Przedstawiamy kolejną listę potencjalnych przebojów. Dzisiejsze zestawienie przygotowała benten, która (według własnych słów) preferuje obecnie literaturę faktu, ale z przyczyn sentymentalnych zdecydowała się na zestawienie beletrystyczne. A oto i ono:
1. Tajemniczy płomień królowej Loany: Powieść ilustrowana (Eco Umberto)
Bo to moja ulubiona książka Umberto, a Umberto jest moim ulubionym pisarzem. Ale przede wszystkim dlatego, że pokazuje kogoś takiego jak ja. Bo o wspomnieniach powiązanych z rzeczami – książkami, muzyką, zabawkami, komiksami, a nie, jak to zwykle bywa – fotografiami, do których nie czuję sentymentu. Bo łączy wspomnienia w ten sam sposób co ja. Chwila, kiedy po raz pierwszy usłyszałam tę piosenkę, sytuacja, w której czytałam tę książkę, a nawet kiedy po raz pierwszy robiłam tę potrawę – to uruchamia wspomnienia.
2. Opowieści starego Kairu (Mahfūz Najīb (Mahfūz Nadżib))
Lubię sagi, a wśród tych ta należy chyba do moich ulubionych. Zazwyczaj postrzegam literaturę z obszaru arabskojęzycznego przez to, co o niej wiem, a tym razem udało mi się ją poczuć. Koleżanka z arabistyki powiedziała mi kiedyś, że Mahfuz należy do autorów piszących w oryginale bardzo trudnym, obrazowym językiem. Myślę, że tłumaczka wykonała wspaniałą pracę. Szkoda, że ostatnia część nie została przełożona. Przy okazji – jest to coś co mnie najbardziej irytuje w wydawnictwach – jak można podjąć się wydania serii i w trakcie podjąć decyzję o przecięciu. Co za brak szacunku dla czytelników!
3. 451º Fahrenheita (Bradbury Ray (Bradbury Raymond Douglas))
Jedna z pierwszych przeczytanych przeze mnie antyutopii. Chociaż adaptację widziałam do tego czasu wielokrotnie, to książka nadal wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wydała mi się też mroczniejsza niż film.
4. Prawda (Pratchett Terry)
Bo Pratchett musi być, trudno wybrać, ale co zrobić. Bo widać, że decyzje o tym, co istotne i warte uwagi często zapadają poza nami, a wolność samodzielnego podejmowania decyzji i kształtowania opinii nie jest taka wolna. Niby oczywiste, ale warto sobie przypomnieć. No i Vetinari, oczywiście.
5. Dekameron (Boccaccio Giovanni)
Bo to trochę kontrargument na „ten zepsuty dzisiejszy świat, w którym seks sprzedaje wszystko i wszyscy o tym mówią”. Ale też dowód na to, że o intymnych rzeczach nie trzeba wulgarnie, żeby było dosadnie. I że kobiety to nie do końca takie oziębłe i niechętne.
6. Szpital Kosmiczny (White James)
Bo White pokazał mi, że sci-fi to nie tylko śrubki, roboty i (w moim przypadku) nuda, ale że te wszystkie statki też zatrudniają ludzi (w znaczeniu rozumne istoty żyjące), które mają problemy, z którymi można się utożsamić. Nawet jeśli jest to zwykły katar. Przypomina też, że empatia nie powinna rozciągać się tylko na ten sam gatunek, bo wszystkie istoty w przestrzeni kosmicznej są zdolne do odczuwania cierpienia czy dyskomfortu. A poza tym mam świadka, że książka jest magiczna i przywraca wiarę w powołanie.
7. Zwiedzam wszechświat (Leśmian Bolesław (właśc. Lesman Bolesław))
Ktoś wcześniej (Dot?) pisał o Szymborskiej. I trudno się nie zgodzić, że tam jest cały świat. Ale tu (i u Tuwima) jest cały język i jeszcze reszta na szaleństwa słowne. To poezja ugruntowana w języku polskim, pisana specjalnie dla niego, i do tego właśnie sięgam, kiedy chcę się poczuć patriotycznie.
8. Ślepy zabójca (Atwood Margaret)
Nie wiem, cz Atwood jest feministką. Dla mnie jest. Bo pisze po prostu o tym, że kobieta to człowiek, a nie jakiś podgatunek, którego przyzwyczajenia, wolę i pragnienia można sklasyfikować ogólnie. I że to często właśnie kobiety tego nie rozumieją, starając się dopasować do klasyfikacji. I o tym, że między sobą mogą być największymi wrogami.
9. Dzieci z Bullerbyn (Lindgren Astrid)
Powinny być na każdej liście. Uczyłam się na niej czytać, dzięki niej chyba w ogóle czytuję. Nauczyły mnie też – jedynaczkę spędzającą miesiące wakacyjne na wsi wśród dorosłych – jak sobie samemu organizować czas, i że do zabawy nie potrzebne są zabawki. I do tej pory nie mogę odżałować, że nie dane mi było spać w stogu siana.
10. Ocalony język: Historia pewnej młodości (Canetti Elias) Czytałam z 10 lat temu, w idealnym momencie, bo jak zaczynałam filologię. A właśnie trochę o tym, jak dorastanie posługując się danym językiem kształtuje sposób myślenia, o tym, że słownik w niczym nie pomoże jeśli staniemy przed pojęciem nacechowanym emocjonalnie, historycznie czy osobiście. Niby oczywistość, ale zawsze warto się upewnić.