Wszechogarniający absurd
"Smutne zapatrywanie. Z kłamstwa robi się istotę porządku świata". To znamienne słowa K., bohatera "Procesu".
Czytając tę powieść Kafki, ma się wrażenie zapadania w bagno - z wszystkimi tego konsekwencjami: uczucia duszności, panicznego strachu, rozpaczliwego szamotania się, by wynurzyć głowę ponad zatęchłą breję i zaczerpnąć powietrza. W końcu kiełkuje w głowie czytelnika przekonanie, że jeśli nie zamknie tej książki to przerażająca rzeczywistość Józefa K. stanie się jego. Jednakże czyta dalej w nadziei na jakieś logiczne wyjaśnienie tego obłędu. Jest w tym przekonanie, że absurd nie może być wszechogarniający.
Jednak może. Jest.
W tej historii nic nie jest takie, jakim być powinno. Oskarżenie, o którym nic nie wiadomo; sąd, który nie jest sądem; sam proces, którego nie ma, a który odbywa się według niepojętych reguł. Absurd wydostaje się z sal sądowych, które - jakże inaczej - nie są nimi, a strychami ze schnącą bielizną, i zaraża sobą ludzi, zmuszając ich do paranoicznych zachowań.
Kafka nie opisuje świata opanowanego przez biurokratyczną machinę. On opisuje ludzi przez nią połkniętych i przerobionych na swoją modłę, a gdy przypomnę sobie dawną swoją lekturę jego listów do Felicji, dochodzę do wniosku, że opisuje swoje koszmary - skutki nieprzystosowania do świata.
Ze względu na warsztatowe umiejętności autora, książkę oceniłem na czwórkę, ale nigdy nie przeczytam jej po raz drugi. Zbyt przytłacza mnie sugestywnie opisany w niej świat.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.