Nieodgadnione tajemnice z Wichrowych Wzgórz
[w recenzji odwołuję się do szczegółów fabuły i zakończenia]
„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë to jedno z niekwestionowanych arcydzieł literatury światowej, wielokrotnie wznawiane i będące inspiracją dla następnych twórców (powstał szereg w większości nieudanych ekranizacji, parę powieściowych kontynuacji spisanych inną ręką, a nawet piosenka „Wuthering Heights”, która przyniosła Kate Bush popularność). Od chwili publikacji w 1847 roku zachwycało i gorszyło kolejne pokolenia czytelników. Współcześni odbiorcy nie potrafili docenić kunsztu Emily, nawet jej siostra Charlotte wypowiadała się o „Wichrowych Wzgórzach” z dużym dystansem. Należałoby w tym miejscu wspomnieć o kontrowersjach, jakie nadal wzbudza ta wspaniała powieść. Czy jej autorką rzeczywiście jest Emily Brontë? A może tak naprawdę „Wichrowe Wzgórza” wyszły spod pióra Branwella Brontë, jej brata - utracjusza i alkoholika? Możliwe też, że „Wichrowe Wzgórza” są wspólnym dziełem brata i siostry. Tylko która z córek pastora miała w powstaniu powieści swój udział? Tajemnicza Emily, a może Charlotte? Ta ostatnia teoria została interesująco przedstawiona w książce „Charlotte Brontë i jej siostry śpiące” (upraszczając: Eryk Ostrowski uważa, że „Wichrowe Wzgórza” stanowią literackie odbicie silnej więzi łączącej Branwella i Charlotte). Spory wokół jedynej powieści przypisanej Emily Brontë nie milkną i dziś - właśnie ukazało się jej nowe tłumaczenie, autorstwa Piotra Grzesika. Internauci patrzą na ten przekład (podobno bliższy oryginałowi) przychylnie lub nie zostawiają na nim suchej nitki, dając pierwszeństwo klasycznemu tłumaczeniu Janiny Sujkowskiej. Ukazanie się kolejnego wydania powieści Brontë zapewne będzie nie lada gratką dla wielbicieli „Wichrowych Wzgórz” – wszak jeszcze raz będzie się można przenieść na wrzosowiska i być świadkiem namiętności wyniszczających bohaterów powieści.
Lockwood, dzierżawca posiadłości Drozdowe Gniazdo (w przekładzie Grzesika zachowana jest oryginalna nazwa – Trushcross Grange) udaje się do majątku Wichrowe Wzgórza, aby poznać właściciela budynku, który wynajmuje. Wizyta nie należy jednak do udanych: sąsiad Lockwooda okazuje się człowiekiem gburowatym i nieprzystępnym, a same Wichrowe Wzgórza – ponurym miejscem, z którego chciałoby się jak najszybciej uciec. Niestety Lockwood jest zmuszony spędzić noc w tej tajemniczej posiadłości. Jednak spokojny sen nie będzie mu dany – bohater dostrzega ducha próbującego dostać się przez okno (ta niezwykła scena stanie się motywem przewodnim wspomnianej piosenki Kate Bush – „Heathcliff, to ja twoja Cathy, wróciłam do domu, jest mi zimno, wpuść mnie przez okno”[1]). Niebawem – za pośrednictwem gospodyni w Drozdowym Gnieździe, Ellen Dean – Lockwood pozna tragiczną historię rodziny Earnshawów. Będzie to opowieść o miłości, nienawiści, bólu i zemście.
W jednym z rankingów „Wichrowe Wzgórza” uznano za romans wszech czasów. Cóż, ja nie znam piękniejszej (choć przy tym oczywiście niezwykle mrocznej i pełnej cierpienia) historii miłosnej (choć wzbraniam się przed „romansowym” rozumieniem miłości – można tu mówić raczej o ogromnej, wyniszczającej zależności dwojga ludzi, niekoniecznie kochanków). Silna więź, która połączyła Heathcliffa – przygarniętego przez Earnshawów chłopca nieznanego pochodzenia – z jego przybraną siostrą Catherine zdumiewała innych mieszkańców Wichrowych Wzgórz, wprawiała w osłupienie pierwszych czytelników powieści Brontë i – co tu kryć – poraża do dziś. Była to miłość tak ogromna, że pokonała nawet śmierć. W pewnym momencie Catherine wyzna (proszę wybaczyć, że cytuję niniejszy fragment w klasycznym przekładzie, ale jestem do niego swoiście przywiązany właśnie w wersji Sujkowskiej):
„Nie umiem tego wyrazić, ale z pewnością każdy człowiek zdaje sobie sprawę, że istnieje jakaś część nas samych gdzieś całkowicie poza nami. Na cóż by się zdało moje istnienie, gdyby ograniczało się tylko do tego świata? Ilekroć cierpiałam dotąd, zawsze to były cierpienia Heathcliffa. Widziałam je i czułam od pierwszej chwili. Przewodnią myślą mojego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego (…) Nelly, ja i Heathcliff to jedno. Jest zawsze, zawsze obecny w moich myślach – nie jako radość, bo i ja nie zawsze jestem dla siebie radością, ale jako świadomość mojej własnej istoty”[2].
A jednak nie sposób patrzeć dziś na „Wichrowe Wzgórza” wyłącznie jako na literackie przedstawienie wyniszczających skutków namiętności (mój sprzeciw budzi nazwanie ich „romansem”, bo ma to wydźwięk pejoratywny). Nie, to nie jest prosta historia. Można się na przykład zastanawiać, czy Catherine – postać niezwykle wyrazista! – naprawdę kochała Heathcliffa. Była ofiarą czy raczej katem (wszak porzuciła tego, który nie mógł bez niej żyć)? Czy w gruncie rzeczy nie „sprzedała” samej siebie – nieokiełznanej, zbuntowanej, gwałtownej – dla wygody małżeństwa z człowiekiem zamożnym? Faktem jest, że po ślubie zmieniła się w stonowaną, przyjemną i usłużną kobietę (a może należałoby tu raczej mówić o przybraniu koniecznej maski. Dopiero powrót dawnego towarzysza sprawia, że Catherine zaczyna się czuć w swoim małżeństwie jak w więzieniu). W tym kontekście wymowne jest pytanie rzucone przez oszalałego z bólu Heathcliffa: „Dlaczego zdradziłaś własne serce, Cathy?”[3].
Inną propozycję interpretacji przedstawia Piotr Grzesik w posłowiu wieńczącym omawiane wydanie jego przekładu. Są to swego rodzaju notatki na marginesach, stanowiące próbę odczytania powieści jako wielkiego traktatu mistyczno-kosmicznego. Interpretacja zaproponowana przez tłumacza jest przekonująca. Być może rzeczywiście głównym bohaterem „Wichrowych Wzgórz” jest Hareton Earnshaw, którego poznajemy jako brutalnego i zależnego od swych „bogów” (Heathcliff) dzikusa. On właśnie w toku powieści zmienia się w istotę samodzielną i silną, a niemały w tym udział ma piękna Catherine i jej miłość do nieokrzesanego kuzyna o dobrym sercu. W finale powieści następuje swoisty „zmierzch bogów” – historia się powtarza, ale tym razem można spodziewać się szczęśliwego zakończenia.
To oczywiście tylko jedno z możliwych odczytań „Wichrowych Wzgórz” i Grzesik zdaje sobie z tego sprawę. Prawda jest taka, że tę powieść otacza aura niesamowitej tajemnicy (podobnie jak samą Emily Brontë), która przyciąga kolejne pokolenia czytelników – i nie chodzi tu oczywiście tylko o kwestię jej autorstwa. Tajemnica zawiera się między okładkami i właściwie – ośmielę się stwierdzić – nie daje się odkryć (skoro relacjonująca tę historię Nelly Dean, ważny świadek, pozostaje wobec niej bezradna, jaka jest pozycja czytelnika?). Heathcliff i Catherine – kochający, cierpiący, zniewoleni – pozostają nieuchwytni. Może dlatego „Wichrowe Wzgórza” od blisko stu siedemdziesięciu lat czyta się z wciąż niegasnącą fascynacją.
---
[1] Kate Bush, „Wuthering Heights”, tłumaczenie własne.
[2] Emily Brontë, „Wichrowe Wzgórza”, przeł. Janina Sujkowska, COMFORT Oficyna Wydawnicza, 1991, s. 56-57.
[3] Emily Brontë, „Wichrowe Wzgórza”, przeł. Piotr Grzesik, Wydawnictwo MG, 2014, s. 196.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.