Dodany: 24.10.2006 19:39|Autor: Krzysztof

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Czas odnaleziony
Proust Marcel

5 osób poleca ten tekst.

Zagadka szczęścia


"Uchwyć mnie zaraz, jeżeli masz dosyć siły, i postaraj się rozwiązać zagadkę szczęścia, którą ci daję"(1).

Starałem się. W różnych miejscach dzieła z różną skutecznością starałem się wziąć dla siebie jak najwięcej z niezmiernej mnogości myśli w nim zawartej; starałem się też zapamiętać cały ten czas, miesiące lektury, w przekonaniu przeżywania czasu szczęśliwego: czasu odkryć nowych lub potwierdzenia swoich prawd, czasu przygody wyjątkowej, bo z własną wyobraźnią, wrażliwością i intelektem. Czytałem w domu i w pracy, w rzadkich tam chwilach wolnych; czytałem w pociągu uśpionym kołysaniem, zmagając się ze zmęczeniem; czytałem też w scanii targanej podmuchami pędzących tirów, czekając na naprawę samochodu. Czytałem w nocy, wspomagając się kawą, i rano, mając wolny kwadrans przy śniadaniu; czytałem w potwornym hałasie, nieodłącznym elemencie mojej pracy, i w tej najcichszej godzinie doby, gdy noc zmienia się w dzień. Starałem się zapamiętać ten czas obcowania z myślami człowieka ze wszech miar mądrego, wrażliwego i prawego - i wiem, że pamięć tego czasu pozostanie we mnie, zawsze mi droga.

Nim narrator-Proust przeżyje chwile olśnienia, w których znajdzie sens swojego życia i swoje powołanie, musi jeszcze zobaczyć szaleństwa wojny i wyniszczenia, jakie ona czyni w ludzkich sercach, zobaczyć najciemniejsze oblicza ludzkiej seksualności, przeżyć śmierć przyjaciela i poznać brudy polityki. Przekonać się o nietrwałości wszystkiego na tym świecie, zobaczyć ludzi zamkniętych w swoich małych, jakże żałosnych, światach, odwróconych plecami nie tylko do innych ludzi, ale i do siebie samych także. Zrozumieć prawdę zawartą w tych słowach: "nie ma upokorzenia, z którym nie można się nie pogodzić, gdy wiadomo, że nasze czyny zawsze będą ostatecznie pyłkiem nie zakłócającym natury w jej niewzruszonej pogodzie"(2). Musi jeszcze po latach nieobecności zobaczyć salon Guermantów, by przekonać się o tym, co czas robi z ludźmi. Obraz tego salonu robi duże wrażenie i to nie tyle z powodu zmian w wyglądzie ludzi znanych z dawnych lat, także nie z powodu widocznego końca tego, co tak narrator cenił w salonach, a mianowicie ich elitarności i pewnych form doskonałości, ile z powodu dystansu, z jakim patrzy na tę całą krzątaninę ludzi wokół ich próżnych zabiegów. Słyszę jeszcze pytania, przejmujące w swojej prostocie i celności, jakie zadał w związku z dostaniem się na salony tego nieciekawego Blocha (ale przecież i szerzej: z naszą dążnością do sukcesów i osiągnięcia znaczenia): "Co wskutek tego zyskiwał? [...] Co zyska?"(3).

No właśnie: co zyskujemy? Co zyskamy?

Spokój narratora wśród ludzi zajętych niczym, swoim "biegiem do grobu", robi wrażenie, a nawet budzi zazdrość. Każe zastanowić się głębiej nad prawdami autora i nad naszym własnym biegiem.

Przyznam się do niepełnego zrozumienia istoty jego przeżyć. Jest w nich budzenie się do życia minionych chwil, wspomnienia dawnych zapachów, kształtów, słów, wrażeń, którymi te chwile były nasycone, a wszystko to, łącząc się z chwilą teraźniejszą, uzyskuje u Prousta nową jakość przeżywania. Owszem, każdemu z nas zdarzają się takie chwile i bywają one piękne, ale Proust przeżywa tutaj coś wielkiego, na pół mistycznego, niepojętego, nieprzekazywalnego, mimo iż stara się to zrobić, i jedyne, co mogę, to zazdrościć mu takich chwil. Jest w nich przedziwne współdziałanie nieuświadomionej pamięci, naszej podświadomości, jest "nieskończony i drżący łańcuch wspomnień"(4), jest jego wrażliwość, która "łącząc w jedno (...) i obejmując razem wszystko, co widzi się oczami i świat pragnień, oglądany tylko w myśli"(5), co razem prowadzi go w głąb jego przeżywania, ku istocie bytu i ideom pojęć. Ku prawdziwej realności, która dla niego jest "stosunkiem zachodzącym między wrażeniami i wspomnieniami..."(6); jest zespoleniem wrażeń zmysłowych i świadomych z wrażeniami budzącymi się w nas samoistnie, bez udziału intelektu, i jest cząstką naszego własnego wewnętrznego przeżywania. "Wrażenie jest podwójne, jak zawsze, do połowy zanurzone w przedmiocie i przedłużone w nas drugą połową, tylko nam znaną"(7). Ubranie tych przeżyć w słowa, więc przeniesienie ich ze sfery ducha i wrażeń w świat intelektu i kontaktów z innymi ludźmi, jest dla Prousta zadaniem literatury, a rolą pisarza staje się tłumaczenie na słowa tego, co bez słów tkwi w nim samym, "ponieważ owa książka istnieje w każdym z nas"(8).

Objaśniając nam swoją drogę, Proust przyjmuje założenie a priori o spełnieniu warunku wstępnego, który pewnie jemu, osobie tak wrażliwej, wydawał się oczywisty: otóż warunkiem koniecznym dla osiągnięcia takiego oglądu świata i takiego widzenia życia jest nasze wewnętrzne bogactwo, bogactwo ducha. Przeżywanie wszystkich chwil naszego życia, nie tylko tych wielkich albo tych, które wydają się nam wielkie. Wszystkich. Opisem swojej drogi przekonuje nas, że o ich wielkości, o ważności dla nas, my decydujemy - właśnie ich przeżywaniem. Że i smak ciasta popijanego herbatą może być dla nas ważnym przeżyciem, wzbogacającym nas wewnętrznie - jeśli tylko napełnimy go treścią wspomnień, naszym ciepłem, naszym wzruszeniem, każdym drgnieniem naszego serca, ponieważ naszą indywidualną realnością życia jest, jak pisze Proust, nasza wrażliwość. "Wszelka rzecz, na którą niegdyś popatrzyliśmy, jeżeli ją ponownie oglądamy, przynosi razem ze spojrzeniem, które ją widziało, wszystkie zawarte w nim obrazy z owej chwili"(9). Więc zwrócenie się ku swojemu wnętrzu, ku naszemu przeżywaniu, by pod powierzchnią zjawisk życia, pod naszymi zabiegami o cele praktyczne, wbrew przyzwyczajeniom, odnaleźć istotę naszego życia duchowego, naszą prawdziwą, dla nas tylko istniejącą i nam właściwą realność. Ponieważ dopiero to, co przeżyjemy w naszym wnętrzu, staje się cząstką naszego życia. Dopiero wtedy tak naprawdę dla nas istnieje.

W związku z naszą duchowością Proust dalej snuje rozważania o roli cierpienia w ludzkim życiu. Trudno je przyjąć, zwłaszcza mając w pamięci "nauki" różnych teologów, ale właśnie tutaj pokazuje się jeden z wielu aspektów wartości dzieła Prousta: nakłonienie nas do zastanowienia się nad tym zagadnieniem. "Bo tylko szczęście jest korzystne dla ciała, za to cierpienie rozwija siłę umysłu"(10). Owszem, jest w nas może nie tyle niezgoda z takim twierdzeniem, co swoisty bunt przeciwko niemu, ale czy faktycznie te słowa są nieprawdziwe? A gdyby tak słowo "cierpienie" zastąpić innym, wiele w sobie mieszczącym, także i cierpienie, słowem "przeżywanie?" Przeżywanie w najgłębszym i najszerszym znaczeniu tego słowa. Przeżywanie życia rozumiane jako pewna jego filozofia, nastawienie na "być", nie "mieć"; jako swoista otwartość naszej duszy: nastawienie na odbiór, na czerpanie z życia pełną garścią - czy raczej sercem - wszystkiego, co ono nam przynosi. Przyjmowanie NASZEGO życia i przeżywanie nie tylko jego przyjemności, ale i tych przykrych, czy wręcz tragicznych, przeżyć. Uznanie, że wszystkie one są częścią naszego życia, nie do powtórzenia; życia, którego nie należy żałować, a które należy przeżyć.

Czytając te tak liczne i tak zajmujące strony, znacząc je swoimi podkreśleniami i wykrzyknikami, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, które po raz pierwszy miałem w czasie lektury "W stronę Swanna", mianowicie, że słowa te pisze człowiek, który po bolesnych rozczarowaniach życiem zwraca całą swoją aktywność w stronę przeżyć duchowych. Wskazują na to nie tylko liczne jego słowa niemal wprost o tym mówiące ("Moje życie, samotne i doświadczane od wewnątrz"(11)), ale i przedstawiana nam filozofia, w której tak mało jest przyszłości i teraźniejszości, a tak wiele wspominania. Ta bardzo ciekawa, miejscami intrygująca, a zawsze pięknie przedstawiona filozofia, jest filozofią człowieka oglądającego się wstecz i w minionych przeżyciach szukającego swoich prawd, swojej metafizyki wspomnień i przeżywania. Jednakże nie ma w niej rezygnacji, a jest rodząca się pasja pisania, cudowne w swojej sile i wszechstronności oddziaływania uczucie, które samo jedno potrafi wznieść człowieka wysoko, ponad wszystkie przeszkody, obdarować go siłą, a życiu nadać sens. Proust, mężczyzna z wrażliwością uniemożliwiającą mu szczęśliwe życie wśród ludzi, zwraca się w głąb swojego ogromnego i bogatego ja, by w swoim dziele przedstawić nam uniwersalne prawdy ludzkiego życia. W tym sensie jego dzieło może być uważane za studium filozoficzne, a na pewno za swoisty testament.

Odważę się napisać o pewnych moich uwagach dotyczących kompozycji całego dzieła, licząc się z burzą, jaką mogę ściągnąć na swoją głowę. Otóż narrator, a jest nim niewątpliwie sam autor, co teraz mogę śmiało powiedzieć, opisując nam swoje życie, uznaje trzy główne obszary, które innym ludziom mogą to życie zapełnić, za niepotrafiące nadać jego życiu sensu, a są to: życie towarzyskie - u Prousta życie światowe, szczyt marzeń wielu ludzi, oraz miłość i przyjaźń. Czytając, odniosłem wrażenie nierównego potraktowania tych trzech rodzajów ludzkiej aktywności. W sposób najdokładniejszy z możliwych, najbardziej wszechstronny, niezwykle przekonywujący i obrazowy, opisuje tylko życie światowe, którego miałkość dostrzega, ale też które w jakiejś mierze fascynuje go do końca. Miłości pozostawia znacznie mniej miejsca, a co ważniejsze, przedstawia miłości bądź to młodzieńcze, platoniczne, w których więcej fascynacji niż głębokiego uczucia, bądź - jak było z Albertyną - miłość zatrutą chorobliwą zazdrością, w której najwięcej było podchodów, oszukiwania się i domysłów. Może ktoś mi odpowiedzieć, że bywają i takie miłości - i będzie miał rację. Bywają, i są miłościami, tyle że Proust zamieszcza opis miłości narratora w pewnym określonym (tak mi się wydaje) celu, a mianowicie dla pokazania, iż w miłości nie można się spełnić, nie można w kochaniu, w byciu razem z kochaną osobą, znaleźć sensu swojego życia, a przy takim zamierzeniu lepiej przemawiałby do czytelników przykład miłości pełnej, głębokiej i szczęśliwej. A już zupełnie po macoszemu potraktował przyjaźń, uczucie tak silne i tak ważne dla wielu mężczyzn. Jeden tylko Robert wypełnia przestrzeń przyjaźni, a i ta w ostatnim tomie podsumowana jest twierdzeniem o udawaniu jako jej istocie. Dziwi mnie to tym bardziej, że sam autor miał przyjaciół i to wiernych mu do końca jego życia. W moim odbiorze jest to wada w kompozycji dzieła, której przyczyn istnienia upatrywałbym w zbytnim utożsamieniu się autora z narratorem: po prostu Proust opisał tutaj swoje miłości, pewnie zmienione tylko w szczegółach.

Trudno chociażby wspomnieć o wszystkich tematach dzieła, o wszystkich, tak licznych, pięknie wyrażonych, ciekawych, intrygujących, czasem zaskakujących (miłość jako abberacja?) myślach. Wszystkie tomy noszą ślady moich rozmów z autorem, a mój "laptok" pamięta mnóstwo cytatów i numerów stron, do których będę wracać. Są tam zaznaczone słowa przywołujące na myśl Kafkę i Homera; są słowa o teorii wiecznego aktu tworzenia i o ludzkich przywarach; o teorii przypadkowości ludzkiego życia, w której tyle uroku nieznanego, tyle ścieżek nieprzebytych, zdarzeń nieprzeżytych, miłości niespotkanych, tyle uroku marzeń - ale i nieprzewidywalności; mam zaznaczone słowa o duszy w ciele uwięzionej i o miłości, której przeżycie wzbogaca sztukę, i szerzej o powiązaniach miłości ze sztuką; poważne refleksje o starzeniu się i słowa uśmiechnięte, jak te o logice namiętności, która niekoniecznie będzie zrozumiała dla osoby nienamiętnej. Mam zapisane przepiękne słowa o życiu jako ciągu pokoleń, mam też bardzo trafne (i takie... mięsiste, smakowite) określenie na miernoty pchające się do władzy: szumowiny imbecylizmu (to przykład geniuszu Prousta, no bo skąd on wtedy wiedział, że w Polsce tak będzie?!). Moja pamięć przechowuje wyjątkowo urocze słowa autora o sennych marzeniach, do których przykładał dużą wagę, słowa, w których wyraźnie widać, co najbardziej go pociągało: czar wyobraźni, której nie trzeba konfrontować z rzeczywistością.

Przeczytałem wielkie dzieło, o tyle inne od dotychczas przeczytanych powieści, o ile więcej mieszczące głębokiej treści. Uznając i stosując prawdę wyższości tego, co w nas, ponad to, co wokół nas, banalną historię, opis życia i miłości młodzieńca z zamożnej mieszczańskiej rodziny francuskiej, historię dającą się opisać w jednym rozdziale dzieła autor rozbudował do wielkości monumentu zawierającego nie tylko historię życia narratora, nie tylko obraz życia arystokracji w latach pięknej epoki, ale i przemyślenia swojego życia oraz wspaniały, niezmiernie bogaty świat wewnętrzny. Świat człowieka wyjątkowego. Nie była to łatwa lektura, szczególnie na początku, i tutaj składam wielkie podziękowania osobie, która potrafiła nakłonić mnie, uparciucha, do czytania. Bywało, że moja myśl nie nadążała za myślą autora, gubiła się w tych odległych, mało znanych (albo i zupełnie nieznanych) mi rejonach, w których on czuje się tak swobodnie; zdarzało mi się niejednokrotnie stawiać na marginesie książki pytajniki, moje znaki zagubienia się. Później, przy powtórnym czytaniu takich fragmentów, niektóre pytajniki pozostawały, znacząc miejsca z myślą autora wciąż czekającą na zrozumienie, ale na ogół bywało tak, że cały tekst nagle stawał się jasny, a myśl w nim zawarta precyzyjnie wyrażona. Te zmiany zawsze cieszyły mnie i jednocześnie kazały się dziwić moim wcześniejszym trudnościom. Bo styl pisania Prousta, sposób, w jaki wyraża swoje myśli, jest bardzo logiczny i precyzyjny. Jest wyjątkowym połączeniem rozbudowanych zdań z prostotą, niemal lakonicznością, wypowiedzi. Jeśli już się go pozna, nie sposób się w nim nie rozsmakować.

Uznałem, że powinienem napisać parę słów o tłumaczach dzieła, ale jestem w kłopocie, ponieważ brakuje mi do tego wystarczającej umiejętności i wiedzy. Powiem tylko, że wydaje mi się, iż tłumaczenie Żurowskiego nie jest tak staranne, jak tłumaczenie Boya, ale też trzeba tutaj zaznaczyć, iż pierwsze tomy dzieła, tłumaczone przez Boya, przeszły korekty autorskie, co zapewne ułatwiło tłumaczenie. W tekstach tłumaczonych przez Żurowskiego liczne są przestawienia kolejności wyrazów, jak w tym zdaniu: "Pogląd, że ten właśnie rodzaj wrażeń wyłącznie prowadzi do dzieła sztuki, miał mieć obiektywne uzasadnienie dalszym ciągiem rozumowań..."(12). Zbyt częste są błędy w interpunkcji, które tutaj, w tekście z długimi zdaniami o złożonej budowie, utrudniają lekturę, zaciemniając sens zdań. No i w tłumaczeniu Żurowskiego mało jest słów, które tak bardzo mi się podobały w pierwszych tomach, tłumaczonych przez Boya: najniesłychańszy, najniespodziańszy, najumiarkowańszy... Ileż w nich smaku! Niemal czuje się je na języku, próbując rozpoznać ich pierwiastki składowe. A przecież dziwiąc się kompozycji i brzmieniu całego wyrazu, nie znajduje się w nich nieprawidłowości, a jedynie niestosowaną już kompozycję liter, dającą ciekawy i prawie zapomniany efekt.

Czas, jaki upłynął od napisania powieści, daje się zauważyć w jej języku, na przykład w powiedzeniu o podzieleniu się z kimś posiłkiem. Takie mało używane już zwroty mają, wspomagany swoją etymologią, urok rzeczy starych, a ten przypomina o owych odległych wiekach, gdy jego znaczenie było dosłowne, i mogło znaczyć tyle, co podarowanie życia; o czasach, w których narodziło się poczucie zbliżenia - odczuwane jeszcze i dzisiaj - do człowieka, z którym siedzieliśmy przy stole. Jak wspomniałem, nie potrafię rzetelnie ocenić pracy tłumaczy, jednakże mogąc sobie wyobrazić jej ogrom i niewdzięczny, na pół anonimowy charakter; chylę czoła przed nimi, dziękując za umożliwienie mi poznania dzieła wielkiego Francuza.

"Ale natura, którą dławimy, i tak w nas mieszka. Do tego stopnia, że czasem kiedy czytamy nowe arcydzieło genialnego człowieka, odnajdujemy w nim z przyjemnością wszystkie własne refleksje, którymiśmy gardzili, wesołości i smutki, któreśmy dławili, cały lekceważony przez nas świat uczuć, którego wartość odsłania nam nagle książka, gdzie go odnajdujemy"(13).

Ten cytat jest jeszcze jednym, najkrótszym z możliwych, streszczeniem dzieła. Czytając go, wspomnianą przyjemność odczuwałem bardzo często. Więc czytajmy i uwolnijmy swoją naturę.


---
(1) Marcel Proust: "Czas odnaleziony", tłum. Maciej Żurowski, wyd. Prószyński i S-ka, 2004, str. 158.
(2) Tamże, str. 229.
(3) Tamże, str. 244.
(4) Tamże, str. 173.
(5) Tamże, str. 166.
(6) Tamże, str. 177.
(7) Tamże, str. 179.
(8) Tamże, str. 178.
(9) Tamże, str. 173.
(10) Tamże, str. 191.
(11) Tamże, str. 246.
(12) Tamże, str. 203.
(13) Marcel Proust: "Uwięziona", tłum. Tadeusz Boy Żeleński, wyd. Prószyński i S-ka, 2004, str. 257.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 30221
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 63
Użytkownik: Bozena 25.10.2006 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Wyjątkowo,genialnie, Krzysztofie!
Użytkownik: Krzysztof 28.10.2006 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyjątkowo,genialnie, Krzy... | Bozena
Bardzo dziękuję za miłe i ciepłe słowa. Wszystkim Wam odpiszę, gdy tylko poradzę sobie z tą paskudną grypą, która drwi ze wszystkich łykanych przeze mnie prochów. I ze mnie też. Cóż, sam jestem sobie winien: miast od razu złożyć koguta w ofierze Asklepiosowi, poszedłem do jakiegoś pigularza...

Użytkownik: Czajka 29.10.2006 02:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dziękuję za miłe i... | Krzysztof
"Uwierzyć medycynie byłoby szczytem szaleństwa, ale niewiara w nią to szaleństwo nie mniejsze"
Marcel Proust

Ps. Krzysztof, trzeba było na wszelki wypadek do pigularza iść i zaraz potem koguta, a na koniec śpiewkę Homerową.
Powrotu do zdrowia życzę. :-)
Użytkownik: exilvia 26.10.2006 00:39 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
"Bo tylko szczęście jest korzystne dla ciała, za to cierpienie rozwija siłę umysłu" - zgadzam się z tym w 100%! O jakich "teologach" piszesz?
Koncepcja miłości też jest mi bliska, ale z tego, co piszesz, nie jest ona jakoś szczególnie wyróżniona w tym dziele.
Tym niemniej - Twoja recenzja jest bardzo interesująca i zachęca mnie do ponownego (tym razem zakończonego, mam nadzieję, sukcesem) sięgnięcia po Prousta. Dziękuję!
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: "Bo tylko szczęście... | exilvia
Faktycznie, szczególnie nie jest wyróżniona, chociaż zajmuje sporo miejsca, tyle że miłości opisywane przez Prousta są nie całkiem dorosłe. Myślałem o teologach katolickich, czy raczej o tym, co zdarza się słyszeć czy czytać z myśli katolickiej: te ofiarowanie Bogu swojego cierpienia, przekładanie cierpienia na Ziemi, na łaski pośmiertne, cierpienie jako kara za grzechy, i tego typu wykłady, przeciwko którym zawsze się buntowałem. Rozumienie Prousta jest inne, dla mnie do przyjęcia: cierpienie (dodam od siebie, że w pewnych granicach, oczywiście) jako możliwość wzbogacenia swojego ducha. Tutaj przypomniały mi się słowa Ajschylosa, który w "Agamemnonie" powiedział: "cierp i cierpieniem ucz się". Dodam - ucz się siebie.
Tak przy okazji: czy nie wydaje Ci się oznaką pychy uznawanie się kogokolwiek za teologa? Naukowiec zajmujący się Bogiem, więc pewnie jego znawca. Nauka o Bogu? Czy nie brzmi to trochę tak, jakby mrówka uznawała się za znawczynię ludzkiej psychiki?

Użytkownik: --- 26.10.2006 01:04 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
komentarz usunięty
Użytkownik: Czajka 26.10.2006 14:31 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Lá où je recherchais les grandes lois, on m’appelait fouilleur de Détails.
Marcel Proust

(Tam, gdzie szukałem wielkich praw, nazywano mnie poszukiwaczem szczegółów.
Tłumaczenie Józefa Czapskiego)

Mnie się wydaje, że Proust szuka sensu życia, dla niego tym sensem okazała się Sztuka.
Przy okazji pisze o miłości, przemijaniu, śmierci, ale masz rację, Proust dostrzega piękno codziennego życia i drobiazgów, ale nie jako wartość samą w sobie.
Pisze, że to my nadajemy mu wartość, swoim wewętrznym bogactwem.

Jest taki piekny fragment o reklamie mydła, która w pewnym wieku może być inspirująca. "W pewnym wieku" jest ważne, bo to właśnie wcześniej to bogactwo gromadzimy (albo i nie).
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Lá où je rechercha... | Czajka
Te swoje bogactwa gromadzimy cały czas, całe życie, i skarby naszych przeżyć sprzed dziesięcioleci nie są ważniejsze od tych wczorajszych, a najważniejsze są chwile dzisiejsze, właśnie przeżywane. Owszem, ten "pewny wiek" ma niejakie znaczenie, ale raczej przez przebytą drogę, która mogła nas nauczyć patrzenia i przeżywania. Czajko, zastrzegam, że nie wygłaszam tutaj jakichś reguł, po prostu piszę o sobie i swoich wrażeniach.

Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:55 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Wszystkich chwil, Mario, bo wszystkie są nasze. Wiem, łatwo powiedzieć, a tak trudno o chwytanie chwil i dni, gdy biegniemy, a jakże często biec musimy, bo wszak nie wszystko tutaj od nas zależne. Proustowi zazdrościłem od początku mojej przygody z jego powieścią. Zazdrościłem może nawet nie tyle jego wrażliwości, bo i udręką mu pewnie nie raz była, co czasu wolnego, głowy nie zaśmieconej sprawami pracy, zakupów, sprzątania, zepsutego kranu, etc. Jemu było łatwiej, my o nasze chwile musimy usilnie starać się, by znaleźć czas, niechby chwilę, i - co trudniejsze - nastrój. Także potrzebę. Dziękuję, Mario, za komentarz.

Użytkownik: Czajka 26.10.2006 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Tradycyjne podziękowania z uznaniem, Krzysztofie.

Kiedy zobaczyłam Twoją recenzję w poczekalni, przypomniały mi się słowa Prousta - Napisałem słowo koniec, Celesto.
Dla nas to koniec jednak chyba nie jest, bo teraz właśnie można zacząć od początku, teraz, kiedy pani Verdurin nie myli się z panią Villeparisis, ani Cottard z Bergottem. Ja na pewno będę do niego wracać.

Tak pomyślałam, Krzysztofie, że o ile o przyjaźni może jest faktycznie mniej, to jednak miłość przewija się tu cały czas - Swann i Odeta, Narrator i Albertyna, Robert i Rachela, Charlus i Morel, pani Villeparisis i pan Norpois (mam nadzieję, że nie robię błędów w pisowni, nie mam pod ręką książki).

Może najlepsze proporcje tych trzech płaszczyzn, o których piszesz zachowane zostały w "W stronę Swanna", bo tylko ta część ostała się bez większych zmian, natomiast pozostałe części Poszukiwania zostały bardzo zmienione (rozbudowane) w czasie wojny. A czy Ciebie też bolały te przypisy z różnymi wersjami, z niewstawionymi fragmentami, albo co gorsza, puste miejsca, których Proust nie zdążył już zapisać? Ostatnie części są już bez jego korekty.

Piszesz o filozofii człowieka spoglądającego wstecz i szukającego prawd we wspomnieniach. Ja zrozumiałam, że to było olśnienie artysty, który odkrył swoje dzieło w sobie, w swojej przeszłości, która okazało się, nie minęła, tak jak się tego obawiał bezpowrotnie i bezużytecznie, ale cały czas w nim trwa.
A we wspomnieniach Prousta jest cudownie zachowana teraźniejszość i przeszłość i przyszłość.

Natomiast przyjaźń, czy wiesz Krzysztofie, że Proust powiedział kiedyś, czy napisał w ankiecie, że najłatwiej wybaczyłby przywary ludzi genialnych. Myślę, że on sam nie był od nich wolny, ale jako genialnemu człowiekowi należy mu to wybaczyć.
Myślę, że Proust traktował ludzi nieco instrumentalnie. Zdaje się, że Celesta też o tym wspomina. Przy jego uroku i obyciu z pewnością nie było to dla nich przykre, ale czy pamiętasz, jak pozrywał wszystkie znajomości, a odnawiał je tylko wtedy jeżeli czegoś potrzebował do swojego dzieła? Podobnie pisał o słuchaniu muzyki, chyba w "Uwięzionej" - słuchał nowego utworu bez końca, a kiedy już go wchłonął i zrozumiał, przechodził do następnego.

Franciszka dzisiaj na pewno mówiłaby "laptok", nie sądzisz?
Pozdrawiam Cię serdecznie
Użytkownik: Czajka 26.10.2006 19:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Tradycyjne podziękowania ... | Czajka
Przepraszam, ze tak na raty odpowiadam, ale zaintrygowałeś mnie tą przyjaźnią.
Przyszły mi do głowy jeszcze dwie pary - baron de Charlus i Swann, oraz Oriana również ze Swannem.
Zwłaszcza baron jako przyjaciel był zaskakujący i wzruszający przy swoim wybuchowym charakterze, złośliwości i nieopanowaniu. Chociaż nie do końca lojalny (tu można dyskutować).
Oriana i Swann to mniej miły obraz przyjaźni, mimo całej łączącej ich sympatii, ona pozostawała jednak w pozycji księżnej pani.

W tym swiecie jaki odmalował Proust, świecie intryg i karier, w świecie gdzie liczy sie pozycja nie wyobrażam sobie przyjaźni. A mamy za to niestety bardzo przejmujący obraz nieprzyjaźni w postaci całej paczki, czyli salonu pani Verdurin. Przecież Ci ludzie spotykali się systematycznie latami. Nie można powiedziec aby się przyjaźnili.

Chciałam jeszcze zapytać Ciebie i innych - macie jakies swoje ulubione postaci? A może wręcz przeciwnie, najbardziej antypatyczne? Już od dłuższego czasu się nad tym zastanawiam i nie wiem, może tylko z babcią Narratora chciałabym się zaprzyjaźnić.
Natomiast za najbardziej antypatyczna uważam panią Verdurin. Baron de Charlus wybronił się w ostatnich dwóch tomach.
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, ze tak na ra... | Czajka
Podzielam Twoje oceny, a już szczególnie Twoją niechęć do Verdurin i nasze zbliżenie do barona w końcowej części powieści. Ujął mnie swoim bezbronnym uczuciem do tej amoralnej dziwki Morela, który na koniec, by dopełnić ironii losu, grał rolę autorytetu moralnego. Cóż, nie tylko tam i wtedy takie były oblicza autorytetów. Z kim chciałbym się zaprzyjaźnić? Ciekawiłby mnie Swann, ale chyba najchętniej zaprzyjaźniłbym się z młodą szwaczką porzuconą przez Morela :) Chciałbym też zobaczyć Odetę taką, jaką widział ją oczarowany młody Marcel - narrator na początku powieści. Chciałbym i ja być tym oczarownym.
Przyjaźni między Orianą na Swannem nie było żadnej: ona po prostu lubiła i ceniła jego towarzystwo, jego smak artystyczny i wiedzę. Może odrobinę lubiła go - na tyle, na ile taka wielka pani była w stanie lubić kogoś z niższej sfery. Był dla niej swego rodzaju ozdobą salonu, dostarczał intelektualnej rozrywki. Ta scena, gdy widząc go po raz ostatni, nie chce poświęcić mu chwili czasu więcej w obawie przed spóźnieniem się na bal (chyba takie były okoliczności, prawda?) wszystko wyjaśnia.

Użytkownik: Czajka 29.10.2006 02:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Tradycyjne podziękowania ... | Czajka
Dodatek do tematu przyjaźni. Przyjaciele o Prouście mówili tak:
Że był szczodry, hojny, nie mówił wyłącznie o sobie, był ciekaw innych ludzi, skromny, był wspaniałym rozmówcą i umiał słuchać.
Natomiast Proustowi zdarzały się takie wypowiedzi:
"Artysta, który przeznacza godzinę swej pracy na rozmowę z przyjacielem, zdaje sobie sprawę z tego, że poświęca coś rzeczywistego na rzecz czegoś, co nie istnieje i nasi przyjaciele jawią się nam przyjaciółmi jedynie w świetle przyjemnego szaleństwa, które towarzyszy nam przez całe życie i do którego przywykamy, ale o którym w głębi serca wiemy, że nie może być niczym rozsądniejszym od złudzeń żywionych przez człowieka przemawiającego do własnych mebli w przekonaniu, że są istotami żywymi"

I że przyjaźń jest "kłamstwem, które stara się przekonać nas, iż nie jesteśmy w niepokonalny sposób osamotnieni"

Cytaty za "Jak Proust może zmienić Twoje życie", Alain de Botton
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Tradycyjne podziękowania ... | Czajka
Dzieło w nim znalezione było odkryciem wtórnym - tak to zrozumiałem. Olśniony był nie z powodu znalezienia w sobie tematów czy kształtu przyszłego dzieła, a z powodu tego mistycznego dla niego połączenia chwili teraźniejszej z nagle odżyłą w pamięci przeszłością - i wszystkim, co dalej odczuwał
Laptok jest słowem mojej Małgosi, kiedyś tak powiedziała, a wszystko co od niej, jest mi miłe i drogie. Zgadzam się: Franciszka, ta uparciucha, mówiłaby laptok, i żadne wykłady jej pana nie zmieniłyby tego. Pamiętam słowa Albaret o przedmiotowym traktowaniu ludzi, zrobiły na mnie wrażenie. Na początku trudno mi je było zaakceptować, tworzyły pewną rysę w początkowo idealnym obrazie Prousta, ale później wybaczyłem mu takie postępowanie, nawet je zaakceptowałem, a to z powodu jego pasji pisania. Jak wiesz, on nawet własne zdrowie podporządkował swojemu celowi napisania powieści, a coż dopiero odczucia dawnych przyjaciół. Szanuję i podziwiam ludzi mających jakąś pasję w życiu (z wyjątkiem pasji zbierania pieniędzy i wzrostu osobistego znaczenia), a o jego pasji mam pewne wyobrażenie, i domyślam się, czy raczej wyobrażam sobie, że ta pasja była dla niego wielką, i kategorycznie działającą siłą. On musiał pisać. W moim wydaniu "Czasu" nie było tych męczących pustych miejsc ani przypisów. Tylko sporadycznie jeden czy drugi tłumacz napisali od siebie słowo wyjaśnienia.

Użytkownik: rafcio 31.08.2007 15:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzieło w nim znalezione b... | Krzysztof
Komentarz usunięty przez Admina z powodu złamania regulaminu BiblioNETki
Użytkownik: Bozena 01.09.2007 20:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Komentarz usunięty przez... | rafcio
Tragifarsą i szczytem braku kultury jest Twój komentarz, rafcio!
Uważam, że pomyliłeś/łaś się trafiając do biblioNETki.
Użytkownik: Krzysztof 01.09.2007 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Tragifarsą i szczytem bra... | Bozena
Witaj, Bożeno! Gdy przeczytałem komentarz, na który Ty tutaj odpowiedziałaś, nie wiedziałem co odpowiedzieć, a gdy w końcu zdecydowałem się zadać parę pytań rafciowi, komentarz został usunięty. Może i słusznie, ale dyskusja o tragifarsie czytania przeze mnie powieści Prousta mogłaby być ciekawa :)
Czy udało Ci się kupić kolejną książkę na allegro? Ja jakoś nie mam częścia do zakupów tam, ciągle ktoś przebija moje oferty:( Wracam do czytanej książki Drzeżdżona. Olgo Bożeno, dobrego weekendu życzę.
Użytkownik: Bozena 04.09.2007 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Bożeno! Gdy przecz... | Krzysztof
Troszkę z opóźnieniem, ale szczerze dziękuję, Krzysztofie.
Tak. Jakiś szał mnie ogarnął, bo kupuję na Allegro, i kupuję... Nigdy przedtem nie władał mną taki stan, bo lubiłam świeże książki kupować w księgarni.
A to „wina” Czajki właśnie. :)
Bo to dzięki Niej znalazłam się tam jakby trwale, chcąc wygrać LnŚ 1-2/1998 o Prouście. No i... dopiero za trzecim podejściem, wczoraj wieczorem, obok innych książek, tę upragnioną pozycję wygrałam. Jeśli wyrazisz chęć, to z przyjemnością – za jakiś czas - pożyczę ją Tobie.

To czytaj książkę J. Drzeżdżona; może napiszesz recenzję. Ja nie znam tego autora, zresztą bardzo wielu autorów nie znam.:(((


Użytkownik: Krzysztof 10.09.2007 10:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Troszkę z opóźnieniem, al... | Bozena
I w tym (ale nie tylko!) jesteśmy podobni:)
Zawsze lubiłem kupować książki, i nigdy nie żałowałem na nie pieniędzy, więc rozumiem Cię doskonale, Bożenko, i uważam, że Czajce należą się podziekowania. Od wielu lat tak mam, że czytam książki kupione, własne, ponieważ nie lubię czytać pożyczonych, bo nie lubię się z nimi rozstawać, nawet jeśli nie zamierzam wracać do którejś z nich. W rezultacie mam dużą bibliotekę, i... nic poza nią :)
Drzeżdżon czekał na mój powrót ponad 20 lat... nie, inaczej: to raczej ja czekałem na swój powrót do niego, i nie żałuję, a tekst o tej książce napisałem. Co teraz będę czytać – nie wiem. W najbliższych dniach będę w domu, pewnie coś wybiorę, a przecież i allegro cały czas jest niejako pod ręką.
Taką samą książkę o Prouście i ja tam kupowałem, ale przegrałem licytację, głównie przez swoje gapiostwo. Trudno, a Ciebie, Olgo, trzymam za słowo. I dziękuję.

Użytkownik: Bozena 12.09.2007 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: I w tym (ale nie tylko!) ... | Krzysztof
Czytałam Twoją recenzję, Krzysztofie, "Twarz Boga" - w poczekalni. Poruszająca, smutna, ale przepiękna. A cytat na końcu uważam za jeden z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek przeczytałam:"... chciałbym żeby księżyc zastygł mi na dłoni..." i dalej.
Dobrze, że zwróciłeś uwagę na tę książkę; tyle nocy nieprzespanych, tyle myśli wartych ocalenia...

To dziwne, ale wszystkie przedmioty (zakupy) doszły do mnie oprócz LnŚ 1-2/1998. Jestem w kontakcie ze sprzedawcą, chyba trzeba reklamację złożyć.:(

Czajko! Naturalnie: bardzo Ci dziękuję! A książkę Ecriture wyślę do Ciebie na początku przyszłego tygodnia. Już teraz piszę: daj znać, proszę, gdy do Ciebie dotrze.
Użytkownik: Krzysztof 23.09.2007 01:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam Twoją recenzję, ... | Bozena
Witaj, Bożeno.
Tak, to poruszające słowa. Głębokich myśli wyrażonych tak prosto jest w tej książce dużo, ale nie są to myśli radosne.
"Jak bezradny jest człowiek wobec siebie. Jak bardzo chciałby być dobry, a najczęściej mu się to nie udaje. Kiedyś myślałem, że przerażające jest mieć taką świadomość, jaką ma człowiek. Mieć poczucie upływu czasu i zdawać sobie sprawę z przemijania wszystkiego." [Twarz Boga, str. 156]
Zeszyt z tekstami o Prouście i mnie się w końcu udało kupić na allegro, a nawet dotarł już do domu. Koniecznie reklamuj, Bożeno. Na allegro sprzedawcy boją się negatywnych ocen, dlatego sądzę, że albo dostaniesz książkę, albo zwrot pieniędzy.
Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie, Olgo Bożeno :)
Użytkownik: rafcio 05.09.2007 15:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Bożeno! Gdy przecz... | Krzysztof
W słowie tragifarsa nie widzę nic złośliwego ani bynajmniej obraźliwego, raczej w kontekście mojej łaskawie usuniętej opinii miałby to być wyraz współczucia z powodu przymusowego wykonywania wielokrotnie przez Ciebie krytykowanej roboty na tirze. Niestety admin się myli! Jak dyskutować o książkach pomijając zupełnie świat, w jakim się żyje, pracę, jaka kształtuje nasze myśli, cały dramat i całą komedię codzienności. Bez tego dyskusja o książkach jest sucha, beznamiętna, zimna.
Użytkownik: Krzysztof 08.09.2007 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: W słowie tragifarsa nie w... | rafcio
W pierwszej chwili po przeczytaniu Twojego komentarza zrozumiałem go tak, jak zapewne zrozumiała redakcja – skoro tekst usunięto, ale szybko uznałem, że nie było w nim ostrza skierowanego w moją stronę, a tym samym nie czułem się w żaden sposób dotknięty. Potwierdzasz to teraz, chociażby poprzez użycie słowa bynajmniej, niemniej powinieneś zdawać sobie sprawę z możliwej dwuznaczności tamtego komentarza. Korzystając z okazji chciałbym wskazać Ci jeszcze jedną, nieco schowaną, wymowę Twoich słów: mianowicie są one nie tylko (a właściwie nie tyle) krytyką pracy kierowcy, co niezamierzoną (tak sądzę) przez Ciebie pochwałą dzieł Prousta. Czy dostrzegasz ją? Jak zatem należy odczytywać Twój drugi komentarz, ten, w którym tak negatywnie oceniłeś twórczość Prousta? Złość na siebie, czy złość na autora z powodu nie przeczytania powieści? Czy nie sądzisz, że zachodzi tutaj pewna sprzeczność?
Sprzeczność, którą Proust umiałby zapewne bardzo dokładnie wyjaśnić reakcją obronną: nie przeczytałem, bo to przeraźliwie nudne...
W gruncie rzeczy podobnie myślę (te słowa są moim podaniem Ci dłoni) o Ulissesie:)
Użytkownik: rafcio 09.09.2007 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: W pierwszej chwili po prz... | Krzysztof
Dzięki za odpisanie, choć pewno nie było nawet warto odnosić się do tych moich słów nie mających większego znaczenia. Co do mojej niezamierzonej pochwały Prousta, rzecz ma się tak, iż samo zestawienie tych dwóch czynności, pracy kierowcy i czytania bardzo wysokiej, choć nie w moim typie, literatury, wydało mi się zrazu uderzające i poniekąd prowokacyjne. Chociaż nie przepadam za Proustem, jestem w stanie docenić jego wiekopomne (brr!) dzieło. To w sumie fajnie, że ta stareńka literatura wciąż żyje, wciąż posiada siłę przyciągania. Zresztą ja nie jestem w żadnym wypadku humanistą i możesz śmiało zignorować moje zdanie bez uszczerbku na kompletności Twojego sądu na te tematy. A przede wszystkim nie uważam pracy kierowcy za nic uwłaczającego i nie jest ona gorsza ani od tego, czym ja się zajmuję, ani od innych zawodów. Sorki za poprzedni brzydki komentarz i trzymaj się pogodnie. Hej
Użytkownik: Czajka 10.09.2007 05:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za odpisanie, choć... | rafcio
Ta stareńka literatura żyje, tak samo jak jeszcze wiele innych tak samo stareńkich albo o kilkaset lat starszych.
Użytkownik: rafcio 10.09.2007 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta stareńka literatura ży... | Czajka
A jednak literatura też jest czymś tymczasowym, też przyrasta całym ciałem do czasów, w których jest tworzona. I nie wierzę, by stare dzieła mogły dorównać pod względem prawdziwości i siły przekazu książkom pisanym współcześnie. XIX, ba, nawet XX wiek to już historia, ludzie wtedy inaczej się ubierali, inaczej pracowali, inaczej rozmawiali i myśleli. Jeśli to nas interesuje, to tylko na zasadzie porównania, wychwycenia podobieństw, jakkolwiek bliskie by nam one były. Co prawda ludzie pozostają ludźmi, jednak w szczegółach zmieniamy się z dekady na dekadę, a drobne sprawy naszego życia nawet sprzed 10 lat trudne są nawet do wyobrażenia. A przecież za pomocą szczegółów oddaje się w literaturze ogólnoludzkie, bardziej niezmienne sprawy. Jeśli odjąć z literatury szczegół, pozostanie jedynie filozofia, czyli coś bardzo mętnego i nudnego. Człowiek zaś najlepiej rozumie i najsprawniej orientuje się w rzeczach, które go otaczają na co dzień, i jeśli ma dotrzeć do jakiegoś głębszego przekazu, jaki niesie dlań literatura, najłatwiej uczyni to czytając o losach ludzi mu współczesnych, takich jak on, jego rodzina czy sąsiedzi, a nie o damach z paryskich salonów czy rycerskich ekscesach Don Kichota.
Użytkownik: Czajka 10.09.2007 10:22 napisał(a):
Odpowiedź na: A jednak literatura też j... | rafcio
Im bardziej literatura przyrasta do czasów, w których jest tworzona tym jest gorsza. Im więcej zawiera prawd o człowieku i prawd ogólnych, które się nie zmieniają, tym jest lepsza.
Myślisz, że dzisiaj ludzie umierają i kochają inaczej? Bo szczegóły ubrania są inne?

Tak się składa, że ekscesy don Kichota są aktualne do dziś i niejednego można spotkać w biurze. Oczywiście nosi najczęściej garnitur nie zielone rajtuzy, ale przyznasz chyba, że nie jest to szczegół zbyt istotny.
Użytkownik: rafcio 10.09.2007 12:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Im bardziej literatura pr... | Czajka
"Im bardziej literatura przyrasta do czasów, w których jest tworzona tym jest gorsza. Im więcej zawiera prawd o człowieku i prawd ogólnych, które się nie zmieniają, tym jest lepsza." Udało Ci się uchwycić w tym samą najgłębszą istotę zaprzeczenia sztuki pisania. Świat, życie, jego rozmaitość, jego barwy i smaki, w końcu sam człowiek - to nieistotne. Ważne są ogólne prawdy...
Użytkownik: misiak297 10.09.2007 12:32 napisał(a):
Odpowiedź na: "Im bardziej literat... | rafcio
Myślę, że Czajce chodzło bardziej o to, że literatura powinna być ponadczasowa. Tak jak na przykład Proust i cały poczet innych autorów - wciąż jest świeży pomimo całej zmiany realiów.
Użytkownik: Czajka 10.09.2007 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że Czajce chodzło ... | misiak297
Właśnie, Misiaku - ponadczasowa, czyli nie przyrośnięta. :)
Użytkownik: Czajka 10.09.2007 12:39 napisał(a):
Odpowiedź na: "Im bardziej literat... | rafcio
Czy uważasz, że sztuka pisania polega na tym, żeby opisać świat w jego aktualności a nie ponadczasowości? Dla mnie książka, która starzeje się, bo zmieniła się sytuacja polityczna albo wyszły z mody długie kołnierzyki czy gęsie pióra nie jest literaturą wartościową.
A czy życie nie mieści się w prawdach ogólnych? I świat też nie?
Prawdy o człowieku dotyczą właśnie samego człowieka, czyż nie?
Użytkownik: rafcio 10.09.2007 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy uważasz, że sztuka pi... | Czajka
Mylisz modę i krotochwilę z prawdą współczesności. Ta prawda ogólna, której się tak uparcie trzymacie, nie została przez nikogo wymyślona, lecz powstawała i ciągle powstaje w procesie nieustannego rozwoju, na który składają się zarówno literackie obrazy sprzed stu lat, jak i fragmenty współczesności. Powstaje ona mimochodem, często wyłania się jako efekt uboczny. I jest zawsze tam, gdzie współczesność jest dobrze i poprawnie uchwycona. Uważasz za bezsens opis polowania w Wojnie i Pokoju tylko z tego względu, że już w parę lat potem zaprzestano takich rzeczy i dzisiaj to trudno sobie nawet wyobrazić? W zasadzie takie polowania to była nawet ówczesna moda, można tak chyba powiedzieć. A jednak polot i potężny artyzm, z jakimi to zostało przez Tołstoja ukazane, sprawiają, że to porusza do dzisiaj, chociaż o żadnych prawdach ogólnych, oprócz prawdy tamtego okresu, ba, tamtej chwili, nie ma w ogóle mowy. Jeśli chodzi o miłość, to nie tylko ona zmienia się i przeobraża w czasie, ale nawet w jednej chwili na różnych krańcach świata nie da się porównać tego uczucia. Co mają wspólnego z prawdą ogólną senne opisy Prousta z miłością jakiegoś rolnika z podbeskidzkiej wsi czy eskimosa spod bieguna... Otóż: nic.
Użytkownik: Czajka 11.09.2007 12:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Mylisz modę i krotochwilę... | rafcio
To Ty dostrzegałeś w literaturze jedynie szczegół ubrania i rozmowy (azaliż prawda?) oraz filozofię.
Cieszy mnie więc, że dostrzegasz sztukę i piękno w polowaniach mimo iż dawno minionych, co przeczy Twoim podejrzeniom o starzeniu się literatury.
Myślisz, że eskimos inaczej jakoś kocha? Biedny byłby, nie dość, że klimat trafił kiepski to jeszcze w miłości jest poszkodowany.
Proust też pisał o krawcach, może ci byliby bliżej tego rolnika?
Użytkownik: Krzysztof 11.09.2007 13:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Mylisz modę i krotochwilę... | rafcio
Ładnie napisana nieprawda. Przyklaskuję Czajce. Ten rolnik pewnie nie potrafiłby tak opisać swojej miłości, jak zrobił to Proust, ale czy aby na pewno jego miłość nie miałaby nic wspólnego z miłością Marcela? Piszesz o opisywaniu uczucia, czy o nim samym? Opisy owszem, mogą się różnić diametralnie, sposoby okazywania uczucia też (i nie trzeba tych różnic szukać na krańcach świata, mogą być na tej samej ulicy), ale cóż takiego różnego może być w ich uczuciu? Otóż: nic.
Użytkownik: rafcio 11.09.2007 17:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Ładnie napisana nieprawda... | Krzysztof
Może i macie rację... Trudno więc. Tak na marginesie, jako ciekawostkę, polecam wam przeczytać kiedyś książkę Tołstoja "Co to jest sztuka". Daje ona wiele do myślenia i między innymi pod wpływem jej nieodpartej siły zacząłem rewidować swoje poglądy na literaturę i muzykę. Co do uczyć, to mimo wszystko jakimś sposobem trzeba je rozróżniać, gdyż jeśli się przyjmie, że ani sposoby ich okazywania, ani inne cechy, które pozwalają się zauważyć i opisać, nie współtworzą ich materii na tyle, by dzięki nim można było owe uczucia od siebie odróżniać, w takim razie, idąc dalej tym tokiem rozumowania, literatura w zasadzie ukazuje rzeczy jednakowe, tylko inaczej wyglądające na powierzchni, więc też inny posiadające opis.
Użytkownik: verdiana 10.09.2007 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: "Im bardziej literat... | rafcio
A nie można napisać książki ponadczasowej opisującej "Świat, życie, jego rozmaitość, jego barwy i smaki, w końcu samego człowieka"? A Proust? :-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.10.2006 17:55 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Cudownie! Wielkie brawa za tę recenzję!
Czuję, że nie spocznę (przynajmniej w głębi duszy), aż się w końcu nie zabiorę za tego Prousta. Czegoś takiego nie można ominąć...
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Cudownie! Wielkie brawa z... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję, Doroto. Wiesz, na co czekam, prawda? Powiedz, że czekanie nie będzie daremne.

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.11.2006 17:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Doroto. Wiesz, ... | Krzysztof
Czuję się zobowiązana. Urlop mam w grudniu, więc może wtedy zacznę...
Użytkownik: Czajka 26.10.2006 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Jeszcze pomyślałam sobie, że Proust nam pokazał drogę Narratora (i swoją) do spełnienia się w życiu i odnalezienia jego sensu, dlatego wszystko ku temu prowadzi, dlatego wszystkie miłości tak sie kończą, dlatego nie ma przyjaźni, dlatego cały czar Faubourg-Germain pryska i dlatego okazuje się, że nigdzie nie może znaleźć sensu istnienia tylko w Sztuce. Natomiast, tak jak Proust pisał właśnie w czasie odnalezionym, każdy czytelnik powinien lekturę traktować jako początek, jako soczewkę przy pomocy której ma wejrzeć w siebie, a co zobaczy? To już zależy od niego.

Natomiast Twój apel o uwalnianie swoich natur uważam trochę za zbyt odważny, Krzysztofie.

Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeszcze pomyślałam sobie,... | Czajka
Gdy przeczytałem Twoje słowa, też przyszło mi do głowy to samo. Masz rację, raczej nie wszyscy mogą z pożytkiem dla innych uwalniać swoje natury, tyle że te słowa mogą mieć drugi, głębszy sens: nasze prawdziwe natury nie są złe, są tylko przykryte złem i brzydotą. Może rzeczywiście tak jest? Masz rację: nie miłość, nie przyjaźń, ani nie salony nadadzą życiu narratora sens, dlatego wszystko to okazuje się być w jakiejś mierze pustką lub (i) oszukiwaniem. Pisałem, że te wnioski, te wybory narratora, byłyby w moim odbiorze bardziej przekonywujące, gdyby w miłości wiodło mu się tak dobrze, jak na salonach, i gdyby miał przyjaciół. Gdyby MIMO tego doszedł do sztuki, jako jedynemu swojemu spełnieniu.

Użytkownik: Harey 26.10.2006 21:38 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Witaj, Krzysztofie, wszystkie Twoje recenzje, a szczególenie ta z "Czasu odnalezionego" - najbogatsza, układają się wręcz w filozoficzne dzieło, które zaczęło żyć własnym życiem, a Proust i Jego "W poszukiwaniu straconego czasu" jest jedynie (aż) inspiracją, źródłem,z którego wybijają nowe strumienie znaczeń, myśli, przeżywania... Rzeczywiście, ileż chwil w naszym życiu ginie bezpowrotnie w pośpiechu, na ile przepięknych szczegółów nie zwracami uwagi, ile dźwięków, zapachów, smaków może wzbudzić w nas wspomnienia przeszłości, ile znaczeń możemy nadać takim chwilom! To zależy tylko od nas. Zapamiętam Twoje słowa, żeby życia nie żałować, żeby je przeżyć... Faktycznie, gdybyśmy nie znali głodu nie zasakowalibyśmu uczucia sytości, gdyby nie było zmęczenia, poza naszym zasięgiem leżałoby szczęście przytulenia skroni do poduszki i odczucia przez rozpalone ręce kojącego chłodu pościeli.
Wszystko, co napisałeś powinno zostać zebrane i wydane!
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysztofie, wszys... | Harey
To, co napisałaś o przeżywaniu to oczywiście prawda, ale ja miałem na myśli nieco szersze znaczenie. Chodzi w nim o to, by nie żałować poniesionych strat i nie wyzykanych szans, a przyjmować je jako coś niejako naturalnego, bo przynależnego naszemu życiu. Nie dzielić chwil naszego życia na te, które są tylko oczekiwaniem na coś, co dopiero ma się zdarzyć - i na tamte chwile. Życie, jakiekolwiek by było, nie jest czymś na kształt poczekalni przyszłych dobrych czasów i sukcesów, inaczej mówiąc: żyjemy tu i teraz, a chwile obecne są naszym prawdziwym życiem. Nie można mówić sobie: aby do niedzieli, aby do wiosny, aby tylko sfinalizować ten interes - wtedy dopiero pożyję pełną piersią. Nie. Teraz żyjemy naprawdę, i teraz trzeba nam chwytać chwile naszego życia i brać z nich dla siebie jak najwięcej. Proust, jak mi się wydaje, widział to nieco inaczej, większą wagę przykładał do przeżyć przeszłości i do poszukiwania tej cząstki swojego "ja", które nie zmieniło się w czasie, jednakże wydaje mi się, że moje słowa nie stoją w sprzeczności z jego poglądami, a nawet dadzą się z nich wywieść. Dziękuję, Harey, za wysoką ocenę moich tekstów, jednakże chciałem zaznaczyć, że myśli tylko moich, zasadniczo odmiennych czy odkrywczych, w tych tekstach niewiele. Większość jest tutaj Prousta, a ta niewielka część pochodząca ode mnie, to po prostu spostrzeżenia człowieka, który przeżył już kawał życia, coś tam widział i czegoś w życiu doświadczył.

Użytkownik: Harey 18.11.2006 16:38 napisał(a):
Odpowiedź na: To, co napisałaś o przeży... | Krzysztof
Dziękuję za te słowa. Bardzo chciałabym osiągnąć ten stan życia "w nieskończonym Dziś świata", jak określiła to Konopnicka; bez niepokoju o jutro i płaczu o wczoraj. Wydaje się być to proste...
Użytkownik: Czajka 29.10.2006 04:00 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
"Przyznam się do niepełnego zrozumienia istoty jego przeżyć"

Właśnie doczytałam do takiego fragmentu:

"Czas odzyskany jest nieskończenie cenniejszy nie dlatego, że przywraca nam fragment należącego już do przeszłości przeżycia - bo ono, skoro byliśmy wtedy równie zaślepieni przyzwyczajeniem jak i dziś, nie więcej jest warte niż teraźniejszość - ale dlatego, że wraz z tym fragmentem, z podświadomości, gdzie spoczywała pogrzebana i zachowana, zostaje wyzwolona jakaś wizja rzeczywistości absolutnej, którą można dojrzeć tylko podświadomie. I co więcej, w tym chwilowym, ale nie mającym granic wstąpieniu w świat pozaczasowy jest ocalenie, bo w nim tylko znajduje się niewinność, którą tracimy z chwilą narodzin, i radość, której ziemska miłość może nas tylko pozbawić."
Marcel Proust Biografia, George D. Painter
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przyznam się do nie... | Czajka
Czajko, rozumiałem słowa Prousta, czytałem je uważnie, ale i wtedy, i po przeczytaniu słów tego cytatu nie pojmuję istoty jego przeżyć. Widzisz, ja jestem realistą i technikiem, dla mnie pojęcie rzeczywistości absolutnej jest absolutnie niezrozumiałe. Tak jak chwilowe wstąpienie w świat pozaczasowy. Sama istota pojęcia świata bez czasu jest dla mnie niepojęta, a już wstępowanie do takiego czasu, do tej wieczności, na chwilę, jest kalamburem słownym i znaczeniowym. Dostrzegana podświadomie wizja rzeczywistości absolutnej... Ty naprawdę wiesz, o co tu chodzi? Wydaje mi się, że autor tych słów jeszcze bardziej zaciemnił i tak trudne słowa Prousta. Jedyny dla mnie sposób na ich zrozumienie, to uznanie, że należy je czytać symbolicznie, nie dosłownie. Jeśli tak jest, to powiem niestety, ponieważ klucza nie znam.


Użytkownik: emkawu 30.10.2006 00:40 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Krzysztofie, wszystkie Twoje wypowiedzi na temat dzieła Prousta czytałam z wielką przyjemnością i pożytkiem.
Ja jestem dopiero na początku tej drogi. Skończyłam "W stronę Swanna" i jestem oczarowana. Cieszę się, że jeszcze tyle odkryć przede mną. Myślę, że nieprędko przeczytam cały cykl, pewnie zajmie mi to kilka lat. A przemyślenia - całe życie.
Dziękuję Tobie i wszystkim dyskutantom za promowanie tej wspaniałej literatury.
Użytkownik: Czajka 30.10.2006 04:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, wszystkie Tw... | emkawu
Wczoraj znalazłam tę stronę:
http://www.marcelproust.it

Niestety, jest po włosku, ale mnóstwo zdjęć Marcela i chyba wszystkie obrazy wspomniane w Poszukiwaniu (niestety kontekst jest po włosku).
Są też zdjęcia osób, które użyczyły swoich cech postaciom Poszukiwania.
Użytkownik: Bozena 06.11.2006 11:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Wczoraj znalazłam tę stro... | Czajka
Obejrzałam, Czajko, dziękuję. Jestem pod wrażeniem. Combray prawie takie, jak je sobie wyobrażałam.:-)
Użytkownik: Czajka 06.11.2006 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Obejrzałam, Czajko, dzięk... | Bozena
Dzisiaj znalazłam nową stronę, jest dużo mniej, ale przynajmniej po angielsku. :-)
Jest parę zdjęć Combray i artykuł autora strony po co tam pojechał i na co liczył, ale nie przeczytałam jeszcze.
Czy wiesz Olgo, że od 1971 roku Illiers nazywa się Illiers-Combray? Pewnie wiesz. :-)

Krzysztof, dziękuje za Twoje odpowiedzi, ja też postaram się Ci odpowiedzieć wkrótce.
Pozdrawiam Was.
Użytkownik: Bozena 10.11.2006 19:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzisiaj znalazłam nową st... | Czajka
Tak, Czajko, wiedziałam, i pełna jestem uznania dla ludzi, którzy sfinalizowali w ten sposób projekt nazwy miejscowości - ugruntowując pamięć o Prouście, także dla mnie nieustającą...
Dziękuję, i ja pozdrawiam Cię, Czajko.
Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 11:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, wszystkie Tw... | emkawu
I ja Ci dziękuję. Cieszę się tym, że swoimi tekstami mogłem Ciebie i innych nakłonić do lektury, albo chociaż podtrzymać pierwszy zapał.


Użytkownik: Bozena 30.10.2006 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Chciałabym, Krzysztofie, abyś odnalazł w tak w pamięci, jak i w„umyśle serca” aspekty wymagające ewentualnego przedyskutowania, a tymczasem pozwolę sobie napisać, choć trochę o moich wrażeniach.
I aby nie zagubić się w myślach - już teraz - wyrażam uznanie dla twórczej pracy Twojej; napisałeś wspaniałe recenzje odnoszące się do całego cyklu; recenzje wypełnione ciepłem i pięknem, celnością spostrzeżeń, spójnością stylu i treści; recenzje, które, pozostaną z pewnością źródłem zachęty dla przyszłych czytelników i poznania przez nich Prousta, i jego dzieła, pozostaną źródłem refleksji i zadumy...

„Czas odnaleziony” ma wieńczyć dzieło, lecz czy ten Czas Odnaleziony - jest jasny dla nas? Odnoszę wrażenie, że gdyby miał oznaczać tylko powrót do wspomnień, odnalezienie w nich tylko prawd uniwersalnych, i miałby nas „uczyć” przeżywania – to jednak czegoś by mu brakowało; może nie wyróżniałby aż tak mocno myśli Prousta jak je wyróżnia od tych - wcześniej poznanych. To wszystko co napisałeś, Krzysztofie, o wspominaniu, zapominaniu, przeżywaniu, cierpieniu, pięknie, miłości, zazdrości, przyjaźni, radości...i wreszcie o sztuce - jest w dziele Prousta ciągiem cyklicznych powtórzeń, jest budowaniem z elementów rozproszonych całości; jest i jego, i naszą odwieczną prawdą życia:
„...w całej przestrzeni czasu wielkie prądy głębinowe podnoszą z otchłani wieków ten sam gniew, ten sam smutek, tę samą odwagę i te same manie poprzez pokłady pokoleń i każdy odcinek wzięty w kilku egzemplarzach z tej samej serii daje nam powtórzenie, jak cień na kolejnych ekranach, cień obrazu równie identycznego, choć często mniej znaczącego...”[MP, Czas...]

To brakujące zaś „coś” zawiera się, tak myślę, w tej luce Twojego, jak piszesz, „niepełnego pojmowania” przeżyć Prousta, bo i pojąć czegoś tak mistycznego, co przeżywał Proust prawie nie sposób. Co prawda starał się on w ostatnim tomie cyklu nazwać, określić stany absolutnej błogości duszy swojej, stany, gdzie nawet śmierć nie ma znaczenia, bo nie istnieje tam, stany gdzie przepływa „czyste życie”, i gdzie „radość czysta” jest. Starał się „przełożyć” treści intuicji, czy podświadomości na język będący wytworem intelektu. Ale, czy jest to w ogóle możliwe?
Doczytujemy się jednak, że odczucia, doznania teraźniejsze związane ze smakiem magdalenki, brzękiem łyżeczek, dzwonkiem... i cała aura przywołanych wspomnień pamięcią (mimowolną) wychodzą poza... czas realny, mieszczą się w jego wewnętrznym czasie - przestrzeni uczuciowej, i tu, w tym czasie dają mu szczęście, tu odnajduje niezmienny pierwiastek własnego „ja”; „ja”, które, w czasie przepływającym obok wciąż zmienia się, bo „trwanie życia jest ciągiem „ja” złożonych”. I wie już, dzięki odnalezionej cząstce stałego „ja” - potrafiącej wzbudzić w teraźniejszości analogiczne drgania duszy z przeszłości - o swoim artystycznym powołaniu.
Szczęście zatem, wedle Prousta, nie istnieje w teraźniejszości, ani też w przeszłości, ono tkwi wpół drogi między teraźniejszością a przeszłością. Proust nie widzi go w doraźnym wrażeniu, a tym bardziej w zdobyczach materialnych; przeczy zatem odwiecznemu „carpe diem” Horacego.


Użytkownik: Krzysztof 01.11.2006 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Chciałabym, Krzysztofie, ... | Bozena
Ależ i Horacy nie po to chciał chwytać dzień - tak sądzę - by móc z
przygodnym a hojnym i wesołym towarzystwem napić się wina! Raczej o
chwytanie dla rozpoznania, posmakowania i zapamiętania niepowtarzalnej cząstki naszego życia tu chodzi. O cieszenie się zwykłym dniem. I taka filozofia jest mi znana, bliska i zrozumiała - znacznie bardziej, niż myśli Prousta.
Już wcześniej zauważyłem u niego bardzo silną potrzebę swojej tożsamości
w ciągu całego życia, i ta potrzeba wydaje się być zrozumiała, jednakże nie zgadzam się z nim w chwili, gdy swoje "ja" sprzed lat traktuje jako
coś zupełnie odmiennego, niemal obcego, wobec siebie obecnego. Zupełnie bez powodu. Owszem, zmieniamy się w ciągu życia, a ściślej: życie nas
zmienia, ale tożsamości naszych ja w ciągu mijających lat nie da zaprzeczyć, ponieważ to nasza pamięć o niej decyduje. Między usmarkanym chłopakiem zakradającym się ogrodu sąsiada po orzechy włoskie, a facetem piszącym do Ciebie te słowa, ciągnie się niewidoczna, ale bardzo silna, nierozerwalnie ich obu łącząca nić pamięci, i mimo że oni obaj są nie do poznania, są jednocześnie jednością. Wydaje mi się (tylko wydaje, bo sądzę
według swoich odczuć, a nie porównawczych badań psychologicznych), że tak to odczuwa większość ludzi. Inaczej mówiąc: nie odczuwa obcości wobec
siebie sprzed lat, jednocześnie dostrzegając różnice, często diametralne, w ocenach, opiniach, we wszystkim, co składa się na nasze "ja". Proust jakby miał z tym kłopot - dla mnie nie bardzo zrozumiały, co pociąga za sobą niezrozumienie istoty jego przeżywania związanego z obudzeniem się w nim przeżyć, które wskazują na identyczność jego "ja" teraz, z "ja" kiedyś. I jeszcze wyciąganie wniosku o życiu poza czasem... Rozumiem aurę wspomnień, całą "uczuciową przestrzeń" - nb. bardzo ładne określenie, ale gdy tylko Proust skręca w stronę swoich tożsamości i braku odczuwania czasu - rozumienie się kończy.
Swoje szczęście przeżywam tu i teraz, więc też inaczej niż Proust,
chociaż dostrzegam pewne, przynajmniej dwojakiego rodzaju, połączenia z
przeszłością. Otóż pierwsze można by nazwać rozciągliwością czasową
szczęścia: doznawane obecnie promieniuje na naszą przeszłość, zmieniając
nasze wspomnienia i oceny zdarzeń przeszłości, ale też szczęścia przeżyte kiedyś wspomagają doznania obecne. Drugie jest po prostu naszą pamięcią traktowaną tutaj jako nauczycielkę życia: we wszystkim, co robimy, jest przeszłość, która nas ukształtowała, w tym także nauczyła odczuwać szczęście. Bez pamięci jego odczuwanie wydaje mi się być niemożliwe.
Zakładam, że oboje mamy na myśli szczęście wyższego rzędu, tzn. nie związane z zaspokojeniem potrzeb naszego ciała. W takim znaczeniu w obecnym odczuwaniu szczęścia przeszłość istnieje, ale dla mnie tylko w takim.
To, o czym pisze Proust, jest raczej przeżyciem nieprzekazywalnym, i
dziwię się, że on, tyle wcześniej pisząc o indywidalności naszych przeżyć i ich nieprzekazywalności, tutaj, jakby nie pamiętając o tym, podejmuje
taką próbę. W jego opisie, szczegółowym i wielostronicowym, więcej jest
tajemniczości niż wyjaśnień, więcej przyjętych założeń niż ich
uzasadnienia, z czego wyciągam wniosek o indywidualnym przeżywaniu jako
treści tych fragmentów, a nie o ich filzoficznym charakterze. O wyjątkowości jego przeżyć wiele tutaj świadczy, chociażby wyrażona przez niego pewność, iż gdyby miał nieco dłużej trwać z swoim stanie olśnienia, na pewno straciłby przytomność. Olgo,w różnych chwilach swojego życia przeżyłem wiele cudownych chwil, i często nie miały one swoich przyczyn
zewnętrznych, całe mieszcząc się w mojej uczuciowej przestrzeni, będąc w ten sposób podobne do przeżyć Prousta; bywało, że miałem wrażenie zbliżania się do bram innego świata, lepszego, rajskiego; odczuwałem wielką radość, euforię, ale żeby tracić przytomność to nie. Nie doznawałem też istoty bytu poza czasem, i nawet nie bardzo wiem, co to znaczy. Proust był osobą nadwrażliwą: jego doznania znacznie przekraczały granice dostępne przeciętnemu człowiekowi, były tak silne, że ten człowiek nie bardzo radził sobie z rzeczywistością, w której wszystko było dla niego zbyt twarde, kanciaste, a on cały był poobijany tymi ostrościami. Tylko jego własna rzeczywistość, jego uczuciowa przestrzeń, nie raniła go ani nie odpychała, i tylko w niej czuł się naprawdę dobrze.
Olgo, może też tak być, że stoimy przy granicy indywidualnych różnic
ludzkiego przeżywania, a to znaczyłoby, iż nie można doszukiwać się tutaj prawd ogólnych, sposobów przeżywania jedynie prawdziwych, właściwych dla wszystkich. Dla Prousta ważne było zwrócenie się ku przeszłości, szukanie siebie samego wśród przeżyć minionych lat, ale to nie znaczy, że jest to jedyny (albo najpełniejszy, najlepszy, czy w inny sposób naj...) sposób na doznanie szczęścia i znalezienie sensu. Wydaje mi się być ważne, aby zgodzić się tutaj, ponieważ wtedy nie będziemy uzależniać zrozumienia powieści Prousta od zrozumienia przez nas jego najbardziej osobistych przeżyć - i to jest pierwszy temat, który powinniśmy przedyskutować do końca. Olgo, chciałbym też, abyś napisała, w czym Ty widzisz największe wartości dzieła Prousta. Co w tej powieści jest dla czytelników najważniejsze, najwartościowsze. Jakie największe tajemnice odkrywa. Moje odpowiedzi na te pytania zawarłem w swoich tekstach, ale też gotów jestem je później skrótowo przedstawić.

Użytkownik: Bozena 06.11.2006 11:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ i Horacy nie po to c... | Krzysztof
Witam serdecznie i od razu powiem, że mogę mieć kłopot w ustosunkowaniu się do tak ogólnego wachlarza zaproponowanych przez Ciebie, Krzysztofie, tematów, każdy z nich bowiem jest bardzo przekrojowy; a więc myślę, że chyba dopiero w trakcie dyskusji moja wypowiedź nabierać będzie klarowności. Już wcześniej ujęłam ważne, w moim odczuciu (w opisie „Jana...” i w komentarzach)aspekty twórczości Prousta, więc już sama nie wiem od czego zacząć...
Muszę powiedzieć, że zmartwiłeś mnie interpretacją moich słów traktujących o sentencji Horacego(problem mój z wyrażaniem myśli nie jest mi obcy, ale nie mam pewności czy jest zauważany...), sentencji w kontekście jej zaprzeczenia, nie wprost, przez Prousta, Może nie rozumiem Twojego rozumienia, lub Ty nie rozumiesz mojego(bowiem Twój przykład z winem, jako że jestem nadwrażliwa, zaskoczył mnie).Dla mnie jasne jest, że Proust na etapie pisania swojego dzieła nie widział szczęścia w teraźniejszości ani też w przeszłości, nie widział go w doraźnym wrażeniu, bo „...szukając szczęścia w zadowoleniu duchowego pragnienia postępujemy równie naiwnie, jak gdybyśmy chcieli dotknąć horyzontu idąc wciąż przed siebie. Im dalej sięgamy naszym pragnieniem, tym bardziej oddala się prawdziwe posiadanie”.** I, jak rozumiem, całe niemal Poszukiwanie traktuje o braku szczęścia w teraźniejszości; powtórzę, co rozwinę niżej: Proust odczuwał szczęście pomiędzy teraźniejszością a przeszłością.
(Twoja recenzja, Krzysztofie, ma tytuł: „Zagadka szczęścia”; myślę, że „szczęścia” tak dla Prousta, jak i dla nas, gdzie, zdaje się, odkrycie będzie indywidualne). I zgodzę się z Tobą, że nie ma prawd ogólnych przeżywania szczęścia, i sposobów na jego odnajdywanie, ale, muszę powiedzieć też, ponieważ tak odczuwam, że zwrócenie się ku wnętrzu i przeszłości własnej w powiązaniu z aktualnymi wrażeniami daje mi, może nie uczucie szczęścia, ale na pewno daje mi uczucie przyjemności, ukojenia, i jakby wyzwolenia od, bywa że „kanciastej”, rzeczywistości.
Dla Horacego, o ile wiem, najważniejsza była(jest) teraźniejszość; i nie przeczę, że chciał on, jak piszesz, rozpoznać, posmakować, zapamiętać „niepowtarzalną cząstkę...życia”, tyle że dla Horacego gwarancją szczęścia była(jest) cierpliwość i pogoda ducha w teraźniejszości, która to cierpliwość i pogoda... na dłuższą metę, tak uważam, nie tylko nie wystarcza, ale i nie może dać spełnienia pojmowanego często jako szczęście; Horacy mówił: „chwytaj dzień i jak najmniej spodziewaj się po następnym”, istocie tej maksymy przeczy postępowanie Prousta. Podobnie, lecz niezupełnie tak - postępował Proust będąc młodym człowiekiem(zdaje się, że także pisze o tym w „Rozkoszach i dniach”), bowiem, mimo częściowego „chwytanego dnia” myślał i spodziewał się czegoś lepszego po dniu następnym, a dalsza przyszłość gruntownie zajmowała jego myśli.
Pisząc swoje monumentalne dzieło już jako dojrzały człowiek - Proust, jak wiemy, podporządkował teraźniejszość wyobraźni i przeszłości, a przyszłość jawiła mu się jako całkowite spełnienie – jako pamięć o nim i o treści jego dzieła, można rzec: jako pamięć w wieczności. Spostrzegamy jednak też, że miewał on niekiedy wątpliwości; spostrzegamy, gdy czytamy znaną nam skądinąd i jakże naturalną prawdę:„Zapewne moje książki, one również, jak i moja istota cielesna, umrą kiedyś na koniec. Ale trzeba pogodzić się ze śmiercią. Godzimy się z myślą, że za dziesięć lat nie będzie nas, a za sto – naszych książek. Wieczystego trwania nikt nie obiecywał zarówno dziełom, jak ludziom”*
Proust na kartach swojej powieści dowodził, między innymi, poprzez własne odczucia, że pragnienie doraźnych przyjemności daje więcej radości człowiekowi aniżeli spełnienie pragnienia, a skoro tak jest, to pragnienie i wyobraźnia unoszą się zawsze, wedle niego, ponad spełnieniem; nie musiał zatem „chwytać dnia” by odczuwać radość; przeciwnie - niemal ascetyczne wyzbycie się przez niego doraźnych przyjemności, również ze względu na chorobę, w latach gdy pisał swoje dzieło zapewniło mu trwałość pragnień i, tym samym zapewniło mu trwałe uczucie radości obok tej najdoskonalszej radości płynącej ze źródła czasu wewnętrznego i imperatywu tworzenia dzieła.
Proust, jak czytamy, miał pewność swojego geniuszu, którą wyrażają słowa: „tracąc życie nie byłbym stracił wiele – tylko pustą już formę, pustą ramę, z której wyjęto arcydzieło”.** Geniusz ten rozumiany był przez niego jako instynkt wzywający go do wypełnienia obowiązku, czyli do napisania powieści; artysta uważał bowiem, że tylko instynkt jest w stanie przywołać do wykonania obowiązku, zaś inteligencja szuka dróg uchylenia się od niego. Myśl ta, tak uważam, odkrywa istotę jego przeżywania, która tak bardzo nas intryguje, a do której za chwilę powrócę.

I teraz, gdy idee szczęścia, choć w zarysie, tak Prousta, jak i Horacego właśnie - bardziej są widoczne - powiem, Krzysztofie, że różnice w pojmowaniu i odczuwaniu szczęścia przez obu
nie wykluczają możliwości istnienia - tożsamych dla nich - pewnych form zadowolenia(na przykład spoglądając na piękne kobiety), pewnych form przyjemności(na przykład spożywany prze Prousta jeden rogalik - no, może dwa - w ciągu dnia nie zaspakajał, zdaje się, w dostatecznym stopniu jego głodu, ale na pewno dostarczał mu przyjemności; Horacy, tak myślę, spożywał w ciągu dnia więcej posiłków i to urozmaiconych, co i dla niego było zapewne przyjemnością), pewnych form intelektualnej ekstazy(Horacy, jak wiemy, cenił umysł, a i Proust go cenił), i tak dalej. Stąd znana Tobie, Krzysztofie, jak i wielu innym ludziom „filozofia” Horacego, a nawet „bliska(Tobie) i zrozumiała znacznie bardziej, niż myśli Prousta” dziwić mnie nie powinna, a i sama potrafię „cieszyć się zwykłym dniem”, lecz cieszenia się, pogody ducha, cierpliwości, doraźnego wrażenia... - szczęściem nie nazywam. Dla mnie utopią jest zwycięstwo nad bólem i cierpieniem, jakby Horacy życzył sobie, a jeśli już, to dopuszczam równowagę tychże z radościami; także utopią jest możliwość „nie pytania co przyniesie jutro”, i tak dalej. Znacznie i stanowczo zatem bliższa jest mi „filozofia” Prousta.

Skoro już jestem przy Horacym - jako że dość często piszesz, Krzysztofie, o „chorej” miłości przedstawionej przez Prousta, a nawet twierdzisz, że jest „nie całkiem dorosła” (czy jakoś tak), to przypomnę, że „filozofia” Horacego w tej materii jest rzeczywiście „chwytaniem dnia”: dla niego miłość jest igraszką, a remedium na jedną miłostkę jest miłostka druga... I co Ty na to?

Miłość Swanna do Odety nie była, w moim rozumieniu, miłością niedojrzałą; no, ale wszelkie wady tej miłości nie miejsce jest tu rozpatrywać; przywołam tylko krótkie wytłumaczenie wywodzące się ze swoistej „filozofii” Prousta, dla którego miłość Swanna była miłością do kobiety „nie w jego guście”; bowiem, tylko „kobiety nie w guście”, jak mówi Proust, „instalują się” w życiu mężczyzn, a te „w guście” niedostępne bywają; a jeśli nawet z jakichś względów zadowolą pragnienia mężczyzn, to i tak szybko...znikają. Oto filozofia artysty, która tworzy wobec naszego konwencjonalnego pojmowania miłości między kobietą i mężczyzną pewną przepaść, i jakby każe nam widzieć opisaną miłość - miłością niedojrzałą. Tak samo jest z miłością Narratora do Albertyny, o której już co nieco pisałam, a która jest jakby powtórzeniem miłości Swanna, jednakże ubogaconą doświadczeniem.
Tylko „kobiety nie w guście” potrafią, wedle Prousta, dostarczyć mężczyznom wszystkich odcieni miłości, cierpienia, zazdrości..., bo skoro „instalują się” w życiu mężczyzn, to wzbudzają w nich chęć bycia kochanymi, a gdy już są oni kochani, to i oni zaczynają „kochać”, zaczynają widzieć swoje kobiety pięknymi, nawet jeśli w rzeczywistości niekoniecznie są one piękne. Zdarza się też, że poszukają ich rysów w dziełach sztuki, i odnajdują je, jak na przykład zrobił to Swann. To męskie „kochanie” widzi Proust – jako efekt, przeczuwam, własnych doświadczeń - bardzo osobliwie, nadając swemu spojrzeniu wymiar prawdy, która niezmiennie intryguje mnie. Pisze on, że „...owa kobieta(„nie w guście”, przyp. mój) rozbudziła w nas za pomocą różnych magicznych zaklęć tysiące odruchów dotąd istniejących w nas w stanie fragmentarycznym, a teraz dzięki niej zebranych, połączonych, bez jednej luki między nimi; to my sami, wyposażając ją w jej rysy, dostarczyliśmy materialnego tworzywa na ukochaną osobę”.** Oto pojęcie Prousta miłości tkwiącej w nas, a w ślad za nią konieczna alegoria rozstań z analogicznymi miłościami, bo zawsze, miłość obarczona jest znamieniem posiadania, zazdrości, zawłaszczania...; bo w naturze człowieka tkwi instynkt posiadania, zawładnięcia drugim człowiekiem, a i wszystkie międzyludzkie kontakty oparte są na interesowności, która to interesowność utrudnia porozumienie między nimi, bo człowiek w istocie, wedle Prousta, podlega „prawu dżungli”, a zatem, i w dziedzinie miłości prawo to funkcjonuje; Ten element doświadczenia w miłości, gdzie oczekiwania Prousta nigdy nie były spełnione, był szalenie istotny dla niego, uznał on, że prawdziwe porozumienie między ludźmi sięga gdzieś poza horyzont, odnaleźć je można tylko w sztuce, a tworzenie sztuki, wedle niego, to interpretowanie wrażenia wydobytego z siebie, bo tam tylko istnieje „czysta prawda” i nadawanie temu wrażeniu treści intelektualnej.
Uważam, że opisanie spełnionej miłości, jak sugerujesz Krzysztofie, byłoby sprzeczne z odczuciami, z odkryciem(własnym autora, nie naszym) i z zamysłem twórcy, wszak też, i nie dbał on o fabułę, napisał, zinterpretował, odtworzył, stworzył, ułożył..., jak to określiłeś, swoisty testament.

Wracając do kategorii instynktu i do istoty przeżywania przez Prousta tych osobliwych momentów(smak magdalenki, brzęk łyżeczek, dzwonek do furtki, potknięcie się na płytach chodnika...), w których jak piszesz, Krzysztofie, blisko mu było do utraty przytomności, a które i Ty - możliwe że podobne - przeżyłeś, choć bez uczucia utraty świadomości, chcę zwrócić uwagę na to, że Proust uważał intuicję za zasadnicze źródło poznania, co bardzo jest widoczne w napisanym przez niego dziele; i musisz to przyznać chyba. A intuicja(instynkt), jak powiadał niegdyś mój wykładowca, jest kategorią filozoficzną. Na pierwszym wykładzie pan (dziś profesor), znany również miłej i młodej biblioNETkowiczce powiedział coś, o czym jakoś wciąż pamiętam(a mam już studiujących synów), powiedział, że w filozoficznych rozważaniach nie musi tkwić logiczne uzasadnienie, mogą one dopuszczać na przykład istnienie kija o kilku, kilkunastu...końcach.:-) Pomijam dalsze losy mojej edukacji filozoficznej(uśmiecham się, bo zapewne – żadne są), a tylko chcę wskazać na istotę zjawiska przeżywania Prousta, istotę, której odczucie, tym bardziej, że intuicyjne, czy podświadome nie dla wszystkich dostępne jest, i można je nazwać z powodzeniem jakby objawieniem; próba zaś opisania go przez Prousta, czy komentatorów, trudna jest straszliwie - bo jak tu włączyć intelekt opisując wrażenie uzyskane jednocześnie patrząc i wspominając, które nie poddaje się werbalizacji(?) - niekoniecznie być musi „kalamburem znaczeniowym, czy słownym”, bo jeśli tak, to spory kawał powieści Prousta kalamburem tym by był. Tak myślę.
Proust prowadząc mnie przez karty powieści wciąż sygnalizował niejasne mu odczucia, poznawał intuicyjnie, powracał do nich, wydawały mu się one najbardziej interesujące, i nie tyle wydawały się, bo w końcu okazały się najszczęśliwsze, bliskie doskonałości; a gdy przeżywał je odczuwał - z niczym nieporównywalną - najwyższą radość. Czuł w sobie identyczne drgania duszy, które radowały go w przeszłości, a które intuicyjnie wskazały mu istniejące w nim identyczne „ja”(cząstkowe) z przeszłości, jakby czasu nie było, jakby stopił się czas, jakby istota jego wyszła poza czas...i znalazła się raptem w jakieś wolnej, absolutnie błogiej przestrzeni, powiedzmy, że uczuciowej(spodziewam się wyrozumiałości wobec próby opisania przeze mnie wrażeń podświadomych, nie moich nawet), i te odczucia cząstkowego stałego jego „ja” miało być(jest)„czystą radością” i prawdą według jego odczuć.
Tej samej radości jaką miał Proust przeżywając to najistotniejsze doświadczenie oczekiwał, powracając za głosem instynktu(geniuszu, jak mówił) do tych samych odczuć, pisząc dzieło.
I właśnie wykorzystał to doświadczenie, jak mi się wydaje, budując swoją „technikę” do wydobywania prawdy ze zjawisk powszechnych. Otóż tam właśnie, w tym wielkim doświadczeniu, stoją jednocześnie jakby naprzeciw siebie dwie odmienne właściwości: wspomnienie pobudzone przypadkowym bodźcem i zmysł wzroku, słuchu...(wrażenie obecne)i po chwili zmierzają ku sobie, a w miejscu ich splotu mieści się, obok wspomnianego „ja” i prawdy, przypomnę, szczęście Prousta, a więc odnajduje je w pół drogi pomiędzy teraźniejszością a przeszłością.
Wracając teraz do „techniki” M. Prousta, nowości chyba w literaturze(nie jestem tego pewna),trzeba zauważyć, że szukając prawdy w zjawiskach powszechnych zestawiał ze sobą odmienne rzeczy, zjawiska, właściwości...i jakby splatał je poetyckim stylem, który dostarczał mi podczas lektury duchowej i intelektualnej radości. Często po jednej stronie dwóch zjawisk...malował się pejzaż natury, a więc pojawiały się metafory. Mając przed oczyma przepięknie wystylizowaną powieść, chwilami przypominającą baśń, umysł mój zwalniał i tak już powolny „bieg” jego- by przemyśleć, by przyjąć, bądź odrzucić wyłaniające się...prawdy. Często podczytuję sobie znamienną myśl Prousta, która jakby utwierdzała go w przekonaniu właściwego wyboru „techniki” pisarskiej, a myśl ta brzmi tak: „Nie ma idei, która by w sobie nie zawierała swej potencjalnej negacji, słowa, w którym by się nie zawierało inne słowo, będące jego zaprzeczeniem”.**

Ładnie napisałeś, Krzysztofie, i bardzo obrazowo o dawnym zasmarkanym chłopcu w Tobie, i o tym „ja” niewrogim...Tobie - o nici pamięci wiążącej Was obu; ale muszę powiedzieć, że nie sądzę by nasze zmienne „ja” mogłoby być wrogie, na którymkolwiek etapie naszego życia, wobec nas samych; tak też i Proust raczej nie myślał. Czytając Twój tekst - w tej nici właśnie dostrzegłam, w uproszczeniu, cząsteczkę niezmienną Twojego „ja”, tyle że to „ja” dostarcza Tobie podobnych, ale jeszcze nie tak intensywnych wrażeń, jak autorowi cyklu. A innym ludziom ich „ja”(wciąż mówię w uproszczeniu)może dostarczać bardziej lub mniej intensywnych przeżyć duchowych w zależności od tego na ile odnaleźli je w sobie, na ile pokonali przyzwyczajenia, i jak też widzą owo „ja”, tak myślę. Zauważyłam, że zdziwiony byłeś pojęciem wrogiego „ja”, lub może inaczej: obojętnego, ale nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałam...Mnie się wydaje, że Proust w tej kwestii dość mocno do mnie dotarł; gdy czytam o jego złości samego na siebie, wyrzucającego sobie brak myśli o tak bardzo kiedyś ukochanej babce, nachodzą mnie moje własne skojarzenia. Potrzebne było powtórne Balbec, by „ja” Narratora, nieco inne od poprzedniego obudziło się troszkę, ale jakby nadal było obojętne wobec babki, którą dawne „ja” kochało. To tylko przykład, których w powieści bez liku, Krzysztofie, ale na tym polega właśnie bezużyteczność, wedle Prousta, dawnych smutków i żali..., o czym wszyscy wiemy, bowiem „z odpływem myśli, obumiera pamięć”.
By zakończyć tę kwestię i nieco przekonać Ciebie, Krzysztofie, o istnieniu, zwłaszcza wśród prawdziwych artystów, tak intensywnych przeżyć, których wrażenia z nich przemieniają na intelekt i wprowadzają do swoich dzieł, przeżyć podobnych do przeżyć Prousta, przypomnę, że wymienia on w „Czasie odnalezionym” swojego prekursora i mistrza G.de Nerval’a, a obok Chateaubrianda i Baudelair’a.

Mocno się rozpisałam i zabrakło mi już sił, a i to nie wszystko co chciałam umieścić - umieściłam w swoim tekście...Mam na myśli zwłaszcza kwestię przyjaźni w powieści i w życiu artysty oraz J.Ruskina(inspirująca postać i jego dzieła dla twórczości M. Prousta)

Spojrzałam raz jeszcze na Twój tekst, Krzysztofie, i dopisuję niżej:
1/ nie bardzo przemawia do mnie pojęcie: „rozciągliwość czasowa szczęścia”, z istotą zgodzić się można, lecz formuła „...szczęścia” jakoś mi nie pasuje, sugeruje bowiem trwałość szczęścia w czasie; wywody Twoje na temat pamięci, gromadzenia doświadczeń, przeżyć,... i owszem;
2/ Proust, jak napisałam wyżej, nie mówił chyba o wrogości „ja” wobec naszego „ja” poprzedniego, lecz, jak rozumiem, mówił o zmienności naszego „ja” w czasie i ewentualnej obojętności tego „ja” do osób, zdarzeń, zjawisk...wobec których poprzednie „ja” obojętne nie było;
3/ Indywidualność naszego przeżywania to jak najbardziej słuszna teza do dalszej ew. dyskusji.

Dziękuję, Krzysztofie, i pozdrawiam.

Także pozdrawiam i szczerze zachęcam do lektury potencjalnych czytelników: sięgnijcie po Prousta, on naprawdę pięknie i mądrze pisał, i jakże wyjątkowo oddziaływał na czytelniczą wyobraźnię, ktoś nazwał go także „geniuszem gramatycznym”.
Krzysztof odłożył cykl na półkę po przeczytaniu dwudziestu stron, ale wrócił do lektury, i to jak wrócił! Sami widzicie! Mnie udało się nie odkładać lektury, bo...paradoksalnie, to co innych zniechęcało - zwłaszcza wydawcę mówiącego mniej więcej tak: panie, kogo to interesuje jak się pan wierci w łóżku przez trzydzieści stron?(z pamięci piszę, więc proszę o wyrozumiałość) – mnie zachęciło, bo...ciekawiło mnie jak się wierci..., bo śniłam ten sam, z dziecięctwa wieku, sen.:-)
---------
* „Czas odnaleziony” M.Proust
** „Nie ma Albertyny” M.Proust






Użytkownik: Krzysztof 08.11.2006 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam serdecznie i od raz... | Bozena
Olgo, zacząłem szczegółowo i po kolei odpowiadać na tezy Twojego komentarza, ale szybko zrezygnowałem czując, że oddalam się od tego, co dla mnie w tej powieści najważniejsze.
Uznałem, że pisząc odpowiedź, rozbieram powieść na drobne cząsteczki, zbyt szczegółowo je analizując; pomyślałem, że dociekanie co też myślał autor pisząc te czy tamte słowa nie jest najlepszym sposobem zrozumienia powieści. Dla mnie nie istota przeżywania szczęścia wywołanego dźwiękiem łyżeczki jest tutaj najważniejsza, nie ona stanowi o wartości dzieła. Możliwe, że jest tak, jak piszesz: że umyka mi spora część tego dzieła, tyle że ja tego nie czuję i nie mogąc wyobrazić sobie przeżyć autora - nie poczuję. Jego przeżycia są dla mnie niezrozumiałe, ale mimo tego twierdzę, że to, co najważniejsze, zdołałem wziąć z jego powieści dla siebie. Myśli z zakresu teorii poznania, cała warstwa filozoficzna dzieła nie jest dla mnie najważniejsza; nie wziąłem do ręki pierwszego tomu dla wiedzy o wpływie podświadomości na nasze poznanie, ja szukałem tam czegoś dla mnie ważniejszego, Olgo. To, co z biegiem moich lat interesuje mnie coraz bardziej, to wyszukiwanie i przeżywanie piękna - i właśnie dla piękna, dla pięknych myśli, słów, opisów, dla pięknego stylu, dla pięknych idei czytałem tę powieść. Podświadomość, wpływ intuicji, wahania pamięci, to wszystko stawiam niżej zachwytu głogiem, zdecydowanie niżej niż słowa zachwytu muzyką i Odetą. Głównie dla piękna czytałem Prousta - i właśnie z powodu braku tegoż nigdy nie wrócę do żadnych Ulissesów, nie sięgnę do żadnych Gnojów, wyżej przedkładając setną (niechby) lekturę Ajschylosa. Przeżycia Prousta są dla mnie niepojęte, więc nie zdołałem uchwycić i rozwiązać jego zagadki szczęścia, ale też i nie czuję się zawiedziony, bo i nie spodziewałem się znaleźć tutaj rozwiązania tych zagadek, które każdy z nas musi sam rozwiązać w swoim wnętrzu, w swojej "uczuciowej przestrzeni". Wiem i ja, Olgo, że przeżywanie piękna to za mało, że potrzebne jest jeszcze coś. Chwilami, także w czasie lektury dzieła, ale przecież i wcześniej, wydawało mi się, że już prawie chwytam istotę tej największej tajemnicy - tej, która może uczynić życie szczęśliwe, ale trafiałem na przeszkody uniemożliwiające ostateczne zrozumienie. Tutaj, w ostatnim tomie "Czasu", przeszkadzała mi chyba moja zbytnia rzeczowość, technik, który zawsze gdzieś tam we mnie siedzi. Jednakże w wielu myślach Prousta znalazłem potwierdzenie, najczęściej z istotnym pogłębieniem, swoich myśli, wniosków, do których dochodziłem latami, bo jakoś tak to jest urządzone na tym świecie, że prawdy najgłębsze są najtrudniej przyswajalne, nawet wtedy, gdy są najprostsze. Nie zdołałem rozwikłać proustowskiej zagadki szczęścia, ale może lektura "Czasu" wyda swój plon z opóźnieniem? Wiem jednak, że będzie to wtedy moja zagadka i mojej jej rozwiązanie.
A dzieło Prousta zostawmy takie, jakie jest w naszych indywidualnych odbiorach: piękne, porywające, mądre, ale i tajemnicze, kontrowersyjne, miejscami trudne czy nawet niezrozumiałe - więc takie, jakim jawi się nam wielkie dzieło sztuki.

Użytkownik: Bozena 12.11.2006 22:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, zacząłem szczegółow... | Krzysztof
Nie powiedziałam, Krzysztofie, że o wartości Poszukiwania stanowi „istota przeżywania szczęścia wywołanego dźwiękiem łyżeczki”..., i nie wysuwałam, jak czytam, żadnych tez, na które miałbyś odpowiadać. Ustosunkowałam się jedynie do Twoich wcześniejszych wypowiedzi, uważając, że w dyskusji własny punkt widzenia jest dopuszczalny. Wiem jedno, że dzieło Prousta odkrywać będę po wielokroć, a i tak pozostanie ono w wielu punktach... tajemnicą, i choć o tym co dla mnie stanowi największą jego wartość nie zdążyłam tu powiedzieć; to wiedz, że było to coś nadzwyczaj indywidualnego, istotnego, coś - co odmieniło moje życie...
Zapamiętam Twoje przepiękne recenzje, Krzysztofie, które same przez się mówią, dlaczego czytałeś tę powieść, recenzje - jedne z najlepszych jakie kiedykolwiek udało mi się przeczytać; a u Prousta najpewniej zapamiętam jego ogromne pokłady uczuciowe, gotyckie katedry, młodziutką mleczarkę, cynerarie, kwitnienie grusz... i drzewka migdałowe.
Dziękuję.
Użytkownik: Krzysztof 19.11.2006 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie powiedziałam, Krzyszt... | Bozena
I ja dziękuję, Olgo
W pierwszym tomie przeczytałem słowa, które wspominam często, także i teraz, mając za sobą lekturę całego dzieła i tyleż pięknych i pięknie wyrażonych myśli. Oto ten fragment:

"Toteż strona Meseglise i strona Guermantes wiążą się dla mnie z wieloma drobnymi wydarzeniami owego życia, które wśród wszystkich naszych różnorodnych i równoległych żywotów najobwitsze jest w zdarzenia, najbogatsze w przygody: mam na myśli życie intelektualne. Bez wątpienia postępuje w nas ono nieznacznie, a odkrycie prawd, które zmieniły nam jego znaczenie i wygląd, które nam otwarły nowe drogi, przygotowywaliśmy od dawna, ale bezwiednie; liczą się one dla nas jedynie od dnia, od minuty, w której się nam stały widzialne. Kwiaty, które igrały wówczas na łące, woda, która przepływała w słońcu, cały otaczający je krajobraz dalej towarzyszy ich wspomnieniu swoją nieświadomą lub roztargnioną twarzą; i z pewnością ten kącik przyrody, ten skrawek ogrodu, uparcie oglądane wzrokiem skromnego przechodnia, marzącego dziecka (...) nie mógłby przeczyć, że to dzięki niemu dane im będzie przetrwać w ich najbardziej ulotnych zjawiskach; a przecież ten zapach głogów wabiący wzdłuż żywopłotu, gdzie niebawem zastąpi go dzika róża, odgłos kroków bez echa na ścieżce, bańkę utworzoną na wodoroście przez strumień i pękającą natychmiast - wszystko to zachwyt mój uniósł i dał temu przetrwać tyle lat, podczas gdy dokoła drogi się zatarły i pomarli ci, co je deptali, i zginęło wspomnienie tych, co je deptali".

Wszystko to zachwyt mój uniósł i dał temu przetrwać tyle lat... Olgo, w tych słowach jest mi Proust bliski i zrozumiały.
Mając coraz więcej za sobą, żyjąc i pracując wśród nieciekawych ludzi, i takąż mając pracę, staram się chwytać i unosić swoim zachwytem bańkę powietrza utworzoną na wodoroście - mój ratunek przed napierającą na mnie brzydotą świata wokół.
Słowa te pozwoliły mi poznać uczuciowość Prousta; poznać jego pokłady uczuciowe, które wymieniasz na pierwszym miejscu wspominając powieść. Tak jest i u mnie, i w tym sensie jednakowo odbieramy "W poszukiwaniu...", jednakowo do nas przemawia.

Chciałbym poznać największą wartość dzieła Prousta dla Ciebie.
Wspomniałaś o tym, ale nie wyjaśniłaś. Czy napiszesz, co w tej powieści odmieniło Twoje życie?

Użytkownik: Bozena 19.02.2007 13:38 napisał(a):
Odpowiedź na: I ja dziękuję, Olgo W pi... | Krzysztof
Ta największa - jest bardzo osobista, Krzysztofie.;)

Mówiliśmy o szczęściu...
A nieszczęście?

"Nieszczęściem ludzi jest to, że są dla nas tylko bardzo kruchymi kolekcjami pamiątek przechowywanych w naszych myślach. Dlatego też budujemy na nich projekty, które płoną żarem myśli, ale myśl męczy się, wspomnienia niszczeją".[M. Proust]
Użytkownik: Krzysztof 19.02.2007 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta największa - jest bard... | Bozena
Może myśl męczy się, na pewno wspomnienia bledną, ale jest coś, co potrafi oprzeć się nawet czasowi, chociaż raczej rzadko; coś, co nosi w sobie cząstkę nieśmiertelności, czego oczekiwanie bywa udręką i samotnością, ale przeżywanie może być spełnieniem naszego bytowania tutaj; coś, co potrafi zadać kłam słowom Prousta, i dzięki czemu jego olśnienia mają szansę spotkać się z urokliwą ideą Platona tam, gdzie drugi człowiek nie jest dla nas kruchą kolekcją pamiątek, a niezbędną nam częścią nas samych.
Użytkownik: Bozena 27.03.2007 03:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Może myśl męczy się, na p... | Krzysztof
To prawda. Ładnie, Krzysztofie.
Użytkownik: BardMirMił 24.10.2013 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Uchwyć mnie zaraz, jeżel... | Krzysztof
Wow. Jestem pod wrażeniem. Jak wszedłem w recenzję myślałem, że skoro tak długie to może być przynudnawe :P Z góry przepraszam :D Nawet na chwilę się nie zatrzymałem. Świetne. gratuluje ! :)
Użytkownik: Krzysztof 23.11.2013 19:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Wow. Jestem pod wrażeniem... | BardMirMił
Dziękuję, Bardzie:)
Miesiąc temu ponownie, już chyba po raz czwarty czy piąty, przeczytałem ten ostatni tom dzieła. Po pierwszym czytaniu pełno w nim podkreśleń i wykrzykników, a najwięcej znaków zapytania – wyrazów mojego niezrozumienia Prousta. W ciągu tych kilku lat wiele myślałem o „Poszukiwaniu”, teraz lepiej je rozumiem i znaczną część tych znaków powinienem wymazać. Nierzadko dziwiłem się dlaczego je postawiłem, co tam było dla mnie niezrozumiałe, skoro teraz miejsce, myśl, wydają mi się jasne. Wydają się – to powinienem zaznaczyć. Tej powieści nie da się zrozumieć od razu – to moje tłumaczenie – a w pełni zrozumieć jest jeszcze trudniej.
Powyższy tekst byłby inny gdybym miał pisać go teraz, chociaż nie wiem czy byłby lepszy. Tak naprawdę trudno to nazwać recenzją, to garść moich uwag o dziele i o moich odczuciach; recenzji pisać nie umiem.
Dziękuję tym bardziej.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: