Od czego by tu zacząć?
Najlepiej od początku... Tylko gdzie on jest i gdzie go szukać?
Czy zaczyna się w przeszłości, ileś tam lat temu, czy raczej teraz, w tej oto chwili?
Właściwie trudno powiedzieć gdzie i w którym miejscu doszukiwać się go... Teraz po latach odgrzebywać pierwotne źródło mojej pasji, to dla mnie nawet trudne i chyba zbyt nudne dla tych, którzy wezmą się za czytanie tego oto tekstu...
Pasję czytelniczą miałam... od zawsze, czyli odkąd zaczęłam samodzielnie składać literki.
Początkowo lubiłam książeczki z dużą ilością obrazków, najlepiej kolorowych i z małą ilością tekstu. Obrazki im pogodniejsze, weselsze, tym częściej były przeze mnie oglądane i lubiane. A te szare, bure, ponure, albo robione ku przestrodze to już raczej nie zachęcały mnie. - {Czy wiecie, że: bajki dla dzieci z lat dawnych czasami były dosyć brutalne i w tekście i w rysunkach? Czy wiecie też, że pierwszą książeczką dla dzieci wydaną w Polsce było: " Wiązanie Helenki"? I była to książka - poradnik napisana z myślą o dorosłych? Z czasem ten oto poradnik przerobiono na książkę dla dzieci. Książka ta zawierała zbiór kar i przestróg dla małych ludzi, stosowanych przez rodziców i opowiadała co grozi dzieciom za dopuszczenie się takiego a takiego czynu. Czy to nie straszne karmić dzieci taką oto lekturą? Ale w XVIII i może jeszcze na początku XIX wieku, taka oto książka miała wielkie wzięcie i była chętnie milusińskim kupowana, właśnie ku przestrodze.)
- No więc szare, bure i ponure, teksty pisane ku przestrodze, omijałam skrzętnie i raczej rzadko je przeglądałam. Pamiętam, że była jedna bajka, której bałam się okropnie. Miałam ją na własność w domu i raczej wciskałam ją w najdalszy kąt w pokoju, żeby tylko jak najrzadziej na nią patrzeć. Była to książeczka napisana dla dzieci nieco starszych, bo już z dosyć dużą ilością tekstu, ale z obrazkami tak okropnymi, że bardzo pobudzały moją dziecięcą fantazję. Do dzisiaj pamiętam, że bajeczka dotyczyła Mistrza Twardowskiego i diabła, który tego mistrza prześladował. Sam tekst może nie miał w sobie niczego nadzwyczajnego i właściwie opierał się na legendach, czy też podaniach, które wśród gawiedzi krążyły od zawsze, ale obrazki do tego tekstu były tak fatalnie wykonane, że mam je w głowie do dzisiaj. A więc prawdą jest stwierdzenie, że to co w dzieciństwie bardzo nam się podoba, albo bardzo nam się nie podoba, zostaje przez umysł zarejestrowane jako silny bodziec i przez długi czas w naszej psychice oddziałuje. Tak było też i ze mną.
Kraszewski, Józef Ignacy (1812-1887).
Tytuł: Mistrz Twardowski.
Wydano Warszawa : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1987. (A może było to raczej wcześniejsze wydanie z 1986?)
Wiem, że ta bajka zrobiła na mnie wówczas ogromne wrażenie - a ilustracje diabłów, a właściwie jednego diabła z okładki, który w kontuszu i w kozakach z szablą w dłoni, straszył dzieci już na dzień dobry - śniła mi się po nocach.
Inną bajką, która wywoływała u mnie dreszcze i pobudzała moją wyobraźnię była: "Jak myszy zjadły Popiela".
Do dzisiaj pamiętam dwie ilustracje z tamtej książeczki: ilustrację uczty, gdzie Popiel truje swoich gości podając im puchary z winem; i drugi obrazek: jak to myszy za karę zjadają okrutnego Popiela. Ilustracja ta przedstawiała malutkie polne myszki, które w spichlerzu się najadały, brodząc wśród słomy, a Popiel i jego rodzina próbowali przed tymi myszami uciec. Niby obrazek nie bardzo straszny, ale ja z moją bujną dziecięcą wyobraźnią, próbowałam sobie wyobrazić, że te myszy to takie potwory, które w nocy rosną i rosną, i rosną ... i w końcu są tak zmutowane, że potrafią człowieka połknąć w całości. (Tak jak wąż z Małego Księcia, połykający słonia w całości - coś w tym stylu...) No i z tego powodu miałam niekiedy nocne koszmary.
Potem jak już dobrze czytać umiałam, to ilustracje w obu książkach przestały mnie przerażać, ale mimo wszystko wydawały mi się tak okropne, że aż śmieszne. A jak już dorosłam i po latach sięgnęłam po te bajeczki na nowo, to stwierdziłam, "ot i czego się tu było bać... Widocznie ilustrator był takim beztalenciem, że porządnie rysować nie umiał". Tylko nasuwa się pytanie, po co go w ogóle zatrudniono?
Czyżby wtedy na rynku wydawniczym był taki deficyt ilustratorów, że przyjmowano do pracy każdego kto się nawinął? A może taka była po prostu moda na brzydotę i moralizatorstwo? Teraz już tego nie będę dochodziła.
Powiem tylko jedno. To nie te książeczki ukształtowały mój gust czytelniczy i to nie one spowodowały, że w chwili obecnej jestem na takim, a nie innym poziomie czytelniczym, i normalnie końmi nie można mnie od książek odgonić. Ale właśnie tamte, brzydactwa sprzed lat, pamiętam bardzo dobrze i to one wryły mi się w pamięć na tyle, że chciałam od nich zacząć moją poczytałkę ;-) i przedstawić je jako anty-lekturę dla małych dzieci.
Ludzie... nie dawajcie do czytania brzydactw swoim pociechom. Niech one mają normalne dzieciństwo i niech rosną w otoczeniu dobrych bajek. Na rzeczy brutalne i złe w każdej chwili przyjdzie pora. A rzeczy ładne, słodkie, kolorowe i dobre, to atut dzieciństwa, rodzinnego ciepłego domu i bezpieczeństwa, które z czasem niestety bezpowrotnie się traci... Niech nasi milusińscy mają normalne dzieciństwo ( Ja też je miałam wbrew pozorom), bo potem będą miały co wspominać, a rzeczy złe, brzydkie i smutne i tak ich dopadną, a proza życia też da się im we znaki... ale niech to będzie później, a nie zbyt wcześnie...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.