Zaczęłam czytać pierwszą część cyklu Prousta i główne uczucie, jakie mi towarzyszy, to zaskoczenie. Inaczej wyobrażałam sobie te książki. "Nie dam rady przez to przebrnąć..." "Poległam..." "Nie ma akcji..."
Nawet Singer, laureat Nobla, powiedział: "Nie mogłem skończyć Prousta. Tyle tomów, to jest przeciwne pisarstwu. Takie długie powieści pisze się dla profesorów. Jeżeli ktoś się męczy czytając książkę, to znaczy, że nie jest to dobra książka."
Takie komentarze sprawiają, że człowiek wyobraża sobie... no właśnie, nie wiadomo nawet jak nazwać to straszne wyobrażenie, jakie mamy o utworach Prousta. Tymczasem - jak najbardziej da się "to" czytać! Nie będzie żadnej męczarni. Wczoraj zaczęłam, dziś mało brakuje mi do ukończenia.
----
W pierwszej części najbardziej gniewa mnie osoba Franciszki, wiernej sługi. To niesłychanie obłudna, nielitościwa osoba.
"Strumienie łez, jakie lała nad niedolami obcych, czytając gazetę, wysychały szybko, kiedy mogła sobie wyobrazić nieco ściślej osobę będącą przedmiotem współczucia. Którejś nocy po swoim porodzie dziewczyna kuchenna dostała straszliwych boleści; mama usłyszała jej jęk, wstała i i obudziła Franciszkę, która bez śladu wzruszenia oświadczyła, że wszystkie te krzyki to czysta komedia i "fochy". Lekarz, który się bał takiego ataku bólów, założył kartkę w lekarskiej książce (która była w domu) na opisie tych objawów i kazał nam zajrzeć tam, aby znaleźć wskazówki co do piewszej pomocy. Matka posłała Franciszkę po książkę, zalecając, aby nie zgubiła znaku. Po godzinie Franciszka jeszcze nie wróciła; matka, oburzona, myśląc, że się położyła z powrotem, poleciła mi, żebym sam zobaczył w bibliotece. Zastałem Franciszkę, która, chcąc sprawdzić, co oznacza znak, czytała kliniczny opis ataku, szlochając teraz, kiedy chodziło o abstrakcyjnego chorego, którego nie znała. Za każdym bolesnym objawem, wyszczególnionym przez autora, wykrzykiwała: "Och! Panno najświętsza, czy to możebne, aby Pan Bóg tak się znęcał nad ludzką istotą? Och! biedactwo!"
Ale z chwilą kiedym ją zawołał i kiedy wróciła do łóżka Miłosierdzia Giotta, łzy jej przestały natychmiast płynąć; nie mogła rozpoznać ani tego miłego, dobrze jej znajomego uczucia litości i rozczulenia, które jej często dawała lektura dzienników, ani żadnej przyjemności tego samego gatunku. Znudzona i zirytowana tym, że musiała wstawać o północy dla pomywaczki, znalazła na widok tych samych cierpień, których opis wyciskał jej łzy, jedynie niechętne pomruki." *
"To była zreszta sprawa jej ambicji - nie dać się nikomu zblizyć do cioci Leonii. Wolała, nawet kiedy sama była chora, wstać, aby podać wodę Vichy, niż dozwolić kuchcie wstępu do pokoju pani. I jak ten błonkoskrzydły owad obserwowany przez Fabre'a, chcąc, by młode miały po jego śmierci świeże mięso do jedzenia, wzywa pomocy anatomii w swoim okrucieństwie i pochwyciwszy ryjka czy pająka, przebija im z cudowną wiedzą i zręcznością centrum nerwowe, od którego zależy ruch łapek, ale nie inne funkcje życia, w ten sposób, że sparaliżowany owad, koło którego składa jajka, dostarcza larwom, kiedy się rozwiną, zwierzyny uległej, nieszkodliwej, niezdolnej do uciezki i oporu, ale zgoła niezepsutej - tak Franciszka w swoim wytrwałym zamiarze zatrucia pobytu w domu każdej innej słudze znajdowała przemyślne i nielitościwe sposoby. W wiele lat potem dowiedzieliśmy się, że jeżeli danego roku jedliśmy prawie co dzień szparagi, to dlatego że ich zapach przyprawiał biedną dziewczynę skazaną na skrobanie ich o napady astmy tak gwałtowne, iż w końcu trzeba jej było odejść." **
Co za okropna osoba!
---
"W stronę Swanna", Zielona Sowa 2003, str. 115
** str. 116
W stronę Swanna (
Proust Marcel)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.