Zachodzę w głowę skąd ta popularność, skąd liczne zachwyty nad tworczością Erica Emmanuela Schmitta. Czy wynika to z tego, że jego książki są króciutkie; mają po 60 – 90 stron więc nie trzeba się męczyć z wielogodzinnym czytaniem? Czy czytelników przyciąga i wzrusza ich religijny wydźwięk? Czy też są one naprawdę wartościowe i piękne, a ja nie umiem się na nich poznać?
Małe zbrodnie małżeńskie (
Schmitt Éric-Emmanuel)
zraziły mnie swoją formą dramatu rozpisanego na role. Dla mnie książka, to ma być książka, a utwór sceniczny najchętniej widzę w teatrze. Z przyjemnością bym się tam właśnie wybrała, aby „Małe zbrodnie małżeńskie” obejrzeć. Owszem, podczas czytania parę razy parsknęłam śmiechem, zwróciłam uwagę kilka celnych zdań i to wszystko. Przewrotna teoria, że „małżeństwo jest stowarzyszeniem zabójców, którzy napadają na innych, zanim rzucą się wzajem na siebie, długą wędrówką do śmierci, gdzie po drodze ściele się trup [s.49]” ani mnie nie przekonuje, ani nie bawi. Głębi też żadnej tu nie znajduję. Zadziwiające, że, książka uznawana jest przez tak wiele osób za niemal „arcydzieło”.
Następny był
Oskar i pani Róża (
Schmitt Éric-Emmanuel)
. Znowu nie przyłączę się do ogólnych zachwytów. Moim zdaniem, jest to przeciętna opowiastka, której główną zaletą jest to, ze porusza w prosty sposób trudną sprawę umierania i śmierci. Słusznie nam przypomina, że do szpitala przychodzi się nie tylko po to, żeby wyzdrowieć, ale „przychodzi się tutaj także po to, aby umrzeć [s.5]”. Jeden tylko fragment ujął mnie swoją prostotą: ten kiedy chłopiec się budzi i obserwuje, jak Bóg stwarza dzień. ”Niebo stawało się coraz bledsze. Nasycałeś powietrze bielą, szarością, błękitem, odpychałeś noc, wskrzeszałeś świat... [s. 33]”. I to wszystko. Drażnił mnie niespójny język, który robi wrażenie ”grochu z kapustą”. Niby pisze to 10-letni chłopiec, więc miejscami autor naśladuje sposób myślenia i mówienia dziecka, co jakiś czas pojawiają się wyrażenia młodzieżowe, najczęściej zaś słychać tony typowe dla dorosłego, dojrzałego człowieka.
Nie przemówiła do mnie (delikatnie mówiąc) scena w kaplicy, kiedy to pani Róża – jak się domyślam, wolontariuszka pracująca w szpitalu – tłumaczy choremu chłopcu, że śmierci nie trzeba się bać i pokazuje mu posąg Chrystusa, który jest „przykuty do krzyża, prawie goły, wychudzony, z ranami na ciele, twarzą , po której spływa krew od cierni i głową ledwie trzymającą się na szyi [s.21]”. Zamiast tego wolałabym, żeby w ciągu tych kilku ostatnich dni życia Oskara mieli coś do powiedzenia jego rodzice, dodajmy, że niewierzący i do tej pory wychowujący swojego synka w duchu ateizmu. Przy okazji nurtuje mnie pytanie, czy pani Róża ma prawo bez ich zgody nawracać dziecko, proponować pisanie listów do Pana Boga, zabierać na ”lekcje religii” do kaplicy itp? W każdym razie uważam, że takie pominięcie, wręcz zlekceważenie roli rodziców jest zabiegiem co najmniej dziwnym. Niesmak budzi we mnie zdanie, które o swojej mamie i tacie w liście do Pana Boga pisze Oskar: „Po tych dwojgu kretynach, którzy nie mają więcej rozumu niż worek na śmieci, można się było wszystkiego spodziewać, ale jednego mogłem być pewny: że spędzę beznadziejny dzień [s.26]”. Paskudne!
Przesłanie książki Schmitta jest następujące: jest Bóg, wszyscy musimy kiedyś umrzeć, najlepiej się śmierci nie bać i cieszyć z każdego darowanego nam dnia, z chorym dzieckiem należy rozmawiać. Zgadzam się z każdym z tych stwierdzeń, mimo to nie jestem w stanie tej książki polubić, ani się nią wzruszyć. Najbardziej rozczarowująca jest dla mnie końcówka, kiedy to pani Róża, dziękując Bogu za możliwosć poznania Oskara, ujawnia przy okazji, że wszystkie opowiadane mu legendy, wszystkie barwne historie opisujące ją jako świetną zapaśniczkę były nieprawdziwe, wysnute z fantazji. Jak rozmiem, zakładała, że mały chłopczyk uwierzy w każde jej słowo. Wiem, że miała dobre intencje i pragnęła sprawić mu radość. Mimo to jestem zwolenniczką niekłamania, nawet dziecku, nawet bardzo choremu, nawet w zbożnym celu... Na końcu pani Róża zwierza się Bogu: ”Dzięki niemu przeżywałam radość. Bardzo mi pomógł w Ciebie wierzyć”. Więc w sumie chodziło o NIĄ? Jakoś mi się mało to wszystko podoba…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.