Dodany: 03.06.2016 19:33|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Wszystko, co lśni
Catton Eleanor

6 osób poleca ten tekst.

O liczbie 12


Jury Nagrody Bookera jakiś czas temu już wyraziło swoją opinię o powieści Catton. Efekt był mniej więcej taki, że mająca wtenczas 28 lat Nowozelandka została najmłodszą laureatką w historii tego wyróżnienia, a fakt, że "Wszystko, co lśni" (liczące w oryginale 832 strony) jest najobszerniejszą książką wśród nagrodzonych, uważam za niewart wspomnienia. Bo jakie to ma znaczenie? Chyba tylko takie, że niektórzy musieliby wziąć urlop, by przeczytać tę powieść w zadowalającym czasie. Poza tym egzemplarz w przeciętnej damskiej torebce się raczej nie zmieści, więc nici z czytania w poczekalni czegokolwiek i kogokolwiek. Mnie te papierowe kolosy podniecają, taki już mój fetysz (jedyny, o którym nie boję się tutaj pisać), że sparafrazuję popularne powiedzenie każdego fana puszystości: kochanych kartek nigdy za wiele. Polskie wydanie powieści jest lepsze, bo ma sto stron więcej (pycha!) i grzbiet tak imponujący, że tytuł mieści się na nim wszerz, zamiast tradycyjnie wzdłuż. Zwiastuje to oczywiście długi dystans do przemierzenia czytelniczo, może niekoniecznie od razu maraton, ale – powiedzmy – takie 5000 metrów, co w zupełności wystarczy, by na mecie (zakładając, że w ogóle do niej dotrzemy) wypluć płuca i jeszcze kilka innych organów wewnętrznych. No, ale skoro rozgrzewkę mamy już za sobą, to proszę o zajęcie miejsc na linii startowej. Ty, chuda na końcu, nie rozpychaj się, co ty sobie wyobrażasz?

"Dla Charliego Frosta piękno oznaczało mniej więcej tyle samo, ile wytworność. W jego pojęciu kobieta idealna to taka, która pracuje nad sobą, jest biegła w sztuce haftowania, gra na pianinie i suszy w książkach liście. Śpiewa słodko, czyta cicho i waha się, zanim wypowie jakąkolwiek opinię. Jest czarującym i bezcennym bibelotem, a najbardziej na świecie uwielbia być kochaną"[1].

Catton uznała, że jej powieść jest zbyt dobra dla jednego głównego bohatera i stworzyła ich kilkunastu. A co, kto pisarce zabroni rozmachu? Co więcej, wepchnęła ich wszystkich do wspólnego pomieszczenia, gdzie ma się odbyć tajna narada, tak supertajna, że nikomu ani słowa, rozumiecie? Związana ona jest z tajemniczym zniknięciem młodego bogacza, tajemniczą próbą samobójczą okolicznej prostytutki i tajemniczą fortuną odnalezioną w domku pewnego odludka, który przy okazji zalicza równie tajemniczy zgon. I to wszystko w jedną noc! Cóż, przynajmniej mamy pewność, że bohaterów i tajemnic nie zabraknie, ale tymczasem dwunastka mężczyzn zbiera się w palarni podrzędnego hotelu, by wspólnym dochodzeniem rzucić nieco światła na wspomniane wydarzenia. To zaufana grupa osób o różnym statusie społecznym, ale co ciekawe – nie ma wśród nich ani jednej kobiety. I racja, bo kto by im ufał.

Zapomniałbym wspomnieć o miejscu akcji w sensie geograficznym: miasteczko Hokitika w Nowej Zelandii, rok 1866. Ile razy mieliście okazję być w Nowej Zelandii, choćby powieściowej? Pewnie niewiele i taki egzotyczny anturaż uważam za niezaprzeczalną zaletę "Wszystkiego, co lśni". Okolica budzi skojarzenia z tradycyjnym miasteczkiem z czasów Dzikiego Zachodu, gorączki złota i pań w rozkloszowanych sukniach o stelażach tak potężnych i ciężkich, że nie sposób było ich szybko podkasać (wielka szkoda). Hokitika przechodzi właśnie czas intensywnego rozkwitu, a to za sprawą okolic bogatych w cenny kruszec (lecz przy okazji ubogich w kobiety), więc do Nowej Zelandii zjeżdżają poszukiwacze złota z całego świata. A gdzie są pieniądze, są też przemyt, opium, miastowe nierządnice (a jakże!), a nawet tania siła robocza w postaci Chińczyków, dla których utworzono poza granicami Hokitiki swoiste getto. Jakie miasto, takie Chinatown.

"Kurwa w żałobie stanowiła dziwny i trochę zaskakujący widok – niczym dandys duchowny albo wąsate dziecko, pomyślał Pritchard"[2].

Wracając jeszcze na chwilę do tajnego zebrania – w ów deszczowy wieczór do miasta przypływa statkiem młody prawnik Walter Moody, który szukając schronienia na noc, trafia do tego samego hotelu i nieświadomie dołącza do zgromadzenia. Wiecie, jakie to uczucie, gdy na prywatce podchodzicie do grupy osób i w tej samej chwili gorąca dotychczas dyskusja zostaje przerwana, a w zamian nastaje krępująca cisza? Nie wiecie? Może tylko ja tak mam. Nieważne. Rzecz w tym, że Moody przypadkowo przerywa spotkanie, ale po chwilowych niezręcznościach udaje mu się zyskać zaufanie mężczyzn, którzy przyjmują go do swojej grupy i wtajemniczają w wydarzenia fatalnej nocy sprzed dwóch tygodni. Moody w rewanżu ma im coś równie tajemniczego do opowiedzenia. Na wszystkim najbardziej korzysta czytelnik, bo nieśpiesznie snuta opowieść podana z różnych perspektyw intryguje coraz bardziej. Szybko okazuje się, że pozornie obcych sobie mężczyzn łączy wiele, a kolejne wątki zahaczają o miłość, zdradę, morderstwo, porwanie, opiumowe uzależnienia, zaszywanie złota w ubraniach, zemstę, prostytucję, kryminał, mistycyzm, jest nawet brawurowa rozprawa sądowa. Na bogato i nie brakuje chyba niczego.

Catton ma najwyraźniej lekkiego bzika na punkcie astrologii i wykorzystała dosyć niezwykły zabieg. Spróbuję wyjaśnić to jak najzgrabniej. Otóż kolejni bohaterowie są planetarnymi i gwiezdnymi odpowiednikami, a także mają przypisane sobie miejsca, znaki zodiaku oraz naturę oddziaływania między sobą. I ich wzajemne relacje fabularne oparte są na tym, jak w owym dniu wyglądał układ planet, a ich przeznaczenie jest zapisane w konstelacjach gwiazd. Ambitna i nad wyraz głęboka sprawa, dająca powieści niepowtarzalny sznyt i ezoteryczną, nie boję się użyć tego słowa, duszę. Nie mam kompetencji, by weryfikować, na ile układ ciał niebieskich rzeczywiście wiernie determinuje stosunki między bohaterami, ale też nie czuję takiej potrzeby. Ufam autorce, że się postarała i niepotrzebną złośliwością byłoby wytykanie jej jakichkolwiek potknięć. By nakreślić, jak duże znaczenie dla fabuły ma astrologia, ujawnię jedynie, że kluczowe wydarzenia mają miejsce w trakcie niezwykle rzadkiego zjawiska – miesiąca bez pełni Księżyca. Kolejny taki dopiero w 2066 roku.

"– No to posłuchaj – powiedziała Lydia Wells. – W przyszłym miesiącu nie będzie widać księżyca.
– Ojej! – powiedział Gascoigne.
– To znaczy chodzi mi o to, że luty to krótki miesiąc, będziemy mieli zatem jedną pełnię tuz przed pierwszym, a potem zaraz po dwudziestym ósmym... A zatem w lutym nie będzie pełni Księżyca"[3].

"Wszystko, co lśni" pomimo niewątpliwego uroku nie jest lekturą łatwą, zwłaszcza na początku. Siła powieści zasadza się na przedłużających się dialogach, skrupulatnie prowadzonej narracji i bogatych portretach postaci. W Hokitice regularnie pada deszcz, a jeśli nie siecze akurat ulewa, możemy być pewni, że wychodząc na zewnątrz należy spodziewać się przynajmniej wyczuwalnej mżawki. Autorka nie szczędzi nam szerokich opisów pomieszczeń, ludzi ich wypełniających, którzy zajęci są swoimi sprawami, rozmów prowadzonych w nastroju po trosze wiktoriańskiej powieści, po trosze dostojewszczyzny. Sama intryga rozkręca się wyjątkowo wolno, narracja nabiera nieco żwawszego tempa dopiero jakby w połowie książki, ale może to jedynie moje subiektywne odczucia?

Z tego też powodu podczas lektury początkowo czuje się wyraźne tarcie, opór, ale to nie zniechęca, przynajmniej nie powinno. Im dalej w tajemnicę, tym jakby smarowanie lepsze, intensywniejsze i od pewnej chwili już w zasadzie ślizgamy się po kartkach w zapomnieniu i pełnym zaangażowaniu. Coraz krótsze rozdziały, przyśpieszające, a pod koniec przechodzące w iście szaleńcze tempo, stopniowo nas pochłaniają. Powieść z każdą chwilą coraz bardziej odsłania swoją misterną konstrukcję i łatwo sobie wyobrazić, ile pracy kosztowała pisarkę. Aż chce się zarywać noce na czytaniu, by rano wyrzucać to sobie i autorce. Nie spodziewaj się jednak wyjaśnienia wszystkich wątków i zdarzeń: Catton pozostawia miejsce domysłom, mistycznemu urokowi i nie eliminuje tajemnicy całkowicie.

"Wszystko, co lśni" nie próbuje ani szokować, ani imponować nieprawdopodobnymi zbiegami okoliczności czy sensacyjnymi zdarzeniami. Nie błyszczy, nie oślepia, tylko właśnie lśni subtelnym połyskiem w ciemności. Lśni wrażliwością swojej duszy, rzadko spotykanym otoczeniem, udanymi bohaterami i powoli, ale zauważalnie rozpędzającą się opowieścią. Czuję, że palcołomnym wyzwaniem byłaby próba oddania i sprecyzowania jej uroku i że wymykałby mi się on stale z rąk, niezależnie od tego, ile dziesiątek zdań bym zaprzągł do pomocy. Prawdziwy samorodek wśród książek, a zarazem najlepsza nowozelandzka powieść, jaką czytałem. No dobra, jedyna nowozelandzka powieść, jaką czytałem, ale to wcale nie umniejsza jej wartości.


---
[1] Eleanor Catton, "Wszystko, co lśni", przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 2014, str. 212.
[2] Tamże, str. 184.
[3] Tamże, str. 355.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2861
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: sowa 03.06.2016 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Jury Nagrody Bookera jaki... | zsiaduemleko
No i do schooowka... Migałam się była przed tą powieścią czas długi, ale chyba jednak trzeba będzie choć spróbować...
Użytkownik: zsiaduemleko 03.06.2016 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: No i do schooowka... Miga... | sowa
Ja tam zawsze jestem zdania, że warto samemu sprawdzić tego rodzaju powieści (w sensie: nagrodzone i okrzyknięte dziełami), zakładając, że gatunek i tematyka trafia w nasze gusta. Ja połknąłem ją z przyjemnością, ale moja siostra (która w życiu przeczytała prawdopodobnie więcej książek ode mnie) boleśnie się od niej odbiła. Dlatego wzbraniam się przed polecaniem powieści Catton, bo to zbyt kruchy lód do skakania po nim. Ale zachęcić Sowę to już mój mały sukces! ;)
Użytkownik: sowa 03.06.2016 22:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tam zawsze jestem zdan... | zsiaduemleko
Sposób, w jaki Ci się spodobała, zachęca do sprawdzenia, czy mnie też się spodoba. Jeśli się odbiję, trudno, pretensji na pewno zgłaszać nie będę :-))).
Użytkownik: adas 03.06.2016 22:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Jury Nagrody Bookera jaki... | zsiaduemleko
No więc przykro mi bardzo, ale to jest jednak efektowna wydmuszka.

Ale nie wiem, po co piszę to już pod drugą recenzją tej książki.
Użytkownik: sowa 06.06.2016 15:43 napisał(a):
Odpowiedź na: No więc przykro mi bardzo... | adas
Żebyś nie musiał sobie wyrzucać, że nie ostrzegałeś? :-)
Użytkownik: adas 06.06.2016 16:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Żebyś nie musiał sobie wy... | sowa
Ładnie sformułowane:)

Bardziej mi chodzi o coś innego - dlaczego akurat tę książkę pamiętam lepiej i wywołuje we mnie mocniejsze emocje, niż powieści, które nie tylko oceniłem wyżej (bo to nie zawsze ma znaczenie;), ale i naprawdę mi się bardzo podobały...
Użytkownik: sowa 06.06.2016 22:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ładnie sformułowane:) ... | adas
Rzeczywiście ciekawa kwestia; bez dodatkowego komentarza nie domyśliłabym się za nic, że o to właśnie Ci chodziło. Czasem dobrze zadać pytanie :-).
I może z jakiegoś powodu sam siebie chcesz utwierdzić w przekonaniu, że to wydmuszka?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: