Dodany: 28.04.2007 16:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

6 osób poleca ten tekst.

Powieść jak cały świat


Po wielu latach przymierzania się do lektury słynnego cyklu Prousta i po paru miesiącach podsycanego przez Krzysztofa, Olgę i Czajkę pragnienia, by w końcu tę przymiarkę zrealizować, wreszcie natrafiłam na sprzyjającą okazję: możliwość wypożyczenia wszystkich tomów we właściwej kolejności.

I tak oto stało się, czego w zasadzie byłam pewna już wcześniej: rozpoczęłam znajomość z nim od nieustającego oczarowania. Mimo, że to trudna proza, miejscami tak gęsta od znaczeń, jak garść ogrodowej ziemi od najróżniejszych form materii ożywionej i nieożywionej, pełna zdań wielokrotnie złożonych, których każda część owija się wokół poprzedniej, jak pęd bluszczu około solidnego pnia drzewa, owija się i wspina, aż sama staje się wystarczająco stabilna, by stać się z kolei podporą dla jakiejś własnej odnogi albo innego pędu wyrosłego z tego samego podłoża – nie sposób się od niej oderwać. I to nie z powodu akcji, bo tę można streścić w kilku zdaniach dla każdego tomu, czyli razem w kilkunastu; ujmując rzecz w skrócie, narrator wspomina czasy swego dzieciństwa i młodości, opisując miejsca, ludzi i własne uczucia. Ot i wszystko. Prawie banał. Ale jakże czarowna i kunsztowna oprawa – jakie zachwycające, soczyste, treściwe związki słów, jak wyraziste, choć zupełnie ulotne i czasem pozbawione wielu detali, portrety postaci, jakie strumienie obrazów i dygresji, wypływające jedne z drugich, niczym potoki perlistej wody ze zmyślnie skonstruowanej ogrodowej kaskady!

Język Prousta bywa miejscami piekielnie ciężki, i to nawet nie tyle z powodu wielopiętrowych zdań, z którymi czasem nie mógł sobie poradzić tak genialny tłumacz jak Boy (w związku z czym, jak wyznał w przedmowie, zmuszony był niektóre z nich zdemontować do krótszych fragmentów, zgodnych z duchem polszczyzny), ale przede wszystkim ze względu na obecność licznych archaizmów leksykalnych i składniowych. Zapewne dla młodszego ledwie o jedno pokolenie i obracającego się w kręgach, w których biegła znajomość francuskiego była niejako obowiązkiem warunkującym przynależność do określonej grupy społecznej, Boya wyrazy takie jak „pneumatyk”, „orcele”, „awanie”, „diga”, „takinować”, „kalaputryny”, „makarela” (nie makrela), „gilosza”, „pipel”, „supirant”, „kadaster” nie przedstawiały sobą nic szczególnie dziwnego, nie uznawał więc za konieczne opatrywać ich przypisami. Lecz po niespełna stu latach od opublikowania powieści czytelnikowi – choć nie stroniącemu od klasyki – nawet z pomocą słownika wyrazów obcych niełatwo rozszyfrować ich znaczenie, którego ledwie domyśla się z kontekstu. Podobnie rzecz się ma ze składnią i frazeologią, bo co i raz w trakcie lektury napotykamy na konstrukcję słowną, która – gdyby zechciał ją sobie zapożyczyć współczesny uczeń – zostałaby niechybnie podkreślona na czerwono przez każdego skrupulatnego polonistę. Tu czytamy, że jakaś osoba „ma ogromną sytuację”, ówdzie napotykamy na zwrot „za czym kazała sobie podać...”, „mimo swoja odwieczną nieznajomość psychologii” albo na pytanie: „Czym się dzieje, że..?”, gdzie indziej znów jest mowa o osobach „składających salon” (przy czym nie ma to nic wspólnego z meblami do samodzielnego montażu  ) lub o tym, że bohater „mimo iż widząc (...), kochał ją”; czasem trafiamy na całe zdania, których sens tkwi w tajemniczych zestawieniach wyrazów, prawie lub wcale niepojętych dla człowieka przełomu tysiącleci: „kupował u niej pierniki, a przez higienę konsumował ich dużo, cierpiąc na rasową egzemę i zatwardzenie Proroków”; „nie nadawała się absolutnie do tej siedziby, zespołu ubikacyj równie realnych jak zbiorowisko osób”; „zrośnięte, niby Rosita i Doodica, z drugą kobietą”.

Ale za to cóż za wspaniałe przenośnie, co za kunsztowne konglomeraty epitetów, porównań i peryfraz! Ot, choćby te: „(...)obranego ze skórki i soczystego księżyca, gaszącego pragnienie nieba”; „kartofli mających zwartość guzików z kości słoniowej”; „ostatnie akwarele dnia były jeszcze widoczne na niebie – w materiale odrębnym, nowym, o specjalnej przezroczystości i specjalnych własnościach rezonansu, zwartym, chłodnym i różowym”.

Cóż za umiejętność malowania słowami obrazów, i to nie tylko przedstawiających opisy krajobrazów czy wnętrz – ale także sytuacji najzupełniej prozaicznych, co do których mało kto przypuszczałby, że możliwe jest coś więcej, niż skwitowanie ich jednym-dwoma lapidarnymi zdaniami! Tymczasem Proust z równym pietyzmem próbuje opisać przebieg gotowania mleka przez człowieka głuchego, jak malowniczy korowód letników przechadzających się po „didze” czy żenujące sceny „polowania” podstarzałego homoseksualisty na kolejny obiekt pożądania. Podobnie i postacie ukazane są z niesamowitą wyrazistością, pozwalającą je sobie doskonale wyobrazić, mimo, że szczegóły ich wyglądu zewnętrznego zarysowane są raczej skąpo i fragmentarycznie, ze skupieniem się na cechach najbardziej w danym momencie rzucających się w oczy – a charaktery ich nakreślone wręcz perfekcyjnie, pozwalające na sporządzenie detalicznych portretów psychologicznych nawet bohaterów drugiego czy trzeciego planu. Oto cierpiąca na ciężką hipochondrię, pomieszaną, jak się zdaje, z depresją i manią religijną, ciotka Leonia; oto dziwak Legrandin, ukrywający pod maską nonszalancji nieprzebrane pokłady snobizmu; oto księżna Oriana, dla ówczesnego towarzystwa stanowiąca – jakbyśmy to dziś powiedzieli – ikonę mody i stylu, a w rzeczywistości najzwyczajniejsza paniusia, nie grzesząca zbytnią inteligencją ani dobrocią, za to umiejąca doskonale oprawiać w eleganckie ramy swoją kąśliwość i poczucie wyższości; oto Palamed de Charlus, żywe studium homoseksualizmu w jego najbardziej niekorzystnym wydaniu, z deprawacją nieletnich włącznie – a obok niego Morel, szukający w erotycznym związku ze starszym panem drogi promocji na salony; oto prostaczek Cottard, dzięki uporowi i brakowi poczucia własnej śmieszności mozolnie wypracowujący sobie pozycję sławy naukowej i bywalca salonów; oto Odeta i Albertyna, mistrzynie kamuflażu, pod którym każda skrywa niechęć do wiązania się na stałe z jednym mężczyzną, a druga z nich także pociąg do osób własnej płci, i przy pomocy którego zdolne są wywrócić do góry nogami dotychczasowe życie i przekonania swoich adoratorów; dalej pani Verdurin, uzurpująca sobie prawa do sterowania cudzymi losami, a sama będąca wcieleniem skrajnego snobizmu i obłudy, i Bloch, swoje poczucie niższości z tytułu „niewłaściwego” pochodzenia pokrywający nonkonformistycznymi zachowaniami, manifestacyjnym lekceważeniem „lepiej ustawionych” i złośliwością, i Franciszka, tyleż poczciwa, co sprytna wieśniaczka, doskonale zdająca sobie sprawę ze swej pozycji bardziej członka rodziny, niż płatnej sługi i usiłująca to wykorzystywać dla realizowania swoich wyobrażeń o tym, co i jak jej młody chlebodawca winien w życiu robić...

Niemal każda rzecz, każde zjawisko, na które natknął się strumień jego świadomości, zostało pieczołowicie zarejestrowane, by w określonym jakimś momencie stać się kanwą poetyckiego opisu (weźmy na przykład śmierć babki; odtworzenie sonaty Vinteuila; zwiedzanie Wenecji; zastawę i dania na stole Verdurinów; kwitnące jabłonie w Balbec) albo drobiazgowej, niemalże naukowej analizy (tu przykładem np.: sen i zasypianie; zachowania homoseksualne; pewien rodzaj antagonizmu między dwoma znamienitymi rodami).

Lecz i samemu czytelnikowi pozostawia autor pole dla jego własnych popisów analitycznych, przedstawiając mu obszerne sceny z życia paryskich elit, opatrzone co najwyżej nikłym własnym komentarzem. To my musimy dostrzec nieprzebrane pokłady snobizmu i pychy, a czasem zwykłego prostactwa i grubiaństwa, ubranego tylko w nieco wytworniejszą szatę, kryjące się pod eleganckimi sylwetkami bywalców salonu państwa Verdurin, pani Villeparisis czy księstwa Guermantes; to naszą sprawą jest osądzenie, czy groźniejszy jest hałaśliwy antysemityzm „antydreyfusistów”, czy elegancki, zawoalowany antysemityzm księcia Błażeja, czy może dwulicowość księcia Gilberta. To od nas zależy, czy rozbawi nas słynny „dowcip Guermantów”, czy niezamierzony komizm wypowiedzi dyrektora hotelu w Balbec.

Jan Tomkowski napisał na forum któregoś z internetowych klubów literackich, że po przeczytaniu tej książki nic już nigdy nie będzie takie samo. Czy rzeczywiście? Czy siedmiotomowa powieść o uczuciowych perypetiach nadwrażliwego młodzieńca „z towarzystwa” i jego utytułowanych znajomych jest w stanie zmienić życie przeciętnego człowieka, doświadczonego i okrzepłego już w swej własnej pogoni za czasem utraconym?
Życie – może nie, ale sposób myślenia i postrzegania – jakże bardzo! Znam siebie na tyle, że mogę być pewna, iż od tej chwili, patrząc na wschodzący księżyc, na majaczącą we mgle kościelną wieżę, na stary obraz albo grę świateł w barwnym szkle, będę się zastanawiać, jakich słów, w jakiej konstelacji, użyłby dla opisania tego widoku właśnie Proust, a nie na przykład Updike czy Hrabal. Przypominając sobie wrażenia, jakich doznałam, patrząc po wielu latach na przepływającą pod mostem Nidę, płytką, mętną i szarą, tak bardzo niepodobną do Nidy mojego dzieciństwa, wartkiej, perlistej, migocącej srebrzystymi odblaskami pluskającego w wodzie narybku, soczystą zielenią wodnych roślin, bielą wypolerowanych kamyków i ciepłą żółtością piasku – nie dziwię się już mojemu ówczesnemu zaskoczeniu, wiedząc ze zwierzeń Prousta, że taka zmiana perspektywy to zjawisko raczej typowe niż osobliwe, że każdy ma swoją Vivonne i swoją ścieżkę pośród tarnin czy głogów, które – choć nie zmieniły swego charakteru i położenia – nie będą już dla niego tym, czym były niegdyś, bo minął bezpowrotnie czas, który je czynił tak przyjemnymi dla oka. I nade wszystko nie opuści mnie przeświadczenie, że moje własne próby wyłowienia z oceanu pamięci osadu czasu minionego i odtworzenia na jego podstawie obrazów z przeszłości – takąż techniką, jaką domorosła wróżka próbuje czytać przyszłość z kawowych fusów – pozostaną w najlepszym razie nędzną imitacją tego, co z podobnym surowcem uczynił wielki pisarz.

Czytając Prousta, daje się skonstatować z całą jasnością, że choć w wielu wypadkach sięgamy po dzieło tylko dla jego fabuły, choć to ona decyduje o jego ładunku emocjonalnym i w konsekwencji o szczególnej wartości, jakiej nabiera dla nas ta czy inna książka i jej bohaterowie – i dlatego wielu z nas, ocierając się nieustannie o literaturę najwyższej próby, będzie przez całe życie żywić głęboki sentyment do Ani z Zielonego Wzgórza, Winnetou czy choćby Harry’ego Pottera – to jednak czasami fabuła pełni tylko rolę służebną wobec warsztatu i konstruowanej z jego pomocą oprawy, stając się tak mało ważną, jak stół rozstawiony w muzeum rękodzieła tylko po to, by rozłożyć na nim niezwykły jakiś wytwór sztuki hafciarskiej czy koronkarskiej. Któż spamięta, czy ów stół był kwadratowy, czy prostokątny, fornirowany na mat czy połysk, a może z surowego heblowanego drewna, jeśli stanowił on tylko rusztowanie dla zachwycającej gry płaszczyzn, wypukłości i ażurów, dla przenikających się plam i pasm barwnych nici, układających się w malownicze obrazy? Bo przecież gdyby nie owe opisy, wywody i dygresje, z całej tak głębokiej i tak magnetycznej epopei zostałoby ledwie przeciętne powieścidełko z życia wyższych sfer. Zwykły pisarz byłby stworzył z tej historii nadwrażliwego, chorowitego człowieka, co zbliżając się do kresu swego krótkiego żywota usiłuje ocalić i utrwalić na papierze obraz świata, który przeminął, jeden, w najlepszym razie dwa tomy nudnawej obyczajowej sagi, wypełnionej na przemian romantycznymi wzdychaniami i pustawymi dialogami.

Proust z tej samej materii uczynił siedem tomów, średniej co prawda objętości, bo liczących sobie ledwie około 2 tys. stron – ale też na tych dwóch tysiącach stron pomieścił cały świat. Czegóż tu bowiem nie ma! Jest przerażająco ostre panoptikum ludzkich wad i słabości, uświadamiające nam, że nawet kiedy sami sobie wydajemy się w porządku, niemal zawsze popełniamy uczynki nieprzemyślane, złe albo głupie, krzywdzące innych albo nas samych. Jest literacki podręcznik psychologii człowieka, ukazujący z ogromną wyrazistością logikę najbardziej nawet irracjonalnych zachowań i mechanizmy niepojętych – wydawałoby się – postaw. Jest wymowny katalog wszelakich uczuć, jakie jest w stanie wykrzesać z siebie ludzka dusza, oraz przegląd sposobów ich manifestowania. Jest olśniewająca prezentacja możliwości naszej percepcji uczuć i wrażeń oraz umiejętności oprawiania ich w słowa. Jest wreszcie głęboka przypowieść o wzajemnej interakcji czasu i człowieka – o tym, czym staje się czas w naszej pamięci i czym stajemy się my, pojmowani jako podmiot działania czasu. A chyba i to nie wszystko...

Każda lektura ma swój czas i swoje miejsce. Dobrze, że nie sięgnęłam po Prousta piętnaście czy trzydzieści lat temu, ale dopiero dziś, kiedy sama aż nadto znam i pojmuję określenie „temps perdu”...




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11449
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 20
Użytkownik: misiak297 28.04.2007 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
No widzisz, Dot, jak myśmy się zgrali:) Tyle że Ty przeczytałaś już cały cykl, a ja zaledwie jedną z siedmiu części - a mówiłem, że nie skończę przed majem hehe. Widać Proust tak straszliwie, tak pięknie pochłania. Już sobie ostrzę pazurki na następne części tego wspaniałego dzieła. Dla mnie plusem jest również wydanie, tak samo kunsztowne jak ta proza.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 28.04.2007 18:35 napisał(a):
Odpowiedź na: No widzisz, Dot, jak myśm... | misiak297
A to wypożyczone przeze mnie było starusieńkie, niewiele młodsze ode mnie :), z pomnikowej PIW-owskiej serii "powieści XX wieku"; szara, płócienna oprawa, z lekka pożółkłe kartki, zapach bibliotecznego kurzu - to też ma swój powab. Własnego, niestety (teraz widzę, jak bardzo niestety!), nie mam. Ale tylko do czasu, gdy obmyślę sposób przekonania mojej drugiej połowy, że naprawdę znajdzie się gdzieś w domu miejsce, w które jeszcze upchnie się kolejnych siedem woluminów... Potem sobie wezmę jakąś dodatkową robótkę (piórem, a właściwie...myszą i klawiaturą, jakżeby inaczej)i jak gotówka spłynie, zacznę penetrować internetowe antykwariaty.
Użytkownik: misiak297 28.04.2007 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: A to wypożyczone przeze m... | dot59Opiekun BiblioNETki
O, nawet w tradycyjnych antykwariatach jest Prousta pełno i to właśnie to piękne wydanie Proszyński i Ska (niestety roku wydania ni widu ni słychu). Cena rynkowa to 34 zł. za tom, ale ja kupiłem za 14 pierwszy. I zaberam się za kompletowanie całości jeśli tylko fundusze pozwolą:) A który tom, Dot, oceniasz najwyżej?
Użytkownik: Joka Bees 28.04.2007 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: O, nawet w tradycyjnych a... | misiak297
Ja mam pierwszy tom wydania o którym piszesz (Prószyński i S-ka, w twardej oprawie z makami na okładce, rzeczywiście śliczne wydanie), a kupiłam go za... całe 5zł kilka lat temu podczas pobytu nad morzem (o ile dobrze pamiętam było to w Mielnie; sprzedawano tam z wielkich pudeł zupełnie nowe książki po symbolicznych cenach).Należę do tych, którzy jeszcze Prousta nie czytali, myślę jednak, że to się zmieni, bo po Waszych wspaniałych recenzjach nabieram na niego coraz większego apetytu.:-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.04.2007 12:37 napisał(a):
Odpowiedź na: O, nawet w tradycyjnych a... | misiak297
Pierwszy i ostatni.
Użytkownik: cypek 28.04.2007 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Pięknie napisane.
Użytkownik: norge 28.04.2007 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Fantastycznie napisana recenzja. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jeśli sięgne po Prousta, to na pewno będę mieć to, co napisałaś "przed oczami"...
Użytkownik: Krzysztof 01.05.2007 19:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Doroto, chylę czoła przed Twoimi umiejętnościami wyrażania myśli, jestem zachwycony precyzją, logiką i lekkością Twojego pióra. Potrafiłaś świetnie opisać to wszystko, co w "Poszukiwaniu" najcelniejsze i najpiękniejsze. Miejsce tego tekstu jest wśród polecanych recenzji.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.05.2007 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Doroto, chylę czoła przed... | Krzysztof
Nie żartuj, przecież przy Twoich to nawet leżeć nie powinno! A do polecanych się nie kwalifikuje ze względów formalnych - podsumowałam cały cykl naraz. Ale miło mi, tak czy owak. Dzięki!
Użytkownik: verdiana 01.05.2007 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie żartuj, przecież przy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Podsumowanie cyklu może być dodane przy pierwszym tomie - popieram Krzysztofa! :-)
Użytkownik: Krzysztof 03.05.2007 20:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie żartuj, przecież przy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Co Ty pleciesz, Doroto! Mało myszkuję po Biblionetce, ale przez minione dwa lata to i owo przeczytałem i uważam, że z pisujących tutaj osób jest ledwie parę, o których można by powiedzieć, że lepiej piszą od Ciebie. Zaznaczam, że jest to moja, amatora w końcu, opinia. I jeszcze jedno: w czasie czytania Twoich tekstów czasem... mam kompleksy.
Koniecznie zapytaj się naszej niezastąpionej Sowy, jak przenieść ten tekst do recenzji.
Użytkownik: koko 04.05.2007 13:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie żartuj, przecież przy... | dot59Opiekun BiblioNETki
dot, nie kokietuj, Twoja recenzja MOŻE i POWINNA leżeć obok Krzysztofowych. Zresztą, on też chyba troszkę kokietuje swoimi kompleksami...
A ja zazdroszę wam obojgu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.05.2007 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: dot, nie kokietuj, Twoja ... | koko
Ale broń Boże, nie kokietuję! Ja wiem, że piszę poprawną i chyba dość barwną polszczyzną, i często sama bywam zadowolona z tego, co napisałam, i oczywiście jest mi jeszcze milej, kiedy ktoś to potwierdza - ale słowo honoru, że recenzje Krzysztofa uważam za lepsze. I paru innych osób też, tylko akurat w tym miejscu nie było sposobności o nich wspomnieć :).
Użytkownik: koko 04.05.2007 21:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale broń Boże, nie kokiet... | dot59Opiekun BiblioNETki
Domyśliłam się, że nie kokietujesz. Tak tylko powiedziałam.
Dla śmiechu :))
A porównać recenzji Krzysztofa i Twoich się nie da - bo są różne. Co nie znaczy, że któreś są gorsze!
Użytkownik: Bozena 01.05.2007 21:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Brawo, Doroto! Piszesz nadzwyczajnie.
Użytkownik: misiak297 01.05.2007 21:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Brawo, Doroto! Piszesz na... | Bozena
Olgo, jako fankę Prousta zapraszam Cię również do mojej Proustowskiej czytatki:)
Użytkownik: cypek 03.05.2007 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, jako fankę Prousta ... | misiak297
Jak ty ładnie w paru slowach napisałeś o Pani Bovary.
Użytkownik: Krzysztof 30.07.2011 15:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Choroba, jeśli tylko nie jest obłożna, ma swoją dobrą stronę: daje czas. Wygodne łóżko, brak jakichkolwiek zajęć, mało przeszkadzający bandaż na ręku, no i oczywiście komputer na podołku – istne wakacje!
Kiedy ostatnio sprawdzałem, co inni napisali o Prouście? – przed godziną zadałem sobie takie pytanie i ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że od roku czy dwóch nie sprawdzałem. Wpisałem jego nazwisko w okienko wyszukiwarki, i tak trafiłem na Twoją czytatkę, Doroto. W trakcie czytania przypomniałem sobie o wcześniejszym tutaj trafieniu, ale nie szkodzi – dzisiejsza przyjemność czytania była równa tamtej.
Z dużym opóźnieniem, tak charakterystycznym dla mojego gapiostwa, któregoś dnia zauważyłem nową możliwość na stronach Biblionetki, a mianowicie polecania przeczytanego tekstu. Powinienem nadrobić zaległość – pomyślałem – ale skoro wszyscy wokół już wiele razy polecali różne teksty a ja nie, więc wybór mojego pierwszego polecanego tekstu powinien być rozważny. Po przeczytaniu Twojej czytatki mam pewność tej rozwagi.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 30.07.2011 15:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Choroba, jeśli tylko nie ... | Krzysztof
:).
Użytkownik: wlomir7 02.05.2012 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Po wielu latach przymierz... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cieszy mnie Twoja celna recenzja.
Jestem "marcelnięty" od dawna.
Aktualnie 4-ty raz w życiu czytam całość "W poszukiwaniu..." i każdorazowo inaczej Dzieło znajduję.
(Jestem przy czwartej części)
Czasem czytam tylko któryś wybrany tom.
Poznałem również zgrabne tłumaczenie Magdaleny Tulli.
(niedawno w wywiadzie wyznała, że ...nigdy więcej, a szkoda)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: