Przedstawiam KONKURS nr 209, który przygotował
KrzysiekJoy.
Tym razem tematem mojego konkursy są lalki. Skąd się wziął pomysł na taki właśnie temat? I to jeszcze u kogoś, kto ma trzech braci, więc lalki nie były zabawką, którą koniecznie mieć musieliśmy w rodzinnym domu? Może podczas oglądania ekspozycji w kieleckim Muzeum Zabawkarstwa, na której zgromadzono lalki z całego świata, przyszła mi na myśl, że można je uczynić bohaterkami literackiego konkursu? Grunt, że temat wdzięczny, zbytnich kłopotów w znalezieniu odpowiednich fragmentów w literaturze nie miałem. W konkursie znajdują się utwory przez wszystkich znane i lubiane, ale także fragmenty z powieści mniej popularnych, ale na pewno wartych poznania.
Zapraszam do zgadywania, liczę na duży ruch na forum. Proszę, podpowiadajcie sobie jak chcecie, nie mam zamiaru zabraniać jakichkolwiek podpowiedzi, choć liczę, że Wasze mataczenia będą wyrafinowane, inteligentne, takie żeby była dodatkowa zabawa w ich rozszyfrowywaniu.
Proszę też o jakieś krótkie wspomnienia na forum, dotyczące Waszych ulubionych lalek z dzieciństwa. :-)
Regulaminowa część konkursu.
Punktacja i laureaci:
Do odgadnięcia jest
30 fragmentów, za każdy można otrzymać
2 punkty (po jednym za autora i tytuł), czyli maksymalnie
60 punktów. W przypadku jednakowej liczby punktów, o miejscu zdecyduje czas zdobycia ostatniego punktu.
Podpowiedzi:
- To tylko zabawa, wiec forma podpowiedzi na forum jest zupełnie dowolna.
- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi standardowe, czyli czytałaś/eś, znasz autora, proszę mnie o tym poinformować.
Kontakt:
- Odpowiedzi przesyłamy na adres:
[...]
Termin:
- Termin nadsyłania odpowiedzi tym razem dłuższy i upływa
22 czerwca o godzinie 23.59.
- Odpowiedzi na Wasze e-maile możecie spodziewać się w ciągu 24 godzin
UWAGA!
W dniach 9-11 czerwca nie będę odpisywał na Wasze maile. Może to się przedłużyć nawet o jeszcze jeden dzień.
Uwagi różne:
- Wszystkie książki występujące w konkursie mam ocenione.
Miłej zabawy,
KrzysiekJoy
1.
Ostatni z baraków stał naprzeciwko drzwi T.; był to kram z zabawkami, lśniący od świecidełek, błyskotek i wspaniałych wyrobów z blachy. Pośrodku wystawy, na samym przodzie, na tle białych serwetek kramarz ustawił ogromną, chyba na dwie stopy, lalkę, ze złotymi włosami na głowie, w różowej, krepowej sukience; lalka miała prawdziwe włosy i oczy z emalii. To cudo stało na wystawie cały dzień ku nieopisanemu zachwytowi przechodniów poniżej lat dziesięciu; nie znalazła się jednak w M. matka dostatecznie bogata czy też dostatecznie rozrzutna, która by kupiła swemu dziecku tę lalkę.
E. i A. wystawały przed nią godzinami w kontemplacji i nawet K., ukradkiem co prawda, ośmieliła się na nią popatrzeć.
Wychodząc na dwór z wiadrem w ręku, smutna i znękana, K. nie mogła się oprzeć, by nie spojrzeć na tę wspaniałą lalkę, na tę "piękną panią", jak ją nazywała. Biedne dziecko aż osłupiało z zachwytu. Nie oglądała jeszcze nigdy lalki z bliska. Cały kram wydał jej się pałacem; ta lalka nie była lalką, ale uroczą zjawą. Była to radość, przepych, bogactwo, szczęście, które objawiły się nagle w jakimś zwodniczym blasku tej nieszczęsnej małej istotce zepchniętej na samo dno ponurej, zimnej nędzy. Z całą naiwną i smutną trzeźwością dziecka K. widziała przepaść dzielącą ją od tej lalki. Mówiła sobie, że "coś takiego" może mieć tylko królewna albo księżniczka. Patrzyła na różową sukienkę, na przygładzone włosy lalki i myślała sobie: "Jaka ta lalka musi być szczęśliwa!" Nie mogła oderwać oczu od cudownego kramu. Im dłużej patrzyła, tym większy ogarniał ją zachwyt. Zdawało jej się, że ogląda raj.
Inne lalki, stojące w głębi, wydawały jej się wróżkami i czarodziejkami, kramarz zaś, który przechadzał się w głębi sklepiku, robił na niej wrażenie samego Pana Boga.
W tym zachwycie zapomniała o wszystkim, nawet o tym, po co ją wysłano.
.................................................
Podobnie jak ptaki potrafią uwić sobie gniazdka z byle ździebełka, tak i dzieci potrafią zrobić sobie lalkę z byle czego. I kiedy A. i E. owijały kotka, K. owinęła swoją szabelkę, wzięła ją na ręce i kołysząc do snu, nuciła jej cichutko.
Lalka - to przemożna potrzeba, a zarazem jeden z najbardziej uroczych instynktów małych dziewczynek. Troszczyć się o kogoś, okrywać, stroić, ubierać, rozbierać, ubierać na nowo, pouczać, łajać nieco, kołysać, pieścić, usypiać, wyobrażać sobie, że "coś" jest "kimś" - w tym zawiera się cała przyszłość kobiety. Tak marząc i szczebiocąc, robiąc wyprawki i pieluszki, szyjąc sukieneczki, staniczki i kaftaniki, dziecko staje się dziewczynką, dziewczynka staje się młodą dziewczyną, młoda dziewczyna - kobietą. Ostatnia lalka zamienia się w pierwsze dziecko. Równie trudno sobie wyobrazić małą dziewczynkę bez lalki jak kobietę bez dziecka; i obie są prawie równie nieszczęśliwe.
K. zrobiła sobie zatem lalkę z szabelki.
2.
Prawdę powiedziawszy, nie miałam najmniejszej ochoty iść pomiędzy gości, gdyż w towarzystwie rzadko na mnie zwracano uwagę; i gdyby tylko B. była dobra i towarzysko usposobiona, uważałabym za prawdziwą przyjemność spędzać z nią wieczory, zamiast spędzać je pod groźnym okiem pani R. w salonie pełnym pań i panów.
Jednakże B., skoro tylko ubrała swoje panienki, zwykła była przenosić się w bardziej ożywione sfery kuchni i pokoju gospodyni, zazwyczaj i świecę zabierając z sobą. Wtedy, dopóki ogień nie przygasł, siedziałam z lalką na kolanach, oglądając się raz po raz dokoła, by się przekonać, czy coś gorszego ode mnie nie pokutuje w tym mrocznym pokoju; a gdy już głownie nabierały ciemnoczerwonego koloru, rozbierałam się prędko, szarpiąc, jak umiałam, węzły i tasiemki, i chroniłam się od zimna i ciemności do łóżeczka.
Do tego łóżeczka zabierałam zawsze swoją lalkę. Istota ludzka musi coś kochać, a ja w braku godniejszych kochania przedmiotów znajdowałam przyjemność w kochaniu i pieszczeniu tej wyblakłej podobizny człowieka, lichej i źle ubranej jak miniaturowy strach na wróble. Zastanawia mnie to, gdy sobie przypominam, jak niedorzecznie a szczerze rozpływałam się nad tą zabaweczką, wyobrażając sobie, że ona żyje i zdolna jest odczuwać.
Nie byłabym mogła usnąć, nie otuliwszy jej wpierw swoją nocną koszulką, a gdy leżała przy mnie bezpiecznie i ciepło, czułam się stosunkowo dobrze, wierząc, że i ona również czuje się dobrze.
3.
Kaleb i jego córka siedzieli w swej pracowni, która służyć im musiała także jako pokój mieszkalny; trzeba rzec, iż osobliwe było to pomieszczenie. Stały tam wykończone i nie wykończone domki dla lalek z najróżniejszych sfer. A więc podmiejskie jednorodzinne domki dla lalek średniozamożnych; po jednym pokoju z kuchnią dla lalek z warstw niższych; wspaniałe rezydencje miejskie dla lalek bogatych. Niektóre z tych budowli były już umeblowane wedle kosztorysu, zgodnie z wymaganiami lalek o skromnych dochodach; inne mogły być na żądanie wyposażone w sprzęty wedle najdroższego cennika, gdyż na półkach piętrzyły się stosy krzeseł i stołów, kanap, łóżek i foteli. Arystokracja i szlachta i w ogóle szary tłum - wszystko to leżało tu i tam w koszach, spoglądając szeroko rozwartymi oczami w sufit. Ale przy określaniu ich stanowiska w społeczeństwie i zamykaniu w granicach własnej klasy (co, jak doświadczenie wykazuje, w życiu prawdziwym okropnie jest trudne) twórcy zabawek poprawili naturę, która częstokroć bywa przewrotna i krnąbrna; albowiem nie poprzestawszy na tak dowolnych znamionach, jak atłasy, perkale i strzępki gałganów, obdarzyli lalki cechami fizycznymi, które wykluczały wszelkie pomyłki. Tak więc lalka-dama wytworna miała członki z masy woskowej, nadzwyczajnie kształtne; ale tylko ona i osoby jej stanu. Niższa warstwa społeczna wykonana była ze skóry, jeszcze niższa - z grubego płótna. Jeśli zaś idzie o pospólstwo, miało ono ręce i nogi zrobione ze zwykłych zapałek. No i proszę - wyznaczono im miejsce w hierarchii społecznej, poza które żadną miarą nie mogły się wydostać!
4.
Moje serce na chwilę przestało bić. Schowek! Mała spiżarka, do której dziadek nigdy mnie nie wpuszczał. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Tamtego ranka w pobliżu jednego ze szwów odnalazłem malutką kieszeń, a w niej kluczyk. Chwyciłem tę papierową główkę i pomknąłem do tamtego małego pomieszczenia. Klucz pasował idealnie, a drzwi otworzyły się prawie bezgłośnie. Gdy włączyłem światło, niemal zaparło mi dech w piersiach – patrzyła na mnie cała armia małych ludzi.
Małe pomieszczenie wypełniały lalki wszelkich rozmiarów i kształtów, w różnym stopniu wykończone. Byli wśród nich król, dziewczyna, błazen i wiele zwierząt: krokodyl z na wpół namalowanymi zębami, małpka i koń bez ogona. Niektóre wyglądały tak, jak gdyby miały zaraz zeskoczyć z półki. Innym brakowało kończyn albo ubrań. Od jednej ściany pomieszczenia do drugiej rozpięty był sznurek, a na nim wisiały małe nóżki i ramiona, które jeszcze nie znalazły właściciela.
Na stoliku rozłożone były ubranka, starannie uszyte ze skrawków materiału. Rozpoznałem wśród nich fartuch mojej matki, który posłużył jako materiał na dziewczęcą sukienkę, a także jedną z naszych serwetek, przerobioną na malutką koszulę. W powietrzu unosił się zapach lakieru. Na drewnianych półkach stały małe słoiczki z farbami i wysuszone pędzle w słoikach. Gdzieś zupełnie z tyłu dostrzegłem malowaną scenę wykończoną aksamitnymi kurtynami. Pośród lalek na półce siedział książę, otulony karmazynowym płaszczem zdobionym króliczym futrem.
Tak właśnie odkryłem sekret mojego dziadka. Towarzystwa dotrzymywali mu ci maleńcy ludzie, własnoręcznie wykonywane pacynki. Tylko dlaczego nigdy mi ich nie pokazał? Czyżby przez cały czas przygotowywał się do czegoś wyjątkowego, do jakiegoś ambitnego występu? I dlaczego schował jedną z tych niedokończonych laleczek w kieszeni płaszcza?
5.
Przypominam sobie moje pragnienia dziecięce. Jakże dobrze rozumiem dziś wszechwładne zachcianki moich pierwszych lat życia!
Widzę jeszcze ze szczególną wyrazistością lalkę, która, gdy miałem osiem lat, wystawiona była w mizernym kramie na ulicy de la Seine. Dlaczego mi się ta lalka spodobała, doprawdy nie wiem. Byłem bardzo dumny z tego, że jestem chłopcem, gardziłem dziewczynkami i z niecierpliwością czekałem chwili (nadeszła, niestety!), w której kolący zarost pojawi mi się na podbródku. Bawiłem się w żołnierzy i celem karmienia konia na biegunach rwałem rośliny, które matka moja hodowała w doniczkach na oknie. To były chyba męskie zabawy! A jednak zapragnąłem lalki. Herkulesi miewają takie słabostki. Czy lalka, którą pokochałem, była przynajmniej ładna? Wcale nie. Widzą ją jeszcze. Miała czerwoną plamę na każdym policzku, ramiona wiotkie i krótkie, szkaradne, drewniane ręce i długie, szeroko rozstawione nogi. Jej kwiecista spódnica przytrzymywana była w pasie dwiema szpilkami. Widzę jeszcze czarne łebki tych szpilek. Była to lalka nieelegancka, lalka z przedmieścia. Pamiętam doskonale, że choć byłem malcem, który niewiele par spodni zedrzeć zdołał, czułem na swój sposób, ale bardzo żywo, że lalka ta nie miała ani wdzięku, ani szyku, że była ordynarna i brutalna. Ale kochałem ją mimo to. Kochałem dlatego właśnie. Kochałem tylko ją. Pożądałem jej. Żołnierze i bębny nie miały już dla mnie żadnej wartości. Już nie karmiłem konia na biegunach gałązkami heliotropu i rezedy. Lalka ta była dla mnie wszystkim. Aby zmusić Wirginię, moją niańkę, by przeszła ze mną obok sklepu przy ulicy de la Seine, wynajdywałem podstępy godne człowieka dzikiego. Przyciskałem nos do szyby i niania musiała siłą ciągnąć mnie za rękę: „Paniczu, późno już i mama będzie się gniewać“. Panicz niewiele sobie robił wówczas z gniewu lub bicia. Ale niańka unosiła go jak piórko i panicz ustępował przed siłą. Odtąd, z wiekiem, panicz się popsuł i ustępuje ze strachu. Wtedy nie bał się niczego. Byłem nieszczęśliwy. Niewyrozumowany, lecz nieprzeparty wstyd nie pozwalał mi wyjawić przed matką, co było przedmiotem mej miłości. Stąd moje cierpienia. Przez kilka dni lalka, zawsze przytomna w mym umyśle, tańczyła przed mymi oczami, patrzała na mnie, otwierała mi ramiona, przybierała w mej wyobraźni jakby pozory życia, co czyniło ją jeszcze bardziej tajemniczą i straszną i tym bardziej drogą i pożądaną.
6.
Najważniejszym, specjalnym prezentem - rodzice w ten sposób wyrażali swą miłość do mnie - zawsze była duża lalka z niebieskimi oczami. Sądząc po cmokaniu dorosłych, domyślałam się, że w ich mniemaniu lalka stanowi spełnienie moich najskrytszych marzeń. Ale ta zabawka i jej osobliwy wygląd wprawiały mnie w konsternację. Nie wiedziałam, co mam z nią robić. Udawać, że jestem jej mamą? Nie interesowały mnie dzieci ani pojęcie macierzyństwa. Ciekawiły mnie wyłącznie istoty ludzkie w moim wieku i mojego wzrostu, nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu na myśl, że kiedyś zostanę matką. Macierzyństwo kojarzyło mi się z podeszłym wiekiem i z innymi odległymi perspektywami. Szybko jednak nauczyłam się właściwego, zgodnego z oczekiwaniami dorosłych postępowania z lalą: miałam ją nosić na rękach i kołysać, wymyślać i odgrywać różne scenki z jej udziałem, a nawet z nią spać. Książki dla dzieci pełne były obrazków przedstawiających dziewczynki śpiące ze swoimi lalkami. Z reguły były to szmaciane lalki, ale takie w moim przypadku w ogóle nie wchodziły w grę. Zresztą ich okrągłe tępe oczka, płaskie jak naleśniki twarze i pomarańczowe robale zamiast włosów budziły we mnie obrzydzenie i głęboko skrywany lęk.
Ja dostawałam inne lalki, które miały sprawić mi ogromną przyjemność, lecz wywoływały zgoła odmienne uczucia. Kiedy kładłam taką lalkę obok siebie w łóżku, nieustępliwie kłuła mnie swymi sztywnymi kończynami, drapała ostrymi paluszkami. Kiedy we śnie obracałam się na drugi bok, uderzałam głową o zimną i twardą jak kość łepetynę lalki. Trudno wyobrazić sobie bardziej uciążliwą i wrogo nastawioną towarzyszkę w łóżku. Trzymanie jej na rękach wcale nie było przyjemniejsze. Wykrochmalona gaza czy koronka na bawełnianej sukience drażniła podczas przytulania. Pragnęłam tylko jednego: rozerwać lalkę na części. Zobaczyć, z czego jest zrobiona, odkryć, co sprawia, że jest taka pożądana, znaleźć to piękno, przekonać się, na czym polega jej atrakcyjność, która najwyraźniej mnie jednej umykała. Wszyscy dorośli, starsze dziewczęta, sklepy, czasopisma, gazety, wystawy sklepowe - cały świat zgodnie twierdził, że modrooka, żółtowłosa, różowa lalka stanowi przedmiot westchnień każdej dziewczynki, jest jej wymarzonym skarbem. "Popatrz - mówili - jaka ona jest piękna, musisz być dzisiaj grzeczna, żeby na nią >zasłużyć<". Wodziłam palcem po jej twarzy, dziwiąc się wąskim kreskom brwi; szarpałam za perłowe ząbki wetknięte niczym klawisze fortepianu między czerwone, złożone w ciup usteczka. Gładziłam zadarty nosek, trącałam szklane błękitne oczka, skręcałam żółte włosy. Nie mogłam jej pokochać. Ale mogłam ją zbadać, sprawdzić, co w niej jest takiego, co budzi podziw całego świata.
7.
Mama weszła do pokoju z uśmiechem i świątecznymi życzeniami.
Przyniosła jeszcze więcej prezentów, włącznie z olbrzymim domkiem dla lalek, który kiedyś należał do niej... i jej pełnej nienawiści matki.
- Ten prezent nie jest od Mikołaja -oznajmiła, stawiając domek ostrożnie na podłodze, i teraz, przysięgam, nie było już w naszym pokoju centymetra wolnego miejsca.
- To mój prezent dla Ca... i Co...
Przytuliła ich, ucałowała w policzki i powiedziała, że teraz mogą się bawić w dom, rodziców i gospodarzy, tak jak ona to robiła, gdy miała pięć lat. Gdy zauważyła, że żadne z nas nie było szczególnie zainteresowane domkiem, nie skomentowała tego. Ze śmiechem uklękła na podłodze, przysiadając na obcasach, i opowiedziała nam, jak bardzo zawsze lubiła ten domek.
- On jest niezwykle cenny - powiedziała - na rynku ten domek mógłby przynieść niezłą fortunę. Same miniaturowe, porcelanowe laleczki z ruchomymi częściami są bezcenne, mają ręcznie malowane twarzyczki. Wielkość lalek odpowiada skali domku, to samo jest z meblami, obrazami. Ten dom był wykonany przez artystę mieszkającego w Anglii. Każde krzesło, stół, łóżko, lampa, żyrandol są imitacjami prawdziwych antyków.
Wykonanie tego cacka zabrało artyście dwanaście lat.
- Popatrzcie, jak się otwierają i zamykają te małe drzwi.
Wszystkie szuflady się wysuwają. Jest nawet malutki kluczyk do zamykania biurka, a tylko popatrzcie, jak niektóre drzwi wsuwają się w ściany - to są tak zwane kieszeniowe drzwi. Chciałabym, żeby w tym domu były takie drzwi; nie wiem, dlaczego wyszły z mody. Spójrzcie na te ręcznie rzeźbione freski pod sufitem, boazerię w jadalni i bibliotece i miniaturowe książki na półkach. Pewnie nie uwierzycie, ale mając mikroskop, moglibyście przeczytać tekst!
Zręcznymi i delikatnymi palcami zademonstrowała nam wszystkie fascynujące elementy domku, który mogły posiadać tylko dzieci nadzwyczajnie bogatych rodziców.
8.
W bajce Wasylisa Pięknolica pojawia się ciekawy motyw. Umierając, kupcowa woła córkę i daje jej lalkę, która będzie córce pomagać w życiu. Lalkę zawsze trzeba najpierw nakarmić i napoić, a dopiero potem prosić o radę. Wasylisa będzie nosić lalkę w kieszeni do końca życia. W lalce przebywają duchy przodków ( w tym przypadku chodzi o matkę) i to jest najbardziej archaiczne wierzenie plemienne występujące na świecie.
W planie symbolicznym lalka zastępuje zmarłego członka rodziny, jest miejscem spoczynku duszy nieboszczyka. U niektórych plemion afrykańskich istnieje obyczaj, że wdowiec, który żeni się po raz drugi, robi posążek zmarłej żony i trzyma go w swojej chacie na honorowym miejscu. Figurce okazuje szacunek, żeby zmarła nie była zazdrosna na tamtym świecie o nową żonę. W Nowej Gwinei po czyjejś śmierci robi się małą lalkę, która strzeże duszy zmarłego. Inkarnowany w lalce zmarły będzie pomagał tylko wtedy, gdy mieszkańcy będą o niego dbać, karmić go, kłaść spać itd.
Wśród syberyjskich północnych plemion głowy lalek robi się z ptasich dziobów. Lalka jest gwarancją płodności, więc młodzi w czasie nocy poślubnej zabierają z sobą lalkę do łóżka. W lalce może się też zagnieździć zły duch Kikimora. Taką lalkę należy spalić. W Kursku na przykład, twarze lalek są puste, bez oczu, ust i nosa, chodzi o to, żeby w lalce nie zagnieździł się zły duch i nie wyrządził szkody dziecku. Lalki, które mają moc opiekuńczą, są dziedziczone: matka taką lalkę przekazuje córce.
Chanty, Mansi, Nieńcy i inne ludy z Syberii Północnej miały wyjątkową lalkę, itarm. Lalkę ubierano i kładziono na posłaniu nieboszczyka. W trakcie posiłku przynoszono lalce kawałeczki jedzenia i okazywano wielki szacunek, bo była sobowtórem zmarłego. Ten rytuał przeniósł się do rosyjskich bajek. W bajce Tierioszeczka dwoje staruszków nie mających dzieci owija pieluchami polano i kładzie do kołyski. Z polana wyrasta Tierioszeczka (ten motyw dotrwał aż do Carla Collodiego i jego słynnego Pinokio). Powszechnie znane rosyjskie drewniane lalki, matrioszki, wyrosły z mitycznego-rytualnego myślenia.
9.
Zasypiając, podjęłam mocne postanowienie, że ucieknę do domu dziecka...
Rano ojciec dał mi w prezencie dwie lalki. A ja dotąd nie miałam prawdziwych lalek. Tylko szmaciane. Od babci. A lalki, które przywiózł ojciec, miały oczy, zamykały je i otwierały, poruszały rękami i nogami, jedna piszczała coś jakby "mama". Wydawało mi się, że to jakieś czary. Bardzo ich pilnowałam, bałam się nawet wynieść je na podwórze, pokazywałam je tylko przez okno. Mieszkaliśmy na parterze, dzieci z całego domu przychodziły pod okno popatrzeć na moje lalki.
Byłam słaba, chorowita. Wiecznie miałam pecha. To czoło rozbiłam, to nadziałam się na gwóźdź. Albo mdlałam. Tak że dzieci niechętnie dopuszczały mnie do swoich zabaw. Robiłam, co mogłam, żeby wkraść się w ich łaski, wpadałam na najróżniejsze pomysły. Doszło nawet do tego, że zaczęłam podlizywać się Dusi, córce dozorczyni. Dusia była wesoła, energiczna, wszyscy lubili się z nią bawić.
Poprosiła, żebym wyniosła lalkę, a ja nie potrafiłam jej odmówić. Co prawda, nie od razu się zgodziłam, trochę się jeszcze opierałam.
- Nie będę się z tobą bawiła - zagroziła Dusia.
To od razu na mnie podziałało.
Wyniosłam tę "mówiącą" lalkę. Ale niedługo się nią bawiłyśmy. Posprzeczaliśmy się o coś i zaraz doszło do bójki. Dusia wzięła moją lalkę za nogi i walnęła o mur. Odpadła głowa. a z brzuszka wyskoczył guzik.
Wszystkie dzieci zaczęły płakać.
- Zwariowałaś Dusia!
- A czego się rządzi? - Dusia rozmazywała łzy po policzkach... - Myśli, że jak ma tatusia, to jej wszystko wolno. I lalki ma, i tatusia.
Dusia nie miała ani ojca, ani lalek...
10.
Czarnooka dziewczynka, z dużymi ustami, nieładna, lecz żywa, z odsłoniętymi dziecięcymi ramionkami, które od szybkiego biegu wysunęły się ze stanika, z czarnymi kędziorami odrzuconymi do tyłu, z obnażonymi cieniutkimi rączkami i malutkimi nóżkami w koronkowych pantalonikach i płytkich pantofelkach, była w tym miłym wieku, kiedy dziewczynka już nie jest dzieckiem, lecz dziecko jeszcze nie jest panienką. Wywinąwszy się ojcu podbiegła do matki i nie zwracając uwagi na jej surową reprymendę ukryła zaczerwienioną twarz w koronkach matczynej mantyli i zaśmiała się. Śmiała się z czegoś i tłumaczyła coś urywanie o lalce, którą wyjęła spod sukienki.
– Widzi mama?... Lalka... Mimi... Widzi mama? I N. już więcej nie mogła mówić (wszystko wydawało się jej śmieszne). Upadła na matkę i roześmiała się tak głośno i dźwięcznie, że wszyscy, nawet afektowana dama, roześmieli się mimo woli.
– No już idź, idź z tym swoim potworem! – powiedziała matka odpychając córkę z udanym gniewem. – To moja młodsza córka – zwróciła się do przybyłej. N., odrywając na chwilę twarz od koronkowej mantylki matki, spojrzała na damę z dołu poprzez łzy śmiechu i znowu ukryła twarz.
Dama, zmuszona do napawania się sceną rodzinną, uznała za właściwe wziąć w niej jakiś udział.
– Powiedz, kochanie – rzekła zwracając się do N. – kim jest dla ciebie ta Mimi? Pewno córka?
N. nie przypadł do gustu ton pobłażliwego zniżania się do dziecinnej rozmowy, z jakim dama zwróciła się do niej. Nic nie odpowiedziała, tylko poważnie popatrzyła na damę.
11.
Przed ośrodkiem na Nowych Wysoczanach przedzieram się przez tłum kobiet - mieszkają tutaj tylko ubodzy - które mają pełne ręce podarunków: bochenek chleba, bańki mleka, zabawki, pierzynę, ubrania, mąkę, kaszę mannę, lampę, narzutę. W biurze jakaś robotnica oddaje zrobiony na drutach sweter, różowy, czysto wyprany. Chcę sobie zapisać jej nazwisko. "Po co to pisać?" - protestuje i zawstydzona cicho wychodzi. To jest ten piękny wstyd biedaków, którzy chcieliby dać dużo, ale mogą dać niewiele. Przed szatniami ośrodka stoją grupki ludzi. Jakaś pani, dobroduszna, miła, przyniosła spory wianuszek serdelków. Takich jak trzeba, ze słoniną, i rozdaje je dzieciom. Jeszcze tamta dziewczynka! I ten chłopiec jeszcze nie ma! No chodź tu, nie wstydź się! Podobno ta pani przychodzi tu codziennie. Stoję chwilę w biurze, drzwi się tu nie zamykają. Prażanie przychodzą tu jeden za drugim, każdy coś przynosi. I nie tylko, że dają, ale jeszcze umieją dawać! Ze Schroniska Baxy zatelefonowano do szefa firmy Ara, czy nie daliby im tanio jakiś ubranek, dla dzieci. "Dlaczego tanio? Po prostu wam je dam". I dał, chociaż było aż tego dwieście sztuk. Przywieźli je chwilę potem - i nie tylko ubranka, każde dziecko dostało do tego l a l k ę. Dzieci cieszyły się oczywiście bardziej z lalki niż z ubranka. Biedak zawsze bardziej cieszy się z luksusu niż z tego, co niezbędne, to jest szczególna psychologia wdzięczności, coś, czego syci nie znają. Dajcie głodnemu chleb, powie "dziękuję", dajcie mu brzoskwinię, rozpromieni się. Chleb to dobroczynność, brzoskwinia - uznanie, że każdy człowiek ma prawo do święta. Ubranka to dar, ale lalka to święto, coś wyjątkowego.
12.
- Być może, jednak trochę go uradowałyśmy - powiedziała potem Anna.
- Być może - odpowiedziałam. - Ale teraz koniec. Nie myślę już sprawiać nikomu przyjemności.
A jednak sprawiłam komuś przyjemność. I Anna także. Następnego bowiem dnia pani w szkole powiedziała nam, że jedna dziewczynka z naszej klasy, która nazywa się Marta, przez długi czas nie będzie mogła chodzić do szkoły. Zachorowała na tak ciężką chorobę, że będzie musiała leżeć w łóżku przez wiele miesięcy. Wieczorem, zanim usnęłam, leżałam i myślałam o Marcie i wówczas postanowiłam, że dam jej moją najładniejszą lalkę - Bellę. Bo wiedziałam, że Marta nie ma żadnych zabawek.
Rano opowiedziałam Annie, że mam zamiar dać Marcie moją lalkę, wówczas Anna poszła i przyniosła swoją najpiękniejszą książkę z bajkami. Po lekcjach pobiegłyśmy do Marty. Leżała w łóżku i była bardzo blada. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś się tak ucieszył jak Marta, gdy położyłyśmy jej na kołdrze Bellę i książkę z bajkami. Ojej, jak się cieszyła! Obejmowała Bellę i książkę i wciąż tylko się śmiała. I zawołała swoją mamusię, żeby przyszła popatrzyć.
Gdy byłyśmy za drzwiami, powiedziałam do Anny:
- No, ale zrobiłyśmy jednak komuś przyjemność, chociaż wcale nie myślałyśmy o tym.
A Anna zdziwiła się okropnie i powiedziała:
Rzeczywiście! Następnie zaś dodała:
- W każdym razie dobrze się stało, że nie zaczęłyśmy Marcie śpiewać. Bo mnie wydaje się, że ludzie cieszą się o wiele bardziej, gdy dostają lalki lub książki.
- Tak, przynajmniej dzieci - stwierdziłam.
13.
Nie pamiętam, jak przebiegł dzień, gdy rodzice przyjechali z Augustem ze szpitala do domu. Nie pamiętam, co powiedziałam, zrobiłam i poczułam, widząc go pierwszy raz, za to w rodzinie krążą na ten temat opowieści. Mówi się, że długo i w milczeniu patrzyłam na niego i w końcu stwierdziłam: „To nie wygląda jak Lilly!”. Tak nazywała się lalka, którą w czasie ciąży mamy dostałam od babuni, żebym wprawiała się w byciu starszą siostrą. Lalka była z rodzaju tych, co to są jak żywe. Przez wiele miesięcy chodziłam z nią wszędzie, dawałam jej jeść i zmieniałam pieluchy. Podobno nawet nosiłam ją we własnoręcznie uszytej chuście. Zaledwie kilka minut (tak twierdzi babunia) albo kilka dni (tak twierdzi mama) po mojej pierwszej reakcji na widok Augusta już go obcałowywałam, tuliłam do siebie i gadałam do niego po dziecięcemu. Od tego czasu nie wzięłam Lilly do ręki ani o niej nie wspomniałam.
14.
Kiedy widzi na ścianie swój zgarbiony cień, prostuje się w ramionach.
Zatrzymuje się dopiero przy otwartych drzwiach małego sklepiku. Na podłodze tańczy lalka. Jest to kukiełka w słomkowym kapeluszu. Lekkimi, pajęczymi ruchami dotyka pluszowymi bucikami podłogi, także jej małe ręce poddają się powabnie muzyce dobiegającej z wnętrza sklepiku. To przykuwa uwagę Landy. Jest to radosny widok. Wzrok Landy wędruje wzdłuż nitek w górę, by zobaczyć tego zręcznego człowieka, który wprawia je w ruch. Zauważa kobiece ręce, a następnie całą Helenkę.
Umalowała się do pracy i bardzo jej w tym do twarzy.
Landa usmiecha się do niej wymownie, lecz młoda kobieta jakby go wcale nie pamiętała.
- Dzień dobry. - Napastnik podchodzi bliżej.
- Dzień dobry - odpowiada Helenka, nie przestając zajmować się tańcem.
- Czy myśmy już się gdzieś nie widzieli? - Pomaga jej Landa i jeszcze mocniej wyprostowuje się w ramionach, by się przypomnieć.
- Nie - zbywa go Helenka jak zwykłego natręta. - Interesują pana lalki?
- Lalki nie - mówi Landa tonem, z którego przy odrobinie dobrej woli mogłaby wyczytać, że byłby zainteresowany lalkarką. Helenka jednak nie przejawia dobrej woli.
- Przykro mi - mówi.
Kukiełka kończy taniec, a młoda kobieta znika z nią w sklepiku.
Landa kręci sięz zakłopotaniem i - najtrafniej rzecz ujmując - spada.
15.
Czym się miała zająć? Z rozpaczą przycisnęła drobne rączki do piersi. Opuszczenie, w jakim się znalazła, wydało się jej bezgranicznie rozpaczliwe, niegodziwe i krzywdzące; oburzało ją do głębi. Po raz pierwszy w życiu przeżywała coś równie strasznego; zdawało jej się, że wszystko przepadło na zawsze, że już nic nigdy nie wróci. Zobaczyła obok siebie lalkę siedzącą na fotelu z wyciągniętymi nogami, opartą o poduszkę i patrzącą na nią jak żywy człowiek. Nie była to ta nakręcana lalka od pana Rambaud, lecz inna, duża, z głową z masy papierowej, z kręconymi włosami i szklanymi oczami, których nieruchome spojrzenie niepokoiło ją czasem. Po dwóch latach stałego rozbierania i ubierania była już wytarta na policzkach i brodzie, a różowe, wypchane trocinami ręce i nogi zmiękły, zwiotczały jak stare gałgany. Teraz lalka miała właśnie iść spać i była tylko w nocnej koszuli, a ręce miała wyciągnięte, jedną do góry, drugą na dół. Joasia widząc, że nie jest tak zupełnie sama, poczuła się przez chwilę mniej nieszczęśliwa. Wzięła ją na ręce i przytuliła mocno, a tekturowa głowa lalki zwisała do tyłu na wykręconej szyi. Dziewczynka mówiła jej, że jest najgrzeczniejsza, ma dobre serce, nie wychodzi nigdy i nigdy nie zostawia jej zupełnie samej. Była jej skarbem, małym kotkiem, kochanym serduszkiem. Całowała ją czule, jeszcze drżąc cała i powstrzymując się od płaczu.
Poczuła się pomszczona nieco tym gwałtownym wylewem czułości. Wstała i opierając twarz o szybę wyjrzała przez okno; lalka jak łachman zwisała w jej rękach.
16.
Na moje siódme urodziny dostaję w prezencie Jacka.
Kto wie, skąd mama go zdobyła! Nadal jeszcze nie ma sklepów z zabawkami. Tak długo o nim marzyłam, tak długo mówiłam o lalce, o dzidziusiu, tyle razy zwijałam kawałek starego materiału i kołysałam w ramionach. I nagle jest ze mną! Jacek ma miękkie ciałko z materiału i główkę z porcelany. Jest blondynem i ma niebieskie oczy. To najcudniejszy dzidziuś na świecie.
Zaniemówiłam ze szczęścia. Ostrożnie kładę go do wózka dla lalek, który dała mi sąsiadka, i nakrywam go troskliwie różową kołderką. Romek i Ryszard wyśmiewają się ze mnie, ale nie zwracam na nich uwagi. Taszczę wózek na ulicę i pcham go do parku.
Jest wprawdzie szary listopadowy dzień i jest dość zimno, ale dla mnie świeci z nieba słońce, ptaki ćwierkają, kwiaty kwitną i wszystko jest piękne, bo ja jadę z moim dzidziusiem na spacer. Szczęśliwa mruczę pioseneczkę, poprawiam od czasu do czasu kołderkę i przyglądam się malutkiej twarzyczce Jacusia. Śpi spokojnie. Jego niebieskie oczka przykrywają powieki z długimi, gęstymi rzęsami.
Siadam na ławce, jak to mają w zwyczaju młode matki, wyjmuję Jacka z wózka, by go trochę popieścić. Niespodziewanie staje przede mną mała dziewczynka, chuda, głodna i zła jak osa.
- Mogę przez chwilę potrzymać twoją lalkę?
Nagle wiem, co się stanie, przeczuwam dokładnie to, co się zdarzy. Widzę wszystko jak na tych ruchomych obrazach, które nazywają się kino.
- Nie.
Ale ta dziewczynka spogląda na mnie ponuro.
- Tylko przez chwilę!
Skubie mój rękaw. Milczę i przyciskam Jacka mocno do siebie. Ona jest coraz bardziej zła, a moje "nie" staje się coraz słabsze. Ona po prostu nie daje za wygraną.
Daję jej Jacka zawiniętego w różową kołderkę.
- Bądź ostrożna!
A potem dzieje się dokładnie to, co przewidziałam. Jacek upada na ziemię, jego głowa roztrzaskuje się na wiele kawałków, jego puste niebieskie oczy mrugają bez sensu, aż w końcu całkiem zamierają. Nagle widzę leżące przede mną roztrzaskane dziecko z getta.
Ptaki przestały ćwierkać, już nie kwitnie żaden kwiat, przez gęste, szare chmury nie przedziera się ani jeden promień słońca. Dziewczynka ucieka. Zbieram skorupy i kładę je do wózka, a potem jadę powoli do domu.
17.
Moja łódź płynęła coraz wolniej, prąd zamierał, rzeka jakby zatrzymywała się i zamieniała w jezioro. Ale to było złudzenie, to tylko nurt zmienił kierunek i wracał z powrotem pod prawy brzeg. Patrzyłem na gałęzie zwisające nisko i odbijające się w wodzie i zamierzałem już podnieść się i powiosłować, aby odbić się od tego brzegu, który prowadził, być może, do ślepej odnogi – gdy nagle poprzez gałęzie zobaczyłem dziewczynę w harcerskim mundurku. Klęczała na piasku w wykrocie powstałym po oberwaniu się brzegu – i bawiła się lalką. Przytrzymałem się ręką gałęzi i patrzyłem: dziewczyna trzymała za rękę lalkę, która siedziała naprzeciw niej, na kamieniu. Lalka zrobiona była z brudnych i podartych szmatek, głowę miała wypchaną i przewiązaną sznurkiem, tak jak to robią dzieci na wsi, jej włosy uformowane były z rozplecionych sznurków. Powiedziałem, że dziewczyna trzymała lalkę za rękę? Nie, bo lalka nie miała wcale rąk, to mnie się tylko zdawało. Dziewczyna mówiła do lalki cichym, monotonnym głosem:
- Widzisz kochana, zostałyśmy na tym świecie same, nie mamy już nikogo, wszyscy pomarli, to bardzo smutne, to strasznie smutne. Proszę cię, nie płacz, bo mnie jest też bardzo smutno. Musimy się bardzo kochać. Jak będziemy się kochać, to nam będzie lżej, nie będzie nam tak smutno…
Chciałem odepchnąć się jak najciszej od brzegu, ale plusnęła jakaś gałązka i dziewczyna odwróciła głowę. Krzyknęła, ale zaraz uśmiechnęła się. Ja pewnie też uśmiechnąłem się. Łódź oddalała się. Dziewczyna klęczała i patrzyła na mnie. Trzeba mi było uśmiechać się i oddalać, odpływać. Ale ja zrobiłem coś bardzo głupiego i złego. Powiedziałem:
- Wstyd, żeby taka duża dziewczyna bawiła się jeszcze lalką.
Twarz dziewczyny spoważniała, potem posmutniała. Dziewczyna odwróciła głowę i zakryła obiema rękami oczy.
18.
Oparci o barierkę patrzyli na migoczące światłami centrum Warszawy.
- W podstawówce miałam bardzo dobrą przyjaciółkę – zaczęła w zamyśleniu N. – Kiedyś była u mnie i bawiłyśmy się lalkami. Nie miałam zbyt dużo lalek, ale jedna była naprawdę piękna i wiedziałam, że ona mi jej zazdrości.
- Brzmi jak początek brazylijskiego serialu dla dzieci – wywrócił oczami X, odzyskując powoli humor.
N. zignorowała jego uwagę.
- Gdy wyszła, zauważyłam, że tej pięknej lalki nie ma. Pokłóciłyśmy się, bo następnego dnia ona twierdziła, że jej nie wzięła.
- Przecież sytuacja była oczywista – powiedział F. – Wzięła i potem rżnęła głupa.
- Tak myślałam – przyznała N. – Straciłam najlepszą przyjaciółkę, przestałyśmy się do siebie odzywać. Dziś nawet nie wiem, gdzie ona mieszka.
- Myślisz, że teraz oddałaby ci tę lalkę? – zapytał F.
- Nie o to chodzi. Upłynęły dwa lata i przestałam się bawić lalkami. Niedawno robiłam porządek w moim pokoju i znalazłam tę lalkę za szafą. Wpadła mi tam przypadkiem.
Zapadło milczenie. Przyjaciele opierali się o murek otaczający ogród i patrzyli na centrum miasta migoczące tysiącami świateł.
19.
Zadzwonił fiakier, że już jest. Byłam ubrana i gotowa. Tata sprawdził rzeczy, a Mama, czy mam pieniądze i bilet. Tknięta nagłą myślą poskoczyłam do mojego pokoju i pochwyciłam siedzącą na kanapie lalkę Rozalindę. Dostała ją kiedyś Hanka od najmilszej kuzynki z kuzynek Taty, Jadwini, która jest słynna w naszej rodzinie, bo jeszcze przed wojną chodziła na uniwersytet, i to w dodatku na przyrodę. Wielka z niej była emancypantka.
Jadwinię bardzo lubię, a z Rozalindą, którą po Hance odziedziczyłam, nie rozstaję się nigdy. I teraz poczułam, że nie mam serca jej zostawić. Niech choć ona jedzie ze mną. Od dawna już mi się ani śni bawić lalkami, lecz Rozalindzie zawsze będę wierna jako towarzyszce szczęśliwego dzieciństwa. Owinęłam ją w serwetę ściągniętą ze stołu. Niestety, czekała mnie przeprawa z Mamą, która nie chciała pozwolić na jeszcze jeden, zbyteczny jej zdaniem, bagaż. Aż załamała ręce na widok lalki.
- Pozwól, Basiu, - wstawił się Tata za mną. I dodał żartobliwie: - Oto moja dorosła córka.
Nie wiadomo czemu, Mama nagle rozpłakała się. Ja się rozpłakałam. Tylko Tata i Hanka zachowali zimną krew. Wolę zresztą zapuścić zasłonę na ostatnie chwile w domu.
20.
Zbyszek! Ach! Oto cała, zamknięta w jednej, wyrazistej i ogromnej postaci, epopeja mojego miejskiego dzieciństwa! Ani jednoznacznie radosna, ani całkiem smutna. Pełna za to zdrowego kolorytu, utkanego z podziurawionych na płocie spodni, zabaw w wojnę, gry w korale, ciepła i gwałtownych chłodów naszych wzajemnych kontaktów.
Starszy ode mnie o dobre dwa lata, co w czasach szczeniackich stanowiło chwilami przepaść wprost nie do przebycia, był wodzem naszego podwórka, czego nikt z naszej dzieciarni nigdy nie kwestionował. Syn stróża! To nie byle co! Silny, wyższy od nas o głowę, potężny w barach, chodził nawet jak stary, szeroko stawiając nogi i spluwając umiejętnie do najdalszej kałuży, zwłaszcza gdy nikt z dorosłych akurat nie patrzył.
Od niego przecież zależało, czy nasze dziewczyńskie zabawy w sklep, na desce podwórzowej piaskownicy, w ogóle się odbędą i czy wykwintnie ubrane, ukochane, będące przedmiotem zażartej rywalizacji lalki dożyją szczęśliwie wieczora. Na ogół był dla nas dobry niemal po ojcowsku i ochraniał konsekwentnie nawet przed chłopakami, kiedy ci wymarzyli sobie naszą piaskownicę na czołg dla czterech pancernych. Ale pierwszą podwórzową Barbie, przywiezioną Hani Dudek przez wujka z Ameryki, którą rozebraliśmy natychmiast mieszaną grupą, komisyjnie i w ogromnym zaciekawieniu, znokautował jednym, despotycznym ruchem, od którego pofrunęła hen... aż za śmietnik i groźnym, kategorycznym okrzykiem: - Precz mi z tym świństwem!
Była to decyzja nieodwracalna i w jej wyniku na naszym podwórku królowały jeszcze długo grzeczne laleczki, o dziecinnie uśmiechniętych buziach i ciałkach bliżej nieokreślonego bobaska, ewentualnie panienki w spódniczkach, z lekko wypiętymi brzuszkami. Pilnował tego sokolim okiem starej nauczycielki z dziewiętnastowiecznej pensji dla dobrze urodzonych dziewcząt i żadna z nas nigdy nie naruszyła jego zakazu. Barbie i Kenem bawiłyśmy się jedynie w domach, dzięki o wiele bardziej liberalnym rodzicom, ale i tak w popłochu rozglądałyśmy się po kątach, czy Zbyszek nas przy tym zdradzieckim procederze jakoś nie nakryje.
21.
Wandzia miała jedną lalkę, za to bardzo piękną, porcelanową. Lalka ubrana była w suknię z bordowego atłasu i kapelusz. Wywrócona głową w dół chętnie pokazywała obficie koronkowe majtki. Nazywała się pani Helenka, tak samo jak pani Helenka, od której Wandzia dostała lalkę. Pani Helenka była prawdziwą hrabiną, jej mieszkanie zajmowało całe drugie piętro, miała w salonie morrisowskie tapety i sekretarzyk z ciemnego drewna. I perfumy we flakonie z pompką, wyglądającą jak pompon od zimowej czapki. Pani Helenka nigdy niczym się nie zajmowała, jak to hrabiny. Siedziała w fotelu, mówiła, że nikt jej nie będzie rozkazywał, bo słucha Brahmsa, i rozdawała Wandzi i innym dziewczynkom, przychodzącym w odwiedziny do jej wnuczki, marcepanowe kuleczki. Lalka pani Helenka miała dokładnie takie same obyczaje jak pani Helenka hrabina, też słuchała Brahmsa, też miała wachlarz z nakrapianych piór perliczki, też lubiła marcepan. Mieszkała nieco inaczej, bo pod stołem, i w zasadzie mało wychodziła, bo zwieszający się z każdej strony jej buduaru obrus oznaczał deszcz, a kiedy pada, to hrabiny nie spacerują, rzecz jasna.
22.
- Pokaż mi lepiej te swoje lalki - odpowiedziała Monika, pijąc znajomy aromatyczny płyn. - Zaraz mi stary zadzwoni, że dziecko płacze, i tyle się będziemy widziały.
Marzena roześmiała się cicho.
- Większość się wciąga w dollfie, ale dopiero jak je zobaczą, dotkną. A ty, widzę, od razu?
- Po prostu jestem strasznie ciekawa, co takiego jest w tych lalkach, że dorosła kobieta, matka czwórki dzieci, do tego pracująca zawodowo, zarywa dla nich noce - tłumaczyła Monika.
- No to chodź. - Marzena pociągnęła sąsiadkę za rękę.
Nie od razu je zobaczyła, w pokoju było przygaszone światło. Zatrzymały się przed regałem z książkami. Kiedy wzrok Moniki przyzwyczaił się do półmroku, na półkach dostrzegła mnóstwo pogrążonych w lekturze karzełków. Właściwie, kiedy pierwsze wrażenie minęło, zorientowała się, że były tylko cztery. Jednak miniaturowe postaci zdawały się zajmować całą bibliotekę. Leżały i siedziały na książkach, a każda z nich trzymała przed sobą własną miniaturową książeczkę. Dwie miały może dwadzieścia centymetrów, dwie ponad pół metra. Pochylone nad lekturą, wyglądały jak żywe.
Może dlatego, że miały tak niesamowite stroje? Patrząc na nie, Monika przypomniała sobie nie tylko niedawną wizytę w dziwacznym muzeum, ale i swoją podróż sprzed lat do Paryża. Zupełnie przypadkiem trafili wtedy z Darkiem do muzeum lalek. On znudził się po kwadransie, ale ona mogłaby podziwiać w nieskończoność dopracowane kreacje: zwiewne jak mgiełka koronkowe falbanki, miniaturowe pończoszki, sznurowane trzewiczki wielkości żuka. Gdy teraz spoglądała na te figurki, przypomniała sobie dziewczęce marzenia o idealnej lalce. Czyje ręce były na tyle genialne, by wykonać tak precyzyjną i żmudną robotę? Lalki Marzeny także nosiły prawdziwe stroje, a nie jakieś fabryczne plastikowe podróbki. Jedna z nich, o piegowatej buzi, z rudymi lokami, ubrana była w seledynową sukienkę jak dla dziewczynki sprzed stu lat. Książka, którą trzymała w rączkach i na którą rzucały cień jej rzęsy - prawdziwe rzęsy! - także była prawdziwa; trzymała miniaturowe wydanie Alicji w krainie czarów.
- Biblioteka krasnoludków... Są niesamowite - wyszeptała, chociaż wcześniej mówiły tylko półgłosem. Po prostu niesamowite. Mogę którąś zobaczyć z bliska?
- No. - Marzena kiwnęła głową i podała jej istotkę w seledynowej sukience. - To Lalibella.
Monika delikatnie wodziła palcem po maleńkim czarnym buciku. miał nawet identyczne ozdobne dziurkowania jak te na półbucie Darka. Lalka patrzyła jakoś sennie. Mimo słodkiego ubranka było w niej coś niepokojącego. Oczy? Wyraz twarzy? Po bliższych oględzinach wcale nie przypominała milutkiej laleczki, raczej kogoś o silnym charakterze, chochlika zaklętego w postać małej dziewczynki i znudzonego tkwieniem na półce.
23.
Na półce z książkami, nad maszyną do szycia, siedziały dwie lalki. Były bardzo wystrojone! Uszyto je ze szmatek, wypchanych trocinami, domalowano im twarze z rumieńcami, oczami i noskami, a włosy miały z żółtej i czarnej wełny.
- Ja już się nimi dawno nie bawię - zastrzegła M.
- Ale nie chcę ich wyrzucać. Lubię je.
Po pewnym czasie lalki opuściły jednak półkę i znalazły się na krawędzi żelaznego łóżka, gdzie wnet zaczęły się kłócić, mówić do siebie wierszem i opowiadać sobie nawzajem różne cudaczne przeżycia. Okazało się niespodziewanie, że wciąż jeszcze zabawa lalkami to jest bardzo przyjemne zajęcie, a nawet o wiele bardziej interesujące, niż było dawniej, gdy Monika bawiła się z innymi dziewczynkami. Lalki tamtych dziewczynek leżały tępo w wózkach i udawały dzidziusie. Tymczasem lalki M. były obdarzone odmiennymi charakterami: jedna - Alina - była łagodna i cicha, druga - Balladyna - gwałtowna i gadatliwa.
24.
Dziewczynki z płaczem przybiegły do kolan dziadka.
– Wandzia ce, dziadziu.
– Janusi dać!
Prosiły rozpłakanymi głosikami i zaczęły się wdrapywać na dziadkowe nogi.
Oswobodził się od nich prędko i zaczął uciekać przed nimi. Dziewczynki już wiedziały, co to znaczy, więc zaczęły gonić ze wszystkich sił i krzyczeć na dziadka, który zastawiał się krzesłami, chował za kredensy, i wciąż wymykał się im z rąk, aż wreszcie pozwolił się im złapać w jakimś kącie, wziął je obie pod pachy i przyniósł z powrotem do stołu, a potem pozwolił się zrewidować i powyciągać z kieszeni lalki, jakie przyniósł dla nich.
Radość zapanowała niezmierna w gromadce, która skupiła się przy małym stoliczku pod oknem i oglądała szczegółowo lalki, wydzierając je sobie z rąk.
.........................................................
Przy stole zapanowała cisza.
Dzieci siedziały przy dziadku i zaczynały studiować zabawki. Józio zaczął czytać głośno, zwykłym codziennym zwyczajem. Matka robiła pończochę. Berta słuchała i wybiegała co chwila wzrokiem do tego pokoju, w którym był Maks z Karolem, bo przez pootwierane drzwi widać ich było. Frau Augusta sprzątała cicho ze stołu, gładziła swoje kotki, czasem przystawała i podnosząc do góry małe czarne oczy, które pływały w jej twarzy jak ziarnka pieprzu w patelni przyrumienionego masła, wzdychała głęboko.
- Dziadziu, lalkę noga nie boli? - pytały dziewczynki, rozrywając przy tych studiach lalki.
- Nie boli - odpowiadał głaszcząc jasne, kędzierzawe główki.
- Dziadziu, co trlombi w tej trlombie? - pytał chłopak od czasu do czasu, a nie dostawszy odpowiedzi, wiercił z wielką wprawą i zamiłowaniem patykiem w trąbce.
- Dziadziu, główka lalkę nie boli? - pytały, rozbijając o podłogę.
- Lalka nieżywa. Wanda głupia.
25.
I nagle dostałam dużą lalkę, która udawała małe dziecko, jechałam z nią tramwajem, zaczęła płakać, jakiś pan chciał mi ustąpić miejsca, nie wiedziałam, co zrobić, czy pokazać mu, że to lalka – wtedy być może na drugi raz nie ustąpi miejsca kobiecie z dzieckiem – czy zakryć kocykiem lalkę i udawać, że to żywe dziecko, niech wie, że zrobił dobrze, że bardzo dziękuję, chociaż jeszcze jestem taka nieduża.
Zakryłam twarz kocykiem i udawałam.
Mama bardzo się rozpłakała, kiedy zobaczyła mnie z tą lalką.
Nie wiedziałam dlaczego.
A to przecież miłe, że jej mąż, a mój ojciec pamiętał, że marzyłam o niej od wielu miesięcy.
Była strasznie droga.
Dotychczas słyszałam tylko:
- Nie stać nas na to, rozumiesz?
Lalce można było opowiadać godzinami o wszystkim.
I nie słyszało się. Sama jesteś sobie winna.
Albo: Oj, ja już tam wiem, jak z tobą jest, najpierw prowokujesz, a potem się skarżysz…
Albo: Na miłość boską, radź sobie sama, przecież jesteś już duża!
Albo: Czy ty nie widzisz, że matka ledwo sobie daje radę? Nie masz serca!
A ja chciałam mieć serce.
26.
Wnosząc paczki do domu, słyszała dobiegający z salonu śmiech wnuczki i podniesione głosy chłopców. Wyglądało na to, że rodzice już dali im swoje prezenty. Zaraz ucieszą się jeszcze bardziej - pomyślała.
- Babciu, babciu, mam lalecke, co wygląda jak dzidzia - pochwaliła się Nikolka, wyciągając w stronę Zofii swój prezent. Rzeczywiście, lalka była tak łudząco podobna do żywego dziecka, że w pierwszej chwili trudno byłoby odróżnić ją od prawdziwego niemowlęcia.
- To będziesz jeszcze miała w czym ją wozić - pogłaskała wnuczkę po główce.
Córka i zięć ze zdziwieniem patrzyli na to, co robi. A jeszcze bardziej zaskoczyła ich zawartość pudeł.
Kasia raz po raz zerkała na męża, jakby czekając na jego reakcję, a Jarek zacisnął szczęki tak, że mimo pełnych policzków, widać było napinające się mięśnie. Zofia, przejęta sytuacją, nie dostrzegła ich reakcji. Wręczała wnukom prezenty i czekała, co powiedzą. Pawełek wypakował samochód i od razu rozpoczął rajd po pokoju i korytarzu. Głośne buczenie silnika wypełniło pomieszczenie, a pojazd skręcał raz po raz, piszcząc przy tym oponami jak prawdziwe auto. Zofia z radości aż klasnęła w dłonie. Udał się prezent - pomyślała.
Krzysio odpakował grę i popatrzył na opakowanie.
- Podoba ci się, Krzysiu?
- Może być – wzruszył ramionami.
- Pan w sklepie powiedział, że to jakiś limit jest, ale ja nie wiem, co to takiego.
- Edycja limitowana - poprawił wnuk. - Ale i tak nie zrozumiesz.
Odłożył grę na kanapę i zajął się oglądaniem tabletu, który podarowali mu rodzice.
- Mama, pacz! Lala w wózecku śpi. - Nikola chciała podzielić się radością z Kasią i ciągnęła ją za rękaw do rogu pokoju, gdzie rozłożyła swoje nowe skarby. - Tata, dzidzia ma wózeczek, widzis? - Podskakiwała wokół ojca, który jednak nie zwracał na nią uwagi.
27.
- PUDEŁKO - powiedziała bardzo wyraźnie Elżunia. - Tatu, nie oszukuj dziecka. To niewy... niewyw... chowace.
- Niewychowawcze.
- No właśnie. Co tam masz?
- Ale powiedz: nie-wy-cho-waw-cze.
Elżunia sprężyła się i podołała zadaniu.
- NIEWYCHO... WAWCZE. Powiedziałam. Dostanę?
Ojciec roześmiał się, chociaż jakoś nie tak, jak zwykle, i sięgnął do szafki po pudełko. Było słodkoróżowe. Wstążeczka na nim też różowa, w tym samym odcieniu.
Elżunia energicznie zdarła wstążkę, zdjęła pokrywkę i wydała okrzyk zachwytu.
W pudełku leżała lalka. Przepiękna. Całkiem dorosła. Nie żaden celuloidowy golasek. Ubrana w elegancką seledynową sukienkę, na głowie miała koronkowy kapelusik budkę w tym samym kolorze. Zielone butki prunelki. Zajmowała jakieś dwie trzecie pudełka. Pozostałą jego część wypełniał kuferek z seledynowym płaszczykiem i takąż parasolką.
Dziewczynka wydała pełen zachwytu pisk i rzuciła się ojcu na szyję. Uściskał ją jak zwykle. A może trochę mocniej.
- Jak ma na imię? - spytała, wyjmując lalkę z różowych bibułek.
- Wymyśl coś - uśmiechnął się.
- Ja mam wymyślić... Dobrze. Coś się wykombinuje. Czekaj, tacimku, czekaj... Ona będzie... ona będzie... Lampucera!
Nieopanowany wybuch śmiechu wszystkich obecnych w pokoju dorosłych (jakimś cudem zebrała się cała rodzina) nie tyle speszył Elżunię, ile dał jej do myślenia.
- Nie może być Lampucera? Dlaczego? Mnie się podoba!
Pierwszy spoważniał ojciec.
- Kochanie, bardzo mi przykro, ale nie może. I proszę cię, nie mów tak nigdy, bo to brzydkie słowo. Gdzieś ty to usłyszała?
- Babcia Hela tak mówiła o pani wójtowej - odrzekło prawdomówne dziecko, powodując kolejny ryk śmiechu rodziny. Babcia Hela trochę przy tym poczerwieniała, ale też nie mogła powstrzymać chichotu.
28.
Na radzie ministrów postanowiono, że nie można pozwolić królowi chodzić do ogrodu. Wszystko zrobią, co król zechce, ale do ogrodu zwyczajnego chodzić nie może, bo tam są niegrzeczne dzieci, które go zaczepiły i śmiały się z niego, a rada ministrów nie może pozwolić, żeby się śmieli, bo na to nie pozwala honor królewski.
Zmartwił się bardzo X i długo myślał o tych swoich dwóch wesołych zabawach w zwyczajnym ogrodzie, aż przypomniał sobie życzenie Irenki.
„Ona chce mieć lalkę do samego sufitu".
Ta myśl nie dawała mu spokoju.
„Przecież jestem królem, więc mam prawo rozkazywać. A tymczasem muszę się wszystkich słuchać. Uczę się czytać i pisać tak samo, jak wszystkie dzieci. Muszę myć uszy, szyję i zęby tak samo, jak wszystkie dzieci. Tabliczka mnożenia jest taka sama dla królów, jak dla wszystkich. Więc po co mi jest być królem?"
Zbuntował się X i podczas audiencji zażądał bardzo głośno od prezesa ministrów, żeby kupiono lalkę największą, jaka jest na świecie, i posłano Irence.
- Wasza królewska mość zauważyć raczy... - począł mówić prezes ministrów.
X od razu się domyślił, co nastąpi; ten nieznośny człowiek będzie długo mówił wiele niezrozumiałych rzeczy i w końcu nic z lalki nie będzie. Przypomniał sobie X, jak raz ojcu ten sam minister tak samo zaczął coś tłumaczyć. Wtedy król tupnął nogą i powiedział:
- Ja tego żądam nieodwołalnie.
Więc i X tak samo tupnął nogą i bardzo głośno powiedział:
- Panie ministrze, wiedz, że ja tego żądam nieodwołalnie. Prezes ministrów spojrzał zdziwiony na X, potem zanotował coś sobie w notesie i mruknął:
- Przedstawię żądanie waszej królewskiej mości na radzie ministrów.
Co mówiono na posiedzeniu rady ministrów, nikt nie wie, bo narada odbyła się przy drzwiach zamkniętych. Postanowiono jednak lalkę kupić i minister handlu dwa dni biegał po sklepach i oglądał największe lalki. Ale tak dużej lalki nigdzie nie było. Wtedy minister handlu wezwał na naradę wszystkich przemysłowców i jeden fabrykant podjął się w cztery tygodnie żądaną lalkę za drogie pieniądze zrobić w swojej fabryce.
29.
- A mówiłam o lalce?
- Nie.
- To było wcześniej, kiedy byłam jeszcze bardzo mała. Dostałam od taty taką piękną lalkę, która otwierała oczy i robiła siusiu. Boże, jak mi się ta lalka podobała… pojechaliśmy kiedyś do Lisowa, a ja, jak to ja, zaprosiłam do zabawy wiejskie dzieci, bo zawsze cierpiałam na kompleks panienki ze dwora, która ma wszystko, kiedy inne dzieci nie mają nic. Bawimy się tą lalką, bawimy, a dzieci nagle mówią, że są głodne. Więc pobiegłam do domu przynieść im trochę chleba z masłem. Wracam, a ani dzieci, ani lalki nie ma. Chodziłam potem z tatą zapłakana od chaty do chaty, ale wszystko na nic. Już nigdy więcej jej nie zobaczyłam.
I nagle zamyślam się nad tą osobliwością świata; babcia, która coraz mniej pamięta, po siedemdziesięciu latach wzrusza się lalką z dzieciństwa, które nie istnieje, z dworu, który nie istnieje, z epoki, która nie istnieje; po żadnej z moich dziecięcych miłości nie płakałem tyle, co po pomarańczowym plastikowym krokodylu, znakomicie pływającym w wannie, którego rodzice wyrzucili kiedyś niechcący przy malowaniu łazienki.
30.
- Wiesz, Witek - mówi Michał strzygąc uchem i okiem w stronę pokoju nauczycielki, widocznego przez szeroko otwarte drzwi wujkowego pokoju - ja tej "tyki do fasoli" nie rozumiem. Niby taki mądry, w dziewiątej klasie, a patrz, dzisiaj już drugi raz tu przyleciał. Gdzie on ma rozum? Przecież aż na Zakroczymskiej mieszka!
- Kawał drogi! - przytakuje Witek.
- I jaka strata czasu! Masz pojęcie?
- Może go dziewczyny prosiły?
- Po co? Mogłyby mnie albo ciebie poprosić. Zajrzałbym do książki i też przepytałbym, nie?
- A może on im tłumaczy? Przecież dwie klasy wyżej, to chyba coś więcej wie?
- Wątpię. Wcale na rozgarniętego nie wygląda. Prawda, rozgadał się trochę, ale żebyś wiedział, czym on Agnieszce głowę zawraca, tobyś pękł!...
- No? - zainteresował się Witek.
- Lalką! Słyszałem na własne uszy, jak bozie-kozie! O jakiejś lalce opowiadał, aż ona widocznie tego miała dość, bo mu przerwała, a potem od razu o jakimś Wokulskim, że ten Wokulski jej się podoba.
- Wokulski?
- Tak. Dobrze słyszałem: Wokulski. Nie znasz takiego? Ja też nie słyszałem, chyba nie z naszej szkoły. Ale kij od szczotki wściekł się, widać zazdrosny, bo zaczął jej klarować, że ten Wokulski taki i owaki, że jemu się wcale nie podoba. A za chwilę - znowu o tej lalce. No więc, czy on jest mądry?...
- Wokulski?... Wokulski - przypominał sobie coś Witek. - Lalka?...
Już wiem. Tatuś przyniósł z biblioteki książkę i czytał wieczorami na głos mamusi. Tam było coś o Wokulskim?... I o lalce! Aha: książka nazywała się „Lalka"... Więc oni na pewno o tej książce?
===========
Dodane 24 czerwca 2017:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu