Interludium zlotowe - czyli jak się bawimy u Nainali:)
Witajcie,
pewnego dnia, dawno, dawno temu, Jelonka, Warwi i niejakie Misiakolutki postanowiły, że nie będą się trzymać ściśle ram zlotu i odwiedzą Naszą kochaną Gospodynię tegorocznego zlotu wcześniej - wszystko, aby możliwie pomóc, wesprzeć na duchu w przygotowaniach i oczywiście napić się legendarnych trunków Nainali, po których świat wydaje się bardziej przyjazny i piękniejszy.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w Wejherowie (po podróży, która trwała półtorej książki dla większości z nas (poza Lutkiem, który przeczytał marne 90 stron "Księżniczki z lodu" Camilli Lackberg). Inaczej - ok. 11 godzin. Niezawodna Nainala w obliczu nagłego zepsucia samochodu zamówiła taksówkę z panem taksówkarzem, który nie dziwił się ilości osób, bagaży, a nawet trochę ścinał zakręty. Szybko znaleźliśmy się w pięknym domu Nainali, gdzie zostaliśmy uraczeni smakowitym obiadem (zupa grzybowa i makaron z sosem hawajskim z kurczakiem bez kurczaka). Jednak - jak niektórzy zapewne wiedzą - ta uczta była tylko preludium dla wstąpienia w rajski ogród smaków zaproponowanych przez Nainalę. Oczywiście chodzi o niezwykłe trunki, które przyrządza. Niebawem zwiedziliśmy całe zamczysko (Misiak omal się nie zgubił w labiryncie pokoi) i przeszliśmy do najprzyjemniejszej części, czyli picia rzeczonych trunków.
Cóż, gdy piszący te słowa skosztował miodu pitnego i stwierdził, że odkrył raj. Kropla tego eliksiru podziałała nań jak magdalenka na Prousta - mógłbym opisać całe swoje życie - zatytułowałbym ten cykl "W poszukiwaniu straconego raju". Ostatni tom miałby tytuł "Raj odnaleziony" i zawierałby przepis na nalewkę Nainali.
To jeszcze nic! Później skosztowaliśmy wina z róży - i to był dopiero raj rajów! Nie, to jest nie do opisania - nawet Proust by tego nie potrafił. Tego trzeba skosztować (a nie macie, kochani, za bardzo szans, bo wytrąbimy wszystko dziś wieczorem). Misiak po spróbowaniu tego specyfiku stwierdził: "Teraz mogę powiedzieć, że żyłem pełnią życia".
A podczas zachwytów nad trunkami zdarzyło nam się rozmawiać. I mówiliśmy m.in. o:
- duchach i czarach, w które Warwi nie wierzy, a których zajadle bronią niejakie Misiakolutki. Jelonka deklaruje, że istnienie duchów jest jej najzupełniej obojętne (ale chyba w nie jednak wierzy, choć z pewnych względów boi się przyznać - kiedy myślała, że nikt poza Misiakolutkami nie słyszy, oznajmiła, że ma wobec nas "ducha wdzięczności". Pełna konspiracja (oby Warwi tego nie przeczytał).
- rozmawialiśmy też - jakżeby inaczej! - o literaturze. Głównie o "50 twarzach Greya" i o pochodnych (no nie oburzajcie się! Jesteśmy dorośli, nie dla nas bociany podrzucające dzieci i niemowlaki znalezione w kapuście). Nainala deklarowała swoją nienawiść dla tej książki - a jednak w jej domu znaleźliśmy głęboko ukrywany "pokój bólu". Znaleźliśmy tam m.in. spiralę-giganta, pejczyk i zaczarowany ołówek, a także wiele interesującej literatury przedmiotu np. "Męski orgazm wielokrotny".
- było też o Wejherowie samym w sobie - i osobistych księgarzach, księżach i aptekarzach, których Nainala najpewniej więzi w którymś z licznych pokoi (nie udało nam się dociec, w którym, ale poszukiwania trwają).
- było też o różnych kościelnych traumach. Nainala opowiadała jak przyjęła pierwszą komunię, a zaraz potem uderzyła koleżankę świecą z napisem "Pamiątka pierwszej komunii świętej", łamiąc ją na pół (twierdzi, że złamała świecę, a nie koleżankę - ale kto tam wie...). Z kolei Jelonka wyjawiła, że podczas jednej z pierwszych spowiedzi przyznała się do cudzołóstwa (a to ziółko!), a ciekawski kapłan chciał znać szczegóły - uniknęła odpowiedzi, mówiąc, że cudzołóstwo odbyło się tylko na płaszczyźnie myśli i nie przeszło w sferę czynów. Ksiądz wydawał się rozczarowany.
Z kolei panowie zwierzyli się, jak unikali mówienia o pewnym grzechu (też z kategorii cudzołóstwa). Chodzi o samotne przyjemności dorastających chłopców. Lutek przyznawał się do nieczystych myśli, Warwi do nieczystych uczynków (ha, to już większy kaliber!), a Misiak, sądząc, że nikomu nic do tego, poprzestawał na enigmatycznym stwierdzeniu "grzeszne własnego ciała traktowanie".
- testowaliśmy też zaczarowaną kanapę Nainali. Lutek stwierdził, że rzeczywiście jest niezwykle wygodna, Misiak z kolei nie czuł żadnej magii. Kiedy przyznał się Nainali do testowania kanapy, Nainala powiedziała: "Niezwykła, prawda? Nie wiem, co w niej jest takiego!", "Ja właśnie też nie wiem" - zgodził się Misiak.
- dyskusja była ciut utrudniona, bo okazało się, że wszyscy zgromadzeni poza Nainalą mają problem z poprawnym wyrażaniem się (a jesteśmy na Biblionetce, gdzie dbałość o polszczyznę i w ogóle...). Wszyscy kończą poszczególne zdania niepotrzebnym "tak". Wbrew pozorom nie chodzi o słynne "yes, yes, yes" polskiego premiera, ale o np. "Nie lubię Pratchetta tak? Uważam, że jest nudny, tak? I pewnie zaraz wszyscy tutaj będą się na mnie oburzać, tak? Skończę ukamieniowany tomami "Świata dysku", tak?"). Słynne tak wymyka się cyklicznie Misiakowi, Lutkowi i Jelonce (co każdorazowo wytykała Nainala). Warwi - jak zwykle oryginalny - mówił "nie" (np. "Duchów nie ma, nie? Bo to nie zostało nic racjonalnie udowodnione, nie?").
- w pewnym momencie zmęczeni podróżnicy chcieli udać się na spoczynek. Naprawdę byliśmy już na granicy snu - Misiak ziewał tak szeroko, że połknął cukiernicę jednym kłapnięciem, Jelonka mało dyskretnie zerkała na zegarek, a Lutek nie rozumiał kawałów Warwiego i trzeba było je mu łopatologicznie wyjaśniać - choć to akurat nic nowego). Na chwilę dom zamienił się w magiel, kiedy wszyscy zaczęliśmy ubierać masę kołder i poduszek (no dobrze, ubierał Lutek z Nainalą, Misiak kibicował, Jelonka się przyglądała, a Warwi opowiadał kawały). Nie poszliśmy jednak spać, nie chcieliśmy się jeszcze rozstawać, zbiorowo przeciwstawiliśmy się Morfeuszowi (nie bez znaczenia było wino z róży, którego jeszcze wtedy było całkiem sporo). Rozmawialiśmy zatem do trzeciej rano.
To taka relacja z pierwszego dnia. Żałujcie wy, których tu nie ma:)
Dla Biblionetki - Misiak. Wejherowo.