Dziwna jestem jakaś...
Lubię jesień. I to niekoniecznie tę piękną, złotą, kolorową, ale właśnie tę zapłakaną, szarą, mglistą. Uwielbiam te popołudnia, kiedy familia nakarmiona, gary pozmywane, szczęśliwe psy zwinięte na swoich materacykach a w perspektywie przytulny pokoik, lampka na biurku (bo ja nie czytam na fotelu ani kanapie ale właśnie przy biurku - jeszcze jedno dziwactwo?), w tle ulubiona muzyczka i książki.
Nawet kiedy muszę od czasu do czasu wyjść i coś załatwić, to nie boli. Ulice puste, ludzie spieszą do domów, światło latarni jakieś takie przyjemne...
Ale po Nowym Roku zaczyna się dla mnie okres, który możnaby sobie spokojnie darować. Nie znoszę zimy, ciągnącego się w nieskończoność stycznia, lutego; marca, który nie może się zdecydować, czy jest jeszcze w zimie, czy już w wiośnie. Na szczęście - jak zwykle - i to się skończy i przyjdzie wiosna... A potem lato i znowu jesień... A nam bliżej niż dalej...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.