Dodany: 16.03.2023 20:58|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

To się zaraz potrzaska…


Wyobraźmy sobie taką sytuację: oto powstała fundacja, zajmująca się… jak to sformułować?... „zatrudnianiem na stałe młodych ludzi – właściwie dzieci – do towarzystwa”[1]. Taka młoda osoba, która inaczej nie miałaby szans wyrwać się z domu dziecka czy też z patologicznej rodziny, dostaje dach nad głową i wynagrodzenie w zamian za stworzenie innym ludziom pewnego rodzaju iluzji – dla bezdzietnego małżeństwa będzie namiastką nieposiadanego potomstwa, dla jedynaka remedium na brak rodzeństwa – i wszystko to bez uciążliwych procedur prawnych, jakimi obwarowana jest adopcja czy stworzenie rodziny zastępczej. Niemożliwe? Ale właściwie dlaczego, skoro możliwe jest na przykład wysłanie do sanatorium grupy seniorów-singli i transmitowanie w telewizji, jak próbują się wpasować w schemat drugiej młodości, pełnej romantycznych uniesień? Niemoralne? Niby czemu, wszak „ktoś musi dać im szansę, prawda? To uczciwy kompromis – nie tyle adopcja, ile praca”, a „tam, gdzie chodzi o dobro dzieci, nie można się zastanawiać nad kontrowersjami”[2]!

Skoro więc w czasie i miejscu, w których toczy się akcja najnowszej powieści Michała Pawła Urbaniaka, zatytułowanej „Doll Story”, możliwość wynajęcia „Maskotki” staje się realna, bohaterowie – rodzina Rajchertów – rozważają ją całkiem na serio. Rajchertowie bez wątpienia reprezentują klasę średnią, i raczej tę jej część, którą w nomenklaturze angielskiej nazywa się „upper middle class”; po polsku „wyższa średnia” brzmi mało zręcznie, ale wiadomo, o co chodzi: to ludzie, którzy dorobili się na tyle, by stać ich było na bogato urządzony dom, gosposię, zakupy w eleganckich sklepach. W tym przypadku za „dorobili się” odpowiada głównie Antonina, która porzuciła pracę nauczycielki, by kierować dobrze prosperującą firmą genealogiczną, a nie jej mąż Włodzimierz, po fiasku swojej kariery pianistycznej prowadzący sklep z fortepianami. To ważny szczegół, który definiuje pozycję Włodka w rodzinie… pozycję właściwie żadną, bo nie liczy się z nim, i, co gorsza, nie ma dlań żadnych cieplejszych uczuć, ani żona, ani nastoletni syn. Ten syn „nieprzypadkowo pierwsze imię ma po Mozarcie, a drugie po Newtonie”[3]. Nieprzypadkowo, bo Tosia z góry założyła, że jej dziecko będzie człowiekiem wybitnym. Jednak już na starcie los cokolwiek pokrzyżował jej szyki: Wolfgang jako małe dziecko chorował na białaczkę, z której szczęśliwie wyszedł bez szwanku (tylko ponadnormatywny lęk matki o jego życie pozostał na zawsze), a potem wskutek powikłań po wypadku stracił śledzionę. Związana z tym słabsza odporność stała się dla matki pretekstem do uwięzienia go w domu. Wolf ma indywidualne nauczanie, nie bywa w kinie, w parku, na zakupach, nie uprawia sportów, nie widuje się z ludźmi innymi, niż nauczyciele, skąpa grupka krewnych i przyjaciół rodziców. Co nie znaczy, że bez przeszkód pnie się ku karierze pianistycznej albo naukowej: granie zarzucił, zniechęcony marnymi postępami (a może bardziej naprzemiennym strofowaniem przez ojca i matkę), a żadna dziedzina teoretyczna go jakoś szczególnie nie pociąga. I to właśnie na jego prośbę Antonina postanawia zatrudnić Maskotkę – chłopca już prawie pełnoletniego, którego przeszłość jest dla Rajchertów tajemnicą (dowiedzą się tyle, ile on sam zechce im powiedzieć). Mariusz stara się na różne sposoby zaskarbić sobie przychylność swoich opiekunów i pracodawców w jednym, ale jego relacja z Wolfem od początku pozostawia co nieco do życzenia: poszkodowany przez los, ale też mocno rozpieszczony młodszy chłopak chciałby, żeby wynajęty przyjaciel był w stu procentach do jego dyspozycji, starszy zaś co najmniej nieufnie podchodzi do kogoś, kto ma wszystko na skinięcie palcem (wszystko prócz wolności, ale tego – jeszcze – Mariusz nie umie dostrzec). A napięcie drastycznie wzrasta w chwili, gdy okazuje się, że Maskotka może dać rodzicom satysfakcję, jakiej nigdy nie doczekają się za sprawą własnego syna… Lecz jakże symboliczną wymowę ma scena, w której Mariusz dostaje od Beaty, córki projektodawczyni Maskotek i nauczycielki Wolfa, szklany bibelocik w kształcie domu:
„– Bo znalazłeś nowy dom – wyjaśniła Beata.
– Jak ze szkła”[4].
Otóż to. Jak ze szkła. Bo wystarczy, by coś tym domem – nie samym budynkiem w sensie fizycznym, lecz jego żywą częścią – lekko potrząsnęło, i idylla pryśnie, wszystko się potrzaska i rozsypie w garść kłujących okruchów, których nie da się już posklejać w pierwotny kształt…

Choć „Program Maskotka” jest (na szczęście!) tylko fikcją – wprawdzie, jak się na wstępie rzekło, całkiem prawdopodobną, ale póki co, niemającą widoków na rychłą realizację – to ludzie prawdziwi są aż do bólu. Któż nie spotkał w realnym życiu takiej „generał Rajchert”, osoby, która musi wszystkim rządzić i wszystko kontrolować, by zatrzeć poczucie, że jednak kiedyś w życiu popełniła jakieś błędy? Kto nie słyszał, jeśli nie na własne uszy, to w czyjejś opowieści, jak para małżonków, w oczach osób trzecich funkcjonująca przynajmniej poprawnie, w domowym zaciszu obrzuca się nawzajem zarzutami i wyzwiskami, wypominając sobie wszystkie winy i niespełnione nadzieje? Trudniej może się natknąć na chłopca takiego, jak Wolf… trudniej, co nie znaczy, że takich nie ma; są, tylko ukryci przed nami, uwięzieni w czterech ścianach czasem z rzeczywistej potrzeby, ale wcale nierzadko tylko z powodu patologicznej nadopiekuńczości rodziców. Można by wyliczać i pozostałe postacie, drugo-i trzecioplanowe, choćby niejaką panią Gabrielę (kim jest, niech czytelnik odkryje samodzielnie), która pojawia się tylko w jednej scenie, ale wrażenie, jakie po sobie pozostawia, tkwi w świadomości znacznie dłużej…

Przejdźmy jednak do tego, co – oprócz wyrazistych portretów bohaterów i rzutu oka na pewien wycinek rzeczywistości społecznej, oprócz mnóstwa nawiązań literackich i popkulturowych – dać może czytelnikowi lektura „Doll Story”. Jest to przede wszystkim przejmująca ilustracja mechanizmu, na drodze którego ludzie, nie umiejąc się ze sobą porozumieć, stają się przeraźliwie samotni, niezależnie od tego, ile osób liczy struktura, w której przychodzi im funkcjonować. Rajchertowie nie potrafią zdjąć swoich masek i zbroi, wyciągnąć do siebie rąk i porozmawiać konstruktywnie. Tosia albo zarządza, albo krytykuje – nie zauważając przy tym, że jest to rodzaj krytyki, przy pomocy którego nie osiągnie się żadnych pozytywnych efektów: przykry, napastliwy, często obraźliwy i poniżający – a jeśli to nie odnosi skutku, ma w zanadrzu jeszcze jeden instrument. Włodek słyszy: „gdyby nie moje pieniądze, moja firma, wylądowałbyś pod mostem”[5], Wolfgang – „To ja cię uratowałam! Tyle godzin spędziłam w szpitalu, jak ja się wykłócałam z lekarzami, ile nocy nie spałam!”[6], a kiedy w domu pojawia się Maskotka, znajduje się kolejny obiekt, któremu można wypomnieć, co się dla niego zrobiło: „Że dostałeś od nas mnóstwo drogich, markowych ubrań? Że kupiliśmy ci chomika? Że masz codziennie kilka godzin darmowych lekcji na fortepianie u kogoś, kto zdobywał światowe sceny?”[7].
Nieustannie łajany i poniżany Włodek początkowo próbował ustawiać tylko najsłabszego członka rodziny i swego jedynego ucznia – „nie krzyczał, za to mówił takim głosem, że ciarki przechodziły po plecach”[8] – lecz gdy zorientował się, że tą metodą ani nie zrobi z syna muzyka, ani nie odzyska szacunku żony, wycofał się na pozycję defensywną, z której wyrywa się tylko, gdy nadmiar alkoholu daje mu siłę, by się bezceremonialnie odegrać (tylko słownie, ale i to wystarczy…) na Tosi. Wolfgang zdaje się w ogóle nie rozumieć, że inni ludzie mają uczucia, nie ma więc pojęcia, jak rozmawiać z nimi, żeby tych uczuć nie urazić. Przyzwyczajony do sprzecznych komunikatów nadawanych przez matkę, na przemian gotową bronić go własną piersią przed czyhającymi nań bakteriami i wszelkim innym złem albo celującą w niego pociskami agresji, tak samo traktuje potencjalnego przyjaciela. Tylko, że Mariusz nie jest Tosią. I wie, że obojętność także potrafi ranić, gra więc wobec Wolfa obojętnością; przynajmniej wtedy, kiedy może…

I tak naprawdę w tym czteroosobowym konglomeracie różnych charakterów, różnych temperamentów, różnych doświadczeń wszystkich łączy jedno: poczucie, że im się coś w życiu nie udało – a troje z nich jest pewnych, że temu czemuś winien jest każdy, tylko nie oni sami. Oczywiście, to, że ktoś jest taki, a nie inny, na ogół ma genezę złożoną i z pewnością w jakiś sposób zależne jest od wpływów innych ludzi (popatrzmy na relację Antoniny z jej matką, pokazującą się tylko w epizodzie; spróbujmy zrekonstruować przeszłość Mariusza z tych strzępków informacji, jakie sam mimo woli przemyca w swoich wypowiedziach i z relacji jedynej osoby, która znała go, gdy jeszcze nie mieszkał u Rajchertów…), ale też nie można usprawiedliwiać każdego, kto obwinia cały świat za swoje niepowodzenia. Ani każdego, kto sądzi, że uczucia można przeliczać na pieniądze czy inne świadczenia (czy Tosia chociaż raz spróbowała dać mężowi albo synowi do zrozumienia, że jest dla niej ważny – ON, a nie to, co w niego zainwestowała? Czy któreś z rodziców w ogóle widziało w Wolfie SWOJE DZIECKO, a nie ucznia, który swoimi osiągnięciami ma zrekompensować to, co im samym nie wyszło? A przecież „miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty…”[9]). Obecność płatnego niby-członka rodziny niczego tu nie zmieni; Maskotka musiałaby być aniołem z nieba, który serca tej trójki, przypominające uschłe kaktusy, zmieni w siedliska ciepła i życzliwości. Ale jest na wskroś ziemskim chłopakiem z bagażem niemiłych doświadczeń…

Niejedną doskonałą sztukę teatralną napisano o nieumiejętności porozumienia, o krzywdzie, jaką się człowiekowi wyrządza nieadekwatnymi sygnałami emocjonalnymi, o tym, że bardzo często w domu pięknym i na pozór idealnie funkcjonującym „kryje się jakieś gówno” [10]. I „Doll Story” ma w sobie trochę z tej teatralności Ibsena czy Williamsa, będąc równocześnie tekstem na wskroś współczesnym, przez ten fakt i przez swoją powieściową formę mającym może większą szansę dotarcia do dzisiejszego czytelnika. Do mnie w każdym razie dotarła i poruszyła mnie – bardziej nawet, niż „Lista nieobecności” i „Niestandardowi” tegoż autora i znacznie bardziej, niż czytany prawie równolegle amerykański bestseller, nominowany do Nagrody Bookera.

[1] Michał Paweł Urbaniak, „Doll Story”, wyd. MOVA, 2023, s. 12.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 92.
[4] Tamże, s. 135.
[5] Tamże, s. 34.
[6] Tamże, s. 333.
[7] Tamże, s. 381.
[8] Tamże, s. 271
[9] „Zanim pójdę”, piosenka zespołu Happysad, cyt. z pamięci.
[10] M.P. Urbaniak, op.cit., s. 214.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1829
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: jolekp 17.03.2023 21:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobraźmy sobie taką sytu... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja, nie rozumiem, czemu nie jest w polecanych.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 18.03.2023 10:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobraźmy sobie taką sytu... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo zachęcająca recenzja!

U mnie budzi od razu bardzo oddalone literackie skojarzenia:

Zabić ptaka (Ostrowska Ewa Maria (pseud. Zbyszewski Brunon lub Lane Nancy)) (z permutacją bohaterów)
Kilka nocy poza domem (Piątek Tomasz) (to przez ten "program Maskotka")
Z ciała i z duszy (Cunningham Michael)
i oczywiście film "Balonowy chłopak" ;)

Ciekawe, czy celnie?

Nasuwa się też skojarzenie z popularnym błędem par: skoro jest między nami źle, to może (nowe) dziecko nas skonsoliduje?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.03.2023 10:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo zachęcająca recenz... | LouriOpiekun BiblioNETki
Z tego, co Ci się skojarzyło, znam tylko "Zabić ptaka" i "Z ciała i z duszy" - mam wrażenie, że rodzina Rajchertów jest bardziej toksyczna, niż ta od Cunninghama, zapomniałam, jak oni się nazywali, i chyba znacznie gorzej rokująca, jeśli chodzi o naprawienie czegokolwiek, niż ta od Ostrowskiej (bo w niej, chociaż jedna krzywda się już stała i nie odstanie, to przynajmniej Ola z ojcem, jak się wydaje, coś zrozumieli, coś poczuli).
Jak chodzi o tę końcową hipotezę, to nawet jest jeszcze gorzej, bo żadne z nich nie wydaje się liczyć na skonsolidowanie rodziny, każde chce jedynie coś ugrać: Antonina chce zademonstrować, że osobie o jej pozycji społecznej "wypada" się zaangażować w projekt, i chce po raz kolejny pokazać synowi, ile jest gotowa dla niego zrobić; Włodzimierz na początku (chyba) liczy na to, że żona się od niego na chwilę odczepi, bo przy Maskotce będzie się wstydziła rzucać obelgami; Wolfgang chce mieć kogoś, kto będzie spełniał jego życzenia, nie żądając nic w zamian, inaczej niż rodzice.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: