Dodany: 26.11.2008 23:23|Autor: cordelia

Recenzja nagrodzona!

Książka: Znak wodny
Brodski Josif

2 osoby polecają ten tekst.

Weneckie non sequitur


Wystawienie ulubieńcowi oceny zaledwie dobrej to rzecz wymagająca omówienia. Tą recenzją chcę poniekąd usprawiedliwić ją, zarówno przed cieniem ulubieńca, jak przed samą sobą, a zarazem uprzedzić tych, którzy sięgną po ten esej Brodskiego, że nie należy zniechęcać się, gdy dobrze zapowiadający się wątek romansowy nagle urwie się bez żadnej nadziei na wznowienie, pozostawiając nas w pierwotnym chaosie wspomnień i myśli, których różnorodność, liczba, a przede wszystkim ulotność przywodzą na myśl refleksy ostatnich promieni słońca zachodzącego nad weneckim Canale Grande.

„Znak wodny”, esej inspirowany Wenecją – miastem, które autor przez wiele lat miał zwyczaj odwiedzać każdej zimy – Brodski napisał w 1989 roku, siedem lat przed śmiercią, w tym okresie twórczości, w którym bardziej niż poetą piszącym po rosyjsku był już eseistą piszącym po angielsku. I to eseistą, który nie mógł narzekać (i skądinąd nie narzekał) na niedostatek, prześladowania czy brak uznania, odkąd wszystkie te problemy niczym za dotknięciem różdżki czarnoksięskiej, acz nie bez pomocy przyjaciół, zniknęły po jego przymusowej emigracji na Zachód, a ostatnim gwoździem do ich trumny była przyznana mu w 1987 roku Nagroda Nobla. Czyżby zatem skutkiem wyższej jakości życia była niższa jakość pisarstwa? Nawet jeśli tak, umiarkowaną zdolność „Znaku wodnego” do wzbudzenia mojego entuzjazmu bardziej jestem skłonna przypisywać nierównej formie autora, poszukiwaniom twórczym, a przede wszystkim temu, że esej został napisany po angielsku. Pisanie w obcym języku zawsze wiąże się z przyjęciem nieco innych, obcych kategorii myślenia, a niektórych rzeczy – o czym wie chyba każdy tłumacz literatury – po prostu nie da się przełożyć. Po lekturze „Znaku wodnego” odnoszę wrażenie, że do takich rzeczy należą uczucia, które w rosyjskim poecie budzi włoskie miasto.

„Znak wodny” jest zdecydowanie anglosaski w stylu i tonie, na których powściągliwe wyrafinowanie tu i ówdzie daremnie usiłuje przełożyć się słowiańska uczuciowość, tak wiele uroku dodająca niektórym utworom poetyckim Brodskiego, takim jak choćby „Wielka elegia dla Johna Donne’a” czy „Część mowy”. Mamy tu nawet, ku memu zdegustowaniu, porównania niczym z listy dialogowej hollywoodzkiego filmu: „Razem wzięte, budynki te wyglądają jak Albert Speer [główny architekt Trzeciej Rzeszy – przypis mój] posilający się pizzą capriccioso”[1], pisze Brodski o hotelu Bauer Grünewald i sąsiadującym z nim kościele San Moisé. Gdzie indziej, cytując własną odpowiedź udzieloną rozmówcy zdziwionemu nietypową porą jego weneckich eskapad, przyrównuje zimową Wenecję do Grety Garbo w basenie pływackim[2], być może przemawiając w ten sposób do amerykańskich czytelników, lecz, z całym podziwem dla boskiej Grety, nieco nadwerężając moją gotowość do wybaczenia mu chwil literackiej słabości. A jeśli wybaczam mu je mimo wszystko, nie zmienia to mojego odczucia, że próby upodobnienia się do kogoś, kim się nie jest, zawsze wypadają trochę sztucznie. Biorąc zatem pod uwagę spostrzeżenie Jamesa McNeilla Whistlera, że dzieło jest ukończone dopiero wtedy, kiedy znika zeń wszelki ślad wysiłku[3], „Znak wodny” wydaje się wymagać dopracowania.

Oczywiście nie należy spodziewać się, że dopracowanie nastąpi, nie pozostaje zatem nic innego, niż przyjąć esej takim, jakim jest. I, mimo wszystko, przeczytać w całości tę króciutką książeczkę – nieco ponad sto stron w formacie kieszonkowym – której uważna lektura wymaga jednak więcej czasu i wysiłku niż zwykle potrzeba w przypadku rzeczy tej długości. Dlaczego warto? Bardziej niż dla szczegółowych opisów zimowej Wenecji, których czytelnik znajdzie w „Znaku wodnym” ilości śladowe, warto zrobić to dla impresji (takich jak porównanie miasta w niedzielny ranek, kiedy wypełnia je dzwonienie wszystkich kościelnych dzwonów, z porcelanowym serwisem do herbaty), które nie pozwalają zapomnieć, że autor jest poetą (skądinąd chętnie, w innych esejach, wyrażającym swą pogardę dla prozy).

Gdzie indziej jednak ta sama okoliczność zamiast miodem na serce czytelnika, może stać się dla niego utrapieniem. Każdy chyba zna towarzyszące czytaniu poezji trudności ze zrozumieniem, co właściwie poeta miał na myśli. Podobnie w „Znaku wodnym” niejedno może wydać się niejasne, na przykład do dziś stanowiący dla mnie zagadkę związek logiczny między zdaniami: „Bosfor nakładał się na Adriatyk i nie sposób było odróżnić, która fala do czego należy” i „Od architektury do tego – droga była naprawdę długa”[4]. Niech Bóg strzeże nas od poetów przemawiających prozą, ciśnie się na usta czytelnika zrozpaczonego zasadą „niewynikania” (non sequitur), do której stosowania autor, uprzedzając zarzuty, przyznaje się sam, powołując się na podobną regułę rządzącą snami i na słowa Anny Achmatowej: „Włochy [...] to sen, który powraca do końca życia”[5].

Jak we śnie zatem tu i ówdzie pojawiają się bardziej lub mniej niespodziewane refleksje, a wobec braku możliwości wyjaśnienia sprawy u źródła pozostaje wierzyć, że non sequitur nie jest tu zwykłym nonsensem i że w stanie bardziej wyczulonej świadomości znaczenie niektórych trudnych do zrozumienia fragmentów byłoby równie jasne dla czytelnika, jak dla autora. Tak czy inaczej, właśnie te „nieuczesane” myśli zainspirowane przez Wenecję są – co zresztą jest naturalne, jako że mamy do czynienia z esejem – największym atutem „Znaku wodnego”. Na szczęście miejsca zagadkowe nie są nazbyt liczne i z potoku myśli można wyłowić wiele rzeczy całkiem jasnych i przystępnych, jak chociażby koncepcja, że „Bóg to czas [...], a woda jest obrazem czasu”[6] (z czego wynikałoby, że woda jest obrazem Boga) czy związany z nią jakże poetyczny sposób spędzania nocy sylwestrowej w pobliżu wody i rozglądania się za „obłokiem albo grzebieniem fali, który uderzy o brzeg o północy”[7]. Nie traćcie zatem nadziei, wy, którzy wstępujecie w ten nurt: gdy dobrze się przyjrzeć, niejedną piękność można dostrzec w tym bardzo szczególnym, bo mocno przetworzonym przez umysł poety i intelektualisty, portrecie miasta, które było w jego oczach „najbliższym współzawodnikiem Raju”[8].



---
[1] Josif Brodski, „Znak wodny”, tłum. Stanisław Barańczak, wyd. Znak, 1993, s. 102.
[2] Tamże, s. 80.
[3] James McNeill Whistler, „The Gentle Art of Making Enemies”.
[4] Josif Brodski, op. cit., s. 72.
[5] Tamże, s. 95.
[6] Tamże, s. 36.
[7] Tamże, s. 37.
[8] Tamże, s. 18.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9514
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 11
Użytkownik: Bozena 14.12.2008 03:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Wystawienie ulubieńcowi o... | cordelia
Cordelio, za chwilkę „oberwiesz” (co prawda - z innego miejsca), a tymczasem, po przeczytaniu recenzji Twej „Znaku wodnego”, (przeczytaniu ponownym po naszym „zapoznaniu”) bez rozpraszania się, w skupieniu, muszę powiedzieć Ci, że tekst jest profesjonalny wręcz. Spójny, pisany na wspak zasadzie „niewynikania” (non sequitur); może tylko z lekko wyciszoną w Tobie – „słowiańską uczuciowością”.:) Ale odpowiednio.

Dawno nie czytałam tak dobrego tekstu, choć myślę, że wielu z nas nie jest w stanie śledzić wszystkich nowych opinii czy recenzji tutaj, lub nie każdy spodziewa się po tytule czegoś dla siebie - zatrzymując się tylko na nim, i dlatego tak łatwo przeoczyć jest coś wyjątkowego; „Weneckie non sequitur” za takie właśnie mam.
---------
„Oberwanie” – to głos zbłąkanego poszukiwanego „sędziego”, który wprawdzie nie przeczytał „Rodzinnej Europy”, ale nie da już sobie wytłumaczyć nic lub prawie nic na korzyść Miłosza, a ściślej - stosunku Miłosza do ludzi w świetle jego słów: „... nie miał siły iść i ten s k r z e c z ą c y worek przerażenia niesiono pod mur, pod lufę karabinu maszynowego” [„Rodzinna Europa”, s. 182, cytat i podkreśl. za Michotką].
Użytkownik: cordelia 15.12.2008 01:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Cordelio, za chwilkę R... | Bozena
Olgo, Twoja pochwała jest dla mnie zaszczytem. "Wielki splendor na mnie spływa", choć nie jestem pewna, czy moja skromna recenzja zasługuje na tyle komplementów. Niemniej przyjmuję je z przyjemnością, skądinąd nawet bez pochwał byłoby mi miło dowiedzieć się, że ktoś pofatygował się przeczytać ten tekst, bo dotychczas, widząc liczbę komentarzy, byłam przekonana, że jedynym jego czytelnikiem była redakcja ;-)

Przyjemność, którą mi sprawiasz, łagodzi nieco dotkliwość Twego dyscyplinarnego ciosu, zresztą zadanego z prawdziwie matczyną delikatnością :) Moją odpowiedź na niego znajdziesz pod moją recenzją "Rodzinnej Europy" ("[artykuł niedostępny]"), gdzie umieszczam ją, bo tam wydaje mi się bardziej na miejscu.
Użytkownik: Bozena 16.12.2008 23:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, Twoja pochwała jest... | cordelia
I tylko tak: „z prawdziwie matczyną delikatnością...” Moi dorośli już chłopcy tak lubią.:)
Cordelio, nie zawstydzaj mnie. Świetna recenzja. Zaufaj; jeszcze dziś mam w myślach zasadę niewynikania. Wenecję też.:)
Użytkownik: Bibliomisiek 16.07.2010 10:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Wystawienie ulubieńcowi o... | cordelia
Powiem jedno: gdyby na przykład z okazji przypadającego zdaje się w 2011 roku jubileuszu 10-lecia Biblioteki komuś przyszło do głowy zorganizować plebiscyt na Najlepszą Recenzję Pierwszej Dekady Bnetki, to powyższy tekst Cordelii byłby moim kandydatem numer jeden. Jest wspaniały.

Swoją drogą taki plebiscyt mógłby być ciekawy :)
Użytkownik: Bozena 22.07.2010 00:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Wystawienie ulubieńcowi o... | cordelia
„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”
[John Donne]
--------

Zapewne masz trochę racji, Cordelio, że „próby upodobnienia się do kogoś, kim się nie jest, zawsze wypadają trochę sztucznie”, ale tutaj - ja biorę autora „Znaku wodnego” w obronę tytułem nad-tekstowej konieczności ;-). I w kwestii języka swej prozy („zdawało mi się /.../, że pisanie po angielsku jest najlepszym sposobem zbliżenia się do niego, podjęcia pracy na jego warunkach...”*), i prób widzenia zjawisk podobnie do swego mistrza - Wystana Audena.

Dla Josifa Brodskiego to on był „największym umysłem dwudziestego stulecia.”*

Ty usprawiedliwiasz się przed „cieniem ulubieńca” ze swej obniżonej oceny za dzieło, na którą to ocenę miał wpływ - między innymi – wybór przez autora innego języka niż w poezji jego (ojczystego), a ulubieniec (znakomita głowa, i hm... to jego „nic albo nic”* ...) troszeczkę też, ale mimo świadomości, że „zabiegi o czyjeś względy wymagają zawsze pewnego poświęcenia i upodobnienia, zwłaszcza jeśli się walczy o uznanie ze strony czystego ducha”* pisaniem w języku angielskim chciał „sprawić przyjemność cieniowi.”*

W 1977 roku, kiedy język angielski w prozie Brodskiego rozpoczął swój żywot, Auden od czterech lat już nie żył.

Brodski zdawał sobie sprawę z ewentualnych uwag, ale jako „naśladowca” Audena w ocenie otoczenia - byłby ten zwrot odbierał niczym komplement, tak się wypowiadał, bo tak daleko oczarowany został angielskim poetą, pociągała go jego mądrość. I mistrzowi zdarzało się zapożyczać od Innych. My wszyscy mamy jakiś dług wobec Kogoś. Niektórzy chcieli bądź chcą – niechby w części go „spłacić”, jak Brodski. Ta argumentacja, naturalnie, niepełna jest, bo to rozległy temat, na teraz jedynie ukierunkowana na nad-tekst, z wyczuciem istotnej roli poezji Audena w rozwoju Brodskiego, szczególnej więzi duchowej.

Ty wiesz już, Cordelio - w innym wątku o Brodskim wspomniałam, i teraz jestem tutaj, ale też jestem, bo spodobał mi się komentarz Michała - zatem wiesz, że „Literaturę na świecie” [1988/7(204)] niemal w całości poświęconą Brodskiemu (eseje i wiersze autorstwa jego, wywiady z nim, opinie ludzi kultury...) zakupiłam dzięki Tobie. I to, co wpierw przeczytałam – to właśnie był esej: „Sprawić przyjemność cieniowi” (a potem poszło już dalej...). To taki asocjacyjny mechanizm, tym razem - od „Pochwały cienia” :).

I - z przejęcia ugięłam się: bo sposób czytania poezji czy prozy przez Brodskiego – powinien wzorem być, i bynajmniej nie idzie tu o lekko wykpiwane i powszechne: „co autor miał na myśli”. Krzyczę niemal w tej kwestii, może ciszej, a może znacznie ciszej niż Brodski krzyczał w innych wielu; że wspomnę tylko uzasadnienie konieczności wyrycia siedmiu linijek tekstu Audena zaczynających się od słów: „Obdarty łobuz...” - z wiersza „Tarcza Achillesa” - na bramach każdego państwa, albowiem wtedy każdy mieszkaniec świata zapoznawszy się z nimi oszczędzi sobie w życiu bólu i „nie pomyli demagoga z półbogiem.”*

Jest to wyraz pragnienia Dobra (mimo absurdalnych a bardzo bolesnych przejść osobistych Brodskiego w swym kraju, i na zesłaniu), troska o Wspólnotę.

A więc w tym czytaniu przez Brodskiego, przy którym się ugięłam, widać szczególnie wyraźnie owo stopniowanie zrozumienia i cichego porozumienia autora z czytelnikiem - kiedy ten drugi tym samym współtworzy literaturę, tworzy dalej... I jakże bliskie mi były też rozmyślania Brodskiego na bazie tekstów Audena, ale i dopełnione wyobrażeniem po obejrzeniu ułamka fotografii – o osobowości ulubionego autora. Jakiż on jest, o czym mówiło jego spojrzenie... Zanim poznał go. To nie galopada przy lekturze, tysiączne dygresje nieugruntowane, a wręcz precyzyjne poszukiwania. Nasłuchiwanie. Drżenie. Refleksja. Z korzyścią nie dla nauczyciela i oceny w szkole, a dla siebie. A może i dla Wspólnoty. Górnolotnie piszę (?), cóż... I na przykład wobec polifonicznie brzmiącego fragmentu utworu Audena: „Pamięci W. B. Yeatsa” (Brodski miał napisać w przyszłości „Wielką elegię dla Johna Donne’a” autora motta mego komentarza, o którym to poecie i Ty wspomniałaś), fragmentu tekstu po części i pozornie sprawiającego wrażenie, że podlega regule „non sequitur”, autor „Znaku wodnego” nie dawał wiary własnej interpretacji (nie szło tu tylko o barierę językową, wówczas jeszcze dla młodego Brodskiego,). Było można się spocić „przekopując” w głowie i w angielsko-rosyjskim słowniku... uff, w rezultacie potwierdzającym, że interpretacja słuszna jest:

„Czas (...) Czci język.”**

Cześć, jak dedukuje Josif Brodski, jest „stosunkiem mniejszego względem większego”*. Czy język zatem jest większy (starszy) niż czas? Na pewno przechowuje go. Tutaj świetne słowo Brodski odnalazł: „przeorganizowany” przez język (myśl, mowę, wiersz...) czas (Czas). A ci, dzięki którym żyje język, więc i czas – „zbawiają mowę.”

„Czas – ów żywioł, co nie znosi
Męstwa albo niewinności
I w dni kilka pociąg traci
Do kształtnej ludzkiej postaci -
Czci język i ułaskawia
Każdego, kto mowę zbawia;
Wybacza mu próżność, słabość,
Wawrzyny u stóp mu kładąc.”**

Czas ułaskawia i kładzie „... wawrzyny u stóp...”
„... każdego, kto mowę zbawia.”

Arcy-skondensowana i ważąca treść, o łagodnej intonacji.

W swym życiu widzimy co „wyprawia” chronologiczny czas nie tylko z nami... ale i dowiadujemy się co język (myśl, słowo, mowa, literatura, sztuka) czyni z czasem (stale różnym od tego, który przepływa akurat obok); są to odwieczne, powtarzające się – we wszelkich aspektach życia, w rozmaitych wersjach, nigdy identyczne – poszukiwania, i odzyskiwania /u/utraconego czasu (Czasu). Ale - nie wyłącznie raju.

„Non sequitur”, myślę, jest regułą rządzącą nie tylko snami...

Oto mamy dostatek skojarzeń: Łzy utraty... - Rzeka Heraklita – Żywioł, harmonia, barwy wody - Falujące oczekiwania, radości, cierpienia, złudzenia - Nadzieje – Narodziny, odejścia – Triumf odrodzenia – Mandala - Muzeum niestałych form - Biblioteka Babel – Labirynty i lustra... - Upadki w czas (ten obok) - Znaki bytu...

I... magdalenka... :-) oraz powracający motyw frazy muzycznej, powracający motyw snu z obrazami w szczególnie przeorganizowanym czasie („sen bierze w krąg sieć godzin, lat...” MP), katedry, i dzwonnice nie tylko w Wenecji, dobrowolna, i mimowolna w indywidualnych rytmach pamięć... Ale i więcej z myślą Brodskiego skojarzeń jest, choć nie w tonie „zastąpienia bibliotekami państw”* /JB/ ;-).

W tych wszystkich oto hasłach, ale nieizolowanych od siebie, po rozwinięciu ich i przemyśleniach, dobrze by było dla klarowności spróbować przesunąć w myślach problem czasu ponad przestrzeni, bo ona - co zresztą rozwijając swą hipotezę usiłował pokazać Borges, i co przeczuwamy przecież - jest mniej ważna dla nas niż czas (Czas).

Ujęłaś, Cordelio, w swej recenzji słowa: „... »Bóg to czas [...], a woda jest obrazem czasu«
(z czego wynikałoby, że woda jest obrazem Boga)...”

Stąd wynika, że i Bóg „czci” język?
A skąd słowo?

Oto jest pytanie.

Zatem Josif Brodski, skądinąd mówiący że nie jest filozofem, potrafił poprzez poezję wyrazić swój pogląd w kwestii stworzenia świata, tak rozumiem, albowiem widać wyraźnie, że jego obraz Boga nie jest tożsamy z chrześcijańskim obrazem Boga.

Ale o tym w eseju „Sprawić przyjemność cieniowi” przy analizie czasu - czciciela języka – nie napisał. Toteż bardzo mylące jest jego sformułowanie w „Znaku wodnym”: „Bóg to czas”, byłoby dużo lepiej gdyby napisał: „mój obraz Boga to czas”, jak uczynił to właśnie w przypadku wody: „woda jest obrazem czasu”.

A to brzmi ślisko/niepewnie/ jak kruchy „porcelanowy serwis do herbaty” pośród dzwonów/ jak woda drążąca kamień pozostawiająca ślad/ i brzmi prawdziwie w aspekcie poszczególnego życia, a w aspekcie duchowych i poetyckich odczuć, zwłaszcza widząc Wenecję na wodzie na własne oczy brzmi boleśnie-pięknie! Raj.

I co zrobić z dopiskiem Twym: „z czego wynikałoby, że woda jest obrazem Boga”; hm... jeśli tak właśnie miałoby być, to w jakich aspektach, i jaka ta woda jest.

I - myślę, że tylko prawdziwy poeta mógł tak wiele przekazać w dwóch słowach: „Znak wodny”.
---------------

* Literatura na świecie, Warszawa 1988 nr 7(204)
** Tamże: fragment wiersza Wystana Audena „Pamięci W. B. Yeatsa”
----------------
PS.
Cordelio, z Tobą, z Twymi tekstami to już tak jest - że niemal za każdym razem mam pełną głowę rozmaitości :)

1/ Wenecja na wodzie, Brodski chory na serce, woda przyciąga jak czas, dzwon;
2/ i wiesz, w tej gęstwinie myśli przypomniała mi się cudowna książka, napisał ją Axel Muntche: „Księga z San Michele”, co prawda rzecz o ziszczonym marzeniu zamieszkania na Capri (na obszarze przed wiekami zajmowanym przez Tyberiusza), ale niezbyt odległa od myśli o weneckiej lagunie z cmentarzem San Michele, gdzie Josif Brodski został pochowany;
3/ dostatek skojarzeń z nim: Wagner, Proust, Mann, Visconti... w Wenecji, a i muzyka Mahlera w tle z filmu „Śmierć w Wenecji”;
4/ przeczytałam sporo, acz nie wszystko z rzeczonej „Literatury na świecie”, w tym esej: „Poeta a proza”, i gdybym teraz zajęła się tym tematem w odniesieniu do Twych spostrzeżeń ujętych w recenzji, byłoby już tutaj tego wszystkiego stanowczo za dużo;
5/ natomiast, skoro już jestem tu, podzielę się niezbyt mocnym przypuszczeniem (bo nie wiem jeszcze, bo „Znak wodny” przede mną), że może w tamtej zagadce („Bosfor nakładał się na Adriatyk i nie sposób było odróżnić, która fala do czego należy” i „Od architektury do tego – droga była naprawdę długa”) chodziło o myśl Brodskiego w kontekście wizji świata przedstawionej w „Tarczy Achillesa” Wystana Audena, i o spojrzenie na świat wyrzeźbiony na tarczy Achillesa w „Iliadzie” Homera.

Bardzo Ci dziękuję, Cordelio!
Teraz już „Znak wodny” na pewno przeczytam.

Użytkownik: cordelia 28.07.2010 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: „Żaden człowiek nie jest ... | Bozena
Rzeczywiście, jak mówisz: skojarzeń dostatek! Olgo, trochę obawiam się, że "Znak wodny" pozostawi Cię, tak jak mnie pozostawił swego czasu, z uczuciem lekkiego niedosytu. Po lekturze "skarbów" nietrudno o zawód. Ale nigdy nie wiadomo, więc przeczytaj, jasne, zresztą sama przecież do tego w recenzji zachęcam. :-) Mam właśnie przed sobą nowe wydanie, Znak 2010, bardzo ładne, ze zdjęciami Wenecji i "weneckimi" wierszami Brodskiego na dokładkę. Wiersze nie z moich ulubionych, ale ostatnia zwrotka ostatniego brzmi przyjemnie:

"Stygnie kawa. Laguna pluszcze, śląc ku brzegom
setki błysków i oczom dokucza niezmiennie
za chęć zapamiętania pejzażu, skłonnego
obejść się beze mnie".

(J. Brodski, Strofy weneckie (II), przełożyła Katarzyna Krzyżewska)

A komentarz Michała pochlebia mi tak bardzo, że nie ośmielam się na niego odpowiedzieć. :-)
Użytkownik: Bozena 28.08.2010 19:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście, jak mówisz:... | cordelia
Po lekturze – esej „Znak wodny” nazwałabym poetycko-filozoficzną rozprawką na temat genezy i istoty życia, trwałości piękna, czasu dla którego „nie istnieje pojęcie odległości”[1], na temat ewolucji twórczej... naszej pamięci określającej naszą tożsamość; rozprawką - inspirowaną Wenecją z jej mitologią, historią, kulturą, sztuką, i może też inspirowaną utworem „Rzym” Audena, bo w „Znaku wodnym” mistrz Brodskiego pojawił się w znaczącym przekazie. Zaś wszelkie piękności Wenecji wyrosłe z wody, a przecież wyrosłe z zysków na indyjskich roślinach korzennych – obecne są stale. Muszą więc one przywodzić na myśl w trakcie czytania korzystne prądy w Canale Grande, muszą przywodzić na myśl okres zręczności Wenecji, jej świetności w Europie – zanim Vasco da Gama wytyczył długą drogę morską do Indii.

Wszystko to, o czym w poprzednim komentarzu napisałam – wyjąwszy przypuszczenie, które pozostaje nierozstrzygnięte, w kwestii „Bosforu nakładającego się na Adriatyk” – potwierdzam, podczas gdy dodam jeszcze ze dwa niższe tony: Brodski, w moim odczuciu, nie stworzył tutaj optymalnego klimatu wiążącego go z czytelnikiem, a czytelnika z nim i z Wenecją (że jest to „zasługa” wyboru języka – powiedzieć nie zdołam, bo ani w jedną, ani w drugą stronę przekonania nie mam). Doświadczałam wysublimowanych myśli autora, a niech będzie że „anglosaskich” i kreślonych przezeń pejzaży bez poruszenia, bez napięcia właściwego dla wielkiej literatury (w tym też eseju), weneckiej hipnozy, z wyjątkiem momentu opisu sceny opuszczonego... Audena. W „Znaku wodnym” jest mądra filozoficzno-poetycka mowa, ale faktycznie tej „słowiańskiej uczuciowości” w niej niemal nie ma, i za bardzo rozczłonkowana (choć na przykład impresja na temat oka – godna pozazdroszczenia). Zwłaszcza że za bardzo ta mowa jest przy tym kierowana chyba do samego siebie. A może i do krytyków? Mało syntetyczna, więcej analityczna pomimo szczupłości dzieła. Toteż i ja w cieniu abstrakcji, ale w skupieniu ducha zapytywałam siebie: czy autor pozbawiony możliwości wyrazu tych wszystkich poetyckich impresji byłby wewnętrznie przymuszony pisać nie inaczej, a wyłącznie podobnie jak niegdyś odpowiedział swemu wydawcy. Mam tu na myśli jego skojarzenie, o którym wspomniałaś, a więc Gretę Garbo w basenie pływackim. W takim ujęciu ze swych cennych refleksji wyłuskałby zapewne dla dzieła niewiele (na szczęście jest więcej niż niewiele). Tamtą odpowiedź, jak przyznał się: „nie, to wyjaśnienie nic nie da”[2] – nie brał za poważną, nie objaśnił niczego oraz nie wyjawił właściwych motywów odwiedzania rokrocznie Wenecji zimą, a zaledwie w sposób już przytoczony zobrazował jak miasto to w tym okresie wygląda. Widać – przekonany był, że pytający i tak nie zrozumiałby go. Czy rzeczywiście nie zrozumiałby filozoficzno-poetyckiej impresji o „wróblu-śmiałku, przycupniętym na kołyszącym się na falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez sirocco [gorący wiatr] mokrą nieskończonością w tle”?[3] Czy rzeczywiście lepsza była dla obrazu „boska Greta”? Czy rzeczywiście nie zrozumiałby zjawiska wysokiej wody w okresie pomiędzy jesienią a wiosną: dużego przypływu - acqua alta?
Toteż i stąd – i czynnik świadomości braku zaufania Brodskiego względem pytającego przeszkadzał mi (a obiektywnie - może nie powinien) w zrodzeniu się choćby wrażenia istniejącego zaufania autora do swego czytelnika. Tak, Cordelio, niedosyt pozostał we mnie, ale ocena moja jest ciut wyższa niż Twoja.
-----------

PS.
1/ Co do wierszyka: naturalnie, piękno pozostaje... Nie kupię... Miałam książkę wypożyczoną z biblioteki.
2/ Dziś przeczytałam raz jeszcze recenzję, wcale nie „zestarzała” się. Nadal jest świetna. Już czas wykluczyć – onieśmielenie. :-)
------------

[1] Josif Brodski „Znak wodny”, przekład Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 1993, s. 58.
[2] Tamże, s. 80.
[3] Tamże, s. 79.
Użytkownik: cordelia 26.09.2010 22:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Po lekturze – esej „Znak ... | Bozena
Znów odpowiadam z opóźnieniem, ale i z nadzieją na wyrozumiałość. :-)
Rozprawka, czy ja wiem? Dla mnie to raczej rzecz niedopracowana, szkic szkicu wzięty z brudnopisu, w którym powinien pozostać. Ale może chodzi Ci o tę swoistą nijakość, która cechuje szkolne wypracowania. Tak czy inaczej, faktycznie, klimatu wiążącego z czytelnikiem w „Znaku wodnym” nie ma. W każdym razie ja też go nie poczułam. Szkoda, bo w innych utworach Brodski udowodnił, że w tworzeniu takiego klimatu mało kto może się z nim równać.
Użytkownik: cordelia 26.09.2010 22:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Po lekturze – esej „Znak ... | Bozena
P.S. Dziękuję za polecenie! Widzę, że w Biblionetce nowości... :-)
Użytkownik: Bozena 03.10.2010 01:51 napisał(a):
Odpowiedź na: P.S. Dziękuję za poleceni... | cordelia
:-))
Użytkownik: kiniaka 27.10.2010 19:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Wystawienie ulubieńcowi o... | cordelia
``przyrównuje zimową Wenecję do Grety Garbo w basenie pływackim[2], być może przemawiając w ten sposób do amerykańskich czytelników, lecz, z całym podziwem dla boskiej Grety, nieco nadwerężając moją gotowość do wybaczenia mu chwil literackiej słabości.

Autor w rozdziale zawierającym ten fragment niesamowicie porównuje i opisuje miasto- robi to dla nas, czytelników. Ostatnie jego zdania są jedynie wplecieniem. W tym konkretnym zdaniu widzimy porównanie miasta do Grety Garbo. Autor wiedział, że amerykańscy rozmówcy pojawiający się w tym fragmencie nie zrozumieją złożonego opisu Wenecji, jego sentymentu i klimatu. Nie byli dla niego właściwymi ludźmi, którym mógłby opisać swoje prawdziwe odczucia względem miasta. Widocznie niebyli godnymi osobami, żeby wysłuchać tego cudownego opisu- dlatego wybrał porównanie, co do którego był pewien, że je zrozumieją. Bardzo proste, nie wymagające zastanowienia się. Dał im możliwość szybkiego skojarzenia: pięknej Wenecji ze zjawiskową Gretą Garbo.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: