Z życia czytelnika 3... (Lądowanie w Garwolinie i nie tylko)
Wiecie jak zaczęła się moja przygoda z kryminałem? (oczywiście mówię o typie literatury, nie piszę z jakiegoś kicia. Jakby to wyglądało: "Dla biblionetki z więzienia dla ciężkich recydywistów - Misiak) Może zacznę od tego, że jeszcze w czasie podstawówkowym nieokreślone zapędy czytelnicze gnały mnie w stronę takiego gatunku. Chciałem przeczytać o przemyślnym morderstwie, mieć teoretyczną możliwość odgadnięcia mordercy - i zaskoczenia na ostatnich kartkach. Niestety nie znałem żadnego autora piszącego tego typu literaturę.
Z okazji weekendu majowego pojechałem do Dziadków na wieś. I nie pytajcie mnie dlaczego (sam do dzisiaj nie wiem) nie wziąłem ze sobą na te trzy dni żadnych książek. Do tej pory wydawało mi się, że bardziej prawdopodobne będzie przejście naszej szkolnej katechetki na islam. Na szczęście moja starsza kuzynka okazała się nad wyraz przewidująca. Sama wertowała jakieś tomisko, a mnie poleciła książki Agathy Christie. "To takie fajne, zobaczysz" - kusiła, zresztą w tamtejszej sytuacji czytałbym nawet harlequiny, książki kucharskie i instrukcje obsługi pralek. I w ten sposób połknąłem "Noc i ciemność", a zaraz potem "Kurtynę" (akurat te dwie książki kuzynka przywiozła ze sobą). Byłem zachwycony. Mówiłem sobie: to jest to. Tak zaczęło się moje uwielbienie dla Agathy Christie, tak zaczęła się też moja fascynacja literaturą kryminalną. Cóż, pozostałem jej wierny, jakkolwiek moja Babcia zawsze twierdziła - okazując swoją specyficzną filozofię życiową: "Drogie dziecko zwariujesz, jak będziesz czytał o tych cholernych morderstwach. Ta Christie!" - nie mogła odmówić sobie fuknięcia.
Właściwie zawsze żałowałem, że Polska nie doczekała się takiej królowej zbrodni. Moim zdaniem Joanna Chmielewska jest niesłusznie określana "polską Agathą Christie" - zresztą uczciwie sama wypiera się takiego miana. I tutaj odezwą się fani twórczości polskiej pisarki ogarnięci żądzą mordu. Kochani! Kto z Was jest bez rozczarowania czytelniczego niechaj pierwszy rzuci jakąś bublowatą książkę! (w celu ukamieniowania nadałaby się w twardej oprawie) Ci, którzy już ochłoną z emocji, napiszą, że u Chmielewskiej przecież nie o zbrodnię chodzi, a o dawkę zdrowego humoru. A ja odpowiem: dobrze hi, hi, ha, ha, ale o co chodzi w klasycznym kryminale? O zbrodnię wywołującą dreszcze czy absurd powodujący salwy śmiechu? Uważam, że nasi wschodni sąsiedzi mieli świetny pomysł, określając powieści Chmielewskiej mianem ironicznego kryminału. Jeszcze słówko, co do tego dobrego humoru. Zwykle sięgam właśnie po książki Chmielewskiej z tej przyczyny - chcąc się dobrze i śmiesznie zarazem bawić. Efekt jest taki, że po skończonej lekturze, chodzę zirytowany jak kot, któremu wymknął się kanarek i wtedy lepiej do mnie bez kija nie podchodzić. Pewnym paradoksem pozostaje też fakt, że w jedynych książkach pani Chmielewskiej, które przypadły mi naprawdę do gustu - "Lądowanie w Garwolinie" i "Depozyt" nie ma zbrodni. I pomyśleć, że w przedmowie do tej pierwszej autorka przeprasza czytelnika i zarzeka się, że następnym razem napisze lepszą książkę. Pani Joanno, proszę o więcej takich "złych" powieści!
Ostatnio za to odkryłem milicyjne kryminały Anny Kłodzińskiej. Toż to prawdziwy rarytas! Niemal tej klasy co "Opowiadania o Leninie" Zoszczenki (które nota bene z kryminałem wiele wspólnego nie mają). Intrygi tam jak intrygi, może nie jest to poziom Agathy Christie, ale na pewien rodzaj zaskoczenia można liczyć. Aż dziw, że mamy jakiegoś polskiego Sherlocka Holmesa! Nasz rodzimy Holmes to major Szczęsny (i w tym momencie za oknem powinno zagrzmieć dla efektu) - czarnooki, jasnowłosy, przystojny, zniewalający kobiety, a przy okazji - co się bardziej w zawodzie przydaje - niebywale inteligentny. No superheros polskiej milicji po prostu! Szpiedzy, narkotyki, ponure zbrodnie - we wszystkim tym się tapla z całym tabunem kolegów z komendy, rozwikłuje piętrzące się zagadki - nic nie ma dla niego tajemnic! Każdego wroga ludu wytępi - wyrwie go niczym uporczywy chwast!
Ogromnym atutem powieści Anny Kłodzińskiej jest klimacik - to spieszczenie jest celowe, bo klimatem bym tego nie nazwał. Klimat to mają dreszczowce Mary Higgins Clark. Kto ma telewizor "Sony" i boazerię w domu jest niezmiernie bogaty. Kto ma fryzurę na jeża (czy też na jeżozwierza) jest niezwykle modny. Kto nosi dres w połączeniu ze skąpą biżuterią jest niezwykle wytworny. Kto opowiada słone kawały jest niezwykle krotochwilny. Kto pali Malboro zamiast Sportów jest niezwykle ekstrawagancki. Kto bierze tusz (dla niewtajemniczonych to dawniejszy prysznic) jest niezwykle czyściutki. Kto jeździ sobie fiatem126p jest niezwykle... pasujący do tych powieści. Dodatkowo te otoczone płotem z cudzysłowu słówka (najwyraźniej w tamtych czasach nowoczesne) "patyki" (wiedzielibyście że to tysiące?), "o'key" (wiedzielibyście, że to angielski zwrot oznaczający zgodę?) czy "piersiówka" (kto by przypuszczał, że to buteleczka z alkoholem, z której co bardziej nonszalanccy panowie raz na czas pociągają łyk?). Thriller również nie doczekał się autonomicznej nazwy - to póki co "film typu thriller". Do tego wykropkowane przekleństwa - kto dziś pokusiłby się o to, żeby ukryć brzydkie słowo za tajemniczym "g...", "d..." czy "ty sk..."? (niechlubny wyjątek stanowi tu rzucane złowieszczo przez bohaterów "ty ścierwo!"). No po prostu bosko.
Cóż, dotychczas żyłem w złudzie, że kryminały z takim klimatem produkują tylko na tym imperialistycznym zachodzie:) Kto z nas nie zna prawniczych kryminałów Erle'a Stanleya Gardnera? [niech lepiej pozna, bo warto!] Tego przenikliwego adwokata Perry'ego Masona, który romansuje ze swoją piękną sekretarką Dellą Street w tak piękny i ulotny sposób! Kto z nas nie wzruszy się przy opisie ich nagłych objęć czy skradzionych pojedynczych pocałunków? Wszystko rozgrywa się w latach trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych poprzedniego wieku - zatem do kancelarii adwokackiej Perry'ego Masona czy Agencji Detektywistycznej Drake'a nie dotarły jeszcze komputery - króluje tutaj maszyna do pisania z nieodłączną kalką oraz stenografia. Nie ma telefonów komórkowych i SMS-ów, detektyw zdający raport musi poszukać budki w pobliżu stacji benzynowej. Pary muszą pokazywać świadectwo ślubu przed wynajęciem pokoju w hotelu, a dziewczęta zbierają deszczówkę jako źródło miękkiej wody do mycia włosów. Czyż to nie urocze?:)
Na biblionetce fani Chmielewskiej podejmują co jakiś czas dyskusje na temat Jej twórczości. Co rusz padają zdania: "To już nie ta sama Chmielewska", "Ach, PRL jej służył", "To wszystko stare i wypróbowane", "Gdzie "Wszystko czerwone" czy "Całe zdanie nieboszczyka", no gdzie?". Może czas poszukać polskiej Królowej Kryminałów gdzieś indziej? Zajrzyjcie do dworcowych antykwariatów - tam czeka pełno zakurzonych, zapomnianych (naprawdę szkoda) książek Kłodzińskiej. Major Szczęsny na pewno chętnie podejmie się śledztwa!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.