Dodany: 16.02.2022 10:30|Autor: fugare
Chcę być Waszą gościnią! Subiektywne i niemodne spojrzenie na feminatywy
Feminatywy. Choć są w języku polskim od zawsze, w ostatnich latach dużo na ten temat powiedziano i napisano. Rada Języka Polskiego już dawno ogłosiła swoje stanowisko w tej sprawie, a ja w dalszym ciągu mam z nimi problem. Oczywiście nie zawsze i nie ze wszystkimi. Mimo, że nie należę do osób, które jakoś wyjątkowo się na te nowo powstałe oburzają, zauważyłam, że często ich unikam i staram się wykonywać jakieś językowe wygibasy, żeby ich jednak nie stosować. Trudno mi wskazać te, których nie lubię szczególnie, ale chyba najczęściej, np. w audycjach radiowych, wyjątkowo mnie drażni używana powszechnie przez prowadzących je dziennikarzy "gościni" czy "widzka". Może dlatego, że słowo "gość" nigdy nie miało dla mnie typowo męskiego zabarwienia, trochę tak jak "pies" czy "kot", choć może dla niektórych osób to niezbyt eleganckie porównanie. Odbierałam je zawsze jako nadrzędne, ogólne określenie, z którego można było przecież stworzyć bardziej szczegółowe, jeśli ktoś miał taką potrzebę. Mówiło się więc "przyszli do nas goście" lub "mieliśmy gości", albo "pojawił się nieproszony gość", kiedy nie było konieczności podkreślania, że owi goście to np. kobieta i dwóch mężczyzn lub odwrotnie. Tak samo, jak mówiąc, że po podwórku biegały psy, na ogół nie trzeba podkreślać, że były to dwa samce i jedna suczka. Nie obraziłabym się więc dzisiaj, gdyby ktoś powiedział do mnie - Bądź moim gościem!, a nawet nie analizowałabym tego w żaden sposób.
Nie jestem pewna, czy właśnie to podkreślanie na każdym kroku płci przy pomocy feminatywów, nie jest tym, co mnie, od ich stosowania odstręcza. Zwłaszcza, że takie działanie osiąga czasem skutek odwrotny i nierzadko komiczny. To trochę tak, jakbyśmy dążyli do równouprawnienia nawet tam, gdzie nie jest ono potrzebne, a z drugiej strony mieli ciągłą potrzebę zaznaczania, że np. ten konkretny lekarz, czy naukowiec jest kobietą: doktorką? doktorą? naukowczynią?, a może nawet bardziej szczegółowo: chirurżką lub urolożką, a osoba z tytułem profesorskim nie jest, "Uchowaj Boże!" mężczyzną.
Kiedy chodziłam do liceum, do nauczycieli mówiło się "Panie Profesorze" lub "Pani Profesor", a "profesorka" była określeniem uznawanym za gwarowe. Uczniowie (i uczennice) mówili (i mówiły) (do tego nas prowadzi poprawność językowa) tak czasem między sobą, ale nikomu nie przyszłoby do głowy używać tej "profesorki" publicznie i w jej obecności. Wiem, czasy się zmieniają i język również. Mam też świadomość z czego to wynika, ale wydaje mi się, że dobrze jest kiedy takie zmiany w języku zachodzą w sposób naturalny i niewymuszony. Kiedy wynikają z rzeczywistej potrzeby i cała społeczność zaczyna ich używać, bo są po prostu wygodne i nieodzowne. Z nowymi feminatywami, które stworzono (bo to najczęściej nie wynik ewolucji językowej, tylko celowego działania) w ostatnich latach jest inaczej. W pewnym momencie uznano, że tak trzeba, wypada i na wszelki wypadek zaczęto tworzyć i używać (trochę narzucając) żeńskie odpowiedniki głównie dla nazw wykonywanych zawodów i ról społecznych, choć czasem nie brzmią one naturalnie, jak wspomniana chirurżka czy psycholożka. Brzmienie języka, jego melodia wydaje się być w tym momencie całkowicie pomijane i ignorowane. "Pani Doktor" czy "Pani Psycholog" brzmi moim zdaniem nie mniej godnie, a nawet lepiej i dla ucha przyjemniej niż "Doktorka" czy "Psycholożka".
Oczywiście nie chciałabym zdobyć miana pierwszej "hamulcowej" nadchodzących zmian, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie zawsze są to zmiany na lepsze. A przecież samo miano nie sprawi, że osoby je noszące zaczną cieszyć się większym szacunkiem i uznaniem. Adwokatka (co zrobić, mnie kojarzy się z nazwą ciastka: jak "wuzetka"), czy Pani Adwokat jeśli będzie skuteczna, to klienci z pewnością to zauważą i docenią, podobnie ze specjalistkami, socjolożkami, polityczkami i ministrami, a może raczej ministerkami. Zakończenie powinnam napisać, a właściwie wymruczeć malutką czcionką: jeśli miałabym być zupełnie szczera, to więcej przykrości i przejawów dyskryminacji w pracy zawodowej doznałam ze strony kobiet, niż mężczyzn, choć nie pracuję w sfeminizowanym środowisku. Podsumowując, nie jestem przeciwniczką dążenia do równouprawnienia, tam gdzie jest ono rzeczywiście zachwiane, ale powinno się to odbywać z zachowaniem równowagi, bez niepotrzebnego np. językowego faworyzowania i narzucania potrzeby podkreślania przynależności do określonej płci. Niekiedy odbieram to zupełnie opacznie, tak, jakby ktoś powiedział: -Zobaczcie, ona to sama zrobiła - a jest tylko kobietą!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.