Dodany: 01.12.2014 21:47|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

„I WYSTAWIĄ MI ŚWIĄTYNIĘ…”, czyli MIEJSCA KULTU RELIGIJNEGO w LITERATURZE - KONKURS nr 183


Przedstawiam KONKURS nr 183, który przygotowała Dot59.




„I WYSTAWIĄ MI ŚWIĄTYNIĘ…”, CZYLI MIEJSCA KULTU RELIGIJNEGO W LITERATURZE

„Kościół jest obrazem świata”
(św. Piotr Damiani)

Każdy świat, prawdziwy czy wymyślony, ma swoich bogów – czy to jednego, czy wielu – i ma miejsca, w których oddaje im cześć; czasem są to jakieś proste konstrukcje z dostępnych w okolicy materiałów, czasem skromne izdebki i budyneczki, a czasem ogromne, majestatyczne budowle, olśniewające bogactwem ozdób.
Wszystkich chętnych zapraszam do podróży po literackich (co nie znaczy, że w każdym przypadku fikcyjnych) świątyniach.
Jeśli w tekście padają imiona/nazwiska wyjątkowo ważnych postaci, zostały utajnione i zastąpione literami X,Y,Z, mniej ważne oznaczone są pierwszymi literami imion/nazwisk.
Za każdy fragment można otrzymać 2 punkty – odpowiednio po jednym za autora i tytuł (w przypadku utworów poetyckich tytuł wiersza, nie tomiku) - maksymalnie 60 punktów; liczba strzałów nieograniczona. Jeżeli więcej osób zdobędzie taką samą liczbę punktów, zostaną uhonorowane stosownym laurem w kolejności nadesłania finałowych maili.
Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 13 grudnia (sobota) o godz.23.59.
Odpowiedzi wysyłajcie na adres: [...]. W tytule podajcie swój nick biblionetkowy.
Jeżeli nie życzycie sobie podpowiadania, czy znacie dusiołka/ rodzica, zaznaczcie to w pierwszym mailu. Wszystkie dusiołki znajdziecie w moich ocenach.
Odpowiedzi na maile spodziewajcie się głównie późnym popołudniem lub wieczorem.

Powodzenia!




Najczęściej wizyta w świątyni dostarcza tego, czego ma dostarczać, czyli doznań religijnych i/lub artystycznych.


1.


Przekroczyli bramę i znaleźli się na zewnętrznym dziedzińcu synagogi. Kiedy rabin przychodził tu sam, od razu kierował się ku wewnętrznym dziedzińcom w głębi, w pobliżu których stał jego domek, ale dziś chciał poprowadzić D. przez szerokie frontowe drzwi, które otworzył im starszy mężczyzna należący do żydowskiego rodu A. Wychodziły na wschód, a tuż za nimi było śliczne, szerokie sklepione przejście wiodące do jeszcze jednej bramy i jeszcze jednego przejścia. Po obu stronach stały dwie kamienne tablice, wsparte na kamiennej podstawie z wyrzeźbionymi liśćmi lotosu. Na tablicach wyryto prastarym pismem historię Żydów i ich wypędzenia z własnej ziemi. Za jedną z tablic widniało spore podwyższenie, na którym wznoszono wielki szałas podczas Święta Namiotów, a jeszcze dalej znajdowała się święta arka w Świętym Świętych, najświętszym miejscu w synagodze.
D. wiedział o tym wszystkim, ale tego dnia rozglądał się wokół, po raz pierwszy rozumiejąc, jakie znaczenie ma to miejsce, ten Dom Boży w samym sercu pogańskiego miasta z mnóstwem świątyń na cześć innych bogów. Powietrze było tutaj chłodniejsze, poczuł na skórze jego łaskotanie. Na dziedzińcach rosły drzewa oliwne i panowała absolutna cisza. Poza rabinem i D. nie było tu nikogo, ale miejsce to wypełniał duch Niebios. Na tablicy nad głównym sklepieniem wyryto słowa „Świątynia czystości i pokoju”. Rzeczywiście nią była.



2.


W niedzielę, kiedy u szczytu stromych kamiennych schodów otwierają się olbrzymie wrota z drewna i brązu (wstęp dziesięć eurocentów), tysiące Tybetańczyków wpada do wewnątrz. Krążą po labiryncie ciemnych korytarzy, padają na twarz przed dziesięcioma tysiącami ołtarzy i biją czołem w święte kamienie, wspinają się po chwiejnych, drewnianych schodach do ukrytych relikwiarzy, wlewają topione masło do setek migocących lampek ofiarnych przed dwustoma tysiącami podobizn – niektóre są ze szczerego złota – bóstw, demonów i potworów, składają wszelkiego rodzaju dary, od pieniędzy po agrafki, przed zabalsamowanymi ciałami lamów z przeszłości, przeciskają się wśród ogromnych półek ze świętymi księgami, aby nasycić się ich mądrością, podają swoim dzieciom czarki z wodą z położonego dokładnie pod tą fortecą-katedrą podziemnego jeziora usianego złocistymi wysepkami, klękają w milczeniu przed pustymi apartamentami Dalajlamy, swojego wygnanego króla, chodzą wzdłuż niekończących się murów pokrytych wspaniałymi, napawającymi lękiem freskami, wzywają szeptem bogów, składają śluby, w oszołomieniu kręcą młynki modlitewne, powtarzając niestrudzenie, bez chwili wytchnienia, świętą formułę: Om mani padme hum („Chwała klejnotowi w kwiecie lotosu”).



3.


Kościół w B. był tym kościołem, który kochał najbardziej, wiedział o nim wszystko. Nawet katedra N. znajdowała się w jego hierarchii na drugim miejscu. Katedra była zbyt wielka i majestatyczna i nadawała się raczej do chwalenia Pana i śpiewania psalmów, niż przeżywania smutku. Smutek potrzebował zacisznej przestrzeni kościelnej, takiej jak ta, wśród ścian, które zamykały w sobie prawie tysiąc lat historii, ścian, które chroniły, a nie uginały się tylko od przesadnych ozdób.
Splótł ręce, tak że rękawy płaszcza utworzyły coś na kształt mufki, rękawiczki zostały na siedzeniu w samochodzie. Na dworze było siedem stopni mrozu, światło dzienne wpadało przez okna umieszczone wysoko na ścianach, tworząc białe słupy kurzu, wszystkie kąty kościoła były ciemne i lodowate. Pustka, a zarazem wyraźna obecność Boga. Wypuścił powietrze z płuc, przyglądając się parze lecącej z ust, rzucił okiem na zużytą skośną półeczkę przed sobą, służącą do położenia na niej śpiewnika. Podniósł wzrok i skupił się na wapiennym obrazie na północnej ścianie. Obraz przedstawiał grzesznika oraz siedem grzechów głównych w postaci tłustych węży wysuwających się z ciała mężczyzny, każdy wąż miał w pysku pęk przerażonych ludzi.



4.


Kościół Świętego Mikołaja znajdował się w pewnym oddaleniu od placu Targowego. Chronił go niewielki park z drewnianymi ławkami. Kościół był najstarszym budynkiem w W., a zarazem najdziwniejszym. Jeśli patrzyło się nań z bliska, stąd gdzie teraz tłoczyli się parafianie, tym, co najbardziej przykuwało uwagę, był jasnobrązowy kolor kamieni wyglądających, jakby słońce za bardzo je przypaliło. Poza portykiem, który przechodził w ostro zakończone łuki wpisane w kolejne łuki, kościół miał wiele bocznych wejść w kształcie dziurki od klucza. Jeśli zaś oddalić się o kilka metrów i spojrzeć z perspektywy, tym, co rzucało się w oczy, były niejednakowe wieże kościoła Świętego Mikołaja: jednak była spiczaście zakończona, niczym gigantyczny ołówek, druga – bardziej zaokrąglona, zwieńczona dzwonnicą z uschniętym dzwonem, z otworem tak niewielkim, że ledwie przepuszczającym powietrze. Niemniej tym, co najbardziej zdziwiło H., była fasada wyraźnie pochylona do przodu, jakby budowla zamierzała upaść frontem na ziemię.



5.


Wielka Świątynia X. wznosiła się pośrodku rozległej równiny. W przeciwieństwie do większości budowli na C. - prostych i praktycznych - była prawdziwym dziełem sztuki, ozdobionym kolumnadami i przyciągającym wzrok miękkimi, łagodnymi liniami detali. Nie brakowało wokół niej pięknych reliefów i rzeźb ustawionych tak, by światło wydobywało z nich zagadkowe półcienie.
Wnętrze Świątyni zaprojektowano z myślą o skupieniu i medytacji; korytarze miały zachęcać do wędrówek i poszukiwań, a niezliczone komnaty - do zadawania pytań i znajdowania odpowiedzi. Sztuka bowiem była integralną częścią życia X., tak jak szkolenie w technikach walki. Wielu rycerzy uważało ją za łącznik z tajemnicami Y., toteż rzeźby i portrety zdobiące ściany sal były czymś więcej, niż tylko podobiznami - były artystyczną interpretacją tego, co reprezentowali sobą wielcy X. Czystą formą przedstawiały to, co dawni i teraźniejsi Mistrzowie ubierali w słowa.



6.


Książę podniósł oczy i ponad zbitą zielonością drzew zobaczył kwadratową wieżę barwy niebieskawej, na niej - szczuplejszą, białą. Była to świątynia A.
Niebawem weszli w głąb ogrodu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą budowlę. z kilku kondygnacji. Pierwszą - tworzył taras kwadratowy o bokach mających po czterysta kroków długości; spoczywał on na murze wysokości kilku metrów, pomalowanym na czarno. Przy boku wschodnim znajdował się występ, na który z dwu stron prowadziły szerokie schody. Wzdłuż innych boków stały wieżyczki, po dziesięć przy każdym; między każdą parą wieżyczek znajdowało się po pięć okien.
Mniej więcej na środku tarasu wznosił się również kwadratowy budynek z bokami po dwieście kroków. Ten miał pojedyncze schody, wieże na rogach i był barwy purpurowej. Na płaskim dachu tej budowli stał znowu kwadratowy taras, wysoki na parę metrów, barwy złotej, a na nim jedna na drugiej dwie wieże: niebieska i biała.
Całość wyglądała tak, jakby na ziemi postawił kto ogromną kostkę czarną, na niej mniejszą purpurową, na niej złotą, wyżej niebieską, a najwyżej srebrną. Na każde zaś z tych wzniesień prowadziły schody albo podwójne boczne, albo pojedyncze frontowe, zawsze od strony wschodniej.
Przy schodach i przy drzwiach stały na przemian wielkie sfinksy egipskie albo skrzydlate asyryjskie byki z ludzkimi głowami.
Namiestnik z przyjemnością patrzył na ten gmach, który przy blasku księżyca, na tle bujnej roślinności wyglądał prześlicznie. Był on wzniesiony w stylu chaldejskim i stanowczo różnił się od świątyń egipskich, naprzód - systemem kondygnacji, po wtóre - pionowymi ścianami.



7.


Kościół mógłby pomieścić ze dwadzieścia tysięcy ludzi, toteż nie było w nim tłoku. Nigdzie na świecie nie włożono tyle czasu, ludzkiej myśli i geniuszu w stworzenie świątyni Boga. W porównaniu z tą bladły wszystkie pogańskie dzieła starożytności. Tyle włożono w nią miłości, tyle potu. Bazylikę zbudował Bramante, kopułę Michał Anioł, kolumnadę Bernini. Był to pomnik nie tylko ku czci Boga, lecz także ku czci człowieka. W niewielkim kamiennym grobowcu, głęboko poniżej konfesjonału, był pochowany sam Święty Piotr. Tutaj koronowano cesarza Karola Wielkiego. Echa przebrzmiałych głosów zdawały się szeptać między smugami światła, zmarłe palce polerowały brązowe promienie za głównym ołtarzem i pieściły kręcone brązowe kolumny baldachimu.



8.


W kościele panował przenikliwy chłód, unosił się zapach wosku i odwiecznego kurzu. Był to gmach obszerny jak na liczbę wiernych, zrujnowany i w przeważającej części pusty. Trzy wąskie wysepki ław sterczały nagie do połowy nawy głównej, a poza nimi świeciły pustynie gołej kamiennej posadzki, na której kilka zatartych napisów zaznaczało miejsca starych grobowców. Dach nad prezbiterium wyraźnie obwisł; ustawione obok skarbonki na potrzeby kościoła dwa kawałki zrobaczywiałej stropowej belki wyjaśniały niemo, że stało się to za sprawą śmiertelnego wroga chrześcijaństwa: chrząszcza kołatka. Przez anemiczne szkła okien przedzierało się bladobarwne światło. W otwartych drzwiach południowych można było dostrzec wystrzępiony żałobny emblemat i gałązki lipy, szarzejące w bezsłonecznym powietrzu i kołyszące się niemrawo.
Do komunii, jak zwykle, przystąpiła jeszcze tylko jedna osoba - stara panna Mayfill z The Grange. Przystępowanie do komunii świętej było taką rzadkością, że proboszcz nie mógł zwerbować do ministrantury ani jednego chłopca.



9.


W kaplicy panował mrok czerwony, którego nie rozpraszały zupełnie płomyki świec jarzących się przed ołtarzem. Barwne światła wpadały także przez szyby, i wszystkie one blaski czerwone, fioletowe, złote, ogniste drgały na ścianach, ślizgały się po rzeźbach, załamaniach, przedzierały się w zaciemnione głębie, wydobywając na jaw jakieś niewyraźne przedmioty, pogrążone jakoby we śnie. Tajemnicze połyski rozbiegały się i skupiały z mrokiem tak nieznacznie, że nikła wszelka różnica między światłem a cieniem. Świece na ołtarzu miały glorie złote. Dymy z kadzielnic tworzyły mgłę purpurową; biały ornat zakonnika, odprawiającego ofiarę, grał przyćmionymi kolorami tęczy. Wszystko tu było półwidne, półprzysłonięte, nieziemskie - tajemnicze, uroczyste, błogosławione, przepełnione modlitwą,adoracją, świętością…
Z głównej nawy kościoła dochodził szum zmieszany głosów ludzkich, jak ogromny szum morza, a tu panowała cisza głęboka, przerywana tylko głosem zakonnika śpiewającego wotywę.
Obraz jeszcze był przysłonięty, więc oczekiwanie tłumiło dech w piersiach. Widać było tylko oczy wpatrzone w jedną stronę, nieruchome twarze, jakoby już z ziemskim życiem rozbratane, ręce złożone przed ustami, jak u aniołów na obrazach.



10.


Jakże ja lubiłem nasz kościół, jak dobrze go widzę! Stara kruchta, przez którąśmy wchodzili, czarna, podziurawiona jak warzecha, była krzywa i głęboko wyżłobiona w narożnikach (tak samo jak kropielnica, do której nas wiodła), jak gdyby lekkie otarcie mantyl wieśniaczek wchodzących do kościoła i ich nieśmiałych palców biorących wodę święconą mogło, powtarzane w ciągu wieków, nabyć siły niszczycielskiej, naruszyć kamień i wyżłobić bruzdy takie, jakie żłobią koła wozów w kamieniu przydrożnym, ocierając się o niego co dzień. I płyty grobowe, pod którymi szlachetne prochy spoczywających tam opatów C. stwarzały dla chóru niby duchową posadzkę, nie były już same martwą i twardą materią, bo czas zmiękczył je i dał im wypłynąć na kształt miodu poza granice własnego prostokąta, który przekroczyły złotą falą, rozpuszczając w niej jakąś kwiecistą gotycką literę, zatapiając białe fiołki marmuru; gdzie indziej znów kurczyły się w swoich granicach, zagęszczając jeszcze eliptyczność łacińskiego napisu, wprowadzając jeden kaprys więcej w rozmieszczenie skróconych zgłosek, zbliżając dwie litery słowa, którego inne litery rozciągnęły się niepomiernie. Witraże tego kościoła nigdy tak nie grały jak w dnie, kiedy słońca było mało, tak iż jeżeli na dworze było szaro, na pewno w kościele było ładnie.



11.


Kościół nie był tak dostojny jak owe, które miałem zobaczyć pewnego dnia w Strasburgu, Chartres, Bambergu i Paryżu. Przypominał raczej te, które widziałem już wcześniej w Italii, nierwące się tak zawrotnie ku niebu i krzepko wrośnięte w ziemię, częstokroć szersze niźli wyższe; tyle że na pierwszym poziomie zwieńczony był niczym skała rzędem mocnych czworokątnych blanek, a powyżej tego piętra wznosiła się następna budowla, nie wieża, lecz raczej przysadzisty drugi kościół, okryty spiczastym dachem i podziurawiony surowymi oknami. Mocny kościół opacki (jakie nasi przodkowie budowali w Prowansji i Langwedocji), któremu obca była śmiałość i zbytek ozdób nowoświeckiego stylu i który dopiero ostatnimi czasy, jak mniemam, wzbogacił się w iglicę nad chórem, zuchwale godzącą w sklepienie niebieskie.
Dwie proste i gładkie kolumny stały przed wejściem, które przy pierwszym wejrzeniu jawiło się jako jeden tylko wielki łuk; jednakowoż od kolumn odbiegały dwa glify, zwieńczone innymi, a jakże licznymi łukami, i wiodły spojrzenie jakby na zatracenie ku prawdziwemu i właściwemu portalowi, który ledwie widziało się w mroku i nad którym górował wielki tympanon, wsparty po bokach węgarami, pośrodku zaś rzeźbionym słupem, dzielącym wejście na dwa otwory, zamknięte okutymi odrzwiami z dębu. O tej porze dnia blade słońce niemal prosto z góry padało na dach i oświetlało fasadę z ukosa, tympanon zostawiając w mroku, kiedy więc minęliśmy dwie kolumny, od razu znaleźliśmy się, prawie jak w lesie, pod sklepieniem łuków, które wybiegały z sekwencji mniejszych kolumn, podtrzymywanych każda przez stosowną przyporę.



12.


A jeśli wejdziemy do wnętrza - kto obalił kolosalną figurę świętego Krzysztofa, przysłowiową wśród rzeźb figuralnych z tego samego tytułu, co wielka sala Pałacu Sprawiedliwości wśród sal, a wśród dzwonnic dzwonnica w Strasburgu? A miriady posągów, które zaludniały wszystkie interkolumnia, nawy i prezbiterium, klęczących, pieszych i konnych, mężczyzn, niewiast, dzieci, królów, biskupów, rycerzy, z kamienia, z marmuru, ze złota, ze srebra, z brązu, nawet z wosku - któż je tak brutalnie wymiótł? Bo nie był to czas.
A kto na miejscu starego gotyckiego ołtarza, szczelnie a świetnie zastawionego relikwiarzami, umieścił ów ciężki sarkofag marmurowy z obłokami i głowami aniołów, który wydaje się jakimś zdekompletowanym okazem z Val-de-Grâce czy Kaplicy Inwalidów? Kto w głupocie swej wmurował ten niezdarzony anachronizm kamienny w karlowińską podłogę Nercandusa? Czy przypadkiem nie Ludwik XIV wypełniający ślubowanie Ludwika XIII?
A któż to wstawił zimne, białe szyby na miejsce tych jaskrawych witraży, które prowadziły zachwycone oczy naszych ojców do rozety nad wielkim portalem do ostrołukowych okien apsydy? A co powiedziałby najlichszy kleryk z szesnastego wieku, widząc śliczne, żółte tynkowanie, którym usmarowali swoją katedrę nasi arcybiskupi-wandale? Przypomniałby sobie, że jest to barwa, którą kat zamalowywał budynki zhańbione zbrodnią (…). Pomyślałby, że święte miejsce zostało zbezczeszczone, i uciekłby.



13.


Na brzegu morza pomiędzy dwiema skałami nieduży klasztor lśnił bielą. Środkowa kopuła, świeżo pokryta wapnem, okrągła i niewielka, przypominała pierś kobiety. Otaczało ją pięć czy sześć cel z pomalowanymi na niebiesko drzwiami. Na dziedzińcu rosły trzy strzeliste, ogromne cyprysy, a koło parkanu kwitły trzy dzikie figowce.
Przyspieszyliśmy kroku. Z otwartego okna świątyni dochodziły nas melodyjne śpiewy, a słony, morski wiatr mieszał się z wonią kadzidła. Brama o łukowatym sklepieniu stała otworem. Dziedziniec był schludny, wysypany biało-czarnym morskim żwirem. Po lewej i prawej stronie wzdłuż muru stały rzędem doniczki z kwitnącym rozmarynem, majerankiem i bazylią. Wszędzie tu panowała błoga cisza. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, użyczając bielonym ścianom różowej barwy.
W półmroku kościółka unosił się zapach wosku. W dymie kadzideł poruszały się sylwetki mężczyzn i kobiet. Pięć czy sześć mniszek spowitych szczelnie w swoje długie czarne szaty śpiewało łagodnymi, słodkimi głosami. Co chwila klękały i wtedy słychać było szelest ich habitów, podobny do łopotu skrzydeł lecących ptaków.



14.


Abd el-Malik otrzymał rozkaz wymyślenia budowli, której przepych i piękno zaćmi inne święte miejsca w Jerozolimie, a mianowicie Kościół Grobu Pańskiego. Mnożył więc w nieskończoność skomplikowane ornamenty i dekoracje Meczetu. By przypodobać się muzułmanom - rozmiłowanych [tak w oryg.] w geometrii - i rozzłościć chrześcijan, którzy lubili w tej epoce prostotę, starał się wszelkimi siłami oddać, poprzez architekturę wysoce symboliczną, wywodzącą się od bizantyjskich rotund pochówkowych, ideę, że oto znajdujemy się w przedsionku śmierci, u wnijścia do raju. Ze swymi zawijasami i posplatanymi motywami arabskimi budowla ta w kształcie martyrium, zdobiona licznymi mozaikami na złotym tle i kolumnami kapitelu, tchnęła boskością, końcem ludzkości.



15.


Tu już stał sam chram, na gęstych dokoła słupkach drewnianych oparty i okryty dachem gontowym. Pomiędzy słupkami malowanymi czerwono, z żółtymi przepaskami, wisiały czerwone, sukienne opony, zakrywające wnętrze. Ścian nie było. (…)
Na tle tylko czarnym płomień błyskał w głębi. Zapach smoły, bursztynu, spalonych ziół przesycał powietrze ciężkie i ciepłe. Dopiero oczy oswoiwszy, postrzegła kontynę, na słupach jeszcze wewnątrz opartą, ciemną, smutną i pustą. Daleko przed nią stały kamienie, które otaczały wolno płonące ognisko. Dym i iskry dobywały się z niego to wolniej, to żywiej i szły ku górze, do otworu w dachu, lub wiatrem zwrócone rozchodziły się we wnętrzu budowy. Przy ogniu dwie białe postacie siedziały jakby uśpione czy drzemiące. Zza dymu i płomieni widać było na ścianie kontyny coś niewyraźnego, podnoszącego się wysoko ponad strop i dach. Była to czarna, okopcona postać dziwna, nieforemna, straszna, u której nóg kilka trupich, białych czaszek leżało. Obok niej wisiały łuki, oręż, noże, jakieś zdobyte łupy, a sam posąg obwieszony był całymi niemal sznurami bursztynu i kraśnych kulek, ponizanych na nici. U góry, w głowie potwornej dwoje oczów, dwa świecące ogromne kamienie czerwone, jakby krwią gorejącą pałały. Nie widać tam było nic, tylko tych oczu płomienistych dwoje, od których skryć się nigdzie nie było można.



Ale czasem przybytek Bóstwa nie wygląda całkiem tak, jak powinien…


16.


Budynek był wilgotny i mroczny, a jego stan jeszcze pogorszył się od poprzedniego pobytu. Okna niskich bocznych naw położonych po obu stronach nawy głównej przypominały wąskie tunele w niezmiernie grubych ścianach. Wyżej, bliżej dachu, rząd okien rzucał światło na pokryty malowidłami sufit jedynie po to, by ukazać, jak farby zdążyły już zblaknąć: apostołowie, święci i prorocy prawie nie dawali odróżnić się od tła. Pomimo chłodu - bo w oknach nie było szyb - słaby zapach gnicia szat sakralnych skażał powietrze. Z przeciwległego krańca kościoła dochodziły odgłosy odprawianej sumy, łacińskie zdania wypowiadane śpiewnym tonem i śpiewne odpowiedzi. X. poszedł nawą główną. Podłogi nie wyłożono kamieniem, więc brud zbierał się na gołej ziemi, gromadził się w rogach i pod ścianami, gdzie sandały mnichów i chłopskie drewniaki stąpały rzadko. Spirale i rowki rzeźbione na masywnych kolumnach oraz zdobiące je nacięcia w kształcie litery „V” niegdyś pomalowano i pozłocono. Teraz jednak pozostało z tego kilka płatków i plamy po farbie. Zaprawa kruszyła się między kamiennymi blokami i spadała, tworząc kopczyki pod ścianami. X. znowu poczuł przypływ gniewu. Wnętrze katedry powinno przejmować ludzi potęgą majestatu Boga wszechmogącego. Wieśniacy są przecież istotami prostodusznymi, oceniającymi rzeczy po ich wyglądzie. Przebywając w tej świątyni, mogą pomyśleć, że Bóg jest niechlujnym, marnym bóstwem, po którym nie mogą się spodziewać, iż uzna wartość ich modlitw czy oceni ich grzechy.



17.


- To przecież tylko dawna świątynia. Niczego tu nie ma.
- O to mi właśnie chodzi.
Piasek i gruz wypełniały grotę do połowy. Promienie światła przebijały się przez pęknięcia stropu, padając na zbocze, którym się tu wspięli. X. zastanawiał się, ile z rzeźbionych wiatrem skał na pustyni było niegdyś budynkami. Ten musiał być ogromny - może wysoka wieża. A potem nadeszła pustynia…
Tutaj nie szeptały żadne głosy. Nawet pomniejsze bóstwa trzymały się z dala od opuszczonych świątyń, z tych samych powodów, z jakich ludzie wolą omijać cmentarze. Jedynym dźwiękiem były rzadkie pluśnięcia wody.
Krople skapywały do płytkiego zagłębienia przed czymś, co wyglądało jak ołtarz. Stamtąd woda wyrzeźbiła sobie bruzdę przez kamienne płyty podłogi aż do okrągłego otworu, który wydawał się bezdenny. Wokół stało kiedyś kilka posągów, teraz przewróconych. Miały prymitywne proporcje, jak dziecięce modele z gliny, tyle że wykute w granicie. Dalekie ściany pokrywały kiedyś płaskorzeźby, ale rozsypały się - wszędzie z wyjątkiem kilku miejsc, gdzie wciąż dało się dostrzec dziwne obrazy przedstawiające głównie macki.
- Kim byli ludzie, którzy tu żyli?- spytał X.
- Nie wiem.
- Jakiemu bogu oddawali cześć?
- Nie wiem.
- Posągi zrobione są z granitu, ale w okolicy nie ma granitu.
- W takim razie byli bardzo pobożni. Ściągnęli go aż tutaj.
- A głaz na ołtarzu jest cały pokryty rowkami.



18.


Na całej szerokości budynku rozpościerał się napis „Kościół dni ostatnich”. Na jednym z okien naklejono plakat podobny do tych, które reklamują przecenione produkty w supermarkecie: „Bo chwila jest bliska”. X. rozpoznał cytat z Apokalipsy św. Jana, rozdział pierwszy, werset trzeci. Drugie okno zaklejono podobnym plakatem. Wnętrze było tak ciemne i ponure, jak treść tych plakatów. Rzędy metalowych krzeseł, drewniana podłoga, niski podest i podium. Kolejne plakaty, a każdy z nich wieszczący nadejście końca świata. X. przeczytał je wszystkie, wrócił do samochodu i pojechał do hotelu.



19.


Kościółek był taki brzydki, że nie powiem który,
brzydota wprost się lała z każdej większej dziury
Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną,
inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął
Została po nim broda na pace przy murze,
wota i dwie donice na fikusy duże
Barankowi z chorągwi popruły się żebra,
a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra,
o cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki
kolory czarnych jagód składał na obłoki
W samym rogu świątyni baldachim jak szczudło
łowił mole we frędzle, tuż--- ambony pudło (…)



… kryje w sobie różne, niekoniecznie przyjemne niespodzianki…


20.


Z czasem to zrozumiesz – zapewnił kapłan. – Proszę. Posiłek wkrótce będzie gotowy. J.K., pan tej świątyni, oczekuje was w sali gościnnej.
– Cóż za uprzejmość – zachwyciła się pani Z. – Ta wasza świątynia to naprawdę nadzwyczajny budynek.
T. oderwał wzrok od pomordowanych wieśniaków i przyjrzał się gmachowi. Cały miał kształt piramidy, a jedyne przerwy w miedzianej pokrywie stanowiło kilkanaście przypadkowo rozmieszczonych świetlików. Wprawiono w nie szyby z cienkiego, różowego kwarcytu. Wejście stanowił wąski, lecz wysoki portal, otoczony czterema potężnymi monolitami: szerokim progiem, dwoma zwężającymi się ku górze menhirami po bokach oraz kamieniem nadproża. Korytarz za progiem miał trzy kroki długości, co ujawniało szerokość fundamentów piramidy.
Weszli do krótkiej, lecz szerokiej komnaty, w której było jeszcze goręcej niż na dziedzińcu. Przez okna do środka wpadało irytująco różowe światło. Czekał na nich niski, zastawiony jedzeniem stół. Wokół niego położono poduszki, na których mogli spocząć półleżąc. Pod drugimi trójkątnymi drzwiami, usytuowanymi naprzeciwko tych, przez które weszli, stała ogromna postać zakuta w złowieszczą, czarną zbroję. Po lewej stronie miała oparty o framugę obusieczny topór o długiej rękojeści.



21.


To był jeden z gmachów, które X. zauważyła jeszcze z laguny, potężna budowla z białego marmuru, przykryta wielką posrebrzaną kopułą. Mlecznobiałe okna miały kształt księżyca we wszystkich fazach. Po obu stronach bramy stały posągi marmurowych panien, wysokich jak morscy lordowie. Dziewczęta podtrzymywały nadproże w kształcie sierpa księżyca.
Dalej wznosiła się następna świątynia, czerwony, kamienny gmach, surowy niczym forteca. Na szczycie wielkiej, czworokątnej wieży umieszczono żelazny piec szeroki na dwadzieścia stóp, w którym płonął ogień. Inne, mniejsze ognie paliły się po obu stronach mosiężnych wrót. (…).
Następną świątynią był wielki budynek z cegieł. Jego ściany pokrywały porosty. X. mogłaby go wziąć za magazyn, gdyby Y. nie wyprowadził jej z błędu.
- To jest Święty Azyl – poinformował chłopak. – Czcimy tu małych bogów, o których świat zapomniał.



22.


Wnętrze świątyni rozświetlały dymiące czerwone ognie i wypełniał ohydny trupi zaduch. Drzwi, przez które weszli, prowadziły na balkon otaczający kopułę sklepienia. Wzdłuż krawędzi biegła kamienna balustrada z grubymi kamiennymi filarami rozstawionymi w równych odstępach. Przestrzenie między nimi zakrywały kotary z tej samej szorstkiej, grubej tkaniny, z której uszyte były szaty M. W tylnej ścianie tkwiły liczne drzwi osadzone głęboko w kamieniu. X. uznał, że z balkonu korzystają pewnie urzędnicy świątynni. (…)
Krzyk wzniósł się z dołu, przepełniony grozą i cierpieniem. X. mimowolnie spojrzał przez rozsunięte draperie na ołtarz. I przez resztę swego życia żałował, że to zrobił.
Koliste mury świątyni wzniesiono z gładkich czarnych kamieni. Tuż za ołtarzem znajdowało się gigantyczne oblicze z kutej stali wypolerowanej do lustrzanego połysku - oblicze T. i wzorzec stalowych masek G. Twarz była piękna, bez żadnych wątpliwości, a jednak tkwiło w niej utajone zło, okrucieństwo przekraczające ludzką zdolność rozumienia tego słowa. Przed obliczem boga tłoczyli się M. i G. Na klęczkach śpiewali niezrozumiale w dziesiątku dialektów. Ołtarz stał na podwyższeniu, bezpośrednio pod twarzą T. Dymiące paleniska na żelaznych postumentach umieszczono z obu boków poplamionej krwią płyty, a przed podwyższeniem w podłodze otwierała się prostokątna jama. Strzelały z niej ohydne czerwone płomienie, kłęby tłustego czarnego dymu unosiły się pod sklepienie kopuły.
Sześciu G.w czarnych szatach u stalowych maskach stało wokół ołtarza, trzymając nagie ciało niewolnika.



23.


X. uniósł latarkę i kilka razy nacisnął guziczek, mając wrażenie, że bateria odmówiła posłuszeństwa. Dopiero po chwili zrozumiał, że światło rozprasza się w mrocznej przestrzeni. Stali u wejścia do sali podziemnej, której sklepienie zamykało się daleko w górze, jak strop katedry.
- Widzisz? - usłyszał obok siebie zdławiony szept K. - Czy widzisz to, X.?!
Ich oczy, przyzwyczajone już do ciemności, dostrzegły w nikłym blasku latarek olbrzymi posąg kobiety, stojący pośrodku groty.
Głowę jej zdobiła złocista tiara, na której przysiadł gołąb, a w kolosalnych, szeroko rozłożonych ramionach trzymała dwa wijące się węże, które wpatrywały się rozjarzonymi rubinowymi oczami w maleńkie stojące u wejścia istoty ludzkie. (…)
Z mroku wynurzały się nieprzeliczone legiony wotywnych statuetek: kobiet, tancerzy, ptaków, szarżujących byków. Pod ścianami stały naczynia, tysiące najrozmaitszych waz, wielkich i małych, wysokich i przysadzistych, a przed ołtarzem - kamiennym, prostokątnym stołem u stóp bogini - leżały stosy złotych przedmiotów, lśniących dziś jeszcze jak przed wiekami pomimo wilgoci i mroku.



24.


Do „specjalnego miejsca” wiodły wysokie wierzeje, sprawiające wyjątkowo ponure wrażenie. Czarne drewno gęsto pokrywały żelazne okucia oraz wytłaczane w blasze czaszki, ostrza mieczy i – nie wiedzieć czemu – ćmy. T. i J. rozejrzeli się czujnie w obie strony. Królewna położyła palec na ustach. Jej brat sięgnął w zanadrze, wydobywając dziwaczny przedmiot, kojarzący się z końskim zgrzebłem. Na końcu płaskiej deseczki osadzonych było kilka metalowych kołków. Chłopiec wetknął przyrząd w szczelinę metalowego pudełka, przymocowanego przy framudze drzwi. Pchnął w górę, potem pociągnął, coś szczęknęło. Operację powtórzył po przeciwnej stronie. Promień zorientował się, że tajemnicze narzędzie jest po prostu kluczem starego typu, za pomocą którego królewicz odciągnął rygle ukryte w żelaznej obudowie. T. naparł na ciężką płytę, aż ta obróciła się z lekkim skrzypnięciem na centralnym trzpieniu. Mrok za drzwiami wydawał się wręcz gęsty niczym galaretka z jagód. Promień zapalił świece poprzednio wyciągnięte ukradkiem z lichtarzy na sali balowej. (...)
Wątłe promyki świec wydobyły z mroku kamienny ołtarz zwieńczony atrybutem tutejszego boga – młotem osadzonym pionowo w surowym głazie. Obok stały na trójnogach misy do palenia kadzideł. Światło wydzierało ciemności lichtarze, figury o martwych, malowanych oczach i twarzach lśniących od werniksu, by po chwili z powrotem odesłać je w niebyt. Była to kaplica poświęcona Zrodzonemu z Kamienia.



25.


Jego oczom ukazał się kościół. Nieduża, ładna, barokowa świątynia, obsadzona wokoło starymi lipami. Uśmiechnął się i ruszył w jej stronę. Z bliska spostrzegł dość świeże, paskudne pęknięcia muru, co go zaniepokoiło. Wrota były zamknięte na głucho. Miał w kieszeni klucz. Włożył go w zamek i przekręcił. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Wszedł do kruchty. Wykonana z kamienia posadzka nie pasowała mu do tego wnętrza. Spodziewał się, że będzie wyślizgana nogami wiernych i gładka jak lustro, tymczasem była dość chropowata. Była nowa. Pchnął drzwi prowadzące w głąb świątyni. Zaraz na progu dostrzegł wpuszczone w podłogę epitafium. Zatrzymał się porażony. Tablica wykonana była ze zwykłego, szarego kamienia i teoretycznie powinna być już od dawna nieczytelna. Tymczasem, jeśli wierzyć dacie na niej wyrytej, leżała tu od trzystu lat, a wyglądała, jak położona dopiero wczoraj. Litery miały ostre krawędzie. Wszystkie szczegóły herbów były wyraźnie widoczne. Ruszył naprzód. Wspiął się po schodkach, do prezbiterium i minął ołtarz. Za ołtarzem znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do zakrystii, drugie kryły schodki w dół, do podziemi.



26.


W jasnym świetle księżyca białe mury ostro rysowały się na tle czerni dżungli. Napastnik wbiegł do tajemniczej budowli. X. ostrożnie przystanął w progu.
Wnętrze hinduskiej świątyni tonęło w półmroku. W migotliwym świetle płonącej pochodni widać było żółtą kotarę. X-owi zdawało się, iż za nią właśnie zniknął złoczyńca. Stał niezdecydowany. Nieufnym wzrokiem spoglądał na widniejące wzdłuż ścian posągi bożków i bogiń, demonów, przerażających maszkar półludzi i półzwierząt.
Rychło ochłonął z pierwszego przykrego wrażenia. Już się nie wahał dłużej. Ostrożnie zamknął za sobą ciężkie podwoje, aby utrudnić złoczyńcy ewentualną ucieczkę, po czym ruszył w głąb mrocznej świątyni.
Uchylił kotary. Oczom jego ukazał się duży posąg czwororękiej bogini. Kamienne bóstwo w jednej ręce dzierżyło nóż, w drugiej głowę ludzką, a dwoma pozostałymi zdawało się kogoś przyzywać. Jedynym strojem odrażającego bóstwa był zwisający wokół bioder pas kamiennych rąk ludzkich. W refleksach migotliwego, czerwonawego światła posąg sprawiał wrażenie żywej, poruszającej się groźnej istoty



… służy celom nie tylko religijnym albo zupełnie niereligijnym…


27.


Kaplica mieściła się w głębokich, chłodnych podziemiach i służyła jeszcze mnichom; przez setki lat odprawiano tam msze, czyniono pokutę w zimnym blasku księżyca i oddawano cześć brunatnym od starości obrazom i posągom świętych, stojącym w ściennych niszach z rękoma wzniesionymi w geście błogosławieństwa. Przejściu z obrządku katolickiego na protestancki towarzyszył okres zastoju, kiedy to nie było żadnych nabożeństw, a kaplica służyła do przechowywania oleju, likierów i leżaków. Gdy hotel zaczął prosperować, znalazła się instytucja religijna, która postanowiła wziąć ją pod opiekę; teraz stały tam żółte, politurowane ławki wyposażone w podnóżki w kolorze klaretu, a do tego nieduża kazalnica z pulpitem ozdobionym orłem odlanym z mosiądzu, który na swych plecach dźwigał Biblię. Staraniem różnych pobożnych pań pojawiły się tam też szkaradne kwadratowe dywaniki oraz długie haftowane pasy - wszystko obszyte, gdzie tylko się dało, złotymi monogramami.



28.


Tam stała samotna świątynia z kutego żelaza w misterne wzory, opuszczona pośród plątaniny starych róż i zarośniętych pachnących ogrodów. Wiciokrzewy i glicynie wiły się po ażurowych ścianach i dachu, opadały niemal do samej ziemi, nadając świątyni wygląd jaskini albo altanki dla zakochanych. Nawet X. musiała skłonić głowę przy wejściu.
Podłoga wewnątrz była zasłana liśćmi i gałązkami. Z jednej strony stał ołtarz poświęcony Stworzycielowi, otoczony półkręgiem kamiennych ławek z miejscami dla najwyżej tuzina wyznawców. Po przeciwnej stronie barwny witraż przedstawiał H. w walce – z wyciągniętym mieczem, z rozwianymi włosami. W świetle dnia, gdy padało nań słońce, witraż rzucał barwne smugi na kamienną posadzkę.
Pośród kamieni w posadzce umieszczona była metalowa płyta z wyrytymi dzikimi różami.



29.


Fasadę katedry świętego Augustyna w Szlossburgu w Prusach zdobi co najmniej tuzin granitowych potworów, jaszczurów z pazurami i grzywami, niektóre mają ludzkie twarze. Część z nich jest użyteczna – deszcz, który spadł nad ranem, spływał z pysków dwóch wydłużonych stworów, zwisających nad balkonikiem, gdzie siedział S., większość jednak nie ma żadnych funkcji, prócz uosabiania złych mocy wypędzonych ze świątyni. Najważniejsza, zdaniem S., chimera i najbliższa pierwowzorowi, owej pierwszej zrodzonej przez Tyfona i Echidnę, znajduje się na samym balkoniku, przesłaniając lwią grzywą, kozim ciałem na rachitycznych nóżkach i potężnym smoczym ogonem wschodnią stronę bałtyckiego nieboskłonu.
S. zwykł był stawiać butelkę na wygięciu jej ogona. Chimera podobała mu się w ogóle. Miał nawet wrażenie, że w rysach jej twarzy istnieje jakieś podobieństwo do jego własnego pyska: podobne wydłużone wargi, grube, wywinięte skrzydełka nosa, śmiejące się, zawsze podpuchnięte oczka. Chimera pisana dużą literą, pod jej brzuchem można ustawić karabin maszynowy! Znakomicie, że na balkoniku nie ma infantylnych chrześcijańskich symboli.



… albo jest w ogóle niedostępny...


30.


(…)
Chłopczyna odszedł płacząc. Tam w oddali
Widać świątyni granitowe mury…
A ponad nimi mgła bladych opali,
A wyżej lodowe chmury
I krzyż. Sierota uklęknął przed progiem,
W powietrzu szronów latały diamenty…
Chciał wejść, lecz kościół szczelnie był zamknięty
Razem z litością i z Bogiem. (…)


===========


Dodane 14 grudnia 2014:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 3979
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 20
Użytkownik: asia_ 01.12.2014 21:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Powoli zbliżają się Święta... W ramach przygotowań można pozwiedzać w konkursie przeróżne miejsca kultu.

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki Marioli Pryzwan Cybulski o sobie. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 02.12.2014 10:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Ciekawy temat. A jaki przeskok konkursowo-tematyczny, z momentów do świątyni. ;)
Muszę podumać. ;)
Użytkownik: joanna.syrenka 02.12.2014 18:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawy temat. A jaki prz... | mafiaOpiekun BiblioNETki
Tak, w świątyni dumania :P
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 02.12.2014 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, w świątyni dumania :... | joanna.syrenka
Ha ha. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.12.2014 22:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Pod koniec pierwszej doby konkursu obiekty sakralne zwiedzają dopiero 3 osoby.
Nierozpoznane pozostają świątynie od 1 do 5 (chociaż jeden ze zwiedzających już coś podejrzewa), 7, 14, 18, 22, 26-29.
Zapraszam kolejnych uczestników - w razie potrzeby dyskretnie oprowadzę :-)!
Użytkownik: sowa 03.12.2014 20:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Pod koniec pierwszej doby... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hej, Dot. Zajrzałam z ciekawości (ach, to Sznajperowo-biblionetkowe logo... ;-D), jaki temat ma bieżący konkurs, i z punktu wbił mnie w krzesło fragment: "[..] kościół szczelnie był zamknięty/ Razem z litością i z Bogiem". Nieodmiennie aktualny (ludzie jacy są, Bóg widzi, ale nie może na to nic poradzić - powiedziała sentencjonalnie bezbożna Sowa).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.12.2014 20:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Hej, Dot. Zajrzałam z cie... | sowa
A ile lat ten fragment ma! Dobrze ponad setkę!
Użytkownik: sowa 03.12.2014 20:45 napisał(a):
Odpowiedź na: A ile lat ten fragment ma... | dot59Opiekun BiblioNETki
No właśnie, właśnie...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.12.2014 22:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
W 3 dobie już sześcioro uczestników odbywa wycieczkę po świątyniach. Nadal pozostają niezbadane nr 1, 3, 4, 14, 18, 22, 27, 28, 29. Dwie z nich mają w tytule coś związanego ze zwiedzaniem, oglądaniem, poznawaniem nieznanych terenów itd., a dwie coś ewidentnie związanego z gatunkiem, do jakiego należy dusiołek.
Ale gdzie ta wymiana namiarów na ciekawe miejsca między turystami?
Użytkownik: Sznajper 05.12.2014 09:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Słyszał dzwon, lecz nie wie gdzie on.
Czy ktoś mógłby mnie naprowadzić na 10?
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 05.12.2014 10:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Słyszał dzwon, lecz nie w... | Sznajper
Może tak - jedno z najsłynniejszych arcydzieł literatury, które Tobie całkiem nie przypadło do gustu ;)
Użytkownik: Sznajper 05.12.2014 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Może tak - jedno z najsły... | LouriOpiekun BiblioNETki
To chyba wiem. Niedawno czytałem, więc musiałem akurat przysnąć na tym fragmencie.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.12.2014 09:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Oj, pustki w tych moich świątyniach, pustki! Chyba się nie wystraszyliście tych paskudnych G. z obiektu 22? Słowo honoru, że X. - jak to zwykle bywa w tym gatunku, zwykły chłopiec, który nagle okazał się kimś Zupełnie Innym i Bardzo Ważnym - nie poniósł od nich uszczerbku!
Do świątyni 1 łatwiej trafić, wiedząc, że mieści się w miejscu, w którym akurat TAKIEJ byśmy się nie spodziewali (pewna wskazówka lokalizacyjna jest w tekście dusiołka), i na które ani rusz nie wskazuje nazwisko rodzica/rodzicielki, chyba że od razu je skojarzymy z biografią tegoż/tejże).
Świątynię 3 najlepiej odnaleźć pośrednio, za pomocą namiarów na wspomnianą w tekście katedrę - ta jest wymieniona po imieniu w tytule jednego z niekonkursowych dzieciątek innego z konkursowych rodziców (a tego najłatwiej odnaleźć po bohaterze, słynnym z produkcji nielegalnych napojów).
Świątynia 4 znajduje się w mieście, którego nazwa ma dużo wspólnego z tytułowym zajęciem bohatera (ale na mapie sąsiedniego państwa go nie szukajcie!).
Lokalizację świątyni 14 już macie, teraz tylko trzeba się zastanowić, kto tam mógł podążać i w jakim celu?
Świątynia 18 znajduje się w kraju, w którym jest najprawdopodobniej najwięcej zarejestrowanych wyznań i który (przynajmniej u mnie) budzi nieodparte skojarzenia z inną, zgoła niereligijną, placówką wymienioną w tekście. Bohater, aby do niej podjechać, musiał wypożyczyć samochód, ponieważ własnego (nigdy, co w tym kraju prawie nie do uwierzenia!) nie miał.
Jeżeli się wykona czynność tytułową 27, znacznie łatwiej natrafić na jakąś nietypową świątynię (i ... czasem też na własną zgubę... ale ze świątynią niezwiązaną), niż gdyby się siedziało w domu.
W 28 bohater jest tego samego rodzaju, co w 22, choć w odróżnieniu od niego nie ma wsparcia specyficznie utalentowanych krewnych. Biorąc pod uwagę romantyczny wygląd świątyni, można wnioskować, czemu ona (chwilowo) służy - ale mezalians, na który się zanosi, po kilku tomach straszliwych perypetii nie okaże się mezaliansem.
W 29 świątynia znajduje się daleko od miejsca zamieszkania rodzica/rodzicielki, jak też i któregokolwiek z głównych bohaterów (a żaden z nich pewnie by tam nie zawędrował, gdyby nie jedno ze wspomnianych w tytule zjawisk).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.12.2014 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Obiekty sakralne poznaje już dwanaścioro turystów, i miło mi donieść, że już każda ze świątyń została przynajmniej raz odwiedzona.
Żeby trochę ułatwić zwiedzanie, dodam, że dusiołki nr 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 15, 16, 21 i 29 można sobie nie tylko wyobrazić, ale i obejrzeć (większość już dość dawno, jeden w niedalekiej przyszłości).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.12.2014 08:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Na forum cisza, można by pomyśleć, że nikt nie potrzebuje mataczeń, ale i w mojej skrzynce mailowej ruch słaby. Co się dzieje, moi drodzy? Naprawdę takie to trudne?

No to jeszcze garstka namiarów:

Dusiołki 20, 22, 24 i 28 należą do tego samego gatunku, lekką jego domieszkę mają też 4 i 14, choć ta ostatnia osadzona jest w prawdziwych realiach czasoprzestrzennych.
Rodzice 3, 4, 13 i 29 nie dogadaliby się w swoich językach z żadnym z pozostałych. Natomiast tych samych używają/używali rodzice 1, 5, 7, 8, 16, 17, 18, 20, 21, 22, 27 i 28; 6, 9, 15, 19, 24,25, 26 i 30 (a także 23, choć mogłoby się wydawać inaczej); 10 i 14; 2 i 11; oraz 24 i 26.
Dusiołki 1, 4, 26 i częściowo 27 rozgrywają się w krajach, gdzie językiem urzędowym nie jest język ich rodziców.

A co do tych sfilmowanych, na 21 biletu do kina nie kupicie :-).
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 11.12.2014 10:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Na forum cisza, można by ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ja bym chętnie jeszcze podusił, ale czasu ostatnio brak - możliwe, że nic ponad to, co już odgadłem nie znajdę :/
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.12.2014 20:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Na forum cisza, można by ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oj, nie wiem, jak mi się przylepili na końcu po raz drugi ci od 24 i 26. A przy okazji, a propos bohatera 26, to ten by się dogadał z rodzicem 29 -jego język poznał, choć zgoła niechętnie - i z najliczniejszą językowo grupą pozostałych rodziców, ale to już po pewnym czasie swojej kariery :-).
Użytkownik: Czajka 11.12.2014 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Wiedziałam, że to będzie! :D
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.12.2014 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiedziałam, że to będzie!... | Czajka
To, czyli ciasteczkowa magia wspomnień w wielu częściach? Musiało być!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.12.2014 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Już straciłam nadzieję, że się który uczestnik jeszcze odezwie, ale tak pro forma przypominam, że do końca została jedna doba z kawałkiem, w czasie której nadal służę autorskimi mataczeniami.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: