„Odwagi, Charlotto, odwagi!”
„Co za niezwykła książka!” – pomyślałam, gdy tylko ukończyłam pokaźne dzieło Eryka Ostrowskiego. Niezwykła, tak jak główna bohaterka, Charlotte Brontë, jej rodzeństwo, jej książki i życie. Niezwykła, bo niesamowitą pracę wykonał Ostrowski, analizując spuściznę literacką, ale także listy, które wyszły spod jej ręki, przedstawiając obrazy, kreśląc – na ile to możliwe – osobowość jednej z największych pisarek w historii literatury.
Kim jest Charlotte Brontë? Kim była dla sobie współczesnych, dla elity intelektualnej Anglii XIX wieku, dla licznej grupy swoich czytelników? Ci, który ją poznali, zwracali uwagę na jej niewielką posturę, poważny wyraz twarzy oraz niezwykłe spojrzenie. Dla czytelników pozostawała Jane Eyre, bohaterką swej najbardziej popularnej powieści, ale także Currerem Bellem, jednym z trzech sławnych „braci”-pisarzy. Dla rodziny była Charlotte – starszą siostrą, podporą, nieustannie zamartwiającą się i zadręczającą przyszłością swego rodzeństwa. Ironia losu sprawiła, że to jej przypadło pozostać, gdy oni odchodzili.
Ostrowski uważnie, z dużą dozą empatii i prawdziwej, szczerej fascynacji maluje portret Charlotte. Próbuje ją zrozumieć, patrząc przez pryzmat powieści, wierszy, juweniliów, listów, które po sobie pozostawiła. Przedziera się przez gęstwinę niedopowiedzeń, tajemnic, sekretów, którymi otaczała się od początku swej pisarskiej kariery. Rekonstruuje (a czytelnik wraz z nim) „prawdziwą” Charlotte Brontë, taką, jaką mogła istotnie być, a nie taką, jaką chciała być postrzegana przez współczesnych i potomnych.
Ostrowski stawia tezę – która może z początku wydawać się rewolucyjna – iż w istocie Ellis, Acton i Currer Bellowie stanowili pisarskie alter ego tylko jednej z sióstr. Koncepcja wydaje się szokująca – zwłaszcza że to „Wichrowe Wzgórza” autorstwa Emily stanowią najbardziej znaną powieść w dorobku rodzeństwa z Haworth. Czy mogło być jednak tak, że wszystkie utwory, a więc zarówno „Dziwne losy Jane Eyre”, jak i „Agnes Grey”, „Wichrowe Wzgórza” czy „Lokatorka z Wildfell Hall”, powstały pod piórem Charlotte? Czy najstarsza z sióstr Brontë dopuściła się mistyfikacji literackiej tak potężnej, że utrzymującej się do dnia dzisiejszego? Co mogło nią kierować? Dlaczego po publikacji powieści, gdy krytycy doszukiwali się autorstwa jednej osoby miast trzech, tak zaciekle broniła tworzącej się legendy o trzech genialnych siostrach?
Książka Eryka Ostrowskiego niezmiernie przybliża czytelnikowi postać Charlotte Brontë. Wyłania się z niej obraz geniusza, tytanki, która doświadczona wielkimi tragediami, walczyła trochę na przekór samej sobie, chociaż nie było już po co. Osoby żyjącej literaturą, prawie że „oddychającej” słowem pisanym. Wszechstronnej pisarki, tworzącej nie tylko wnikliwe portrety sytuacji społecznej, historie miłości, ale także pełne rozmachu światy, będące w istocie prekursorskimi wobec powieści Tolkiena i Lewisa. Trawionej ambicją, ukrywającej nieposkromioną, buntowniczą i sarkastyczną naturę pod maską kobiety zdystansowanej i opanowanej. Żyjącej dla innych, ogarniętej głęboką rozpaczą i pustką, gdy tych najbliższych ludzi zaczynało brakować. Poszukującej miłości, a jednocześnie lokującej swoje uczucia w nieodpowiednich mężczyznach; dopiero pod koniec życia odnajdującej spokój wspólnej drogi z mężczyzną, chociaż niejednokrotnie pisała o tym wcześniej w swoich powieściach. Zadziwionej, że szczęście trwało tak krótko.
W „Charlotte Brontë i jej siostrach śpiących” pewna kwestia budzi jednak mój sprzeciw. Ostrowski podważa niejako pozycję Brontë jako jednej z czołowych emancypantek, posługując się przy tym fragmentem „Jane Eyre”. Zastanawia się, jak to możliwe, by Charlotte reprezentowała nurt emancypacyjny, skoro ustami swych bohaterek „opiewa odwieczny fundament życia dla drugiego człowieka i podporządkowania go jemu”[1]. Stwierdza również, że w jej powieściach kobiety mające typowe przymioty swojej płci spotykają się z krytyką. Poza tym w całej książce często emfatycznie pisze o „męskich” zachowaniach Charlotte, jej „męskiej” strukturze psychicznej. „Prawdziwą bohaterką jest kobieta, która pokona w sobie kobietę, zwalczy słabą płeć i okaże męstwo […] Takiej kobiecie mężczyzna nie staje na przeszkodzie, lecz, przeciwnie, podaje jej samym sobą lustro, w którym powinna się przejrzeć”[2]. Ostrowski podkreśla również bliskie związki Charlotte z mężczyznami (ojcem, Branwellem, Thackerayem, Lewisem itd.), fakt, że jej alter ego z angriańskich opowieści był twardy mężczyzna, przyjmowanie krytyki od Mary Taylor, która według Ostrowskiego miała „zdecydowanie męski charakter”[3] (co w istocie oznaczało, że była po prostu osobą bezpośrednią, jasno wyrażającą swoje zdanie). Jak rozumieć te – było nie było – oskarżenia autora biografii pod adresem „kobiecości” i silne zaznaczanie, że Charlotte Brontë należała do „męskiej części świata”?
Aktywność literacką pisarki możemy datować od lat 30. XIX wieku (pierwsza publikacja to rok 1846, ale pisała już wcześniej) do 50. (zmarła w roku 1855). Jednakże jej kobiece dziedzictwo, jeżeli można tak powiedzieć, to wieki niższej pozycji kobiet w angielskim społeczeństwie; głęboko zakorzenione poczucie, że aby do czegoś dojść, zaistnieć, trzeba być przede wszystkim „odpowiedniej” płci. Pierwsze próby Charlotte opublikowania swoich tekstów pod prawdziwym nazwiskiem i imieniem spotkały się z odmową i protekcjonalnym odesłaniem do „bardziej kobiecych zajęć”. Typowe przymioty płci kobiecej, jak je nazywa Ostrowski, to nic innego, jak realizacja powszechnej od XVIII wieku koncepcji opozycji między kobietą a mężczyzną – miękkość kontra twardość, emocje kontra rozum, prywatne kontra publiczne. Formą realizacji samej siebie dla kobiety pierwszej połowy XIX wieku było małżeństwo. Podnosiło ono znacznie jej status społeczny, mogło stanowić rodzaj zabezpieczenia finansowego (chociaż wedle ówczesnego prawa w razie ewentualnego rozwodu mąż zatrzymywał cały majątek, włącznie z posagiem małżonki, a jeszcze do 1884 roku w Anglii istniała możliwość sprzedaży żony!). Świat, w którym żyła Charlotte, nie przewidywał dla niej innej roli – a że miała ona bardzo złe mniemanie o swym wyglądzie, żywiła przekonanie, iż nigdy nie uda jej się tego społecznego powołania wypełnić. Najstarsza z rodzeństwa Brontë była osobą niezwykle ambitną, o szerokich zainteresowaniach, pragnącą od życia czegoś więcej, wykraczającą poza przypisaną jej społecznie rolę cichej, pokornej, skromnej, bezmyślnej, łatwo wzruszającej się istotki. Jednocześnie doskonale wiedziała, że to, do czego dąży, jest dla niej niedostępne z racji przynależności płciowej. Furtkę do pożądanego przez pewien czas stanowił Branwell, później, gdy go zabrakło, inni mężczyźni, z którymi prowadziła żywą korespondencję. Nie dziwi mnie zatem w ogóle, że w swoich angriańskich marzeniach portretowała samą siebie jako mrocznego, gardzącego słabością (a także kobietami, łączonymi ze słabością w dyskursie społecznym), biorącego co tylko chce od życia księcia Zamornę. W rzeczywistości musiała stłumić w sobie tę niepokorną, buntowniczą, ekspansywną naturę na rzecz powierzchowności skromnej, ubogiej, pozbawionej perspektyw córki pastora, która nie miała wystarczającej urody, żeby choćby na tej cesze budować swoją pozycję w świecie. Myślę, że każdy, kto napotkał na swojej drodze „szklany sufit”, hamujący rozwój, niepozwalający rozwinąć do końca skrzydeł, marzył, by zrzucić z siebie ograniczenia i przeistoczyć się w wolnego człowieka. W czasach Charlotte oznaczało to konieczność stania się mężczyzną – nawet jeśli była to zmiana dokonana wyłącznie w świecie fantazji.
Ostrowski pisze o zwalczeniu w sobie kobiety i okazaniu męstwa jako o prawdziwym bohaterstwie kobiet. Czy tak jest w istocie? Czy faktycznie rozwój postaci – tak wyimaginowanych, jak i rzeczywistych – polega na wyparciu się siebie i czy jedynie wymagania społeczne ostatecznie i nieubłaganie nas określają? Czy „zwalczyła w sobie kobietę” i okazała męstwo cicha i uległa Anne, która – świadoma zbliżającej się śmierci – zastanawiała się przede wszystkim nad szczęściem Charlotte, a jej ostatnie słowa, skierowane do udręczonej siostry, brzmiały: „Odwagi, Charlotto, odwagi”[4]? Czy podobnie wyrzekła się samej siebie Mary Taylor, kiedy w liście do Ellen Nussey walczyła o prawo Charlotte do szczęścia, podkreślając skłonność tej ostatniej do poświęcania własnego życia na rzecz innych? Czy wyparła się siebie Zoe Heger, żona Constantina Hegera, która wiedząc o flircie męża z mieszkającą w ich domu Charlotte, postanowiła nie poruszać tego tematu, wiedząc, że wybuch skandalu nie tylko nadszarpnie jej pozycję (której akurat czuła się pewna), ale przede wszystkim zmarnuje życie Charlotte? Czy wreszcie sama Brontë – jeżeli hipoteza Ostrowskiego dotycząca wspólnego autorstwa jest prawdziwa – zdała egzamin „na prawdziwego mężczyznę”, kiedy mając na względzie niezwykle trudną sytuację swego rodzeństwa, zdecydowała się na stworzenie mistyfikacji wraz z pozą, maską, które utrzymywała później przez całe swoje życie? Czy wystarczająco dużo męstwa wykazała, narażając się na konsekwencje prawne, a także zagrożenie własnego życia (dlaczego? Odpowiedzi szukajcie w książce), by zabezpieczyć byt sióstr?
Co zaś tyczy się odwiecznego fundamentu życia i podporządkowania go komuś innemu – pragnienie związania się z drugim człowiekiem w głębokim intymnym związku nie jest ani kobiece, ani męskie. Jest ludzkie. Chęć zjednoczenia się, wspólnego podążania przez życie, zespolenia duchowego (ale i cielesnego) nie ma płci, nie jest „twarde” czy „miękkie”, „emocjonalne” czy „rozumowe”. Głęboki, prawdziwie uczuciowy związek (jak go Brontë opisuje w „Jane Eyre”) nie jest sprzeczny, co zdaje się twierdzić Ostrowski, z emancypacją. To po prostu ważny komponent życia.
Mimo tego nieprzyjemnego zgrzytu, książka Eryka Ostrowskiego zafascynowała mnie – treścią, stylem, oddaniem pola głównej bohaterce. Zauroczyła mnie pokazana w niej Charlotte Brontë – tak realna, tak bardzo ludzka, a jednocześnie należąca do świata gigantów. Widzę ją na portretach, jej postać, wciąż niewyraźna, lecz prawie namacalna, wyłania się z powieści, listów, wierszy. Prawie słyszę, jak chodzi dookoła stołu na plebani, kontynuując wieczorny rytuał trzech sióstr. Lecz tym razem jest sama, poraniona, zrozpaczona. Gotowa, by wydać na świat kolejne arcydzieło literatury.
[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu]
---
[1] Eryk Ostrowski, „Charlotte Brontë i jej siostry śpiące”, Wydawnictwo MG, 2013, s. 351 (cytaty pochodzą z elektronicznej wersji książki, liczącej 485 stron).
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 346.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.