Kaczawskie drogi
Krzysztof Gdula po raz drugi zaprasza czytelnika na górskie wędrówki – tym razem chodzi o Góry Kaczawskie. Góry są dla niego synonimem drogi. Bo przecież – jak pisze – w samym wędrowaniu „nie cel jest ważny, a droga. Ta może być umorusana, pod burym niebem i nagimi czarnymi drzewami, wśród szarych pól lub pożółkłych traw, ale przecież nadal jest drogą, która tak skutecznie woła mnie ku sobie, obiecując wspólne dojście do horyzontu”[1].
„Góry Kaczawskie słowem malowane” to zbiór kilkudziesięciu impresji z wędrówek, spotkań na szlakach. Jeśli można tę książkę uznać za przewodnik, to taki, w którym wyznacznikami pozostają wrażenia – ulotne, niezapomniane. To coś ważniejszego niż informacje rodem z przewodnika, coś bardziej intymnego. Tutaj w każdym słowie czuje się miłość do drogi, do gór.
Te wycieczki dają możliwość samopoznania, ale też głębszego zrozumienia świata:
„Kiedy otworzymy oczy na świat, ogarnia nas zdumienie dwojakiego rodzaju: rozmaitością gatunków fauny i flory, bogactwem kolorów i form krajobrazu, pięknem jednych i drugich, ale też odczuwamy zdumienie, uświadamiając sobie swoją wcześniejszą ślepotę. Przychodzi chwila, w której zwracamy uwagę na jakiś drobny fragment otaczającego nas świata – jakbyśmy go dostrzegali po raz pierwszy w życiu, mimo że na pewno widzieliśmy go nieraz. W tym stanie nie ma jednak poczucia straty, ale radość z odkrywania. Smakowanie uroku nowego piękna. Jego przeżywanie”[2].
Sam Krzysztof Gdula nie wysuwa siebie na pierwszy plan, jakby nie daje sobie prawa do bycia bohaterem tych opowieści. Bo przecież to historie o górach – ich doświadczaniu, ich wyjątkowości. To historie dość jednolite w tonie, o niespiesznym tempie, tchnące spokojem i wyciszeniem – a każda z nich napisana z sercem, ładnym językiem, niekiedy urzekającym poetyckością, jak w poniższym fragmencie:
„Właściwie lubię iść lasami w deszczu, ale wtedy, gdy jest bezwietrznie. Lubię słuchać melodii układanych moimi krokami i kroplami deszczu, tych tysięcznych szmerów i szelestów dobiegających zewsząd. Na kapturze grają pierwsze deszczowe skrzypce, odpowiada im cichszy szmer peleryny, groty kijów wybijają, niczym talerze, ostrzejszy rytm na kamykach drogi, na trawach wokół mnie i na liściach deszcz szepcze swoją niekończącą się opowieść muzyczną, a ja idę zasłuchany w dźwięki i w siebie”[3].
Warto się wybrać na taką piękną wędrówkę.
[1] Krzysztof Gdula, „Góry Kaczawskie słowem malowane”,
[2] Tamże, s. 180.
[3] Tamże, s. 209.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.