Buszując po Biblionetce natrafiłem ostatnio na kilka dyskusji dotyczących "zaśmiecania" języka polskiego obcymi formami. Nie ukrywam, że w większości wypadków, jestem przeciwny takim działaniom, ale są też sytuacje, w których staję się ich zwolennikiem. W mojej dzisiejszej czytatce spróbuję wskazać zjawiska dobre, neutralne i negatywne.
Zacznę od tego co mi odpowiada. W dzisiejszym błyskawicznie rozwijającym się świecie, nazewnictwo nie nadąża za zmianami. Bardzo często zaczynamy używać słowa zapożyczonego z obcego języka (czasem nawet je "spolszczamy") i gdy pojawia się polski odpowiednik, nie chcemy go używać. Przykłady? Czy ktoś z Was pamięta jeszcze "joystick"? Gracze komputerowi sprzed ćwierćwiecza nie wyobrażali sobie życia bez niego. Nazwa nie ma nic wspólnego z językiem polskim, ale gdy pojawiły się propozycje nazwania tego urządzenia "manipulatorem", chyba nawet językowi puryści nie potraktowali jej poważnie. A co powiecie na to, by komputerowy "touchpad" nazywać "gładzikiem"? To w końcu oficjalne, polskie określenie. Ale kto potrafi zachować powagę słysząc zwrot "A tu na dole ma pani gładzik. Poruszając po nim palcami wywoła pani pożądaną reakcję" (jak dla mnie, to podchodzi pod molestowanie). A jak nazwać "smartfon" (intelifon???), albo "interface" (międzymordzie raczej odpada). A wszystkie "netbooki", "ultrabooki", "laptopy" itp? Czasem nie ma co przesadzać z językową czystością.
Teraz pora na to co jest dla mnie neutralne. W pierwszym rzędzie wymienię gwarę młodzieżową korzystającą z licznych zapożyczeń. Coś jest "cool", "trendy", "jazzy". Ktoś zaliczył "fuck up" (koniecznie wymawiane jednym ciągiem: "fakap"), inny słucha "shitowej" muzyki. Na pewno niejeden z Was oburzy się, że podchodzę do tego neutralnie. W końcu młodzież powinna mówić piękną, poprawną polszczyzną, bo wzorce nabyte w młodości często zostają na całe życie. Niby to racja, ale młodość rządzi się swoimi prawami i źle by było ograniczać młodzieżową inwencję językową (zawsze to lepsze od podwórkowej "łaciny").
Druga rzecz, która mi nie przeszkadza (i tu na pewno narażę się niektórym Biblionetkowiczom) to umiarkowane wykorzystanie "anglicyzmów" w nazwach własnych. Co oznacza to umiarkowanie? Podam przykład. Nie przeszkadza mi, że ktoś ogłosi plebiscyt o nazwie "Coolturalni" jeżeli spełni on kilka warunków. Jakich? W tym wypadku powinno to być przedsięwzięcie (raczej dla młodych uczestników) pokazujące, że kultura jest czymś fajnym. Jednak ta sama nazwa dla konkursu na najwybitniejszą postać polskiego świata kultury, wywołałaby u mnie odruch wymiotny.
Na zakończenie wymienię zjawiska, których absolutnie nie jestem w stanie zaakceptować.
Pierwsze to "polglish biurowy" czyli bełkot składający się w połowie z naszego ojczystego języka, a w połowie z anglojęzycznych zapożyczeń. Oto reprezentatywna próbka takiego "shitu" (użycie w tym miejscu w pełni zamierzone):
Zaraz "dedlajn", a "majtaski" (od "my tasks", a nie od części bielizny), nie trzymają "szedulu" bo "brif" nie uwzględniał wszystkich "kipointów" i miał pokręcone "targety".
Nie ukrywam, że trzymam się z dala od wszystkich osób komunikujących się w ten sposób - ich mózgi są zazwyczaj tak sponiewierane, że i tak nie byłoby o czym z nimi rozmawiać.
Drugie zjawisko to łączenie nazw polskich i angielskich: biura "Saski Crescent", salon "White Łąka" (tu dałbym nagrodę za wyjątkową głupotę), drogowa "Fast pomoc" (poważnie!!!), targi "Garden Fair Ogród i Ty" albo "Pierwsza krajowa Best Polish Book Prize" (tu trochę pojechałem). Ani to nie brzmi, ani nie wygląda dobrze, a czasami budzi niebezpieczne ataki histerycznego śmiechu u kierowców, którzy zobaczą takie arcydzieło na plakacie (tudzież "billboardzie") przy drodze - ja tak mam z "White Łąką", której nie mogę ominąć wracając do domu.
Trzecie i ostatnie zjawisko to zastępowanie od dawna używanych polskich słów, zwrotami o wyraźnych obcych naleciałościach. O czym mówię? Na przykład o tym, że rezygnujemy z "tłumaczy" na rzecz "translatorów", zastępujemy "nianię" "babysitterką", zamiast sięgać po "wiadomości" wybieramy "newsy", a piłkarze zamiast "rzutów rożnych" rozgrywają "kornery". Takie przykłady można mnożyć niemal bez końca.
Jestem ciekaw Waszych opinii o zaśmiecaniu naszego języka i czy zgadzacie się ze mną, że nie zawsze zapożyczenie musi być złe. Dlatego nie krępujcie się i piszcie swoje opinie - byle bez nadmiernego "hejtowania" ;)
Moja poprzednia czytatka:
Zabawy z Google - czytatka rozrywkowa
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.