Dodany: 11.01.2010 17:47|Autor: dot59
Demony przeciętności według Dudy-Gracza
Zdaje się, że pisałam już kiedyś, iż drażnią mnie porównania typu „angielski Petrarka” czy „rosyjski Szekspir” (czy tych akurat kiedyś ktoś użył, nawet nie wiem, ale chodzi mi o zasadę ich konstruowania) - bo przecież każdy pisarz chciałby, aby jego twórczość odbierano jako coś wyjątkowego, a nie jako powtórkę choćby najdoskonalszego dzieła wszech czasów. I nie używałam takich, jak pamięcią sięgam, aż do momentu, gdy przeczytawszy może 1/10 „Piaskowej Góry” powiedziałam do siebie: toż to polska Jelinek! I zdania nie zmieniłam aż do końca lektury.
Dlaczego? Zanim odpowiem - najpierw pobieżny rzut oka na plan akcji i osoby dramatu.
W wałbrzyskim blokowisku z lat 70., w jednym z kilkudziesięciu identycznych mieszkań, rozmawia matka z dorosłą córką; rozmowy tej nie słyszymy - słyszymy tylko myśli krążące po głowach bohaterek, widzimy ich miny i gesty. A potem wraca przeszłość, wraca w kolejnych odsłonach, ukazujących coraz to inny czas i inne osoby. Centralnymi postaciami są one - Jadzia Chmura i jej córka Dominika - ale także nieżyjący już mąż i ojciec Stefan, jego matka Halina, matka Jadzi, Zofia Maślak i jej matka, Jadwiga Strąk, i może jeszcze ktoś, ale to się okaże dopiero tuż przed finałem… Jak łatwo policzyć, cztery pokolenia - dwa przedwojenne i dwa powojenne. Kawał historii, w który wpisano losy dość przeciętnej na oko rodziny, o wzorcowych wręcz cechach, jeśli chodzi o standard rozpowszechniony w drugiej połowie XX wieku: korzenie tkwiące po trochu gdzieś na wsi w centralnej Polsce i w ziemi, której istnienie PRL-owskie władze najchętniej wymazałyby obywatelom z głowy, awans społeczny pozwalający chłopskim dzieciom na zdobycie zawodowego albo i średniego wykształcenia, migracja do zagłębia przemysłowego, jedno lub dwoje dzieci, którym uda się zawędrować wyżej niż rodzicom - tak w sensie pozycji społecznej, jak mentalności - i jeszcze jakiś krewny, który jako pierwszy złapie w nowej Polsce wiatr w żagle i dorobi się dumnego tytułu biznesmena…
A jednak u Chmurów ma miejsce coś takiego, co ich z tej przeciętności wytrąca - i nie chodzi tu ani o przyczynę śmierci Stefana (mój Boże, iluż to ludzi, i wcale niekoniecznie meneli przepijających cały rodzinny dobytek i maltretujących rodzinę, ale też, jak on, wykwalifikowanych fachowców i kochających ojców, którzy „tylko” popijają z nieznającymi miary kumplami, odchodzi z tego świata za sprawą alkoholu!), ani o powód, dla którego Dominika nie ma rodzeństwa (niejedno przecież dziecko rodzi się martwe, i - no, cóż - niejedna matka po porodowym szoku gotowa jest zrobić wszystko, by nie przeżyć jeszcze raz tego samego), i trudno też powiedzieć, żeby w domu panowała jakaś szczególnie toksyczna atmosfera, żeby działo się coś bardzo dramatycznego czy szokującego; może Jadzine natręctwo higieniczne jest trochę trudne do zniesienia, ale też nie o to chodzi… To „coś” tkwi w powierzchowności dziewczynki, niepodobnej ani do ojca, ani do matki, ani do nikogo, kogo tylko oboje potrafią sobie przypomnieć.Nie, to nie to, o czym myślimy w pierwszej chwili: Stefan nie podejrzewa żony o zdradę, a Jadzia sama najlepiej wie, że niczego takiego nie było - oni tylko od czasu do czasu wyrażają swój dyskomfort spowodowany tą odmiennością dziecka, i może trochę żalu, że druga z bliźniaczek nie pozostała przy życiu - a nuż byłaby ładniejsza, pulchniejsza, mysiowłosa i jasnoskóra? A kiedy w końcu sprawa się rozwikła, okaże się, że znowu tkwimy po uszy w ponurym fragmencie naszej przeszłości, znów odezwą się echa okupacji i Holocaustu…
Ale zostawmy już tę zagadkę, która nie jest wcale najistotniejsza dla wrażenia, jakie po sobie pozostawia lektura „Piaskowej Góry”. A co jest - i, co najważniejsze, skąd to skojarzenie z Jelinek, a nie na przykład z Axelsson, Ostrowską, Pilchem albo Redlińskim? Kolejne cztery nazwiska znalazły się tu nieprzypadkowo, bo są to autorzy, w których utworach, jeśli nie we wszystkich, to przynajmniej w części, doceniam to samo, co widzę u Bator: u dwóch pierwszych sposób analizy psychologicznej postaci, u dwóch kolejnych nieprzebrane pokłady ironii, czasem idącej w groteskę, skierowanej przeciw najrozmaitszym człowieczym, albo tylko specyficznie polskim, wadom i słabościom. Ale z Jelinek łączy ją coś więcej - przerażająca wręcz ostrość spojrzenia, wydobywająca z opisywanych scen i postaci przede wszystkim to, co brzydkie, śmieszne, dziwaczne, i brutalna dosłowność, miejscami aż odstręczająca („przez zarośla jelit przepychających ruchem robaczkowym papkę ziemniaków i mielonych, przez lepkie ściany rozdętego worka z mięśni”[1], „jego członek wyglądał inaczej niż w książce i przypominał kiełbasę z nutrii”[2], „chlupotała wzdęciami i zapiekała się zgagami”[3]), i swoisty sposób narracji, w którym narrator trzecioosobowy przemawia językiem bohaterów, mieszając ich myśli i odczucia z widzianymi z zewnątrz ich zachowaniami, relacjonowanymi w większości w czasie teraźniejszym, stapiając ich wypowiedzi w jedno ze swoją z pozoru chaotyczną gawędą; może tylko skłonność do eksperymentowania z pisownią i składnią jest mniejsza, i to akurat daje jej w moich oczach przewagę nad austriacką noblistką. Bo wizja świata, jaką obie w swoich utworach przekazują, jest równie okrutna - tak jakby obie miały wbity w źrenicę odłamek diabelskiego zwierciadła z baśni Andersena, którego moc sprawia, że wszystko wokół koślawieje i brzydnie.
Po pierwszych parunastu stronach „Piaskowej Góry” miałam przed oczyma galerię obrazów Dudy-Gracza; one też kiedyś budziły we mnie zgrozę, no bo jak można malować same takie karykaturalne, pokraczne postacie, przecież sztuka winna ukazywać to, co piękne? Ale teraz mam trochę inny pogląd w tej kwestii: może właśnie trzeba od czasu do czasu odbiorcą wstrząsnąć, podetkać mu pod oczy to, co felerne i głupie, wredne i szkaradne, uświadomić mu, że „to coś” - ciemnota, pazerność, zawistność, nietolerancja, niewrażliwość na potrzeby innych, sknerstwo albo rozrzutność, rozpasanie albo chorobliwa asceza, i jeszcze długo można by wyliczać - nie bierze się samo z siebie, ale z naszego na nie przyzwolenia; że kanalią może być nie tylko zdrajca ojczyzny, ale i zasłużony kombatant, a niewiasta cnotliwa i uczona może nie mieć w sobie ani krzty ciepła i dobroci, inaczej niż niekształcona, uczciwszy uszy, latawica; że prześladowanie człowieka, który inaczej wygląda, mówi, modli się albo kocha, to grzech - wobec zasad jeśli nie tej czy owej religii, to samego człowieczeństwa…
Tak, „Piaskowa Góra” to coś, obok czego nie można przejść obojętnie. Jeśli nawet bez maksymalnego zachwytu, to na pewno z namysłem…
---
[1] Joanna Bator, „Piaskowa Góra”, wyd. WAB, Warszawa 2009, s. 60.
[2] Tamże, s. 238.
[3] Tamże, s. 366.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.