pan nie ma nic przeciwko temu.
Cudzoziemiec skłonił się w milczeniu.
- Czy gramy o pieniądze? - zapytał, kiedy usiedliśmy przy stole.
- Jasne - powiedział [N.]. - Bez pieniędzy to nie jest żadna gra.
- Może by jednak, na początek... - rzekł [B.] nieśmiało. - Ja oczywiście bez żadnej myśli, tak tylko... - i zaczerwienił się jeszcze bardziej niż przedtem.
- Gramy o pieniądze - zadecydował [N.].
- Proszę bardzo - zgodził się cudzoziemiec.
I wygrał, a myśmy przegrali.
- Udało się panu - powiedział [N.].
- Nie, to nie był przypadek, ja wygrywam zawsze.
- To się okaże.
Okazało się, że cudzoziemiec znowu wygrał.
- Drugi raz też nic nie znaczy - upierał się [N.].
Trzeci raz to samo.
- Ma pan szczęście.
- To nie jest szczęście. To pewność.
3)
Y1
Przepraszam, czy są w mieście jakieś rozrywki?... Miłe towarzystwo, gdzie by na przykład można było zagrać w karty?
Y2
(na stronie)
Ehe, rozumiem, braciszku, do kogo pijesz!
(głośno)
Boże uchowaj! O takich rozrywkach nawet się u nas nie słyszy! Ja na przykład nigdy kart do rąk nie biorę, nie wiem nawet, co się z tym robi... I patrzeć na nie spokojnie nie mogę... Kiedy mi się czasem zdarzy zobaczyć jakiegoś króla dzwonkowego lub coś w tym rodzaju, to taki mnie wstręt napada, że po prostu pluję... Przytrafiło się kiedyś, że bawiąc się z dziećmi wybudowałem im domek z kart - no i przez całą noc potem śniły mi się, przeklęte. A niechże je licho! Jak można marnować drogocenny czas na karty?
Y3
(na stronie)
A mnie łotr ograł wczoraj (...)!
4)
W następnym rozdaniu Y1 wyciągnął trójkę, Y2 siódemkę, młody człowiek dziesiątkę. Krupier siódemkę. Y1 dobrał ósemkę i podwoił stawkę do 6 franków, po czym wyciągnął dziesiątkę - dwadzieścia jeden. Ani mrugnął. Wiedział, że gra dobrze i że nie powinien zwracać na siebie uwagi, lecz sprawić, by Y2 uznał to za naturalne. W rzeczywistości Y2 nawet na niego nie spojrzał; jego uwagę przykuwał młody człowiek z lewej strony, który za każdym rozdaniem robił wszystko, by obdarować kasyno. (...)
W kasecie nie było już więcej kart. Krupier urządził efektowny pokaz tasowania czterech talii i poprosił Y2, by przełożył, po czym włożył karty do kasety. Ciągnęli znów: Y1 dziesiątkę, Y2 piątkę, szóstkę młody człowiek i czwórkę krupier. Y1 dobrał ósemkę. Karta szła dobrze. Y2 wyciągnął dziesiątkę i stanął na piętnastu. Młody człowiek dostał dziesiątkę i poprosił znowu o kartę. Y2 nie wierzył własnym uszom i aż świsnął przez szparę w przednich zębach. Następną kartą, jasna sprawa, był król. Znowu fura. Krupier wyciągnął sobie waleta i ósemkę, w sumie dwadzieścia dwa, ale młodemu człowiekowi nic to nie powiedziało. Y2 wlepił w niego wzrok. Kiedy, u licha, odkryje, że z pięćdziesięciu dwu kart w talii nie mniej niż szesnaście miało wartość dziesięciu punktów?
Na chwilę nieuwagi Y2 czekał właśnie Y1.
5)
- Co pani sądzi o jego odwiedzinach w [...]? - zapytałam. - Wydaje się przeobrażony pod każdym względem. Prawdziwy z niego chrześcijanin: wyciąga dłoń do wszystkich wrogów naokoło.
- Wyjaśnił mi to, bo zdziwiłam się nie mniej od ciebie. Myślał, że ty nadal jesteś w [...], więc wstąpił tam, by zapytać cię o mnie. [J.] zawiadomił Y1, który wyszedł do Y2 i zaczął go rozpytywać, co robił przez te lata i z czego żył. W końcu poprosił go do siebie. Właśnie kilka osób grało u niego w karty. Y2 przyłączył się do towarzystwa i ograł mego brata. Y1 widząc, że gość ma mnóstwo pieniędzy, zaprosił go ponownie na wieczór. Y1 jest zbyt nierozważny; nie zastanowił się kogo zaprasza. Nie przyjdzie mu do głowy, że nie powinien ufać człowiekowi, którego kiedyś tak podle skrzywdził.
6)
- TY chcesz, żeby one tu, teraz, zostały?
- No... cóż takiego - pojednawczo rzekł Y. - Zabawią chwilkę i pójdą. Nie mogę patrzeć na łzy dziecka.
- To będziesz chyba musiał patrzeć na moje - ostrzegawczo powiedziała X1, czerwieniąc się silnie ze złości.
- Ale, ciociu, ale dlaczego ty nie chcesz, żebyśmy zostały? - dopytywała się X2. - Moglibyśmy sobie wszyscy zagrać w makao. - Wyjęła z kieszonki wyszmalcowaną talię kart. - Wiesz, jak by było miło?
- Jestem zmęczona! - oświadczyła X1.
- No to idź spać, no nie krępuj się! - dodała jej ducha X3. - My sobie zagramy z Y w makao i zaraz pójdziemy. A ty możesz spać.
- Dzięki - mruknęła X1, a następnie, mamrocząc coś pod nosem, opuściła pokój.
7)
Przyjęcie było dokładnie tak nudne, jak tego X1 oczekiwała, żadnej nowej myśli czy słowa, a trudno o coś mniej interesującego niż rozmowa, jaka się toczyła zarówno w jadalni, jak w salonie, gdzie towarzyszyły im dzieci. (...) Wyprowadzono dzieci dopiero, gdy wniesiona została zastawa do herbaty. Potem rozstawiono stolik do gry w karty (...). Wszyscy wstali, szykując się do gry.
- Rada jestem - zwróciła się X2 do X3 - że nie zamierzasz, moja droga, skończyć dzisiaj tego koszyczka dla biednej malutkiej [A.], gdyż na pewno mogłabyś popsuć wzrok, pracując przy świecach. Wynagrodzimy jakoś aniołeczkowi jej jutrzejszy zawód i, mam nadzieję, że nie będzie bardzo rozpaczała.
To wystarczyło, by X3 natychmiast się opamiętała i odparła:
- Doprawdy, myli się pani całkowicie, czekam tylko, by zobaczyć, czy beze mnie zbierze pani partię, inaczej już bym siedziała przy robocie. Za żadne skarby świata nie sprawiłabym zawodu aniołeczkowi i gdyby mnie pani potrzebowała do kart, usiadłabym po kolacji, żeby wykończyć koszyczek.
- Bardzo to miło z twojej strony, mam nadzieję, że nie zepsujesz sobie wzroku... Zadzwoń, proszę, o świece do robót. Moja mała dziewuszka doprawdy byłaby ogromnie zawiedziona, gdyby koszyczek nie był gotów na jutro, bo choć jej mówiłam, że na pewno go mieć nie będzie, ona jednak z pewnością się go spodziewa.
X3 natychmiast przysunęła sobie stoliczek z robótką i zasiadła do pracy skwapliwie i ochoczo, jakby nie znała większej rozkoszy nad robienie koszyczka dla rozkapryszonego dziecka.
8)
Więcej mowy o dziewczynie nie było, mieliśmy ciekawsze tematy. Nazajutrz utwierdziłam się jednakże w mniemaniu, że Y wpadł jej w oko. Niezbicie wskazywały na to rozmaite subtelne objawy. (...)
Po kolacji została dłużej. Kończyliśmy jeść jako ostatni, znów spóźnieni. Ktoś zaproponował jej brydża, przy jednym stoliku już grano, do drugiego szukano czwartego.
- Może państwo...? - powiedział do nas z nadzieją znany kompozytor.
Zamierzałam odmówić, ale Y mnie ubiegł.
- Zagraj - powiedział zachęcająco. - Przecież lubisz, a dawno nie grałaś. Masz chyba ochotę?
Zawahałam się. Przez głowę przeleciały mi różne przewidywania. Ona też będzie grała, strzeżonego Pan Bóg strzeże, czy ja nie przesadzam z wywoływaniem wilka z lasu...?
- A ty co? - spytałam ostrożnie.
- Ja się z przyjemnością poprzyglądam. Wolę kibicować niż grać. Zagraj, zagraj...
Trochę mi się ta agitacja wydała podejrzana, ale kompozytor już nie popuścił. Wyciągnęłam kartę, dziewczyna przypadła mi jako partnerka, usiadłam po drugiej stronie stolika, panie przeciwko panom. Y przystawił sobie krzesło obok mnie. Właściwie nie miałam jeszcze do niej żadnych pretensji, nie zrobiła mi na razie nic złego, tę urodę mogłam jej ostatecznie darować.
- Orżniemy panów, chce pani? - powiedziałam życzliwie.
- Bardzo chętnie - odparła, uśmiechając się wdzięcznie, jednym kącikiem ust, jakoś też asymetrycznie. Asymetria wydawała się głównym rysem jej pięknej twarzy.
Jasną jest rzeczą, że w karty patrzyłam tylko jednym okiem, drugim przyglądałam się partnerce. Grać umiała. To nie ulegało wątpliwości. Byłybyśmy rzeczywiście orżnęły panów okropnie, gdyby nie to, że w pewnym momencie przerzuciła się. Musiała zapewne popaść w zamyślenie, trzymała kartę w ręku, przeciwnik strasznie długo wahał się, czy robić impas pod damę, czy nie, impas był bez sensu i wszystko wskazywało na to, że nie powinien robić, sama na jej miejscu też trzymałabym tę blotkę przygotowaną, on jednakże nagle zdecydował się robić, położył waleta, ona zaś rzuciła tę blotkę, nie patrząc na co. Zorientowała się w chwili, kiedy karta dotykała stołu, ale nie zdążyła jej cofnąć.
- Och! - krzyknęła i wdzięcznym gestem przestrachu zakryła sobie twarz ręką. - No wie pan...! Nie powinien pan był impasować! Bardzo panią przepraszam...
9)
Y, z natury ciekawy, pozwolił się zaprowadzić do owej damy, mieszkającej w dzielnicy św. Honoriusza. Towarzystwo siedziało właśnie przy faraonie; każdy z tuzina smętnych poniterów trzymał w ręce plik karteczek, żałosny rejestr niepowodzeń wieczoru. Panowało głębokie milczenie, bladość obsiadła czoła poniterów, niepewność czoło trzymającego bank; gospodyni domu, siedząc obok nieubłaganego bankiera, śledziła oczyma rysia wszystkie parole, wszystkie stawki graczy; wszelkie zakusy wyłamania się z prawideł poskramiała z uwagą surową, lecz grzeczną, nie okazując gniewu, z obawy aby nie postradać klienteli. Dama ta kazała się nazywać margrabiną de [P.]. Córka jej, piętnastoletnia panienka, siedziała wśród poniterów i mrugnięciem oka ostrzegała matkę o sztuczkach nieboraków, silących się naprawiać okrucieństwa losu.
Y1, Y2 i [M.] weszli; nikt się nie podniósł z miejsca, nie pozdrowił ich, nie spojrzał; wszyscy byli głęboko zajęci kartami.
„Pani baronowa von [T.] była uprzejmiejsza”, pomyślał Y2.
Tymczasem, Y1 nachylił się do ucha margrabiny, która, podniósłszy się z lekka, uczciła Y2 wdzięcznym uśmiechem, [M.] zaś dystyngowanym skinieniem głowy. Kazała podać krzesło i karty Y2, który, w dwóch taliach, przegrał pięćdziesiąt tysięcy; po czym zasiedli wesoło do wieczerzy. Wszyscy dziwili się, że Y2 nie był wzburzony po stracie; lokaje szeptali między sobą ze swą lokajską filozofią: „To musi być z pewnością jakiś milord angielski”.
10)
- Czy w czasie mej nieobecności nie odczuwałeś jakichś braków, Y1?
- Nie, panie, dziękuję.
- Zostawiłem [B.] polecenie, by w razie potrzeby wyliczył ci sto pistoli.
- Wcale nie widziałem [B.], panie.
- Obszedłeś się więc bez pieniędzy?
- Zostało mi trzydzieści pistoli ze sprzedaży koni zdobytych w czasie ostatniej wyprawy, a Książę Pan raczył łaskawie pozwolić mi wygrać za siebie dwieście pistoli trzy miesiące temu.
- Grywasz w karty?... Nie lubię tego, Y1.
- Nigdy nie grywam, panie; to Książę Pan kazał mi wziąć za siebie karty w Chantille... pewnego wieczoru, kiedy przybył kurier od króla. Spełniłem rozkaz, a wygraną Jego Książęca Wysokość polecił mi włożyć do własnej sakiewki.
- Czy to stały zwyczaj na dworze Księcia Pana, Y1? - zagadnął Y2 marszcząc brwi.
- Tak, panie; co tydzień Książę Pan z takiej czy innej okazji daje jednemu szlachcicowi ze swego otoczenia taki przywilej. Ma ich przy sobie pięćdziesięciu; tym razem na mnie przyszła kolej.
11)
X (rzucając z przesadnym rozmachem kartę na stół): Cztery piki skurczybyki!
Y1 (rzucając kartę): Ciach w piach!
(pociąga piwo z butelki, która stoi przy nodze jego krzesła)
Y2 (chrząkając nieśmiało, mówi z widocznym wysiłkiem): Proszę! To jest, chciałem powiedzieć, ryp!
(rzuca kartę)
X (po chwili wyczekiwania pełnego dezaprobaty): ”Ryp„ w co? Y2...
Y2 (jąka się bezradnie): Ryp... ryp...
(...)
X: (...) Panie Y1, niech mu pan podpowie.
Y1: Chętnie. Ale do ”ryp„ trudno zrymować. Ja bym zaproponował: ”Ja go brzdęk, a on mi pękł„.
Y2: Doskonale! Ale, za pozwoleniem. Co to znaczy? Kto pękł?
Y1: To tak się mówi.
X: Nie grymaś. Pan Y1 wie, co robi.
Y2 (rzuca jeszcze raz tę samą kartę): ”Ja go brzdęk, a on mi pękł!„
X: No, widzisz. Jak chcesz, to potrafisz.
12)
Wtem (powóz ciągle drży i słychać turkot) z głębi jeziora czarnych dymów i białych par wynurza się do pół figury jakiś człowiek. (...) Odziany jest w zasmoloną koszulę z rękawami zawiniętymi wyżej łokcia; w lewej ręce, tuż przy piersi, trzyma karty ułożone w wachlarz, w prawej, którą podniósł nad głowę, trzyma jedną kartę, widocznie w tym celu, aby ją rzucić na przód siedzenia powozu. Reszty postaci nie widać spośród dymu.
”Co on robi, ojcze?„ - pyta się zalękniona X.
”Gra ze mną w pikietę„ - odpowiada ojciec, również trzymając w rękach karty.
”Ależ to straszny człowiek, papo!„
”Nawet tacy nie robią nic złego kobietom„ - odpowiada pan Y.
Teraz dopiero X spostrzega, że człowiek w koszuli patrzy na nią jakimś szczególnym wzrokiem, ciągle trzymając kartę nad głową. Dym i para, kotłujące w dolinie, chwilami zasłaniają jego rozpiętą koszulę i surowe oblicze; tonie wśród nich - nie ma go. Tylko spoza dymu widać blady połysk jego oczów, a nad dymem obnażoną do łokcia rękę i - kartę.
”Co znaczy ta karta, papo?...„ - zapytuje ojca.
Ale ojciec spokojnie patrzy we własne karty i nie odpowiada nic, jakby jej nie widział.
”Kiedyż nareszcie wyjedziemy z tego miejsca?...„
(...)
X ogarnia nerwowy niepokój, skupia wszystkie wspomnienia, wszystkie myśli, ażeby odgadnąć: co znaczy karta, którą trzyma ten człowiek?
13)
Y1 po raz ostatni rozdawał karty. Przeżywał nową emocję, dotąd nie znaną, ale choć czuł, że to, co robi, jest słuszne i zgodne z jego sumieniem, sam fakt brania udziału w grze o pieniądze ciążył mu nieznośnie.
- To może wciągnąć - zauważył w duchu.
Y2 wziął dwie karty do ręki.
- Dosyć - powiedział.
Y1 miał piątkę i króla. Namyślał się, czy dokupić jeszcze jedną kartę.
- Muszą mieć dużo - kombinował. - W poprzednich grach wyszło niewiele młódek. Teraz powinny być.
Dokupił i wolno odsłaniał. W rogu wyłoniła się brzuchata ósemka.
- Przegrałem - pomyślał. - Trzy - powiedział prawie szeptem.
- Cztery - westchnęli z ulgą członkowie klubu.
- Gdybyś nie kupował, wygrałbyś - miałeś piątkę - zauważył Y2.
Twarz Y1 poszarzała, ciężko wstał od stołu.
- Wygraliście - powiedział. - Pieniądze są wasze. Ale... - zawahał się.
Potem machnął ręką i ruszył ku drzwiom.
- Daję słowo, że grałem dziś po raz ostatni - powiedział głośno [B. M.] (...). - I zwrotu długów nie przyjmuję - dodał jeszcze głośniej.
Y1 odwrócił się jak na sprężynie.
- I ja - powiedział [A.].
- I ja - oświadczyli Y2 i [K.].
Oczy Y1 rozświetlił nagły błysk. Potem na usta wypłynął mu uśmiech. Podszedł z powrotem do stołu. Wyciągnął rękę. Uścisnęli ją kolejno w milczeniu. Uścisk był mocny, mówiący więcej niż słowa.
14)
Pani [S.] dolała ponczu i położyła na stoliku karty do gry.
W czasie tego wieczoru, który upłynął na wypisywaniu recept dla pani [S.] i grze w tryktraka, X powoli opanowywała myśl podsunięta mu przez doktora (...). (...) Jego podniecona wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy sal laboratoryjnych, pracowni pełnych przyrządów mierzących ciśnienie i tętno, w które wprzęga się szalejące dziewczyny, auli wykładowych wypełnionych szczelnie studentami, wykresów rysowanych na tablicy. I powiew tajemnicy, prawdziwej, nieprzenikalnej tajemnicy, którą należałoby rozłupać jak orzech. Byłby to świetny temat na pracę doktorską otwierającą cały cykl badań, program badań. Musiałby się najpierw przygotować, znaleźć literaturę... Czy Amerykanie tym się już nie zajmują?... Co się wtedy dzieje z ludzkim mózgiem, jak zachowuje się układ podwzgórzowo-limbiczny, czy można wyróżnić specjalne ośrodki takich przeżyć, czy ma to związek z rozdwojeniem jaźni? X zobaczył swoją uniwersytecką bibliotekę i widział nawet półki z tymi książkami, które byłyby mu potrzebne. Zobaczył też cały ruchliwy wydział (...). W końcu ujrzał też siebie samego, jako starszego pana, (...) lekko przygarbionego, z siwą bródką, idącego po schodach. Był profesorem kierującym tym wydziałem.
- X jest taki dziecinny - powiedziała pani [S.], gdy zamyślony syn położył niewłaściwą kartę. - Widzi pan - odwróciła głowę do doktora - on już jest zbyt podniecony tym, co mu pan powiedział, żeby grać.
X żachnął się. Matka miała rację. Odłożył odkryte karty.
15)
Nadszedł wieczór. Salon był prawie pełny, kiedy oznajmiono [P.]. Przyjęłam go z wyszukaną grzecznością podkreślającą nasz ceremonialny stosunek i posadziłam do gry przy stole marszałkowej, jako osoby, która wprowadziła go niejako do mnie. Wieczór nie przyniósł nic godnego uwagi prócz bileciku, który dyskretny kochanek zdołał mi wsunąć i który spaliłam wedle zwyczaju. Oznajmiał, iż mogę na niego liczyć; to zasadnicze słowo przybrane było różnymi zbytecznymi a nieuniknionymi słówkami, jak miłość, szczęście etc.
O północy, skoro partie już się pokończyły, zaproponowałam jeszcze krótkiego faraona. Miałam podwójny cel: jeden, aby ułatwić wymknięcie się [P.], drugi zaś, aby zwrócić na niego uwagę, co było nieuniknione zważywszy jego opinię zapamiętałego gracza. Rada byłam również, że w potrzebie każdy będzie sobie mógł przypomnieć, że nie było mi pilno zostać samej.
Gra przeciągnęła się dłużej, niż przypuszczałam. Diabeł mnie kusił: podsunął mi chętkę, aby pójść pocieszyć niecierpliwego więźnia. Już się zbliżałam ku swej zgubie, kiedy przyszło mi na myśl, że skoro raz ulegnę, nie będę miała już mocy utrzymać go w nieposzlakowanym stroju, niezbędnym dla mych zamiarów. Miałam siłę oprzeć się pokusie. Zawróciłam z drogi i nie bez żalu zajęłam na nowo miejsce w partii ciągnącej się beznadziejnie długo. Skończyła się nareszcie i wszyscy się rozeszli.
16)
[Ł.]
Cóż robili
Na tej uczcie?
(...)
[F.]
Grano w karty.
[Ł.]
W karty? - Dobrze; ta zabawa
Zawsze jakąś korzyść sprawi,
Bo co przegrać kto nie może,
To w pół darmo nam zastawi.
[F.]
Ja gry ganić nie mam prawa:
Dziesięć czątych mi przyniosła.
[Ł.]
Dziesięć czątych! Aj, [F.],
Tyś się widzę rodził w czepku.
Więc się wziąłeś do rzemiosła?...
[F.]
To się na mnie nie pokaże!
Wszakżem uczon w pańskiej szkole:
Na niepewne nic nie ważę
I gratyskę zawsze wolę.
[Ł.]
Skądże, serce, ów dziesiątek?
[F.]
Od kart dawać - zwyczaj dawny.
[Ł.]
Od kart... dziesięć... Piękny wziątek!
Akcydensik zatem jawny -
Pokaż no mi te dukaty.
17)
Zgasił papierosa i zajął miejsce przy stole za siwowłosą korpulentną panią, która właśnie kupowała karty.
– Fura – powiedziała po dobraniu czwartej.
”Dziewiątka trefl„ – pomyślał. ”Po niej powinna iść dziesiątka i as. Jeżeli teraz pójdzie dycha, to as będzie przedzielony, bankier ściągnie przedzielającą kartę i as przyjdzie do mnie. Tak?„
Wysypał guziki na stół obok lewego łokcia, podniósł oczy i napotkał pytające spojrzenie bankiera. Skinął głową.
– Dwieście dwadzieścia w banku – usłyszał i złapał kartę ciśniętą w poprzek stołu płynnym okrągłym ruchem.
Dziesiątka karo, synu. Teraz jedna, ta przedzielająca, dla bankiera. Za nią powinien iść as pik. Więc co? Bank? A jeśli asa wziął bankier? To wtedy dostanie ci się siódemka i z tym będziesz musiał zostać, bo dalej idzie kolejna dycha. Jak tam twoje szczęście dzisiaj?
– Sto – powiedział.
Kibice zaszemrali za jego plecami, gracze unieśli głowy. Czyżby zagrał zbyt wysoko jak na pierwszy raz?
Wziął drugą kartę. As pik.
– Dwadzieścia jeden – powiedział. Odebrał jeden czarny żeton. Miał więc teraz sześćset dolarów.
Znów cichy szmer przeleciał między kibicami, więc kolejny gracz ośmielony jego powodzeniem również zagrał sto. I wpłacił. Następny był ostrożniejszy, zagrał pięćdziesiąt. I też wpłacił. A Y uważnie śledził wykrywane karty, bo już wiedział, że zaczną nową rozgrywkę bez tasowania talii, co było praktykowane przez tego bankiera, choć sprzeciwiało się regułom. Ale graczy było tylko troje, a kart tak dużo…
18)
- [R.] przysparza mi wielu zmartwień – powiedziała pani [A.] płaczliwie. – Ma dopiero osiemnaście lat, a jest już zdeklarowanym hazardzistą. Doprawdy nie wiem, po kim odziedziczył te skłonności; jego ojciec w ogóle nie tykał kart, a wiecie przecież, że ja gram bardzo rzadko – partia brydża raz w tygodniu zimą, trzy pensy za sto punktów. Zresztą nawet wtedy nie grywałabym, gdyby nie [E.], która zawsze szuka czwartego i z pewnością zapraszałaby zamiast mnie tę okropną [J.]. O wiele bardziej wolę posiedzieć i porozmawiać niż grać w brydża. Uważam, że karty to okropne marnowanie czasu.
Natomiast dla [R.] brydż, bakarat czy pokerowy pasjans, to sprawy, którymi żyje. Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby go powstrzymać:
poprosiłam państwa [N.], aby nie pozwolili mu grać, gdy jest u nich, lecz równie dobrze można by prosić Ocean Atlantycki, żeby się uspokoił, jak spodziewać się, że oni przejmą się niepokojami matki.
19)
Mógłbym obserwować Y przy kartach przez całą noc, patrzeć, jak rozdaje, słuchać, jak gada, kantuje, wciąga facetów coraz głębiej i ogrywa do momentu, kiedy mają dość i chcą się wycofać - wtedy pozwala im się nieco odegrać, żeby uwierzyli w swoje siły, po czym znów leje ich, jak chce. W pewnej chwili robi przerwę na papierosa, odchyla się do tyłu razem z fotelem, zakłada ręce za głowę i mówi:
- Obrabianie jeleni to też sztuka: trzeba przede wszystkim umieć wyczuć, czego jeleń pragnie, a potem udawać, że się zaspokaja te potrzeby. Nauczyłem się tego pracując jeden sezon przy kole fantowym w wesołym miasteczku. Wystarczy przejechać po frajerze wzrokiem i wie się od razu, że lubi, na przykład, odstawiać ważniaka. Więc jak tylko on do ciebie z pyskiem, że go wykiwałeś, ty bledniesz, trzęsiesz się ze strachu i mówisz: ”Niech szanowny pan się nie denerwuje. Proszę spróbować jeszcze raz, na koszt firmy„. I tym sposobem obaj jesteście zadowoleni.
20)
Prawie wszyscy troszkę się go obawiali.
Co do uczucia lęku, trudno było określić jego przyczynę. Być może chodziło o to, iż o każdym wiedział trochę za wiele. Zgadzano się też co do tego, że posiadał dziwne poczucie humoru. Ogólnie uważano, że lepiej go nie obrażać.
(...)
Gości zastał pogrążonych bez reszty w grze. Twarze były poważne, odzywki następowały szybko. - Jeden kier - pas - trzy trefle - trzy piki - cztery karo - kontra - cztery kiery.
Pan [S.] popatrzył na nich uśmiechając się do siebie, po czym przeszedł przez pokój i usiadł w wielkim fotelu przed kominkiem. Kamerdyner przyniósł tacę z trunkami i postawił ją na sąsiednim stole. Ogień kominka połyskiwał na kryształowych korkach.
Pan [S.] pod względem doboru oświetlenia był prawdziwym artystą. Pokój sprawiał wrażenie oświetlonego wyłącznie światłem ognia z kominka, choć koło fotela gospodarza stała lampka z kloszem umożliwiająca mu - gdyby miał ochotę - czytanie. Dyskretne oświetlenie nadawało pokojowi wygląd ciepły i zaciszny. Trochę jaśniejsze światło padało tylko na stół brydżowy, skąd dochodziły monotonne odzywki.
- Jeden bez atu - mówiła właśnie wyraźnie i ostro pani [L.].
- Trzy kiery - rzucił doktor [R.] z agresywną nutą w głosie.
- Pasuję - odpowiedziała spokojnie [A. M.].
Krótka przerwa. Major [D.] namyślał się. Lubił być pewien tego, co mówi.
- Cztery kiery - rzekł w końcu.
- Kontra.
Pan [S.], oświetlony przez migoczący ogień kominka, uśmiechnął się. Po chwili jego powieki zatrzepotały lekko...
Przyjęcie było udane. Dobrze się bawił.
…………………………………………………………………………………………………..
Miłej zabawy i Wam życzę. :-)
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu