Dodany: 10.07.2014 22:33|Autor: misiak297

Dżuma homoseksualistów nadeszła


[w tekście odwołuję się do szczegółów fabuły i zakończenia powieści]


W pierwszym tomie trylogii „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” Jonas Gardell zostawił, zdawałoby się, swoich bohaterów – Benjamina i Rasmusa – na progu szczęścia. Jest Boże Narodzenie 1982 roku, dwaj młodzi mężczyźni wędrują ulicami Sztokholmu. Są przepełnieni miłością, zdumieni odkryciem samych siebie jakby na nowo i upajającym poczuciem wolności. Nie myślą o nieuniknionych dramatach, jakie musi przynieść im życie. Bo musi – są przecież homoseksualistami. Za to płaci się wysoką cenę nawet dziś, a co dopiero wtedy – w Szwecji lat 80.

Właściwa akcja „Choroby” rozpoczyna się w parę lat po tamtej magicznej nocy. Jednak Jonas Gardell każe czytelnikom krążyć nad tą opowieścią na podobieństwo satelitów. Przenikają się różne perspektywy czasowe, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Radość zestawiona jest z bólem, miłość ze śmiercią, dzieciństwo z dorosłością. Czytelnik zagłębia się w tę historię i dopasowuje kolejne elementy układanki, aby stworzyć prawdziwie przygnębiający obraz.

Oto widzimy kobietę, która w imię swojej wiary musiała wyrzec się syna-homoseksualisty. Britcie zawalił się cały świat, teraz wszystko wydaje się jej ponure, szare i nie do zniesienia. Dostaje kolejny list, którego nie może otworzyć. Dobrze zna charakter pisma Benjamina. Drży jej ręka, gdy pisze lakoniczną odpowiedź. Nie może poradzić sobie z tą miłością. Jest jednak silna, opanowuje wzbierające uczucia, odpycha od siebie wspomnienia. Tym razem jej się udaje.

Oto widzimy Benjamina i Rasmusa, jak wprowadzają się do pierwszego wspólnego mieszkania. Tańczą dookoła pokoju, niezgrabnie, bez muzyki. Benjamin płacze, myśląc o tym, że musi okłamywać swoich bliskich, zaprzeczać wszystkiemu, co jest mu bliskie. Potem odpręża się w ramionach ukochanego mężczyzny „i wie, że dla tych ramion zostawi wszystko, po co dotąd żył i w co wierzył”[1]. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że ten związek nie będzie sielankowy, a on sam zostanie poddany niejednej ciężkiej próbie. Pewnego dnia będzie szeptał, mając nadzieję, że Bóg go usłyszy i uratuje: „– Ja tonę, Jehowo”[2].

Oto widzimy Reiniego, który w „Miłości” był zaledwie postacią epizodyczną. Teraz dogorywa na oddziale chorób zakaźnych i analizuje swoje życie. Przede wszystkim myśli o ukochanej matce, która zdecydowała się wyjść za mąż, bo nie miała już siły być sama. To stało się prywatnym końcem świata Reiniego. Chłopiec poczuł się odrzucony. Uznał, że musiał zawieść swoją rodzicielkę, skoro jej nie wystarcza i najwyraźniej jego miłość nie jest dosyć dobra (w późniejszych latach Reinie będzie konsekwentnie odrzucany przez kolejnych partnerów). W jego wspomnieniach pojawia się też przeprowadzka do prawie obcego miejsca oraz postać przybranego brata, który zginął tragicznie. Reinie, który bał się wszystkiego, a nade wszystko śmierci, odchodzi w samotności i opuszczeniu, odizolowany od społeczeństwa niczym trędowaty.

Oto widzimy mężczyzn, którzy spieszą na przedstawienie do teatru (ich przyjaciel Bengt będzie występował w „Mewie” Czechowa). Jeden z nich – nienaturalnie wychudzony, podpierający się laską - jest chory na AIDS, pedalską dżumę. Tego nie da się ukryć. Nieznajoma para, która mija bohaterów, odczuwa „inny rodzaj niechęci niż zwykłe: »O kurwa, dwa pedały, ale obrzydliwość!«. To bardziej jak: »Widziałeś, jak on wygląda? O Boże, ta zaraza chyba nie przenosi się przez powietrze? Myślisz, że ten pedał dotykał poręczy? Po przyjściu do domu musimy starannie umyć ręce«. Raczej taki rodzaj niechęci”[3]. W tym samym czasie do teatru jadą na rowerach Benjamin i Rasmus. Są radośni, cieszą się swoją obecnością, piękną pogodą, miłością. Po drodze mijają kiosk. Ich uwagę przykuwa wielki nagłówek – pastor stwierdza, że to dobrze, iż homoseksualiści chorują na AIDS:

„[Benjaminowi] Trochę szkoda. To był taki szczęśliwy dzień. Za każdym razem jest to równie niepojęte. Ta radująca się z cudzego nieszczęścia nieskrywana nienawiść. Zwłaszcza w szczęśliwe dni, kiedy niebo jest tak niesłychanie, tak niewiarygodnie błękitne i człowieka w jednej chwili dopadają wszystkie zapachy lata. Jednak gazeta krzyczy swoje, dużymi, czarnymi literami na żółtym tle. Żeby nikt nie przeoczył, nikt nie omieszkał poczuć, co to. Nienawiść”[4].

Oto widzimy Sarę i Haralda, którzy siedząc w samochodzie, wspominają dawną rodzinną wycieczkę nad morze. Ich mały syn Rasmus rozradowany biegał przy brzegu, uciekając przed falami, a oni obserwowali go, usadowieni wygodnie na leżakach. W tamtej chwili wydawało się, że ich szczęście będzie wieczne. Teraz rodzice Rasmusa jadą do Sztokholmu, aby być przy umierającym synu w ostatnich chwilach jego życia.

Główną siłą „Choroby” – a pewnie i całej tej trylogii – są właśnie postaci, których psychikę Gardell oddaje z prawdziwą maestrią. Wzajemne relacje między nimi są niejednoznaczne, towarzyszące im emocje – przekonujące. Szwedzki prozaik tworzy szereg mocnych, pełnych napięcia scen, zapadających w pamięć czytelnika. Jak choćby ta, w której Benjamin wreszcie dokonuje tak zwanego coming outu (zwróćcie uwagę na rewelacyjnie ukazane uczucia Britty, matki Benjamina):

„– Jestem homoseksualistą.
Mama na chwilę przestaje mieszać w garnku. Wpatruje się w syna. Potem wraca do mieszania.
- Aha – mówi. – Jesteś tego pewny?
Idzie z powrotem do kuchenki, jakby nie miała już czasu. Jakby rozmowa była zakończona. Benjamin idzie za nią.
Wiem to od małego.
Mama miesza wściekle w garnku.
– Może i tak, ale nie musisz taki być.
Odwraca się do syna. Jest zła. Jakby Benjamin był pierwszym człowiekiem na świecie, którego poddano takiej próbie.
– Można to zwalczyć – mówi zirytowana. – Są tacy, którzy to zrobili.
Otwiera szafkę i wyjmuje z niej pieprz. Doprawia z furią. Ponownie odwraca się do syna. Teraz przybiera proszący ton.
– Przecież spotykałeś się z tamtą siostrą [ze zboru – przyp. mój. Misiak], taka była miła, jak ona miała na imię…?
– Nie, mamo, nie rozumiesz. – Benjamin przerywa jej. – Chcę być taki.
Siadła przy kuchennym stole.
– Dopuściłem się nierządu, mamo. Ale nie czuję, że zgrzeszyłem. Nie mam poczucia winy, nie żałuję.
– Nie – mówi nagle mama, patrząc na gotowane przez siebie jedzenie. – Tego przecież nie da się zjeść!
Wylewa do zlewu zawartość garnka, a potem wrzuca go tam z brzękiem”[5].

Jednak również tło społeczne tych wydarzeń jest arcyważne. Można śmiało stwierdzić, że trylogia „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” jest rozpięta między powieścią a reportażem. Głos Gardella – który czasem przerywa właściwą akcję, aby wzbogacić ją dziennikarskim komentarzem – brzmi jak oskarżenie. Sytuacja w Szwecji (i – w domyśle – w innych krajach), nietolerancja, brak zrozumienia, stereotypowe myślenie – to wszystko doprowadziło do dramatów, które stały się udziałem homoseksualistów i ich rodzin. W „Miłości” pojawia się wyraźny niepokój w związku z chorobą, na którą zapadają homoseksualni mężczyźni w Stanach Zjednoczonych. W drugim tomie trylogii można już mówić o społecznej panice wywołanej AIDS. Gardell przytacza fragmenty artykułów i wypowiedzi specjalistów, które ukazywały się w szwedzkiej prasie w tamtym okresie. To prawdziwe prześladowanie ludzi, którzy już wcześniej doświadczali powszechnej pogardy i nienawiści. Czytając te wyimki, trudno oprzeć się wrażeniu, że odbywało się regularne polowanie na czarownice. Uznano, iż homoseksualiści:

„Są zadżumionymi szczurami, które, jeśli pozwoli im się swobodnie biegać, wkrótce pozarażają całe społeczeństwo. Nie wolno im ufać. (…) Zakażeni homoseksualiści nie byli więc ofiarami. Byli mordercami. Z mordercami nie należy się cackać, nie wolno się z nimi pieścić. Trzeba się przed nimi chronić. To całkowicie słuszne”[6].

Pojawiają się propozycje, aby osoby zarażone przymusowo izolować w społecznościach AIDS, gdzie mogłyby samotnie umrzeć. Jeden z wirusologów uważa, że trzeba przebadać całą ludzkość i zarejestrować nosicieli wirusa. Sugerował oznaczanie chorych tatuażami, aby nie mogli ukryć hańby, którą są dotknięci (czy Wam też to przypomina nakaz noszenia gwiazdy Dawida przez Żydów podczas II wojny światowej?). Gardell podsumowuje:

„Trudno uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Trudno uwierzyć, że to mogło się wydarzyć tutaj. (…) Żaden z lekarzy, dziennikarzy, redaktorów naczelnych, publicystów, polityków, policjantów, duchownych, prawników i urzędników państwowych, którzy byli winni podobnej nagonce na innych, nie został pociągnięty do odpowiedzialności za cierpienie i rozpacz dostarczone mniejszości, która i tak znajdowała się w krytycznym położeniu”[7].

„Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” to literatura mocna, niepozostawiająca obojętnym. Niestety problematyka, którą porusza Gardell, pozostaje aktualna. Oczywiście w XXI wieku wiadomo, jak można się chronić przed AIDS, obalono też wiele mitów dotyczących tej choroby. Ale traktowanie innych ludzi jak szczury, które należałoby wytępić – tylko z tego względu, że zakochują się w przedstawicielach własnej płci? Wystarczy poszperać na forach internetowych lub włączyć telewizor (a czasem – o zgrozo – iść do kościoła!), aby doświadczyć tej nienawiści i pogardy, z jaką często traktuje się mniejszości seksualne w naszym kraju.

Wierzę głęboko, że takie książki, jak „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” są w stanie zmieniać świat, sprawiać, by stawał się lepszy. Naprawdę warto sięgnąć po trylogię Jonasa Gardella. Pomijając już zupełnie kwestie ideologiczne – to po prostu bardzo dobra powieść, która zostaje w pamięci czytelnika na długo.



---
[1] Jonas Gardell „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Choroba”, przeł. Katarzyna Tubylewicz, wyd. W.A.B. 2014, s. 207.
[2] Tamże, s. 253.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże, s. 27.
[5] Tamże, s. 256-257.
[6] Tamże, s. 89-90.
[7] Tamże, s. 94.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2328
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 21.07.2014 09:07 napisał(a):
Odpowiedź na: [w tekście odwołuję się d... | misiak297
Wydaje mi się, że Twoja entuzjastyczna recenzja wynika z sympatii ideologicznej ;) Na portalu, który niejako z definicji (przynajmniej wg moich oczekiwań) powinien bronić książek tego nurtu, jak wyżej recenzowana, znalazłem z jednej strony wyważoną, a z drugiej mocno krytyczną recenzję tego tomu. Jest ona bardziej skupiona na walorach literackich i warsztacie, a mniej wynika z osobistych sympatii recenzenta. I - szczerze - przekonuje mnie ona bardziej, niż Twoja (z całym szacunkiem dla Twoich poglądów i talentu pisarskiego). Także dlatego, że to KP a nie "Nasz dziennik"...

Ciekaw jestem natomiast, czy chciałbyś tu podjąć polemikę z tym tekstem? Sam zastanawiałem się, czy (mimo "nie mojego" tematu) nie wrzucić Gardella do schowka, ale skutecznie mnie zniechęca np. taki fragmencik:

"Czyta się to tym ciężej, że niektóre kawałki "Nigdy nie ocieraj łez..." są naprawdę niezłe. Gardell dobrze opisuje kłopoty, z jakimi mierzą się młodzi homoseksualni mężczyźni. Doskonale wie, na czym polega trudność „w zapisaniu się” do mniejszościowej, zmarginalizowanej, stygmatyzowanej grupy. Zna jej wewnętrzne reguły i rytuały. Umie o nich pisać. Co z tego, skoro nie potrafi zbudować precyzyjnego powieściowego mechanizmu, w którym schematy szwedzkiej homofobii wyświetliłyby się czytelnikowi nie za sprawą umoralniających odautorskich przemówień, lecz przez akcję, fabułę, działania bohaterów. Zamiast tego powstała gejowska wersja produkcyjniaka – powieści, która służy przekazaniu idei, edukacji, równościowej dydaktyce. Darkroomiak? Pikieciak? Coś w tym guście. Mamy się wszyscy pofajdać ze wzruszenia, spocić z przejęcia i zryczeć ze współczucia. Przede wszystkim zaś czytać równo – tak, jak sam autor to sobie wymyślił, bez najmniejszej próby własnych wysiłków interpretacyjnych."

Cały tekst: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/20140415/janiszewski-o-gardellu-gejowski-produkcyjniak

Użytkownik: misiak297 21.07.2014 12:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że Twoja e... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie do końca, Louri. To nie tylko sympatia ideologiczna:) Literatura tego nurtu jest bardzo różnorodna, zdarzają się pozycje zaledwie średnie, a nawet (i to bardzo często) kiczowate. Nie oceniam wszystkich a priori wysoko:) Gardell kupił mnie przede wszystkim rewelacyjnymi portretami psychologicznymi (zwłaszcza rodziców głównych bohaterów) i umiejętnością budowania wstrząsających scen. Niedługo w pewnym piśmie znajdzie się moja bardziej wyważona recenzja - tu na biblionetce pozwalam sobie na otwarte "ochy i achy".

Co do tekstu w Krytyce Politycznej - czytałem go już. Janiszewski niewątpliwie ma trochę racji. Nie nazwałbym może tej trylogii "gejowskim produkcyjniakiem", ale czymś na poły dydaktycznym, pisanym pod ideę - tak (i nieco patetycznym też). Natomiast dla mnie te fragmenty "reportażowe" stanowią również o sile książki. To przede wszystkim oskarżycielski głos autora, ale też przedstawienie historii ruchu LGBT. Trzeba też się zastanowić, do jakiego odbiorcy Gardell kieruje te partie tekstu.

No i na sam koniec - znalazłem w recenzji z "Krytyki Politycznej" drobny błąd rzeczowy (a może i dwa, ale za ten drugi nie dam sobie głowy uciąć), a to dla mnie dyskredytuje tekst.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 21.07.2014 13:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie do końca, Louri. To n... | misiak297
Ok, dzięki za komentarz :)

Co prawda ja nie potrafiłbym wypunktować błędów rzeczowych ani tam, ani w Twoim tekście (także mogą występować ;p ), więc jakbyś mógł rozwinąć ostatnie zdanie, a nie tak enigmatycznie...
Użytkownik: koczowniczka 10.09.2014 12:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ok, dzięki za komentarz :... | LouriOpiekun BiblioNETki
Jaki to błąd rzeczowy? Szkoda, że jednak nie rozwinął ostatniego zdania...
Użytkownik: jolekp 28.06.2016 10:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Jaki to błąd rzeczowy? Sz... | koczowniczka
W sumie nie wiem, czy na pewno o to, chodziło Misiakowi, ale skoro ja też się dopatrzyłam błędów rzeczowych w tej "recenzji", to się podzielę swoimi spostrzeżeniami (nic to, że dwa lata od pytania - lepiej późno niż wcale! ;)). Na wszelki wypadek ukrywam pod paplą.

Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Poza tym bardzo mi się nie podoba tekst pana Janiszewskiego. Nawet nie dlatego, że ostro krytykuje książki, które osobiście uważam za dobre i ważne, ale dlatego, że jest przy tym strasznie tendencyjny i sili się na zupełnie niepotrzebny sarkazm. Owszem, zgadzam się, że Gardell bywa czasami nieco patetyczny. Ale serio, niech mi ktoś to wytłumaczy, bo chyba jestem za głupia - co jest złego, w tym, żeby współczuć człowiekowi, który umiera w straszliwym cierpieniu? A to jest zdaje się główny zarzut tego recenzenta. Że książka próbuje wzbudzać współczucie dla "biednego młodego geja z prowincji, który przyjechał do miasta, szukać wielkiej miłości, puszczając się z kim popadnie, a potem złapał AIDSa, no ups, smuteczek". I Gardell chce od nas, żeby nam był żal takich ludzi, no ostatni bezczel! A ja np. do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, z jak wielkim cierpieniem łączy się umieranie na AIDS (i myślę, że jest sporo takich osób) i choćby tylko z tego powodu uważam, że takie książki są potrzebne.
Użytkownik: koczowniczka 28.06.2016 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: W sumie nie wiem, czy na ... | jolekp
Dzięki za wyjaśnienie :) Nie, nie widzę w tym fragmencie pogardy (to odnośnie Twego pytania spod papli).

O tym, jak potworne jest umieranie na AIDS, można też przeczytać w następujących książkach: Na południe od Broad (Conroy Pat), Śmierć z bliska: Ci , którzy wkrótce odejdą, uczą nas żyć (Hennezel Marie de), Ostatnia góra: Żyjąc z AIDS (Godfrey Jana, Williams Merrilyn)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: