Dodany: 07.03.2015 09:36|Autor: Frider

Subtelny smak zgniłego pomidora


Kompletna, bolesna porażka. Takiego steku bredni nie czytałem od lat, a być może nawet nigdy w życiu.

Głównym bohaterem i zarazem narratorem jest sam autor powieści. Poznajemy go w kulminacyjnym momencie rytualnych obrzędów enigmatycznego Zakonu RAM. Dowiadujemy się, że po latach ćwiczeń i przechodzenia kolejnych stopni wtajemniczenia zakonnego ma otrzymać z ręki swojego Mistrza miecz – przedmiot najwyższego pożądania i zarazem głębokiej czci. Niejasno zostaje wspomniane, że miecz ów już jest (lub raczej był dotychczas, przez dziesięć lat) własnością autora, a rytuał ma go w jakiś sposób uświęcić. Niestety, sięgając po miecz (na wyraźne zaproszenie Mistrza), bohater popełnia grzech pychy – powinien był odmówić przyjęcia relikwii, w symbolicznym uznaniu swojej niegodności dostąpienia tego zaszczytu. Mistrz karze go, bezlitośnie miażdżąc mu butem palce u ręki.

Miecz zostaje ukryty przez członków Zakonu. Drogą do odzyskania go staje się pielgrzymka do Santiago de Compostela – miejsca świętego dla chrześcijan. Miecz ma być celem tej wędrówki, ale w jej trakcie bohater zrozumie, że droga stanowi cel sama w sobie, ma posłużyć do zrozumienia, czym jest miecz i jakie jest jego przeznaczenie.

Tyle gwoli krótkiego wprowadzenia. Niestety od samego początku czytelnik zmagać się musi z niedopowiedzeniami, lukami logicznymi i przenośniami, które zawierają co najmniej kontrowersyjną wersję prawdy. Tajemnica miecza, czyli fabularna oś powieści, jest elementem drażniącym i niewiarygodnym, trudno przecież pogodzić się z faktem, że dorosły i przeciętnie inteligentny mężczyzna traktuje tego typu przedmiot jak boską relikwię czy też artefakt o wielkiej mocy. Co gorsze, autor na samym końcu znienacka bagatelizuje to zagadnienie, odsuwając upragniony miecz do pobocznego nurtu rozważań i do końca książki nie udzielając odpowiedzi na proste pytanie: do czego jest mu on potrzebny? Nazywa to pytanie sekretem i jednocześnie zaprzecza jego ważności w takich oto słowach: „A sekret mojego miecza, jak sekret każdej zdobyczy, której człowiek pożąda w tym życiu, sprowadzał się do najprostszego pod słońcem pytania: co z nim uczynić? Nigdy nie snułem takich rozważań (...) chciałem dowiedzieć się jedynie, w jakim miejscu ukryto miecz. Nie zastanawiałem się, dlaczego pragnę go znaleźć ani do czego jest mi potrzebny”[1]. Trochę dziwne sformułowanie, bezładne i stawiające pod znakiem zapytania rozsądek bohatera. Pragnie miecza ponad wszystko na świecie, tylko... nie wie po co ani dlaczego.

Podobnie wewnętrznie sprzecznych zagadnień w „Pielgrzymie” jest bardzo dużo. I o ile zestawienia takie byłbym jeszcze w stanie przebaczyć, składając je na karb chwiejności, niezdecydowania psychicznego autora, o tyle już nie jestem w stanie strawić prawdziwego natłoku zupełnych nonsensów, wręcz bełkotu złożonego z dość dowolnie przestawianych słów, jak na przykład w tym fragmencie: „(...) zacząłem śpiewać głośniej (...) Wkrótce uświadomiłem sobie, że słowa mojej piosenki nabierają absurdalnego znaczenia – to był sposób porozumiewania się ze światem, który tylko ja znałem, bo teraz świat stał się moim nauczycielem”[2]. Podobnych zdań jest bez liku, i niezależnie od tego, jak bardzo staramy się je zinterpretować, nie nabierają żadnego wyraźnego sensu. Być może autor chciał w ten sposób pozować na osobę głęboką, dysponującą mądrością niezrozumiałą dla zwykłych śmiertelników. Jeżeli tak, to mu się to nie udało, nie widać tu mądrości, natomiast z każdej strony przebija właśnie poza.

Innym kontrowersyjnym składnikiem powieści jest specyficznie pojmowana wiara chrześcijańska. Z jednej strony pisarz stara się przedstawić sam siebie jako osobę głęboko wierzącą. Z drugiej strony jego przynależność do tajemniczego odłamu zakonnego, pochodzącego jeszcze z czasów templariuszy, skutkuje znacznymi zmianami przyjętych wierzeń i rytuałów. Świat duchowy według niego ma mało wspólnego z prostą modlitwą. Jego świat to mistyka, transcendencja, ezoteryka – nurty mogące w niewielkim stopniu towarzyszyć wierze, ale nie zastępować ją, jak to jest w przypadku tej książki. Doznania, których doświadcza Coelho, nie byłyby raczej pochwalane przez chrześcijańskich teologów – bez skrępowania przytacza on przykłady posługiwania się przez jego Mistrza telepatią, lewitacją, umiejętnością przesuwania przedmiotów i wpływania na pogodę. Co więcej, zauważa, że podobnymi umiejętnościami (choć w mniejszym stopniu) włada sam (w chwilach silnego podniecenia mówi wieloma językami, których oczywiście nie rozumie).

Ważnym elementem powieści są... demony. Nie będę wnikał w szczegóły (autor omawia ten temat w sposób dla siebie bardzo charakterystyczny: mówi bardzo dużo i bardzo mgliście), ale wspomnę o zagadnieniu „demona osobistego” przytoczonym przez Coelho. Według niego każdy ma swojego własnego demona (zwanego Posłańcem) i własnego anioła stróża. Demon to taka zmyślna bestia, która w zasadzie człowiekowi nie pomaga (może za to szkodzić), ale jest bardzo przydatna (tylko nie wiadomo do czego). Podczas rozmowy z nim trzeba się skupiać, żeby odsiewać dobre rady od sprowadzających na manowce zasadzek. Autor ze swoim demonem rozmawia codziennie i na różne tematy, widząc go pomiędzy dwoma słupami ognia. Trudno tutaj o wyważony komentarz, ale aż prosi się o uwagę, że halucynacje raczej nie świadczą o zdrowiu psychicznym.

Inne demony mogą opanowywać zwierzęta. Jeden z nich (pod postacią psa), wyjątkowo wredny, zawziął się na na biednego Coelho i próbował go skrzywdzić. Doszło do konfrontacji, w której pisarz... dosłownie zszedł do poziomu demona (a może raczej jednak psa) i podjął walkę na zęby i paznokcie: „Zaatakowałem go zębami i pazurami, próbowałem kąsać jego gardziel, chwycić za kark – zrobić to, czego sam się obawiałem, kiedy to on atakował (…) Rzuciłem się na zwierzę i powaliłem je na ziemię. Pies walczył, próbował się uwolnić, jego pazury wbijały się w moją skórę, ale i ja gryzłem i drapałem. (...) Legion (demon) zrozumiał i wystraszył się nie na żarty”[3]. Każde zwierzę by się wystraszyło nie na żarty. Nawiasem mówiąc, chciałbym zobaczyć walkę bohatera z pytonem. Przepraszam, z demonem pod postacią pytona. Bardzo mnie ciekawi, kto miałby ciaśniejsze sploty.

„Pielgrzym” może budzić skrajnie różne uczucia – od zachwytu, przez złość, do głębokiej pogardy. We mnie niestety przeważyły negatywne emocje. Nie dałem się wciągnąć urokowi tajemnicy, niedomówień i mistycyzmu; nie przemówiły do mnie baśniowa oprawa i liczne odniesienia do duchowości. Specyficzne rozumienie religii także nie wzbudziło mojego entuzjazmu, kojarzy mi się z histerycznymi „opętanymi”, egzorcyzmami, jakimś średniowiecznym pojęciem Boga i jego dzieł. Konglomerat pojęć chrześcijańskich z rytuałami masonerii i z czymś w rodzaju systemów magicznych nie wyszedł książce na dobre. Co gorsza, autor nie potrafi spójnie przedstawić racjonalnych podstaw swoich teorii, ostatecznie cały czas prowadząc mętne rozważania egzystencjalne, zanurzone w pseudofilozoficznym sosie i przekazywane w postaci losowo dobieranych zdań, nietworzących logicznej całości. Główny bohater jest egzaltowany, niedojrzały psychicznie, chwiejny emocjonalnie.

To nie jest dobra literatura. Można oczywiście opowiadać brednie i robić to z wdziękiem, uwodząc czytelnika pozornym kunsztem przekazu i chwytliwością poruszanych zagadnień. Na pierwszy rzut oka taka narracja jest atrakcyjna, może sprawiać wrażenie błyskotliwej, niosącej głębsze treści. Jednak nie da się ukryć prostego faktu: to jest płytkie prześlizgiwanie się po tematach, o których ma się mgliste, skrzywione lub bardzo infantylne pojęcie. Rozpaczliwa próba zaistnienia osoby, która niewiele ma do zaoferowania intelektualnie. Teoretycznie „Pielgrzym” ma być czymś w rodzaju poradnika służącego rozwojowi i wzmocnieniu duchowemu, jednak narrator jawi się w niej jako człowiek o żałośnie słabym charakterze, zupełnie niewiarygodny w roli mentora.

Moje oczekiwania względem tej książki były na pewno zbyt wygórowane i w ostatecznym rozrachunku uważam, że góra ta urodziła mysz.

Nie polecam, delikatnie mówiąc.


---
[1] Paulo Coelho, „Pielgrzym”, przeł. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, wyd. Świat Książki, 2003, str. 284-285.
[2] Tamże, str. 286.
[3] Tamże, str. 220-221.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1815
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: agnesines 19.03.2015 12:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Kompletna, bolesna porażk... | Frider
Zob. Recenzje: „Pielgrzym”
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: