Dodany: 13.06.2015 19:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

5 osób poleca ten tekst.

Czepliwy czytelnik na szczęście unika zgonu, choć natrafił na kompletny bajzel


Ach, jak już dawno czepliwy czytelnik [cz.cz.] nie miał okazji się ujawnić! A to trafiał na książki świetne czy przynajmniej dobre, a to na przeciętne, które co prawda nie zachwycają jakoś specjalnie, ale też trudno się do nich w sposób konkretny doczepić, w ostateczności na takie, które mimo braku ewidentnych wad po prostu mu nie podeszły - i już sobie myślał, że chyba mu nieużywany zmysł czepliwości zaniknie. Kolejna książka, która mu wpadła mu w ręce, absolutnie nie zapowiadała się na taką, przy której ów zmysł mógłby dojść do głosu, świecąc w oczy średnią oceną wyższą, niż na przykład Opowieści o pilocie Pirxie (Lem Stanisław) czy Świat Rocannona (Le Guin Ursula K. (Le Guin Ursula Kroeber)). A ponieważ cz.cz. od dłuższego czasu nie czytał żadnej katastroficznej SF z elementami thrillera, tym bardziej autorstwa rodzimego pisarza, z zapamiętaniem oddał się lekturze, nie zrażając się okładkową ilustracją z realistycznym wyobrażeniem krwi ściekającej na litery tytułu (no bo przecież powiedziane jest: “nie oceniaj książki po szacie graficznej”!).

I już w pierwszym rozdziale, zwanym szumnie “księgą”, natrafił na pierwszy sygnał ostrzegawczy. Był nim następujący dialog pomiędzy szefem a jego, nazwijmy to, człowiekiem do zadań specjalnych. Szef, Jeff Goldblum, kilka stron wcześniej przedstawiony przez konkurencję jako “pewien Żydek”[14], jest prezesem przedsiębiorstwa specjalizującego się w produkcji GMO. Właśnie dowiedział się, że jego jedyny syn jest w rękach porywaczy, którzy żądają jako okupu całej jego firmy.
“(…) Jest, k.... [wykropkowanie jest dziełem cz.cz., nie autorki], kłopot! – podniósł głos. Zdarzało się to bardzo rzadko, podobnie jak przekleństwa. (…)
- Szefie, co jest? (…)
- Jeden debil z drugim kretynem umyślili sobie, że przejmą firmę. (…) Palanty mają Zacharego. (…)
- O, k....! – dla Lewiego wszystko stało się w jednej chwili jasne. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. – K.... mać! – powtórzył i sam usiadł.
- Dokładnie, k.... mać – zgodził się Jeff. – Na szczęście to nie są zawodowcy – pocieszył”[20].

W rzeczy samej przeciwnicy teoretycznie zawodowcami nie są, przynajmniej nie w tym sensie, w jakim się to słowo na ogół rozumie, co nie znaczy, że nie okazują się skuteczni. Goldblum wraz z całą rodziną, bliższą i dalszą, znika ze sceny, oni zaś zaczynają rozkręcać swoje szalone przedsięwzięcie. Rzecz jasna, cz.cz. nie zamierza tu streszczać całej akcji, jedynie krótko wyjaśnić, “co jest?”. Jest otóż niedaleka przyszłość: akcja toczy się pomiędzy rokiem 2017 (dokładnie rzecz biorąc, zaczyna się jakiś rok wcześniej, lecz ta data wymieniona jest w tekście jako pierwsza: “budynek powstał w rekordowo krótkim czasie, dosłownie w ciągu niecałego dwutysięcznego siedemnastego roku”[37]; swoją drogą, taki zapis złożonych liczebników porządkowych stosowany jest w tekście z godną podziwu konsekwencją) a 2088. Pomiędzy producentami genetycznie modyfikowanej żywności a zwolennikami tradycyjnego rolnictwa rozpoczynają się ostre zmagania, do których włącza się i kościół (wpierw katolicki, potem zjednoczony) – kto będzie miał rynek spożywczy, ten będzie miał rząd dusz, a od tego zależy, czy dusze zatroszczą się o coś więcej niż ciało i ile dadzą na tacę… W tej grze można zapomnieć o etyce biznesu, ba, o jakiejkolwiek etyce; kartą przetargową może być wszystko. A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, zwycięzcy zechcą zawłaszczyć więcej. Manipulacje genetyczne wkroczą także w obszar medycyny, a efekty tego będą przerażające…

O niebezpieczeństwach podobnych poczynań pisał już na początku swej kariery pisarskiej H.G.Wells (“Wyspa doktora Moreau”), choć nie znał wówczas nawet pojęcia genu, nie mówiąc o DNA. I niezależnie od tego, w jakich kierunkach pójdzie rozwój nauki, zawsze będzie to wdzięczny temat dla pisarzy, zwłaszcza takich, którzy lubią w swych utworach zawierać ważne przesłania. I gdyby na przesłaniu miało się skończyć, Jeden Bóg (Mlek Katarzyna) wypadłby w oczach cz. cz. całkiem nieźle (choć cz. cz. osobiście nie wierzy w możliwość zaistnienia “ostrych mutacji organizmu”[153] pod wpływem jakichkolwiek czynników). Jednakowoż wartościowa treść ma to do siebie, że musi być jeszcze w miarę strawnie przyrządzona, inaczej smakuje jak zleżały łosoś w majonezie ukręconym ze zjełczałej oliwy i chłodniczych jaj; cóż z tego, że nadal jest tam odżywcze białko i tłuszcz o korzystnym składzie, skoro przełknąć tego nie sposób?! Niestety, autorkę tym razem zupełnie zawiódł instynkt, pozwalając jej popełnić tyle literackich grzechów, że starczyłoby na zepsucie więcej niż jednego dzieła.
Żeby nie być gołosłownym, cz.cz. od razu przechodzi do wypunktowania wszystkiego, do czego przyczepić się należy.

1. Błędy gramatyczne.
Niewłaściwa odmiana nie tylko wspomnianych już liczebników, ale także nazwy firmy Genesis (“w Genesisie”, “do Genesisu” – a jest to rzeczownik łaciński rodzaju żeńskiego, którego należałoby po polsku nie odmieniać) i imienia Alexia (które odmienia się tak jak Sylwia – Alexią, Alexii – a nie “Alexi”). Niepoprawne użycie zaimka (“– Mi wiadomo – odparł”[69]). Ignorowanie rodzaju gramatycznego (“sięgnął po pierwszą małżę”[128], “drobna, zasuszona naukowiec”[143], “niewielkim wypustkiem skórnym” [279], “potomkowie klonów plądrowały sklep” [288]). Niestety korektorka najwyraźniej ograniczyła się tylko do tropienia literówek (choć też nie wszystkich), być może wychodząc z założenia, że pisarza poprawiać nie należy.

2. Niepoprawne związki frazeologiczne lub wyrazy w inny sposób kłócące się z kontekstem.
“- Hej! – zaprotestował”[69]; “(...) odpaliła papierosa”[160] (ODpalić można np. od zapalonego papierosa innego palacza, inaczej się po prostu ZApala); “hałdy zgniłych kartonów, butelek, szmat” [162] (za doprowadzenie do zgnicia szkła chyba przyznano by Nobla z chemii!); “szlochał kolejne rewelacje”[295]; “wiatry i deszcz zmogły erodujące budynki, zwalając je w końcu z nóg” [290];

3. Konstrukcje formalnie poprawne, ale z racji zignorowania podmiotu domyślnego sprawiające dość zabawne wrażenie.
“- Oddaj to! – wycedził do ucha Belga, zaciskając dłoń. Musiało go boleć, ale tylko się uśmiechnął”[69]
“Satia zatrzymała go [mikser] i zaczęła przekładać masę do wysmarowanej masłem i posypanej tartą bułką formy. Pachniała nawet ładnie, ponieważ wszystkie użyte do jej naszykowania produkty pochodziły ze specjalnych źródeł Genesisu”[268].
“Dachy porastały kępy brzóz. Chodniki wysadziły połacie perzu”[290].

4. Nadużywanie słów-wytrychów (“po prostu”, “naprawdę”, “dosłownie”, “kompletnie/ całkowicie”, “wszystko/wszyscy”, “niemal”) i przymiotników, które rozdmuchują opis, nic przy tym nie mówiąc czytelnikowi.
“Zespawane ze stalowych półfabrykatów lśniące litery o nowoczesnym kroju (...) Gdzieniegdzie dekoracja fasady urywała się nagle, aby przeskoczyć na sąsiednią ścianę, umieszczoną pod kompletnie nieprzewidywalnym kątem. (...) Całość wyglądała niesamowicie naturalnie, jakby właśnie wyrosła z ziemi po wiekowym dojrzewaniu do perfekcyjnej formy”[37]

5. Zwyczajne niezręczności i nieporadności, wskutek których miejscami ma się wrażenie, że czyta się dzieło trójkowego gimnazjalisty.
“Na boki, z odgłosem upuszczanego kawałka mięsa, prysnęły kości i biaława tkanka mózgowa. (…) Pozostali laboranci zaczęli krzyczeć. Krzyknął też Johnny”[69];
“Syncelana … miała przepiękną barwę i gładką powierzchnię, na której powoli, niczym krew, rozpływała się kapiąca z Andreasa woda”[186];
“– Obyś skonał, sadysto! – wycedził [Miran], próbując cały czas uciec”[187-188];
“Tenisista tak się wystraszył, że mało nie wyskoczył ze skóry”[193];
“Nie odbyłoby się ono [spotkanie], gdyby u władzy w Kościele Katolickim pozostał Sergiusz. Ale nie pozostał, bo zmarł”[198];
“Smart bardzo się wtedy zdenerwował. Połamał wszystkie krzesła w gabinecie, wytłukł szkło, zdemolował bibliotekę, odtwarzacz mediów, kilka komputerów, a nawet wywrócił stół”[207];
“Wiedziała, że pomarańczowy zestaw w postaci drukowanej w peonie sukienki za pół łydki z małą narzutką jest nieco staromodny (…). Był to czarny stanik, jakiego nigdy nie miała (…), spod którego prześwitywały piersi. Dół kompletu stanowiły koronkowe majtki” [259];
“Mikser buczał i buczał, sugerując, że mielone w nim mięso ma dość” [268];
“Kiedy Witek miał trzy lata, w kółko nabijał sobie guzy. (…) Spadał z wersalki, potykał się o frędzle dywany, czołgał pod ławą – zabawa w wojnę. Wywalał na wrotkach (…) I miał siniaki na udach, ramionach, plecach, a nawet kilka na brzuchu, na którym nabić je raczej nie sposób. Przyjmowały różne kolory, od żółtego, przez zielony, brązowy i różowy, do sinego, i wyglądały, jakby ktoś Witka wycałował gdzie popadnie”[271];
“Szalejący na tej wysokości wiatr powodował szum w uszach. Wpadł do gabinetu i zagwizdał pod meblami, potem próbował wepchnąć ją do środka” [288];
“Był spanikowany, podobnie jak cała Eurazja (…)”[294]

6. Ubogi i przeraźliwie wulgarny język, jakim posługują się praktycznie wszystkie postacie, od szefa koncernu do kierowcy, od lekarza do najemnego zbira.
“– Co to, do k.... nędzy, jest Genesis? – wycedził przez zaciśnięte na cygarze zęby najbogatszy obywatel Węgier Will Smart. (…) “Palanty… Powinni być przerażeni, banda debili” [53];
“– Nic mnie tak nie wp....ala, jak gadanie bez sensu, kiedy jestem wk....ony! K.... mać!” [82];
“– Boże, on ją… W odbyt… Wyłącz to, k.... mać, ja p.....lę, jak ona krzyczy! – wrzasnął na Andreasa Miran i zwymiotował na podłogę” [90];
“(…) Niedoczekanie twoje, debilu! – zaklął po węgiersku (…)[95];
“–Nie, nie, ja po prostu z wami nie mogę! – krzyknął prezydent Komitetu Genetycznego. (…) K...., k...., k.... mać!” [166]
“–K... mać – wycedził papież”[177];
“– Odpowiadaj, k...o! – syknął Andreas. (…) – Ty suko bura, ty zdziro, co mi podałeś? (...)
– Sp....alaj – odparł Miran (…)
– Co mi podałeś? Co? Wyp.....lę cię w d....o, to powiesz! (…)”[187-188];
“– P.....lić ich, p.....lić! – powiedziała Miranowi. (…) I ch.., nie jestem Panem Bogiem, aby wszystko wiedzieć”[231]
“– A ty, c..o, wyjaśnisz mi, co ci odj...ło? – zamachnął się i z całej siły uderzył Dolailę w twarz” [251]

7. Równie wulgarne i przy tym tandetne sceny erotyczne, hetero i homo do wyboru. [Użytkownicy poniżej 18 roku życia proszeni są o nieodkrywanie zapaplowanych fragmentów!]
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

8. Niekonsekwencje i przekłamania fabularne
- Mirosław i Sylwia zmieniają (acz chyba nieurzędowo) imiona na takie, które – w domyśle – nie sugerują polskiego pochodzenia i są łatwiejsze do wymówienia przez przedstawicieli innych nacji. Skrócenie Mirosława na Mirana można zrozumieć (choć gdyby rzeczywiście chodziło mu o pełne zeuropeizowanie się, powinien przede wszystkim coś zrobić z nazwiskiem Zieliński – o tym jednak brak wzmianki), ale czemu Sylwia, która w większości języków europejskich ma taką samą wymowę, tylko pisze się przez “v”, zamienia się w dziwaczną Satię?
- zupełnie normalni ludzie – jak Miran, genetyk i Krzysztof, lekarz, którego autorka przedstawia następująco: “jego celem było ratowanie ludzkiego życia. Był na tym tak skoncentrowany, że koledzy złośliwie nazwali go Flinsem. Takie imię nosiło czczone przez Łużyczan i Wenedów słowiańskie bóstwo mające moc wskrzeszania umarłych. Najpierw przezywali go Kristem, od Chrystusa, ale wywiązała się z tego powodu spora awantura i został Flins – dla reszty studentów obraźliwy, ale dla Krzyśka idealny”[145] – dostawszy się pod skrzydła “Genesisu”, zmieniają się w bezwzględnych zimnokrwistych bandziorów, zdolnych bez zmrużenia oka własnoręcznie zamordować nawet bliską osobę;
- duchowni przedstawieni są jako pazerni na władzę i pieniądze; to się zdarza i to wcale nierzadko, ale w żadnym kościele najwyższych stanowisk nie piastują tak prymitywne typy, których zachowanie pasuje raczej do podrzędnego szynku, niż do watykańskich komnat:
“–Co? – krzyknął papież. – Zabiję cię, zabiję, to twoja wina! (…) Uduszę cię jak psa, dostaniesz, na co zasłużyłeś! – wysyczał papież. Zacisnął palce jeszcze mocniej, ale w tym momencie interweniował arcybiskup z Rzymu.
– Przestań! – krzyknął, podszedł do walczących i mocno ścisnął papieża, wciskając kciuk w dół pod obojczykiem. (…)
– Okej – zgodził się w końcu Sergiusz [tzn. papież]. Wstał i poprawił ubranie. – Nie zabiję parcha!”[174]
- od pierwszych stron powieści trup ściele się gęsto – wspomniany na wstępie Goldblum dostaje w paczce rozkawałkowane ciało syna, wkrótce potem szef koncernu zabija z rewolweru sześcioro pracowników (a “to nie byli jacyś tam byle asystenci!”[71]), dalej zbrodnie popełniane są w sposób jeszcze bardziej drastyczny – jednak nie ma ani jednej wzmianki o poszukiwaniu ofiar przez ich krewnych czy o śledztwie prowadzonym przez policję.

9. Okrutnie czytankowa narracja, z wykładaniem czytelnikom rzeczy oczywistych (“Był to mega mall. Mall, czyli sklep, mega, czyli duży” [137]).

10. I przy tym wszystkim można już nawet nie zwrócić uwagi na fakt, że autorka raczej nie dysponuje wiedzą pozwalającą zagłębiać się w tematykę biologiczno-medyczną.
Oto objawy komplikacji po przeszczepie wątroby:
“Kopała nogami. Oddawała mocz. Bywało, że miała biegunkę o barwie śliwki [węgierki? renklody? mirabelki? – przyp.cz.cz.]. Edytę ten kolor bardzo niepokoił, wskazywał na krwotok lub infekcję”[155].
A to późne skutki manipulacji genetycznych:
“Niestety zdarzyły się przypadki, w których na świat przyszły dzieci. Wyglądały dziwnie. Nie, żeby przypominały świnie. Były jakby rozdeptane – tak to widział Miran. (…)
- W środku jest kompletny bajzel – diagnozowali patolodzy Genesisu, którym udawało się czasem przejąć martwe niemowlęta. – Kompletny bajzel, nic dziwnego, że nastąpił zgon”[168];
“[wirus] rozmnożył się, uległ mutacji i spowodował atak niedającego się opanować nowotworu szyjki macicy. Rak zabił ją niemal na miejscu”[249]
albo działania niezidentyfikowanych substancji chemicznych:
“Wystarczyłoby wsypać ją do napoju – zadziałałaby w ciągu godziny, nie powodując żadnych większych obrażeń. Ktoś, kto by ją wypił, umarłby z powodu zawału serca”[185]
Czasem po objawach nie da się rozpoznać choroby:
“Pod powiekami latały jasne, przypominające pierwotniaki plamy. Miał wrażenie, że żołądek przemieszcza się po całej jamie brzusznej. I do tego to dziwne drętwienie rąk i nóg, jakaś słabość, której wcześniej nie odczuwał. Miała chyba związek z zapaleniem płuc, które przeszedł zimą”[190],
ale znane jest na nią lekarstwo:
“- (…) Wymień płuca, będzie z głowy”[191]

Na szczęście nie każdy kompletny bajzel powoduje zgon, cz.cz. przeżył więc lekturę, nie doznając żadnych większych obrażeń, ale obawia się, że sporo wody w Wiśle upłynie, nim zachce mu się sięgnąć po kolejną powieść z przesłaniem. A teraz pójdzie sobie poczytać na odtrutkę coś bez przesłania, za to napisanego ładną i poprawną polszczyzną...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1946
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Pok 14.06.2015 11:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jak już dawno czepli... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie chciałbym się znaleźć w skórze autorki czytającej tę czytatkę ;)
Użytkownik: Czajka 14.06.2015 12:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chciałbym się znaleźć... | Pok
Ja zdecydowanie nie chciałabym się znaleźć w skórze czytelnika czytającego tę książkę.
Nawiasem mówiąc, o mało co Dot nie musiałaby zmienić tytułu swojego czytatnika na "Nie żyję, bo czytałam". Albo "Nie czytam, więc żyję" :D
Użytkownik: Marylek 14.06.2015 12:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jak już dawno czepli... | dot59Opiekun BiblioNETki
"czemu Sylwia, która w większości języków europejskich ma taką samą wymowę, tylko pisze się przez “v”, zamienia się w dziwaczną Satię?"

No, tu już Czepliwy Czytelnik czepił się na siłę. Odpowiedź: Bo tak jej się podobało. Co komu do tego, na jakie zmieniam imię, jeśli już je zmieniam?

Dużo jest racji w tym czepianiu się. Część błędów powinna była wyłapać korekta i redaktorzy. Źle świadczą o wydawnictwie, choć nie wiem, czy książka nie była wydana własnym sumptem (NWA, jak pisał Eco w "Wahadle Foucaulta").

Co do przesłania natomiast - jest niestety bardzo aktualne. I tym przesłaniem książka się jednak broni. Wszak ładną, poprawną polszczyzną też można napisać gniota, czyż nie? ;)
Użytkownik: Czajka 14.06.2015 12:54 napisał(a):
Odpowiedź na: "czemu Sylwia, która w wi... | Marylek
Ma rację, ma rację, gdyby miała na imię Przemysława albo Mścibora, albo Bożydara to mogłaby sobie zmieniać. A Sylwia nie myśli, nie myśli. ;))
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.06.2015 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: "czemu Sylwia, która w wi... | Marylek
No, dobra, niech będzie, "Satię" mogę darować, ale reszty się nie da! Nie oceniam przy tym autorki, tylko książkę w sensie fizycznym, która jest efektem współpracy pisarza i zespołu redakcyjnego; jeśli nawet sam pisarz płaci za wydanie książki, to czy za te pieniądze ów zespół nie mógłby się postarać o doprowadzenie jej do postaci czytalnej?
A to, że gnioty fabularne napisane bez jednej skazy językowej też się zdarzają, to osobna sprawa :-).
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 26.06.2015 19:18 napisał(a):
Odpowiedź na: No, dobra, niech będzie, ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Może autorka jest fanką Saetii?: https://www.youtube.com/watch?v=gto_IYvlYLA
;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: