Dlaczego Joannie Chmielewskiej mówię NIE?
No cóż... pierwsze moje podejście do "Lesia" skończyło się na trzydziestej stronie jeszcze w czasach gimnazjalnych. Zabawne, że kiedy to czytałem i się tym pochwaliłem, moja słuchaczka zapytała: "Który raz?". Zdziwiłem się, bo po pierwszych stronach odniosłem wrażenie, że do tej książki już nie wrócę.
No, ale wróciłem, żeby dokończyć. Twórczość Chmielewskiej wszak nie jest mi obca, czytałem ze dwadzieścia jej pozycji. Zwykle mnie irytowały. Kiedy zaczynałem przygodę z tą Autorką, byłem gorącym fanem Agathy Christie. Zachęcony sięgnąłem po kryminały z polskiej półki... no i się zawiodłem. Trudno się dziwić, kiedy wcześniej pochłaniałem bestsellery Królowej tego gatunku.
No, ale jakiś czas minął, stwierdziłem, że może czas nadszedł, aby ponownie zmierzyć się z "Lesiem" - lekturą - w co wierzyłem - łatwą, lekką i przyjemną, przy której nie będę musiał myśleć, a zdrowo się pośmieję.
No, niestety... myśli nachodziło mnie w nadmiarze, wręcz czasem depresyjnych. Czy ja naprawdę jestem takim zgredem, że mnie owe humorystyczne sytuacje w tryptyku "Lesio" (książka została podzielona na trzy oddzielne części powiązane bohaterami) nijak nie śmieszą? Dlaczego ja się nie zataczam, nie zrywam boków, nie dostaję czkawki z powodu wyżej wymienionego zjawiska?
A jednak może to nie ze mną jest coś nie tak? Przecież zaśmiewam się zdrowo przy błyskotliwej Jane Austen, pomysłowym Henri Murgerze czy Dickensowskim "Klubie Pickwicka"! Zresztą nie tylko przy tych pozycjach. Jednak głównie - co racja to racja - przy klasyce. Nie śmiałem się również przy innych przedstawicielach literatury konsumpcyjnej, pretendujących do roli przezabawnych: np. przy książkach Grocholi czy "Dzienniku Bridget Jones" Helen Fielding. Skosztowałem też Pratchetta - z marnym skutkiem.
Nie przeczę, że w "Lesiu" znajdziemy komizm sytuacyjny, postaciowy i językowy. Tylko jest różnica pomiędzy dobrą zabawą a coraz bardziej ogarniającą irytacją. Przez większą część lektury zdobywałem się co najwyżej na łaskawe uśmiechy, ewentualnie zduszone chichoty. Lekki język powieści? Może i owszem, ale dlaczego sam proces czytania mnie tak męczył?
Co prawda były momenty, gdy spojrzałem na tę powieść nieco łaskawszym okiem, rozważając w swej dobroci podniesienie jej do rangi książki dobrej. Niemniej tych chwil było stanowczo za mało. A przecież jedną książkę Chmielewskiej oceniłem na piątkę... Tak, tak, i śmiałem się przy niej, i dobrze bawiłem. To było "Lądowanie w Garwolinie". Paradoksalnie Autorka we wstępie obiecała, że jej następna książka będzie lepsza.
Jednak nietrudno przyszło mi określić, dlaczego oceniłem "Lądowanie w Garwolinie" tak wysoko, jak również dlaczego "Lesio" wyskoczył z dwójki na trójkę. Otóż - brak idiotycznej intrygi kryminalnej, która doprowadzałaby mnie do szału! Zresztą tu trzeba przyznać Joannie Chmielewskiej - jest uczciwa. Nie zgadza się na miano "polskiej Agathy Christie", zwłaszcza że twierdzi, iż nie ma zdolności konstruowania przekonujących, zwartych wątków kryminalnych.
Pozostała mi dosyć gorzka refleksja... po co ja nakupowałem się tych książek Chmielewskiej tyle, skoro w sumie uważam je za co najwyżej przeciętne? Fakt faktem, Kobra bardzo ładnie je wydaje i to nie jest bez znaczenia.
No, ale do Chmielewskiej wrócę. Może jeszcze w tym roku. Czasem ma się ochotę na jakiegoś autora po prostu. Póki co jednak, jeśli będę chciał się jakoś zrelaksować, może wezmę jakąś książkę Izabeli Sowy :).
No, a teraz proszę o gromy... i to wcale nie braw.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.