A za mrokiem piękny świat
Helena Boguszewska to dziś postać mało znana. Być może ktoś skojarzyłby ją jako przyjaciółkę Zofii Nałkowskiej, ktoś połączyłby ją z Jerzym Kornackim. Polonista od razu przyporządkuje ją do grupy literackiej Przedmieście. I cóż? Jej twórczość pozostaje raczej nieznana. Ja sam usłyszałem o tej autorce dopiero na studiach. Kilka lat temu zainteresowało mnie „Całe życie Sabiny” (które chyba właśnie tu – na BiblioNETce – rozpoczęło drugie życie). W tym roku absolutnie zachwyciła mnie książka „Jadą wozy z cegłą”: ni to napisana pięknym językiem powieść środowiskowa, ni to dogłębny reportaż. Wystawiłem tej pozycji pierwszą biblionetkową ocenę. Dziś, znów jako pierwszy tutaj, oceniłem debiut Boguszewskiej z 1932 roku – „Świat po niewidomemu”. I znów pozostaję uwiedziony, oczarowany pięknem tej prozy.
„Świat po niewidomemu” to reportaż poświęcony pensjonariuszom zakładu dla dzieci ociemniałych w Laskach. Helena Boguszewska – nie tylko pisarka, lecz także działaczka społeczna – w jednej i drugiej roli zainteresowana losem biednych, pokrzywdzonych, usytuowanych na marginesie życia przybywa do tego ośrodka z rzeczywistości ludzi widzących. Żądne wrażeń dzieci są otwarte na nowe znajomości, szybko zaprzyjaźniają się z pisarką, chętnie oprowadzają ją po swoim „świecie po niewidomemu”. Wydaje się, że Boguszewska – kobieta wrażliwa i empatyczna – musi w swojej relacji balansować między chłodem rzetelnego opisu, a emocjami, których nie da się uniknąć. Ten świat, który daje i nie daje się poznać jednocześnie, porusza ją do głębi.
Sprawne pióro Boguszewskiej powoduje, że tych wzruszeń doświadczy również czytelnik. „Świat po niewidomemu” wypełniają rozmaite emocje. Te krótkie reporterskie miniatury są zarazem pogodne i pełne przejmującego smutku. Dzieci starają się odnaleźć w mrocznej rzeczywistości na przekór ślepocie. Pozostają dziećmi – cieszy ich zabawa, potrzebują uwagi i zrozumienia, kochają odkrywać świat. Ich życie to huśtawka uczuciowa – od rozpaczy, po entuzjazm, od radości po smutek. Mimo wszystko więcej tu śmiechu niż łez. No bo przecież tyle się dzieje! Można bawić się z psem, dotykać groźnych kur, zrywać kwiatki, poczytać „Anię z Zielonego Wzgórza” czy „Małe kobietki”, kręcić maszynką do lodów, śpiewać, szyć, cieszyć się nowymi zabawkami, nasłuchiwać, dotykać, wąchać, smakować ten piękny świat. Każdy dzień zdaje się prawdziwym świętem. Gdy organizowane są śpiewy, czytanie książek na wolnym powietrzu, gra w kręgle, gdy przywiezione zostają nowe lalki, gdy można pracować przy swoich grządkach, gdy można wystąpić w przedstawieniu. Albo gdy do mini-muzeum zakładu przywiezione zostają nowe wypchane zwierzątka. Pozwolę sobie tu zacytować dłuższy fragment (we wszystkich cytatach ortografia i interpunkcja zgodne z oryginałem):
„Wielki pokój o szklanych szafach napełnia się dziećmi i gwarem, ale kiedy każdy już coś ogląda, robi się zupełnie cicho. I dopiero w tej ciszy wszelkie słowa, kiedykolwiek zasłyszane: o wiewiórce, o jastrzębiu, o kaczce; wszelkie słowa, przechowywane w ciemności? w jasności? w nie wiadomo czym? wszelkie słowa aż dotąd nic nieznaczące, stają się kosmate, puchate, pierzaste, – żyją!
– Skacze z gałęzi na gałąź! Gryzie orzechy tymi zębami! ma ostry dziób! Lata! pływa! pływa! ma pazury! ma błony między palcami! A kto ją zabił? pan ze strzelbą? Gajowy? A gdzie zabił? W lesie? Na łące? A to co? Podstawka? Drut? Gwoździe? A po co to jest? A jak się to trzyma?
I nagle się okazuje, że wszystko jest ważne: wiewiórka, i drut, i podstawka, i sposób przymocowania i karteczka z napisem, jeszcze gajowy… (…) małe palce nasyciły pierwszy głód widzenia"[1].
Ważna jest tu nie tylko tematyka, lecz także to, w jaki sposób została ujęta. Z szacunkiem, z wrażliwością, z pomysłem i z prawdziwym literackim kunsztem. Trudno się nie zachwycić pisarstwem Boguszewskiej. Wydaje się, że cokolwiek ona opisuje, znajduje najcelniejsze słowa, dociera do samej głębi. Nieważne, czy opisuje konkretne zdarzenia, zwierzęta czy ludzi. Obrazy są sugestywne, przejmujące, można by rzec: nasycone szczegółami.
Zobaczcie na ten wspaniały opis małego Stasia, nowego pensjonariusza. Niemal namacalnie można poczuć dramat tego dziecka, jego zagubienie:
„Staś przyjechał dopiero wczoraj wieczorem. Nikogo nie zna i nic nie wie. Nie wie, gdzie jest jego miejsce przy obiedzie i przy śniadaniu. Nie wie, gdzie są drzwi, gdzie korytarz i sypialnia starszych chłopców. Nie wie również, gdzie ganek z ławkami, gdzie ogródki, gdzie siostra Anuncjata czyta głośno po obiedzie Małego Lorda. Nie wie, jak schodzić ze schodków, nie trzymając się poręczy, jak wymijać wszystkie rogi wszystkich stołów. I nie ma najmniejszego pojęcia o tym, jak się czyta »po niewidomemu«.
Przyjechał wczoraj wieczorem: opalony, różowy, poważny, jasnowłosy – i ponad wszelkie nasze zrozumienie samotny wśród zgiełku nieznanych głosów, wśród dotknięć nieznanych rąk. Jeszcze się nie oswoił i nie śmie nikogo dotknąć - sam dotykany przez obce ręce. Siedzi sztywny, nieruchomy, patrzący nigdzie swymi ładnymi, zielonymi oczami, szeroko rozwartymi i przezroczystymi jak woda.
Na pytania odpowiada niegłośno, bez najmniejszego uśmiechu, martwo, zupełnie niedziecinnie.
– Z Radzymina. Wczoraj wieczór. Skończyłem dziewięć. U rodziców. Tak. Nie. Podoba mi się.
Tak odpowiada – i na tym się kończy rozmowa, nie żywiona żadną wspólnością. Staś siedzi zamknięty w swoim niewiadomym świecie, nieznany wszystkim tutejszym ludziom i rzeczom, sam niczego tu nie znający, daleki, nie zadający pytań, nieciekawy. Nie ma do niego dostępu i on nie ma dostępu do świata”[2].
A oto scena podczas obiadu:
„A Halinka prosi jeszcze o trochę pierogów z wiśniami. Halinka lubi jeść – i lubi wszystko – jest cała radością – i wszystko musi wiedzieć.
– Pani je? A co pani je?
– To samo, co ty. Pierogi z wiśniami.
– A na czym pani je?
– Na talerzu.
– A jaki ten talerz? Ja zobaczę! Czy to szkło? Fajans? Czy jak spadnie na ziemię, to się zbije?
– Zbije się.
– A moja miseczka się nie zbije. Tylko się obije. Mój kubek jest też obity. O, tu. Widzi pani?
Maleńkie place szukają mojej ręki, żeby jej pokazać obity kubek. I nagle puszczają. Halinka się śmieje.
– Zapomniałam, że pani może zobaczyć »po widzącemu«.
Śmieje się. Tak, to jest rzeczywiście zabawne. Od tej zabawności aż tracę możność przełykania pierogów z wiśniami. A rozbawiona Halinka po raz trzeci prosi o dokładkę”[3].
No i opis kota, który odpoczywa przed parnikiem i nie chce się bawić z dziewczynkami, jakże trafny, jakże oddający istotę kociej niezależności:
„Jest [parnik] wprost przed nami, a przed parnikiem na jakiejś pace siedzi kot. Miękki, puchaty, nieruchawy, cały zebrany w sobie w kształt rozprężony, kulisty, obojętny i leniwy, cały wydany słońcu i wypoczynkowi, z łapami przed sobą, ze zmrużonymi oczami patrzącymi nigdzie, siedzi tak, jakby miał tak siedzieć wiecznie.
– Dziewczynki, tu siedzi kot!
Ożywiły się.
– Gdzie, gdzie?
– Na pace przed parnikiem. Chcecie iść do niego?
– Chodźmy, chodźmy!
Czyż mogłam przypuszczać, że wyciągnięte nieśmiało ręce, natrafiają już tylko na szorstkie drzewo paki, że zasmucone palce wyczuwają już tylko jakieś sęki i główki gwoździ? Leniwy, nieruchawy, miękki – bezszelestnie sprężył się i skoczył.
– Już go nie ma – westchnęła Marysia.
Nie wiedziały, że zatrzymał się jeszcze koło węgła, całkiem inny, nieufny, że jeszcze raz obejrzał się na nas żółto i dziko – i dopiero znikł”[4].
Myślę, że w latach 30. ubiegłego wieku ten reportaż mógł wstrząsnąć opinią publiczną. To jest poniekąd oskarżenie (jedna z pensjonariuszek stwierdza: „Bo to wiele osób myśli, że ociemniały to już nic nie może robić, że jest zupełnie do niczego. To jest całkiem niesłuszne, proszę pani. My możemy bardzo wiele robić, są takie różne roboty…”[5]). Ponadto autorka bez nachalnego moralizatorstwa ukazuje, jak życie ociemniałych potrafi być piękne na przekór spowijającemu je mrokowi (to, co dla nas dziś oczywiste, nie musiało być takim dla ludzi w latach międzywojennych). Boguszewska porusza temat trudny, wymagający wielkiej delikatności. Daje dojść do głosu tym, którzy często pozostali na marginesie społeczeństwa. Czasy się może i zmieniły, ale ten reportaż nadal porusza. I być może właśnie to jest miara wielkiej literatury.
Dajcie sobie okazję do wielkich wzruszeń. Pozwólcie, aby „Świat po niewidomemu” znów zaistniał wśród czytelników. Ta książka naprawdę na to zasługuje.
[1] Helena Boguszewska, „Świat po niewidomemu”, Gebethner i Wolff 1948, s. 31–32.
[2] Tamże, s. 24-25.
[3] Tamże, s. 30-31.
[4] Tamże, s. 13-14.
[5] Tamże, s. 77.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.