Dodany: 18.11.2020 17:14|Autor: dot59
Kuźnia twardych charakterów... i okaleczonych serc
Czy pamiętacie scenę, której świadkiem jest Jane Eyre w drugim dniu pobytu w szkole w Lowood? Helena Burns, doskonale odpowiadająca na lekcji, zostaje przez nauczycielkę złajana za niedostateczną higienę. Zamiast choćby spróbować się wytłumaczyć brakiem możliwości umycia się – bo w nieogrzewanym budynku zamarzła woda w dzbankach – dziewczyna z pokorą wędruje do składzika, skąd przynosi rózgi, i z kamienną twarzą stoi, póki nauczycielka nie skończy chłosty.
A może, jeśli wolicie literaturę bardziej współczesną, zapadły wam w pamięć przeżycia Harry’ego Cliftona w szkole Świętego Bedy, gdzie upatrzył go sobie starszy uczeń i „wystarczył najmniejszy pretekst, kropla wody na podłodze umywalni, nierówno ułożona poduszka, skarpetka, która opadła za kostkę, żeby oberwał sześć razów od starosty”[1], a jeśli przypadkiem nie oberwał, w zamian mógł się spodziewać publicznego obrażania i poniżania?
Te dwie historie, różniące się czasem akcji, płcią, wiekiem i statusem rodzinnym bohaterów, łączy jedno: obie rozgrywają się w szkołach z internatem na terenie Wielkiej Brytanii. I jeśli jest w nich coś zmyślonego, to jedynie nazwa szkoły i personalia postaci. Bo realia są jak najbardziej prawdziwe. I te z początków XIX wieku, i te z dwudziestolecia międzywojennego. A gdybyśmy poszukali powieści, której akcja rozgrywa się w latach 70 czy 90 minionego stulecia, też pewnie różniłyby się od poprzednich tylko tym, czym różni się strona techniczna szkolnej infrastruktury od tej sprzed stu i dwustu lat.
Zasady pozostały takie same, czego dowodzi brytyjski dziennikarz Alex Renton w poruszającej, żeby nie powiedzieć: bulwersującej publikacji „Jak wytresować lorda: O elitarnych szkołach z internatem”. Przedmiotem jego analizy są szkoły nieco innego rodzaju, niż ta, w której Charlotte Brontë umieściła swoją bohaterkę (jak pamiętamy, była to instytucja – przynajmniej z założenia – dobroczynna, kształcąca sieroty i półsieroty za zgoła skromną opłatą), mianowicie takie, gdzie słono się płaci za przywilej umieszczenia tam dziecka. Zwą się one szkołami publicznymi – dla podkreślenia, że teoretycznie umożliwiają naukę każdemu, na przykład komuś, kto, jak wspomniany bohater sagi Archera, z tytułu szczególnych zdolności otrzyma stypendium pokrywające koszty nauczania i utrzymania – w rzeczywistości jednak ten termin „oznacza dowolną prywatną szkołę, począwszy od końca XIX wieku, w której płaci się czesne, gdzie panuje tradycyjny reżim i gdzie kształci się dzieci w wieku od siedmiu do dziewiętnastu lat”[2]. Zwyczajowo od siedmiu, czasem i od sześciu, bo, na przykład, rodzice uważają, że ten jeden rok różnicy nie robi, a że mają już w szkole jedno dziecko, to i drugie się jakoś zmieści.
I teraz, uwaga! Pamiętacie jeszcze uczucia towarzyszące rozpoczęciu nauki? Wyobrażacie sobie, że po tym pierwszym dniu, pełnym nowych ludzi i nowych wrażeń, nie wracacie z rodzicami do domu, wstępując po drodze na lody, nikt wam nie mówi, jak fajnie wyglądacie w nowym mundurku szkolnym, nikt nie pomaga poukładać w tornistrze nowiutkich książek, zeszytów i przyborów… a zamiast tego zostajecie w obcym budynku, gdzie obcy ludzie zagonią was na komendę do jadalni, naleją pełen talerz znienawidzonej zupy mlecznej albo innego niejadalnego paskudztwa, potem do łazienki, gdzie będziecie musieli wleźć pod zbiorowe prysznice razem z grupką równie skołowanych i wystraszonych dzieciaków, a potem każą się położyć do obcego łóżka w zbiorowej sypialni, surowo zakazując wszelkich rozmów, a nawet cichego popłakiwania w poduszkę… Powiecie: przecież wszyscy to przeżywaliśmy na koloniach czy na obozach harcerskich, gdzie w dodatku warunki bywały znacznie gorsze. Zgoda, ale po pierwsze, mało kto wyjeżdżał na kolonie jako siedmiolatek, po drugie – trwały one dwa czy trzy tygodnie, a nie kilka miesięcy, po trzecie – jeśli już naprawdę nie dało się wytrzymać, zawsze można było napisać lub zadzwonić do rodziców, by zapewnili może niehonorowy, ale komfortowy odwrót z sytuacji, która potomka przerosła.
Z brytyjskich szkół się dzieci nie zabiera. Zwłaszcza z tych najdroższych, z najdłuższymi tradycjami (datującymi się na czasy, gdy wierzono, że formujące się dopiero charaktery muszą „zostać przeprowadzone ze stanu wrodzonej niegodziwości do mądrości i dobra. Jednym z potrzebnych narzędzi był ból – fizyczny i psychiczny”[3]), od paruset lat wypuszczających w świat „mężczyzn, którzy mogliby się świetnie odnaleźć w armii czy w sądach, którzy byliby bez problemu przyjmowani w salonach i klubach dla klasy wyższej, którzy zawieraliby korzystne małżeństwa, zarówno w sensie genetycznym, jak i majątkowym”[4]. Nie przyjeżdża się w odwiedziny, nie przyjmuje się do wiadomości skarg i narzekań, bo „dzieci muszą cierpieć, by stać się użytecznymi obywatelami”[5]. Wystarczy im powiedzieć: „tak samo nieszczęśliwy był twój ojciec. (…) Dał sobie radę”[6], a wtedy one, niezależnie od temperamentu, wrażliwości, intelektu nauczą się zaciskać zęby, nie okazywać żadnych emocji, będą umiały „»stanąć na nogach« i »przyjmować silne ciosy bez drgnięcia powieki«”[7]. Z przysłowiową kamienną twarzą („Stiff upper lip”, jak zresztą brzmi tytuł angielskiego oryginału) znosić lanie – które jako instrument wychowawczy zostało oficjalnie zakazane pod koniec XX wieku, co nie znaczy, że wcale niestosowane, bo przecież „prawo do kar fizycznych jest »dane przez Boga«”[8] – i czyny kolegów lub nauczycieli, wedle dzisiejszego stanu wiedzy będące aktami molestowania seksualnego, jeśli nie oczywistymi gwałtami. Bo „jeśli nauczyciel mógł dotykać ich części intymnych, to może tak trzeba? Może znęcanie się nad słabszymi i brzydszymi jest czymś normalnym, skoro nad nimi wcześniej też się znęcano? Skoro cierpią, to dlatego, że zasłużyli”[9].
Bez wątpienia, wielu wybitnych ludzi przeszło przez szkolne piekło i nie trafiło do szpitali psychiatrycznych. Ale jakie ślady to zostawiło w ich osobowościach, jak odbiło się na życiu prywatnym, wiedzą tylko oni, chyba, że należeli do tych nielicznych, którzy „kamiennej twarzy” nie zachowali i upublicznili swoje przeżycia za pośrednictwem literatury– jak na przykład George Orwell, Roald Dahl czy John le Carré – lub podzielili się nimi z dziennikarzem, zbierającym materiał do obrazoburczego dokumentu…
Zawsze mnie przerażał obraz angielskiej szkoły z internatem – sądzę, że może właśnie od czasu czytanej w dzieciństwie „Jane Eyre” – a teraz przeraża jeszcze bardziej, bo wiem, że nadal nie całkiem przeszedł do historii. Nie mam przy tym wrażenia, że Renton celowo wyolbrzymia ciemne strony brytyjskiego systemu edukacji; wszak w wielu krajach na kontynencie cele nauczania i metody ich realizacji były podobne, na co również są dowody w literaturze, różnica jest może jedynie taka, że gdzie indziej się wcześniej opamiętano. To, że sam autor doświadczył podczas pobytu w szkole większości spośród opisywanych patologii, tylko dodaje wiarygodności jego opowieści. Trochę zbyt rozciągnięta zdaje mi się partia tekstu poświęcona molestowaniu seksualnemu uczniów. Jest to zgodne z obecnym trendem ujawniania i piętnowania wszystkich tego rodzaju zjawisk, ale trochę odwraca uwagę od meritum sprawy: tego, że nawet szkoła całkowicie wolna od pedofilii i agresji seksualnej, a zgodnie z tradycją wpajająca uczniom „zasady moralne (…) chrześcijaństwa, męstwo, przyzwoitość oraz dyscyplinę sportów zespołowych”[10] i przygotowująca do pełnienia kierowniczych ról w społeczeństwie, jest zdolna złamać osobowość ucznia, okaleczyć go emocjonalnie, wykorzenić z niego „używanie rozumu (…), oryginalność myślenia (…), radość czytania czy cokolwiek, co ma związek ze sztuką”[11]. I że jego rodzice siłą bezwładności wciąż się na to godzą.
[1] Jeffrey Archer, „Czas pokaże”, przeł. Danuta Sękalska, wyd. Rebis, 2011, s. 56.
[2] Alex Renton, „Jak wytresować lorda: O elitarnych szkołach z internatem”, przeł. Agnieszka Rasmus-Zgorzelska, wyd. Prószyński i S-ka, 2020, s. 9
[3] Tamże, s. 116.
[4] Tamże, s. 56.
[5] Tamże, s. 20.
[6] Tamże, s. 73.
[7] Tamże, s. 255.
[8] Tamże, s. 251.
[9] Tamże, s. 424-425.
[10] Tamże, s. 161.
[11] Tamże, s. 168.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.