Nie lubię audiobooków. Nie umiem się na tym skupić. Podobno mężczyźni nie mają podzielnej uwagi. Cóż to nieprawda. Choćby ja. W tym momencie słucham (audiobooka), staram się sensownie pisać (jak mi to wychodzi, oceńcie sami), jeszcze rozglądam się po pokoju (mimowolnie), a na dodatek oddycham (to wymaga wysiłku!). Niemniej ciągle mam wrażenie, że gdy słucham, coś mi umyka. Zbyt skupiam się na irytującym głosie, a za mało na treści. A mówiłem, że nigdy nie będę słuchał audiobooka! No cóż, życie ze mnie zakpiło.
Ze względów czysto zawodowych muszę przeczytać (a raczej wysłuchać) "Ja, czyli 66 moich miłości"
Ja, czyli 66 moich miłości (
Żurawiecki Bartosz)
Bartosza Żurawieckiego. Akurat zdobyłem tylko audiobook, więc nie ma wyjścia - trzeba słuchać. Tylko nie będę przecież leżał jak ten palant i wsłuchiwał się w głos lektora jak w śpiew leśnych ptaków. Tylko co robić? Mógłbym sięgnąć po szmatkę i odkurzyć, gdyby nie to, że pokój był odkurzony wczoraj. Mógłbym poszydełkować, gdyby nie to, że nie umiem. Więc co zrobiłem? Sięgnąłem po talię kart i dawno zapomnianą książkę "Wielka księga pasjansów" i od kilku godzin namiętnie układam różnorakie pasjanse. Z reguły nie wychodzą - ale podobno kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma w miłości, więc i tak lepiej na tym wychodzę. Tylko to troszeczkę głupio grzecznie układać pasjanse i słuchać książki, która w przeważającej większości dotyczy seksu.
Żurawiecki drugiego "Lubiewa" nie napisał. A jednak to trochę ten sam deseń - dużo homoseksualnego seksu, perwersji i słowo "kocham" rzucane raz za razem każdej z tytułowej sześćdziesięciu sześciu miłości. Główny bohater loguje się na gejowskim serwisie randkowym i poznaje swoje kolejne miłości, wzbogaca doświadczenia, pisze swoje życiorysy na 66 sposobów. Okazuje się, że one wzajemnie się nie wykluczają, a portal randkowy pozwala na dużą dowolność. Nie wiemy, kim jest bohater - bo zmienia nie tylko nicki, życiorysy, ale nawet płeć (to zresztą satyra na specyfikę znajomości zawartych poprzez chaty internetowe). Opowiada historie różne - brutalne, dziwne, romantyczne, wzruszające, zabawne, perwersyjne, zwyczajne. Niektóre z nich spokojnie mogłaby napisać Gretkowska czy John Irwing. A jednak tego wszystkiego jest troszeczkę za dużo. Dlatego chyba będzie tylko trójka.
Wczoraj w ramach akcji "klasyka", żeby pochwalić się pierwszym z moich dwudziestu klasycznych obiecanych woluminów, przeczytałem dramat "Żeglarz" Jerzego Szaniawskiego. Dotąd znałem tego autora tylko z miłych anegdotek o profesorze Tutce. Jednak w ramach wykładów z literatury dwudziestego wieku, jedna z pań profesor opowiadała nam o dramatach Szaniawskiego. Musicie wiedzieć, że u tej pani profesor (nota bene córka profesora Ireneusza Opackiego) sala zawsze były pełna - nie dość, że się człowiek czegoś pożytecznego dowiedział, to jeszcze został zarażony fascynacją wykładowczyni. Szaniawski i mnie zainteresował - dlatego "Żeglarza" połknąłem w godzinę. Historia społeczności, która bardziej ceni mit dotyczący niezwykłego kapitana Nuta niż rzeczywistość jest odbiciem naszej polskiej mentalności, wypełnionej mitami. To rzecz na pewno warta lektury. Ale zanim zdążyłem się pochwalić pierwszą z dwudziestu obiecanych książek z klasyki, przypomniałem sobie, że "Żeglarz" powstał w dwudziestoleciu międzywojennym. Ot strata... Szaniawski spóźnił się o parę lat...:)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.