Dodany: 24.11.2008 19:31|Autor: WBrzoskwinia

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Opowieści Okrągłego Stołu
Boulenger Jacques

2 osoby polecają ten tekst.

List o Graalu


Miła Czytelniczko, Miły Czytelniku!

Pewnie znasz jakiś film, w którym pojawiają się król Artur, królowa Ginewra, Merlin, Lancelot... Jeśli nie, i tak znasz te postacie, słyszałeś o Kamelocie, Świętym Graalu... I może kusi Cię, by sięgnąć do źródła... Jeśli tak, to tutaj zaczynają się schody: w przeciwieństwie do autorów dzisiejszych filmów, autorzy książki nie mogli mieć najmniejszego wyobrażenia o Twoim czasie, o XXI wieku. Znane Ci filmy wychodzą na ogół od angielskiej książki pod francuskim tytułem „Mort d’Arthur”, „Morte Arthure” (tytuły bywają różnie podawane), zaś cykl opowieści arturiańskich jest francuski, w Polsce wydany pt. „Opowieści Okrągłego Stołu”: przeciętnego formatu, skromna, ok. 500-stronicowa książka w zielonych okładkach (PIW-owska seria „Bibliotheca Mundi”, 1987; z bardzo porządnym wprowadzeniem, z którego i ja tu miejscami korzystam, ale czytaj je raczej potem). To dzisiejszy przekład, więc nie musisz się obawiać bariery językowej: archaizacja jest zredukowana do minimum sygnalizującego czas powstania. Książka powstała w XV wieku, ale w gruncie rzeczy powstawała w ciągu poprzedniego tysiąca lat. Dystans kulturowy między Tobą a nią to przepaść oceanicznych wręcz rozmiarów (nawet formy imion i nazw różnią się od tych, które znasz i które tu stosuję). Stąd nie jest to książka dla każdego, choć przecież jednak nie tylko dla wąskiego kręgu naukowców-mediewistów. Z grubsza wystarczy to, co o Średniowieczu wiadomo ze szkoły. Co więcej, jest prosta metoda sprawdzenia, czy to książka dla Ciebie.

„Krzyżaków” znasz. Jak było: opisy walk i bitew to takie nuuudne dłużyyyzny, i w ogóle dno? To nie zabieraj się za „Opowieści...”, omal połowa zawartości to właśnie to, a w dodatku opisy tu są o wiele mniej zróżnicowane; średniowieczni autorzy nie mieli tego doświadczenia literackiego, co autor XIX-wieczny. Przypomnij sobie dokładnie pana de Lorche, gdy rozpytuje miejscowych, gdzie tu jest najbliższy smok albo zły czarownik, bo on chce z nim walczyć, pokonać go itd. Pomyślałeś: „głupi jakiś”? Uśmiechnęłaś się: „naiwny...”? Nie zabieraj się za „Opowieści...”, bo „Krzyżacy” to przecież bariera tylko jednego stulecia, a „Opowieści...” - znacznie większa. To zatem książka o tyle dla wszystkich, o ile tylko dla wybrańców. Kto decyduje, czy jesteś wybrańcem? Pamiętasz, w filmie Wybraniec pytał o to Wyrocznię. Ona odpowiedziała „Przecież wiesz” i wskazała na łacińską sentencję na ścianie, głoszącą „Poznaj samego siebie”. On spojrzał, zrozumiał, więc odpowiedział „Ja sam”.

Wróć jeszcze do „Krzyżaków”. Pamiętasz? Niewidomy Jurand siedział w izbie (dawno nie czytałem, chyba siedział przed ogniem, na którym piekł sobie mięso nadziane na mizerykordię), a przy nim rybałt, który właśnie rozpoczął następną pieśń „O szczęśliwym potkaniu” od słów „Jadzie Jurand, jadzie, koń pod nim cisawy”, kiedy wpadł do izby ktoś tam itd. Przeleciałaś przez to wzrokiem, skupiłeś się na akcji? A może coś Cię tu tknęło: „akcja nie zając, ale komu i na co tu ten rybałt, i to tak dokładnie, z tytułem i na dokładkę z incypitem? Aha, to dla pokazania świata, aha, ten świat składał się też z literatury na co dzień, i to nie była literatura pisana; ale do tego starczyłby sam tytuł; aha, więc to nie koniec, incypit jest po to, by pokazać, że rycerz Jurand staje się bohaterem tej literatury, staje się legendą”. Czy jakoś obok zrozumienia nie pojawił się w Tobie cień zawodu, emocjonalne „szkoda”, albo nawet szczera ochota, żeby wziąć autora i wyrżnąć go młotkiem – za to, że jest tylko początek owej pieśni, a nie cała; kichać akcję, ale co i jak rybałt opowiedział lub wyśpiewał? Otóż „Opowieści Okrągłego Stołu” to jest właśnie to, co stoi za owym incypitem, to właśnie taka literatura przygodowa, opowiadana, śpiewana, w końcu też czytywana na średniowiecznych dworach. Inne czasy, inni ludzie – a jednak: gdyby rzecz zamykała się na XV wieku, to skąd byś dzisiaj znała, znał imiona i nazwy: Ginewra, Artur, Lancelot, Ekskalibur, święty Graal... Wiesz, jak wielka moc tkwi w książce, która zdolna była przenieść to wszystko z VI-XV wieku aż do czasów dzisiejszych? Jeśli tak, to wiesz, co Cię czeka: to będzie droga przez tę przepaść w drugą stronę, więc nie myśl, że łatwa. Czytać taką książkę to jak poszukiwać Graala.

„Opowieści...” źródłowo idą od samych początków wszelkiej literatury. Wyobraź to sobie (ale nie fantazjuj): nie ma komputera, zza którego dziecko nawet nie zauważa powrotu ojca z pracy. Te ileś -dziesiąt lub -set tysięcy lat temu jest tylko jaskinia, ognisko i niepewność: wróci czy nie? Żyło się razem, w rodzinie, rodzie, potem w plemieniu, na tym polu życie wymagało języka dla literatury użytkowej. Piękna zaczęła się od tego oczekiwania, bo wtedy w chwili powrotu ważny jest ten człowiek, jak przeżył, co i jak się mu przygodziło. Dlatego on musi o tym opowiedzieć (ponieważ język nie jest od razu gotowy, nie tylko mówi, ale i gestykuluje, i demonstruje to, na co jeszcze brakuje słów albo gramatyki: literatura rozpoczyna się razem z teatrem; trudno powiedzieć, jak i kiedy dochodzi do tego śpiew, melodia), a niektóre przygody rodzina, plemię pamięta długo i nadal o nich opowiada. Gdy tak minęły tysiąclecia, w „Opowieściach...” pozostały echa owych najdawniejszych spraw: np. mnóstwo o walce i o polowaniu; długie wyliczenia, kto był z jakiego rodu do n-tego pokolenia wstecz (zresztą wspólne z Biblią, Homerem itd.) lub to, że król kazał zabić winnego i cały jego ród. Gdy w owych zamierzchłych czasach powstaje słowo „ja”, nadal jednak istnieje poczucie tożsamości z naturą, więc oczywiste jest pojmowanie, że drzewo, skała, jezioro to podobne mnie osoby – a po tysiącleciach echem tego jest świat fantastyczny m.in. w „Opowieściach...”. Dla średniowiecznego człowieka anioł, diabeł, śmierć, smok, panna wodna, skrzat, elf są symbolami, zarazem istniejąc dokładnie tak samo realnie jak on, więc długo jeszcze będzie pytał, gdzie tu najbliższe smoki, będzie wystawiał na noc miskę jagłów dla skrzatów pod progiem, pojedzie do Lasu Broceliandy i wróci stamtąd szczerze zawiedziony, bo żadnych czarodziejskich jezior ni wróżek nie spotkał (to ostatnie to już nie literatura, tylko historia). W książce Mała Bretania jak dziś sąsiaduje przez morze z Wielką Bretanią (po naszemu: Brytanią), Walia, Szkocja, Irlandia są na swoich miejscach, zarazem na tym samym poziomie realności istnieją np. królestwo Zachodu, królestwo Ziemi Opustoszałej, królestwo Logru. Podobnie jest z czasem: opowieści arturiańskie dzieją się z punktu widzenia odbiorcy późnośredniowiecznego w odległej przeszłości: 454 lata po śmierci Chrystusa, datowanej tu jak w Ewangeliach, poprzez panowanie Tyberiusza. Tym niemniej za Artura cesarzem w Rzymie jest Juliusz Cezar, który, jak wiesz, panował przed Tyberiuszem. Autorzy też wiedzieli; wywnioskujesz, po co tak zrobili, o ile nie zablokujesz się schematem „to sprzeczne, więc głupie”. Nie wiedzieli, że żyją w Średniowieczu, postrzegali rzeczywistość jako ciągłą, więc Józef z Arymatei jest rycerzem, dwór Artura i dwór Cezara są takie same jak dwór późnośredniowieczny: Cezar ma swoich rycerzy, seneszala, konetabla, a nawet zdradzającą go żonę. Krótko mówiąc: te opowieści są realistyczne na swój sposób, a nie na nasz. Ów realizm nie wyklucza się z idealizacją tego świata i bohaterów, epoka arturiańska jest przedstawiona jako miniony „wiek złoty”. Rycerze są „naj”, nie tylko najdzielniejsi z dzielnych. Cios mieczem, rozcinający hełm i głowę po zęby, jest piękny; pięknie było widzieć konie na polu bitwy po pęciny unurzane we krwi. To ich optyka, ich używanie słów; postrzegali prościej, więc język nie miał dzisiejszej złożoności, toteż nie istnieją nasze precyzyjne rozróżnienia typu „widowiskowy”, „efektowny”. Damy, panny są najpiękniejsze (opisy damskiej urody to jest coś cudnie średniowiecznego, o ile nie patrzy się przez filtry nowoczesnych technik opisu oraz dzisiejszego anorektycznego ideału piękności). Opisowi zawsze towarzyszy charakterystyka zalet osoby, m.in. do podstaw wzorca należy hojność. Wzorce osobowe dotyczą nie tylko szlachetnego rycerza, idealnego władcy, dobrego biskupa, ale również wielkiej damy, to jest dworska literatura (nb. szkolne ujęcie kultury średniowiecza najniesłuszniej pomija damski aspekt sprawy). W Biblionetce przy okazji „Rozmowy mistrza Polikarpa...” przeczytasz dokładnie tę samą prawdę, co u głównego speca od Średniowiecza, Johana Huizingi: że literatura średniowieczna jest schematyczna, posługuje się w kółko tymi samymi alegoriami, jest do znudzenia dydaktyczna; znasz także sztywny schemat rozwarstwienia społecznego w tamtych czasach, podziału ról w zbiorowości. Potwierdza się to i w „Opowieściach...”, niemniej już na początku czeka Cię bomba, przy której o wieki późniejsze łamanie konwencji literackich to drobnostki: Awenabla jest tak zakochana z uwielbieniem i szacunkiem w Cezarze, że aby być blisko niego, podaje się za mężczyznę, zostaje seneszalem i najlepszym rycerzem Cezara (kobieta-rycerz: dla nas nic takiego, ale w Średniowieczu! Schematy są prawdziwe, ale i Joanna d’Arc też...). Nie jest więc tak, że dydaktyzm i idealizacja przesądzają o kukiełkowatości bohaterów. Owszem, nie są po dzisiejszemu skomplikowani, a średniowieczni autorzy jeszcze nie wpadli na metodę introspekcji. Narracja opiera się zasadniczo na relacjonowaniu zdarzeń, więc co bohater myślał, uważał, czuł, jest dostępne głównie poprzez to, jak się zachował, co powiedział. Oto przykład: król Uter i jego dwór jadą do lasu szukać Merlina, spotykają drwala, czyli takie nic, podrzędne zero w średniowiecznej społeczności. Obiecują mu złoto i srebro za zaprowadzenie do Merlina; to taka szansa, że powinien ją chwycić jak Pana Boga za nogi. A drwal na to, że za nic mu złoto, drogę zna, ale nikogo nie poprowadzi, bo Merlin powiedział, że skoro król chce z nim mówić, osobiście musi przybyć do lasu. Ponieważ takie przegadywanie się chwilę trwa, widać, że Uterowi jest nieco łyso: nie wypada ujawnić, że jest królem. Widzi jednak, iż z drwalem do ładu nie dojdzie, więc w końcu przełamuje się, z wyżyn siodła i królewskiej godności rzuca drwalowi: „ja jestem król”, a drwal na to z dołu: „a ja jestem Merlin”. Na tym przykładzie widzisz kilka rzeczy: 1) owych „łyso”, „z wyżyn, z dołu” w tekście nie ma, ale on często bywa właśnie taki filmowo obrazowy; 2) to tylko jedna drobna scena, a widzisz, jaka rafa; ówczesny odbiorca dobrze znał swoje czasy, nierówność społeczna była oczywistością – a Ty jesteś z dziś, kiedy normą jest równość. Z Twego punktu widzenia jest bez sensu, że król z miejsca nie mówi drwalowi „jam król, ty poddany, rób, co każę”; gdzie tu miejsce na jakieś ukrywanie swego statusu, jakieś przełamywanie się itp.? Istotę odkrywasz, jeśli czytasz nie zapominając o różnicy ponad 500 lat: to niezgodne z etykietą, by się król fatygował na rozmowy z nie-królem; o tym nie ma słowa w tekście, bo im to nie było potrzebne; 3) teraz spójrz, od razu robi się łańcuszek; jeśli tak przeczytasz tę scenę, z miejsca zrozumiesz jej dydaktyczność: zobaczysz, że pojęcie równości ludzi wtedy istniało i funkcjonowało, tylko było inne od naszego; za pomocą takich drwali, zaczarowanych karłów itp. uczy się odbiorcę, by nie ugrzązł w schemacie, nie kierował się pozorami, że nawet przy takiej przepaści, jak między królem a drwalem, owego drwala nie wolno lekceważyć; 4) mam nadzieję, że mimo mego skrótu zauważasz komizm w końcówce: to jest takie spięcie dialogowe, jak w dzisiejszych filmach, ale na o niebo wyższym poziomie, niż np. sławna replika inspektora Callaghana „każdy ma swoje zdanie, podobnie jak dziurę w tyłku”. Czasem dydaktyczność sprzyja dopełnieniu postaci: idealni rycerze i szlachetni władcy wpadają w gniew, w gniewie krzywdzą ludzi (najczęściej idealni, bez skazy są ludzie Kościoła). Na odwrót: uzurpatorzy, okrutnicy i skąpcy bywają dzielni, czasem poprawiają się, a czasem potem znów postępują podle. Szlachetne damy zdradzają swoich mężów, a królowie i rycerze swoje żony, bo służą miłości albo nie umieją oprzeć się pożądaniu, ale bywają też wierni i wierne. To już inna sprawa: ówczesne pojęcie miłości dworskiej, wyidealizowane, a niezgodne z szóstym przykazaniem. Dodam, że sceny „łóżkowe”, zresztą rzadkie, są bardzo proste i oględne, jednak bez typowego dla dawniejszej cenzury filmowej najazdu na kominek. Nie mieści Ci się w głowie, że w średniowiecznej literaturze mogą być takie rzeczy? Mnie się też nie mieściło, ale sobie przypomniałem rozciągłość czasową powstawania, dworski wymiar dzieła, odbiorcę: ta ostateczna wersja to zasadniczo wiek XV, Renesans już o krok, właściwie w porywach już Renesans. Zaraz potem pomyślałem: nie mieści się dlatego, że myślę o Średniowieczu mocno schematycznie. Bez schematów daleko się nie zajdzie, ale taka ich natura, że na ogół pasują, czasem zdecydowanie nie pasują, a czasem po prostu nie obejmują jakiegoś fenomenu (a co, może uważasz, że skoro piszę Ci o „Opowieściach...”, to znaczy, że ja nie mam z nimi problemów, że mnie się to łatwo czyta, że mnie się wszystkie drzwi udało już nie to, że otworzyć, ale choćby dostrzec? Skądże, przecież ja też jestem dzisiejszym czytelnikiem, i nie mediewistą, tyle że po paru wyprawach przez ten ocean).

Dla skrótu teraz już tylko kilka haseł, bez omówień. Wspominałem o bliskości „Opowieści...” względem mówionych początków literatury. Od polowania i walki zależało wtedy życie, stąd postać wojownika-myśliwego stała się ważna, w późnośredniowiecznej literaturze jest on rycerzem, a całość tego zjawiska w kulturze nazywam sobie na prywatny użytek „syndromem człowieka z karabinem” (w uproszczeniu: człowiek wyodrębniony narażaniem swego życia w walce zbrojnej – ten symbol, model, topos czy archetyp nadal jest aktualny, mimo wszystkich zmian, skompromitowania, zlekceważenia itd.). Stąd i broń ma symboliczne znaczenie, np. Ekskalibur. Popatrz, jakie to oczywiste, że gdy w czasach owej najpierwotniejszej literatury komuś udało się ujść cało z łap misia lub tygrysa, a inni w takich przypadkach ginęli, był on podziwiany jako szczęściarz, przypisywano mu też wyjątkowe umiejętności, więc i nadał się na wodza – a stąd po wiekach w „Opowieściach...” i nadnaturalne właściwości rycerzy, i wzorzec króla-rycerza. Wspomniałem, że zasadniczy składnik tej postaci sprzed setek tysięcy lat polega także na tym, że ona opowiada. A to znaczy, że ideał musi władać nie tylko bronią, lecz i słowem: staje się twórcą, literatem, poetą, czego znakiem lutnia. Akurat aspekt lutni bardziej widać w „Dziejach Tristana i Izoldy”, niemniej „Opowieści...” też są obrazem powiązań, choć już luźnych lub niepełnych, owych modeli, których rozdzielenie faktycznie wtedy było już dokonane: człowiek z karabinem, człowiek w koronie i człowiek z lutnią. Tu już połączony w jedno z dworzaninem, człowiekiem wysokiej kultury: stąd związek ideału walki i ideału miłości. Następna rzecz po raz n-ty dzisiejszemu odbiorcy może się wydać absurdem: połączenie rycerstwa ziemskiego z niebiańskim, połączenie ideału walki i ideału chrześcijaństwa. Zauważ też, iż dla ludzi epoki ideał rycerski jest niesprzeczny z tym, że rycerz przy różnych okazjach wzrusza się lub rozpacza do łez. Czułość to w tamtych czasach ceniona cecha osobowości, zatem idealni rycerze musieli być wrażliwi, a wtedy płacz jest prostą konsekwencją w konstrukcji postaci, skoro nie ma introspekcji.

Takich haseł należałoby napisać jeszcze niemało, należałoby je też skomentować, tu jednak czas zmierzać ku końcowi. Co miałem na myśli, pisząc, że te opowieści, przy całej odległej genezie motywów, powstawały od VI do XV wieku? Graal idzie z bardzo odległej, celtyckiej mitologii (samo słowo jest celtyckie). Najstarszy znany literacki (tu w sensie: zapisany) Graal nie tylko nie jest święty, ale w ogóle nie wiadomo, co to jest: tajemniczy przedmiot o cudownych właściwościach (nb. związanych z jedzeniem, toteż możesz sobie wyobrazić, jak bardzo jest stary), wykonany z najczystszego złota, ozdobiony wszelkimi klejnotami, jakie są w ziemi i w morzu. Autor, Chrétien de Troyes, zrobił coś czysto XIX-wiecznego, a standardowego w jego czasach, mianowicie w wieku XII: zaczerpnął z literatury mówionej, tj. z legend, z folkloru. Zaraz po Chrétienie poprzez skojarzenie graalowej uczty z Ostatnią Wieczerzą Graal staje się świętym Graalem: Chrystusowym naczyniem z Ostatniej Wieczerzy, za czym zgodnie z logiką konstrukcji muszą pojawić się dzieje naczynia od Ostatniej Wieczerzy do czasu akcji dzieła. Mimo to dalej nie wiadomo, co to jest: raz owo naczynie, innym razem relikwiarz z tym naczyniem, innym razem symbol, innym zaś magiczny przedmiot o mocy sprawczej, jeszcze innym „coś” nie z tego świata, coś cudownego, tajemniczego, niepoznawalnego. W tymże XII wieku po drugiej stronie kanału La Manche Geoffrey of Monmouth „spisał” z legend Artura, Ginewrę, Mordreda, Awalon. Artur jest potem u Chrétiena, a zasadniczy zrąb cyklu opowieści powstał nie później niż w XIII wieku. Dlaczego w XIII? No bo między Geoffreyem i Chrétienem, a przed likwidacją zakonu templariuszy. Co mają do tego templariusze? A mają, ale piszę list, nie książkę... więc znów ograniczę się do hasła: mistyczne ujęcie Graala, jego poszukiwania i rycerstwa niebiańskiego. Kanoniczna wersja „Opowieści...” ostatecznie powstała w XV wieku, w trybie przetworzeń i uzupełnień owego XIII-wiecznego zrębu. Fabularnie rzecz przypomina powieść-rzekę (samych tylko bohaterów wymienionych z imienia jest tam coś koło 600), a strukturalnie całkiem nowoczesny serial-tasiemiec. Autorzy średniowieczni, licząc się ze znużeniem odbiorcy, analogicznie jak w serialu przeplatali wątki, ale dany „kawałek” jest całym odcinkiem, nie strzępkiem, jak to dziś bywa. Liczyli się też z techniką przekazu: to przekaz na ogół ustny (ówczesny odbiorca dworski czytać zwykle nie umiał, więc albo mu to czytano, albo opowiadano z pamięci). Recytacja mogła być sprawnie przerwana na „końcu odcinka”, wraz z którym następowała zmiana wątku. „Koniec odcinka” jest zawsze mocno sygnalizowany zdaniami typu: ...ale tu opowieść zostawia Lancelota, a wraca do pana Gowena, gdy z braćmi swymi podążał do... (Gowen to postać co najmniej tak istotna, jak Lancelot, Artur, Ginewra, Merlin; w Anglii powstał o nim nawet osobny romans „Gawen i Zielony Rycerz”). Nie było druku ani praw autorskich, toteż ta technika wręcz kusiła każdego, kto przepisywał kolejny egzemplarz lub go recytował z pamięci, by a to dodać nową scenę, jeszcze jedną przygodę, a to wpleść cały nowy wątek z nowym (albo starym, wziętym skądinąd) bohaterem. „Opowieści...” to jedno z ostatnich dzieł w naszym kręgu kulturowym, które powstały w tym właśnie zbiorowym trybie wielokrotnego dodawania, uzupełniania, przerabiania, jak dużo wcześniejsza literatura mówiona. Nie dziw się zatem, gdy np. spotkasz się z XX-wiecznym intertekstualnym chwytem: gośćmi na ślubie Artura z Ginewrą są król Marek i Izolda (na tej samej zasadzie Artur wystąpi epizodycznie w „Dziejach Tristana i Izoldy”). Ale my tu gadu-gadu, a Ciebie poruszyło to, co napisałem piętro wyżej o skonstruowaniu literackiego Graala, z czego Tobie wynika, że Graal, Artur, Merlin itd. to taka sama fikcja, jak wszystko... Po pierwsze, spece od literatury nieprzypadkowo prawie przestali już używać terminu „fikcja literacka”: teraz się mówi raczej o świecie przedstawionym i o rzeczywistości literackiej. Po drugie: jedna z funkcji owej najdawniejszej literatury mówionej to utrwalanie wiadomości o faktach i osobach (gdyby nie, to skądże u Mickiewicza wzięłaby się „arka przymierza między dawnymi a nowymi laty”?). Artur istniał historycznie około 500 roku. No to Graal istniał, jak Artur, czy nie istniał, jak smoki? A gdzie jest napisane, że smoki zmyślono od zera, z niczego? Wiesz, że tak się nie da. Czemu wypytujesz o Graala, a nie zadajesz takich samych pytań, bo ja wiem, na przykład o jego źródło, czyli o Ostatnią Wieczerzę? Przecież o niej wiadomo z Biblii, ta zaś, jak sama nazwa wskazuje, jest literaturą. A może jesteś pod wrażeniem „Kodu...” Browna? Za pomocą takiej jak tam konstrukcji mogę Ci od ręki wykazać, że Graal jest w Polsce, i podać miejsce ukrycia z dokładnością do ćwierci kilometra (ale bym zbił fortunę, gdybym umiał pisać powieści i przybrał amerykański pseudonim...).

Miła Czytelniczko, miły Czytelniku, tu mógłby być koniec, ale należy Ci się jeszcze ostrzeżenie. Jedno z literatury: przy Okrągłym Stole jest miejsce zawsze wolne, przeznaczone tylko dla powołanego wybrańca; kto z niepowołanych na nim usiądzie, umrze. Drugie z historii: gdzieś w przyklasztornej osadzie w Kornwalii w XII wieku jakiś sługa (więc ani rycerz, ani umiejący czytać) publicznie rzekł, że wątpi, by Artur mógł nadal trwać i czekać na Awalonie. Koledzy mu przytwierdzili, ale sąsiedzi się sprzeciwili (też nie rycerze i nie czytelnicy, zresztą pewnie nie mieliby w czym czytać, bo to się zdarzyło, zanim Geoffrey of Monmouth ukończył swą historię Brytanii) – i ten spór o literaturę przerodził się w regularne zbiorowe mordobicie. Kiedy czytasz „Opowieści...” w taki sposób, że one do Ciebie mówią, nieregularnie przychodzą niespodziane iluminacje (tak to nazywali w Średniowieczu, takie, rozumiesz, oświecenia, rozbłyski poznawcze). Np.: aha, to dlatego kawał polityka, Jan Luksemburski, choć niewidomy, kazał się poprowadzić do bitwy z niewiernymi i zginął... aha, to dlatego Ryszard Lwie Serce zostawił rządzenie i poszedł na wyprawę krzyżową, o Ludwiku IX nie wspominając... aha, to tak w św. Bernardzie szczere poparcie idei zakonu rycerskiego było spójne z ostrą krytyką rycerstwa, jego niezgodności z chrześcijańskim ideałem, wynaturzeń, wad... aha, to dlatego w narzędziu do zabijania, mieczu Rolanda, były zamknięte relikwie świętych... aha, to znaczy, że Siemowit, Leszek, Siemomysł istnieli naprawdę... aha, to dlatego „Jadzie Jurand, jadzie, koń pod nim cisawy” zaczyna się od tego samego, co i „Jedzie, jedzie na kasztance, siwy strzelca strój”... aha, to dlatego oni w „Matriksie” idąc do walki zakładają ciemne okulary, jakby opuszczali przyłbice, i dlatego miewają ubrania błyszczące jak zbroje (o Wyroczni i łacinie na ścianie nie wspominając)... aha, to stąd się bierze powieść drogi... To dotyczy wiedzy, ale zależnie od Twej wrażliwości może dotyczyć i czucia. Może właśnie Ty, gdy już raz zobaczysz rękę zanurzającą się z Ekskaliburem w głębię jeziora, gdy raz zobaczysz statek odpływający z Arturem na Awalon – nigdy tego nie zapomnisz, bo poczujesz do głębi żal? A wtedy, w sposób dotąd niedostępny, niemożliwy, ukryty, tajemniczy, dotrze do Ciebie żal Villona za niegdysiejszymi śniegami, za walecznym Karlomanem... Żal Okudżawy za tym, co było, a nie wróci, i to o dawnych piedestałach wyższych od wszystkich naszych zwycięstw (tak w oryginale, w polskim przekładzie celnie, ale nie tak wprost mowa, że nad naszymi zwycięstwami „górują cokoły, na których nie stoi już nikt”). A nuż kiedy raz usłyszysz, że Artur zwraca się do Lancelota „mój miły, słodki przyjacielu”, do Ginewry „miła, piękna przyjaciółko moja”, ona zaś do obcej panny „słodka, nadobna przyjaciółko” (to jest standard w tamtej rzeczywistości, nie tylko literackiej), może się zrodzić, bo ja wiem, odrzucenie, niesmak, a może i wstręt do rzeczywistości, w której standardem jest np. rzucane poprzez gumę do żucia „Aga, cho no, jes chata wolna, idziemy na impre”. Świetnie i do końca zrozumiesz krzyk z Leśmiana: takiż to świat? czemu innego nie ma świata? Poczujesz, co znaczy z tych samych głębin wydarty okrzyk u Bułhakowa: o bogowie, o bogowie moi, trucizny, trucizny! Do głębi dotrze wówczas owo „Nigdy już!”, wypowiadane przez kruka u Poego. A z innej strony: może nigdy już nie będzie można (albo nieprędko) zdobyć się na czytanie książek, w których ktoś czy to na okrągło przypala kotlety, czy po pijanemu po imprze traci dziewictwo w samochodzie; to może być bardzo dobra literatura, ale stanie Ci się zbyt obca. Za dobrze zobaczysz, że tzw. „american hero”, w kolejnych paradach w obronie demokracji i nieszczęsnych jeńców rozwalający w drobną kaszkę wrednych żółtków i okrutnych radzieckich komandosów, to kalka owego rycerza sprzed wieków, niby ten sam człowiek z karabinem, ale zredukowany do dmuchanej małpy i widowiska; nic w tym już pięknego ani ciekawego, ani pouczającego... Tam, gdzie a to walczą przeciw złu korzystając z Mocy i laserów, a to czarują dla dobra i dla pokonania zła, ujrzysz dobrze ciągłość i jednocześnie spłycenie, które razi, czasem wręcz wyje. Kiedy gdzieś w Tobie zbudzi się potwór i zaryczy: „Wrócić do Kamelotu!” – będzie już o wiele za późno. Owo „wrócić!” może zadziałać jako przymus: od razu zabrać się za „Dzieje Tristana i Izoldy”, może za „Pieśń o Rolandzie”, a może za cegły Szeherezady (zbieżności miejscami są uderzające, choć to inna kultura), i to też idzie jak lawina, Villon, „Pieśń o Nibelungach”, a nawet cienizna typu „O królewnie Magielonie”; a nie obejdzie się bez „Kalevali”. Tu Ci dopiero oko zbieleje, gdy odkryjesz to, co od samego początku leżało na wierzchu: skoro wszystko zaczęło się od owego wieczornego ogniska po powrocie, to przecież głównym elementem była tam nie tylko sprawa opowieści, wojowania-polowania, ale właśnie broni (przecież cud z pokonaniem misia kardynalnie zależał od kawałka drewna z przywiązanym doń zaostrzonym kamieniem), więc i w ogóle narzędzi, które trzeba umieć zrobić, by żyć, toteż tu właśnie masz w jednym bohaterze połączenie czterech wzorców, nie dwóch lub trzech, jak w „Opowieściach...” czy „Tristanie i...”: połączenie człowieka w koronie, człowieka z karabinem, człowieka z lutnią i właśnie człowieka z młotem albo pługiem, człowieka pracy, którego później feudalizm wypchnął poza nawias ideału. „Kalevala” bowiem jest dużo bardziej pierwotna, daje świetne pojęcie o charakterze owych ustnych przekazów, którymi zarazili się Chrétien i inni. A potem? przedtem? sięgniesz po Biblię, gdzie przy końcu wołami stoi wypisane, że na początku zawsze jest Słowo, ale już przy „Pieśni nad pieśniami”, gdy zorientujesz się, że właśnie stąd wziętymi cytatami myśli o nieznanej dziewczynie Adso z Melku, weźmiesz się za „Imię róży”, za „Katedrę Marii Panny w Paryżu”... i tak to będzie szło, przez „Iliadę”, „Eneidę”, „Jerozolimę wyzwoloną” Tassa-Kochanowskiego, i nie popuści kto wie, jak długo... Kiedy zorientujesz się, że całkowicie anachroniczne, niemodne, mętne, dziwne książki stały się częścią życia i Ciebie, i że z tego powodu niektórzy patrzą na Ciebie jak na kogoś od czubków – to będzie znak, że czas sięgnąć po „Don Kichota”. Wtedy z miejsca, zaraz na początku spostrzeżesz rzecz uderzającą (którą nie zawsze dostrzegają spece o niebo lepsi od Ciebie i ode mnie): nie ma tam ani jednej drwiny z autentycznego średniowiecznego romansu rycerskiego, tam się wykpiwa tylko wtórne, XVI-wieczne popłuczyny, eskalacje nadmuchane do absurdu. A potem doskonale zrozumiesz, na czym to polega, że Rycerz Smętnego Oblicza jest wielki pomimo tego, że jest komiczny; i to, że jest wieczny, pomimo że jest anachroniczny. I może być tak, że zaczniesz mu zazdrościć, zaczniesz podziwiać, iż jego było stać na wyruszenie w drogę. Po raz n-ty znów zobaczysz, znów poczujesz związek, bliskość, podobieństwo siebie i ludzi sprzed wieków, Twojej rzeczywistości i ich rzeczywistości, Twego marzenia i ich marzenia. A nie myśl wtedy, że jesteś pod tym względem rzadki czy jedyna: przecież ja wiem, że może się tak z Tobą stać, i z historii (np. z tej wycieczki do Lasu Broceliandy, z rozróby w Kornwalii), i z literatury (np. „Lubię ten stary obraz” Budki Suflera, piosenka z płyty „Cień wielkiej góry”). Potem, kto wie, potem może wręcz powiać zgrozą: rzucisz tę całą literaturę, żeby od niej odetchnąć, weźmiesz się za coś innego, np. za baśnie ludowe, za Saint-Exupéry’ego albo za romans z „różowej serii”, za pana Samochodzika, Holmesa albo Blooda – i zobaczysz, że i w tym, i w tamtym, i w owym nadal ciągle widzisz te same ślady, słyszysz te same, choć odległe, echa. Nie dlatego, że tak Ci się wydaje, lecz dlatego, że one naprawdę istnieją – a to nie dlatego, że autorzy są wtórni albo zrzynają, lecz dlatego, że z aż tak uniwersalnych głębin, od aż tak elementarnych fundamentów idą „Opowieści Okrągłego Stołu”...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 13227
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 34
Użytkownik: janmamut 26.11.2008 04:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
O, pisz tak, pisz! W czasie sporów o obiektywną wartość czy "recenzje i opinie" bałem się, że zostaniesz zagryziony; choć jednocześnie dla mnie samego pewne rzeczy były irytujące. Od samego początku zakładałem jednak, że ta irytacja jest niewielką ceną za poznanie Twojego patrzenia na literaturę, za całkowicie niestandardowe spojrzenie. Ale ten list... Ten list jest jednocześnie traktatem i poezją! Dziękuję!
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.11.2008 14:03 napisał(a):
Odpowiedź na: O, pisz tak, pisz! W czas... | janmamut
To miłe, dziękuję, Twoje "...traktatem i poezją" dowodzi, że mój zamiar został osiągnięty, a czegóż więcej może chcieć autor... Inna rzecz, ze zawsze tak się pisać nie da, to jest wyjątek.
Użytkownik: janmamut 27.11.2008 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: O, pisz tak, pisz! W czas... | janmamut
(To tylko próba, bo powyższy tekst nie pojawia mi się na liście moich wypowiedzi. Czyżby jakiś błąd systemowy? A może przekroczyłem jakiś limit wypowiedzi?)
Użytkownik: WBrzoskwinia 05.02.2010 17:39 napisał(a):
Odpowiedź na: O, pisz tak, pisz! W czas... | janmamut
Potraktowałem poważnie Twe zamówienie, więc teraz będziesz miał to, czegoś chciał, nieszczęsny: zapraszam wszystkich zainteresowanych pod Conrada "Jądro ciemności" i "Smugę cienia" (tu uwaga: liczę na uwagi uzupełniające, krytyczne, dyskusyjne, refleksyjne itp., nie na pochwały).
Użytkownik: Lykos 26.11.2008 10:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
PRZE-CUD-NE! Chapeau bas!
Użytkownik: Natii 26.11.2008 11:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
No, czekałam na tę recenzję, Brzoskwinio. Wspaniała. :-)
Użytkownik: koczowniczka 26.11.2008 12:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Wspaniała recenzja, tylko trochę za krótka!
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.11.2008 14:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wspaniała recenzja, tylko... | koczowniczka
To nie recenzja, to opinia; sygnalizuję w niej, że w istocie niemało jeszcze byłoby do powiedzenia (to jest i bogata, i trudna książka). Latem zacząłem pisać recenzję. W pierwszej wersji na 17 stronie byłem daleko od końca, w drugiej na 12 stronie byłem na 2-3 strony przed końcem. Barierę takiej objętości mało kto przeskoczy, zarzuciłem więc formułę recenzji, przeszedłem na luźną opinię, wyskracałem ile się dało; w rezultacie list zajął 6,5 strony. Bardziej zainteresowanym polecam wspominany w liście wstęp do "Opowieści...". Poza tym w razie jakichś pytań służę (o ile będę znał odpowiedzi).
Użytkownik: Lykos 28.11.2008 07:17 napisał(a):
Odpowiedź na: To nie recenzja, to opini... | WBrzoskwinia
Jeżeli masz jeszcze którąś z tych dłuższych wersji, zaryzykuj i zamieść ją w Biblionetce jako czytatkę.

Prawda, że dłuższe teksty trudno się czyta, zwłaszcza na ekranie. Skrót być może zrobił recenzji/opinii dobrze (moja mama mówiła "In die Kurze liegt die Wurze") - choć i tak jest długa, ale zapewne w tamtych było więcej fajerwerków intelektualnych, więc na pewno od tego intelektualnie nie zbiedniejemy.
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.11.2008 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli masz jeszcze którą... | Lykos
Jak wspominałem, zostały przerwane w trakcie powstawania, więc są w proszku, nie nadają się do czytania bez porządnego dopracowania, nie mówiąc o dokończeniu; a kluczowe rzeczy i tak się powtarzają, czasem słowo w słowo. Ten pierwszy, najdłuższy, i tak był zresztą po mojemu przegadany miejscami, np. wypadł długi fragment "ustawiający odbiór" za pomocą zestawienia z jazdą tramwajem. Z usuniętych rzeczy żałuję trochę tylko obszerniejszego omówienia "syndromu człowieka z karabinem" (ale to jest sprawa interesująca głównie dla mnie) oraz anegdotki (dowcipu?) wplecionej przed "A może jesteś pod wrażeniem "Kodu..." Browna?" w partii nt. czym jest Graal. Szło to tak: świeżo po uzyskaniu Oscara za "Piknik pod Wiszącą Skałą" Weir na jakimś przyjęciu spotkał się z Wajdą. Wajda zapytał: "Wie pan, tak między nami reżyserami, niech mi pan powie, co się właściwie z tymi zaginionymi dziewczętami naprawdę stało?". Na co Weir z lekkim zażenowaniem: "Ja nie wiem...".
Użytkownik: EnidEarie 26.11.2008 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Dziękuję za opowieść, bo myślę, że to coś więcej niż recenzja.:) Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się ją skonfrontować z wrażeniami z lektury.
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.11.2008 16:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za opowieść, bo ... | EnidEarie
Skoro tak, to mam nadzieję (i prośbę), że w razie gdyby się okazało, że konfrontacja wypadnie negatywnie dla "Opowieści...", moja opowieść wystarczy, by przypomnieć sobie tę scenę z "Matrixa", w której Wyrocznia mówi Wybrańcowi, że nie jest wybrańcem: "masz dar, ale widocznie na coś jeszcze czekasz" - i aby w ślad za tym nie stawiać tej książce jedynki.
Użytkownik: gregok 26.11.2008 20:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
"Opowieści okrągłęgo stołu" to była piękna książka. Równie piękna jest Twoja recenzja.
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.11.2008 14:31 napisał(a):
Odpowiedź na: "Opowieści okrągłęgo... | gregok
Gregokowi i wszystkim szczerze dziękuję za wysoką ocenę, niemniej tu nie mogę się zgodzić z drugim zdaniem. W istocie starałem się w liście-opinii oddać nie wprost coś z atmosfery tej książki, niemniej te "Opowieści..." są znacznie, znacznie piękniejsze od mojej o nich opowieści (to żadna minoderia, tylko obiektywny fakt).
Użytkownik: bazyl3 27.11.2008 14:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Muszę powiedzieć, że moje "czytanie" (tak, tak, w cudzysłowie) jest w porównaniu do Twojego tym, czym pośpieszne zjadanie hot-doga z mikrofali zestawione z wykwintnie podanym majstersztykiem wybitnego mistrza kuchni. Kapelusik z głowy. Oby dane mi było kiedyś tyle wolnego czasu, by móc tak "wycisnąć" jakąś książkę :)
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.11.2008 16:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę powiedzieć, że moje... | bazyl3
Bazylu miły, chciałbym zasłużyć na Twą ocenę, ale tak wysoko nie doskoczę: ani ze mnie mistrz, ani wybitny. Jak pamiętasz, ja tylko zwyczajnie się na tej kuchni trochę znam, to i wszystko (przy tej okazji a propos wyżej zamieszczonego zdania Janmamuta: to zwyczajne znawstwo jest jak najbardziej standardowe, podręcznikowe, co prawda przenikające się i uzupełniające ze szczerą miłością do literatury, o tyle indywidualną jak każda miłość, a o tyle standardową, że to coś jak miłość do dziewczyny czy żony, od której zależy życie). Rację masz w tym zaś, że z tej książki za jednym posiedzeniem wyciśnie się niewiele w proporcji do tego, ile ona zawiera (uprzedzałem o jej barierach). Ja ją czytałem ze sześć razy całą i jakieś drugie tyle fragmentami, a poznanie jej do końca (o ile to w ogóle możliwe) wymagałoby dużo większej, specjalistycznej wiedzy o Średniowieczu jako takim, ówczesnej literaturze, mistycyźmie. Rozumiem, że ten list może robić wrażenie superkompetentnego, ale taki nie jest: ani hot-dog, ani wykwintna potrawa, tylko tak coś pomiędzy. Tak więc proszę bez przesady na jego i mój temat, bo mi jeszcze sodówka do głowy uderzy.
Użytkownik: moremore 28.11.2008 00:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Gdyby tu było jakieś drzewo, wydrapałabym, bez względu na ekologię: "WBrzoskwinio, uwielbiam Cię czytać! "
I niech Ci nawet ta sodówka uderzy, najwyżej wsadzimy Ci do nosa słomkę!
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.11.2008 17:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby tu było jakieś drze... | moremore
No i to jest jeszcze jedna racja, żeby sodówki unikać jak ognia, może i racja kluczowa: ze słomką w nosie da się tylko kichać, ale mówić na pewno nie.
Użytkownik: Ysobeth nha Ana 28.11.2008 14:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Ależ gaduła! :>

Oczywiście żartuję, przepraszam ;-) Wgniotło mnie w siedzisko, że są umysły, które aż tak wszechogarniają co się da - potrafią zobaczyć powiązania wszystkiego ze wszystkim, przepleść, hycać sobie swobodnie z jednego końca CAŁOŚCI, jaką w gruncie rzeczy tworzy kultura gatunku ludzkiego, na drugi, zatrzymując się to tu, to tam i WIDZĄC... Dla mnie, przeciętnego książkożercy i okazjonalnego recenzenta (pewnie powinny tu być formy żeńskie), to jest ideał, jakiego pewnie nigdy nie osiągnę :/ I nie piszę powyższego żeby szanownemu autorowi "Listu" kadzić i zawstydzać go chwalbą - daję tylko wyraz przyjemności ogromnej, jaką sprawiła mi lektura tego tekstu :)

Użytkownik: WBrzoskwinia 28.11.2008 20:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ gaduła! :> Oczywi... | Ysobeth nha Ana
Ach joj, po takim dictum mogę już tylko pójść w kąt i zrobić "siadł i wstydził się". Miła Ysobeth, uwierz: ideał to nie ja. To wszechogarnianie to nie ja. Rozumiem, co masz na myśli, przez analogię: na tej samej zasadzie ja podziwiam matematyków, choć ich dziedzina jest ideałem dla mnie niedostępnym (liceum przebrnąłem tylko dlatego, że na matmie średnią ratowała mi geometria). Ale KAŻDY z nas MA takie swoje coś, co zna i umie dobrze. I to wystarczy, tak jest dobrze, nie trzeba, żebym osiągał ideał matematyczny, ani nawet żebym do niego dążył. Wystarczy, że mam gadane (mój rekord wynosi około 3 godziny 20 minut nieprzerwanego gadania z obrazkami, w trakcie którego nikt się nie nudził ani przez chwilę, włącznie z jedną osobą, która zasnęła prawie na początku; po zakończeniu głosy widowni były mniej więcej takie, jak Wasze, aż mi się głupio zrobiło, jak teraz). Widzieć związki to chyba nic wyjątkowego, ale z tym hycaniem po wszystkim to nie tak: muzyka, sztuki plastyczne są "nie moje", a matematyka to już w ogóle klops (i x innych rzeczy). Twoje wrażenie mojej "wszystkości" jest tylko efektem tego, że niemało zostało mi z filozofii, a to ona właśnie jest taka "wszystka" (głównie zostało z Hegla, ale nie dzięki sobie, lecz dzięki Tischnerowi; ten dopiero hycał, jeśli weźmiesz sobie "Historię filozofii po góralsku", od razu zobaczysz, z jakiej ja jestem szkoły; oczywiście tę książkę warto czytać nie po to). To nie są żadne wielkie arkana ani wszechogarniający umysł, tylko taka szkoła, XIX-wieczna, a mojej zasługi najwyżej tyle, że pewne wybrane rzeczy starałem się możliwie porządnie opanować, co każdy może zrobić. Ot i wszystko.
Użytkownik: Ysobeth nha Ana 29.11.2008 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach joj, po takim dictum ... | WBrzoskwinia
Znakomita to szkoła :>
A co do hycania - miałam na myśli, że ogarniasz wszystko poznane całościowo i widzisz związki. Skupiając się na jednym wątku - nie zapominasz o jego powiązaniach i zakotwiczeniach w innych, no i o przynależności do czegoś ogólniejszego. To cenne, bo nic przecież nie istnieje samo w sobie...
Użytkownik: jakozak 28.11.2008 17:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Jesteś wielki, Brzoskwinio!
Chłonęłam to na bezdechu niemal.
Piszesz, że sześć razy czytałeś swoje ukochane dzieło? Ja musiałabym chyba ze sześć razy przeczytać Twój przepiękny list, żeby dotarły do mnie te wszystkie mądre i ważne sprawy, które w nim zamieściłeś. Jak napisał Lykos, "czapki z głów".
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.11.2008 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Jesteś wielki, Brzoskwini... | jakozak
Dziękuję, jakoś te kolejne wyrazy pochwały wcale mnie nie uniewrażliwiają: znów mi jest bardzo miło, więc i strach przed wodą sodową rośnie, rośnie, rośnie... Najwyższy czas na słomkę: owszem, jestem wielki: mam 185 cm wzrostu i 100 kilo żywej wagi (no, ostatnio parę kilo mniej); na tym koniec wielkości.
Rzeczywiście jest to jedno z moich ukochanych dzieł, ale za trudne na to, żebym je kochał najbardziej (szereg łatwiejszych rzeczy kocham bardziej, zresztą u mnie jest to bardziej "cenię" i "interesuje mnie", niż "kocham"; to się łączy w całość, a do tej całości należy i to, że trudne to nie wada, lecz zaleta). Mój list jest naprawdę o niebo łatwiejszy od tej książki, więc raz, najwyżej dwa wystarczy. W istocie zaś skutkiem skrótów doszło w paru miejscach do ostrej kondensacji informacji, ale mógł być albo taki, albo trzy razy dłuższy, jak już wspominałem. Bariera długości działa jednak w komputerze znacznie mocniej, niż na papierze, więc nie bardzo dało się inaczej.
Aha, i jeszcze jeden detal. Ja właściwie dokładnie nie wiem, ile razy to czytałem, wedle schematu "szczęśliwi godzin nie liczą". Więcej niż trzy-cztery, a mniej niż dziesięć, więc napisałem zgrubnie "ze sześć", a poza tym jeszcze czasem "częściówki", tj. te partie, które są dla mnie osobiście łatwiejsze i ciekawsze.
Użytkownik: jakozak 29.11.2008 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, jakoś te kolejn... | WBrzoskwinia
Gdybyś nie miał talentu do pisania, nie wyszłoby Ci nic, choćbyś i 100 razy przeczytał.
List jest łatwiejszy - pewnie tak, skoro tak mówisz, ale wiesz - ja teraz czytam niesamowitą powieść. Jest głęboka, trudna, wstrząsająca i fascynująca. Nie potrafię o niej ułożyć - choćby kilku - sensownych zdań. Przerosła mnie.
Użytkownik: WBrzoskwinia 01.12.2008 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybyś nie miał talentu d... | jakozak
Tzn. którą konkretnie powieść masz na myśli? Jeśli zaś mowa o tym, co o niej napisać - to już tu wspominasz o pięciu rzeczach, o których można napisać (może nie w recenzji, ale w opinii na pewno). O tym, co w niej głębokie, co trudne, co wstrząsające i co fascynujące, a na końcu: co Cię w niej przerasta. No, ale tak się łatwo mówi zza biurka z daleka. Niemniej z moich doświadczeń z oprowadzaniem wycieczek (zarówno jako uczestnika, jak oprowadzającego) wynika, że na ogół gdy się zmyśla łatając luki, wychodzi to fatalnie, zaś na uczciwe "Nie wiem" słuchacze reagują pozytywnie. Zdarza się, że część wypowiedzi sensownie może się opierać właśnie na wskazaniu palcem i przedstawieniu tego, czego się nie rozumie, nie wie, co jest ukryte, niejasne, tym samym inspirujące do rozgryzienia.
Użytkownik: jakozak 01.12.2008 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Tzn. którą konkretnie pow... | WBrzoskwinia
Czytam Wybór Zofii. Nie pisałam tu o tym, żeby wątku nie rozwadniać. W końcu to o "rycerzach okrągłego stołu". :-)
Użytkownik: WBrzoskwinia 01.12.2008 16:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam Wybór Zofii. Nie p... | jakozak
Aha, to nic więcej nie podpowiem, bo tego nie znam.
Użytkownik: jakozak 02.12.2008 10:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Aha, to nic więcej nie po... | WBrzoskwinia
Recenzja? Wyboru Zofii? Omatkokochana! Na samą myśl o tym zapominam, o czym czytam. :-)
Dziękuję jednak za wskazówki. Są dla mnie cenne. Nie kpię. :-)
Użytkownik: McAgnes 28.11.2008 22:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
No cóż, nie da się ukryć, że zachęciłeś mnie do przeczytania tej książki.
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.11.2008 23:31 napisał(a):
Odpowiedź na: No cóż, nie da się ukryć,... | McAgnes
Naprawdę chcesz zaryzykować pojedynek z tą książką? Starałem się jednych zniechęcić, innych zachęcić, zależnie od tego, jak kto czyta. Jeśli wolno doradzić: ta książka nie zmienia się w trakcie, w tym sensie, że pierwsze 50-80 stron dają pojęcie, jaka jest całość, toteż jeśli Cię na początku zawiedzie, znudzi, zmęczy itp., wtedy dalej męczyć się nie warto (chyba, że ciągną Cię treści metafizyczne, mistyczne, te są raczej w środku, głównie w części "Poszukiwanie Świętego Graala").
Użytkownik: McAgnes 28.11.2008 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Naprawdę chcesz zaryzykow... | WBrzoskwinia
Nie boję się słowa pisanego. Jeśli tylko gdzieś to zdobędę, spróbuję się zmierzyć. Bo dlaczego by nie?
Użytkownik: dansemacabre 29.11.2008 22:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Wyrazy szacunku za pasję. Ten tekst jest nią przesycony.
Użytkownik: janmamut 04.12.2008 00:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Miła Czytelniczko, Miły C... | WBrzoskwinia
Mam jeszcze jedno pytanie: czy dualna pisownia Gowen/Gawen jest umyślna?
Użytkownik: WBrzoskwinia 04.12.2008 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam jeszcze jedno pytanie... | janmamut
Tak. Pisownia miewała wtedy oboczności w tym samym języku u różnych autorów, tym bardziej w różnych językach, w rezultacie oboczne bywają również dzisiejsze ich spolszczenia w książkach różnych autorów względnie tłumaczy (sygnalizowałem to pod hasłem, że w "Opowieściach..." formy nazw różnią się od tych znanych z filmów, np. Eskalibor, nie Ekskalibur; Kamaalot, nie Kamelot).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: