Od myślenia magicznego lub życzeniowego, już tylko krok dzieli nas do wiary w gusła i zabobony, więc chyba lepiej z niego nie korzystać, a już na pewno nie chwalić się nim publicznie. Cóż jednak robić, kiedy książki w jakiś tajemniczy sposób przychodzą parami, same wchodzą w ręce w księgarni, zerkają z okienka bookcrossingowej gablotki – przypadek? Oczywiście, ale miło jest myśleć, że sprawiają to jakieś nieznane, a sprzyjające okoliczności dobrego losu, które mają dla mnie jeszcze dużo takich zdarzeń w zanadrzu. Najpierw, wpadł mi w ręce
Dziennik z piwnicy (
Nagy Lajos), prosto z półki w parku, a zaraz za nim
Zamknięte drzwi (
Szabó Magda)
, w bardzo symbolicznej cenie, w stacjonarnej księgarni należącej do ogólnopolskiej sieci z przyjaznym zielonym logo.
O wolnych książkach i punktach ich wymiany, pisałam już rok temu w czytatce
Wolne książki i wolny wybór , a ponieważ mój urlop przypada co roku w mniej więcej podobnym terminie, to zupełnie przypadkowe (rzecz jasna!) spacery w kierunku tych miejsc odbywam również w podobnym czasie. Znaleziony w stacji bookcrossingowej „Dziennik z piwnicy” trochę odstraszał mnie z początku informacją, że wydany został w latach 70. w serii „Biblioteka Zwycięstwa”, tuż obok innych „prawomyślnych” pozycji literackich. Biogram pisarza pasował zresztą jak ulał do ówczesnych wymagań – Lajos Nagy, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej miał lewicowe przekonania i był członkiem działającej na Węgrzech partii komunistycznej. Postanowiłam jednak dać szansę autorowi i „Dziennikowi z piwnicy”. To zapiski z okresu ponad dwóch tygodni (od 2 do 18 stycznia) przeżytych w czasie oblężenia i bombardowania Budapesztu przez wojska radzieckie w 1945 roku. Razem z żoną, mieszkał wówczas Lajos Nagy w jednej z budapesztańskich kamienic. Podczas pierwszych nalotów oboje, tak jak inni lokatorzy, próbowali chronić się w piwnicy tylko w czasie ogłaszanych alarmów, jednak wraz z nasileniem bombardowań i coraz większymi zniszczeniami, zmuszeni zostali do przeniesienia się tam na stałe. Wrażenia z tej trudnej do przetrwania egzystencji autor notował każdego dnia na kartkach, przy świeczce w piwnicy i podczas krótkich wyjść na zewnątrz. Sytuację małżeństwa o antyfaszystowskich poglądach komplikował fakt żydowskiego pochodzenia żony pisarza i proniemieckich sympatii większości sąsiadów. Jak wiadomo, Węgry były jednym z drugorzędnych, ale jednak członków Osi, czyli państw wspierających Niemcy hitlerowskie, i chociaż, jak podaje wielu historyków Węgry w stosunku do Polski i Polaków zachowywały się w sposób nieomal honorowy m.in. pomagając uchodźcom, to Lajos Nagy w swoim Dzienniku pokazuje obraz społeczeństwa wspierającego niemieckich żołnierzy w obronie Budapesztu. Zresztą i ci oczekujący Armii Radzieckiej, jak autor znajdujący się w mniejszości, jak i zwolennicy Niemiec dzielili ten sam straszny los ludności cywilnej uwięzionej w bombardowanym mieście. Książka jest dokumentalnym zapisem wydarzeń, emocji i przeżyć z tamtego okresu, chociaż trudno mi było pozbyć się gorzkiej refleksji, że czytając ją po ponad siedemdziesięciu latach, takie same opisy i relacje mogę znaleźć w aktualnej prasie i mogłabym podpisać się pod wyznaniem autora: ”A więc to też jest możliwe? Tak! Po odwiecznej kulturze, po dziełach tylu pisarzy, uczonych i socjologów. Po Chrystusie, Petöfim i Freudzie. Boże wielki! Jestem pisarzem. Jak po tym wszystkim będę mógł pisać o człowieku. Przecież sam widzę, że człowiek nie zdał tu egzaminu. Nieodwracalnie, na wieki”[1]. Lajos Nagy przeżył bombardowanie Budapesztu, doczekał też zwycięstwa idei, którą wspierał, choć może nie doświadczył jej pełnego „rozkwitu” – zmarł w stolicy Węgier w 1954 roku.
Niewiele, poza narodowością, łączy autorkę „Zamkniętych drzwi” Magdę Szabó z Lajosem Nagy. W latach powojennych, aż do końca lat 50., niejako w konsekwencji wyróżnienia nagrodą Baumgartena, ukarana przez władze swojego kraju zwolnieniem z pracy, miała również zakaz publikowania. Ten trudny dla pisarki czas, został - jak można się domyślać -ujęty jako jeden z licznych wątków autobiograficznych w powieści. Pisarkę-bohaterkę poznajemy właśnie w momencie, kiedy (nie zostaje to dokładnie nazwane, ale przypuszczam, że w wyniku zdjęcia wspomnianego zakazu) jej kariera literacka zaczyna nabierać tempa. Jest zapraszana na spotkania, pisze, publikuje i ma coraz mniej czasu na życie osobiste, a ponieważ „zdolność tworzenia to stan łaski, i musi zaistnieć tyle różnych czynników, żeby coś wyszło z pisaniny, podniecenie i spokój, wewnętrzna cisza i rozpierający poryw, który jest zarazem i słodki, i gorzki” [2] postanawia zatrudnić osobę do prowadzenia domu. Po różnych konsultacjach ze znajomymi, udaje jej się uzyskać informację, o właśnie takiej - godnej zaufania i spełniającej wszelkiej kryteria - starszej kobiecie. Okazuje się jednak, że to nie Emerenc, bo tak ma na imię przyszła służąca, potrzebuje referencji. To ona zadecyduje, czy zaakceptuje kandydaturę domu i jego mieszkańców i podyktuje warunki. Obserwujemy zmieniającą się na przestrzeni lat relację dwóch kobiet: młodej, wykształconej, inteligentnej, empatycznej, otwartej pisarki i surowej, zamkniętej w sobie, bardzo ekscentrycznej i korzystającej wyłącznie z własnej interpretacji świata i ludzi, Emerenc. Więź i wzajemna zależność, jaka połączy kobiety nie jest łatwa. Jest jak czytanie instrukcji obsługi napisanej w obcym języku, a w tym wypadku jest to instrukcja obsługi drugiego człowieka i nauka zasad według których działa jego świat. Nauka na błędach. Co z tego wyniknie, czyje drzwi były zamknięte i dlaczego – tego można dowiedzieć się z już tylko z tej fascynującej książki. Książki, która dla mnie, spełnia wszystkie warunki lektury idealnej. Takiej, od której nie można się oderwać, chociaż prawie wszystko dzieje się na płaszczyźnie relacji między bohaterkami. Otrzymujemy dwa psychologiczne portrety i zagadkę, lub raczej filozoficzny dylemat do rozwikłania. Sama autorka zdaje się dokonywać krytycznej analizy postaci swojego powieściowego alter ego, ale to czytelnikowi stawia pytanie o granice ingerencji w życie drugiego człowieka, o zaufanie, o dotrzymywanie słowa, honor.
Do końca roku pozostało jeszcze dużo czasu, ale myślę, że pierwsza pozycja „Zamkniętych drzwi” na mojej liście książek i to nie tylko tego roku, nie jest zagrożona. Obie lektury uzupełniają się w ciekawy sposób i dają, poza czysto literacką rozrywką, widziany z różnych perspektyw obraz Węgier w okresie drugiej wojny światowej i w latach powojennych.
[1] „Dziennik z piwnicy”, Lajos Nagy, przełożyła Krystyna Pisarska, Wydawnictwo Czytelnik, 1976, seria Biblioteka Zwycięstwa.
[2] „Zamknięte drzwi”, Magda Szabó, przełożyła Krystyna Pisarska, Wydawnictwo Bona, 2013.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.