Przedstawiam
KONKURS nr 71 pt.
X MUZA czyli KOCHAM KINO", który przygotował
Joy:
Najlepsze te małe kina
w rozterce i w udręce,
z krzesłami wyściełanymi
pluszem czerwonym jak serce.
[Małe kina (fragment) - Konstanty Ildefons Gałczyński]
Witajcie drodzy miłośnicy książek i jak zapewne w dużej większości wielbiciele białego ekranu. Mam przyjemność zaprosić Was na kolejny konkurs, w którym do odgadnięcia jest trzydzieści fragmentów. Zawędrujemy tym razem do magicznego świata kina. Na ekranie przewijają się filmowe gwiazdy, ze stołka groźnie pokrzykują reżyserzy, a o wszystkim tym najlepiej opowiedziałby nam później Zygmunt Kałużyński, który był moim wielkim autorytetem w dziedzinie kina.
Lubię chodzić do kina, ale przyznaję się, że choć Kinopleks mam pod nosem, to nigdy w nim nie byłem; chodzę do kieleckiego kina „Moskwa” (uchowała się na szczęście ta nazwa), w którym to repertuar jest powiedzmy ambitniejszy, a główną zaletą tego kina jest to coś nieuchwytnego, czyli posiada przysłowiową magię. Nie stronię oczywiście od kina lekkiego, rozrywkowego, a niektóre komedie romantyczne mogę oglądać po kilka razy.:)
Dosyć tej prywaty.
W konkursie można zdobyć 60 punktów. W niektórych przypadkach będę wymagał bardzo szczegółowej odpowiedzi, więc w podsumowaniu mogą ukazać się oceny połówkowe.
Regulamin konkursu.
Nie ma jako takiego regulaminu. Liczę na Waszą pomysłowość i subtelność w udzielaniu podpowiedzi. Czym podpowiedzi bardziej zawiłe, tym wspanialsza zabawa. Mataczenia czołgowe będę karane przez reżysera okrzykiem - kamera stop! A taki delikwent będzie musiał powtarzać ujęcie.:)
Proszę o liczne posty na forum, tych co rzadko się odzywają na nim, proszę szczególnie o wspólny udział w zabawie.:)
Oczywiście, przy takim temacie konkursu, muszę zezwolić na mataczenia filmowe, czyli czy dana powieść była zekranizowana; to zostawiam już Wam, ja takich podpowiedzi nie będę udzielać.
W moich wszystkich podpowiedziach dla Was, jak zwykle będę używał sformułowania autor, bez względu na płeć twórcy konkursowego fragmentu.
Odpowiedzi proszę przesyłać na adres:
[...]
do 27 listopada (czwartek), do północy!
Maile bez podanego BiblioNETkowego nicku mogą zostać nie zatwierdzone przez konkursowe jury.
Proszę podawać nicki stałe, a nie te konkursowe.
Zapraszając do konkursu pragnę prosić Was o udział w malutkim konkursie na
najbardziej lubiany film przez BiblioNETkowych konkursowiczów.
Proszę o przysyłanie mi tytułów trzech Waszych ulubionych filmów.
Zobaczymy co BiblioNETkowicze lubią oglądać najbardziej. :)
Życzę niezapomnianych wrażeń. Chciałbym, aby po zakończeniu konkursu długo jeszcze mówiono:
- W tym konkursie były wspaniałe dialogi.:)
To zależy już od Was, scenariusz piszecie sami.:)))
W kontrkonkursie proszę od razu podawać mi standardową podpowiedź. Oceniłem - znam autora. Prosiłbym jednak bardziej skupić się na konkursie głównym.:)))
Powodzenia.)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
- A. - przysunęłam się do niej. - Ze mną możesz gadać. Mów, co się dzieje.
- Nic - powiedziała i odsunęła się nieznacznie, wygładzając obcisłą spódnicę, która podjeżdżała jej wciąż w górę. - Czas mija, człowiek się zmienia. Nie jestem już ta sama, co w zeszłym roku.
- Rzeczywiście - westchnęłam.
- Świat nie jest ten sam
- Panta rei - zauważyłam.
- No tak, może - powiedziała - ale ona nie zastąpi Marilyn. Żadna jej nie zastąpi. Jak ona się nazywa? Jakaś hinduska? Może to ta, z którą Brando ma dziecko?
- Nie, nie - speszyłam się. - Głupstwo - powiedziałam. - Ale słuchaj no, czy ty przypadkiem nosisz żałobę po Marilyn Monroe?
- Żałobę? - poruszyła się A. i ściągnęła spódnicę. - Ona by sobie nie życzyła, żeby po niej noszono żałobę. To nie była kobieta, to był symbol naszych czasów. Nie wszyscy to jeszcze zrozumieli, ale są tacy.
- To była rzeczywiście bardzo ładna blondynka - powiedziałam.
- Ładna blondynka? - zdenerwowała się A. - To była wielka ofiara Hollywoodu, najnieszczęśliwsza i najpiękniejsza kobieta świata. Zabiła się, bo jej nikt nie kochał. To jest największa tragedia naszych czasów.
- Nie przejmuj się tak. Pamiętam, jak byłam w twoim wieku, to samo działo się, jak umarł Rudolf Valentino.
- Ten mydłek z wypomadowaną głową? - powiedziała A. pogardliwie. - Widziałam raz, w telewizji, kawałek filmu z nim. Można pęknąć ze śmiechu.
- Tak? A ja przez tydzień nic do ust wziąć nie mogłam, a jak wiadomość gruchnęła w szkole, cała nasza klasa dostała ataku histerii.
2.
- Dobrze, może spędzimy wieczór jak przyjaciele. Moglibyśmy, nie wiem, pójść na jeden z twoich filmów.
A. miał zakłopotaną minę.
- Moich filmów? Mówisz o indyjskich filmach? Chcesz iść na indyjski film?
- Jasne.
Był kompletnie zaskoczony.
- Świetnie - powiedział niepewnym tonem. - Ale nie wiem, czy ci się spodoba.
Ch. nie dawała za wygraną.
- Najpierw pozwól mi spróbować. Jutro wieczorem?
- Uhm, okay.
W taki oto sposób znaleźli się w drodze do Kirkland na film o dwóch chłopcach i dwóch dziewczynach, którym przez trzy i pół godziny projekcji udaje się przekonać rodziców do małżeństwa z wymarzonym partnerem. Ch. wynudziła się śmiertelnie. Czy facecik w przezroczystej koszuli z organdyny naprawdę był taki świetny? Przecież hodował barwenę, na miłość boską. I jakim cudem znaleźli się potem pod piramidami? Ponieważ film wyświetlano bez napisów, A. musiał szeptem wyjaśniać jej zasadnicze momenty fabuły, a kiedy siedział jak urzeczony i śledził bohaterów, Ch. gubiła wątek, błądziła myślami między rzeczywistością a brodą starszego bohatera, kamieniami w naszyjniku matki i dalekim echem
Dynastii, czyli łososiowym pałacem, gdzie głównie toczyła się akcja. Po uroczystych zaślubinach obu par widzowie wysypali się z kina na rozświetlony pasaż. Ch. przyjrzała się twarzom młodych zakochanych o azjatyckich rysach i nastolatkom tworzącym większe grupki (ale nie koedukacyjne). Wszyscy byli ożywieni, roześmiani. A. wyglądał tak samo. Spełniony emocjonalnie.Nucąc jedną z filmowych melodii, powiedział:
-To było arcysuper.
3.
Czasami chodził na filmy kung fu do kina Moskwa, bo było najbliżej jego domu na Mokotowie, a nie miał odpowiedniego nastroju na wielogodzinny marszospacer przez całe miasto. Wtedy kupował bilety na dwa lub trzy seanse z rzędu, a jeśli miał już naprawdę dosyć
Klasztoru Shaolin i
Wejścia smoka, jechał brudnym ikarusem na drugą stronę Wisły, do kina Sawa, które było parę kroków od mojego mieszkania, lecz kina Sawa nie ma od osiemdziesięciu lat i nie ma już nawet domów, które postawiono na jego miejscu. Warszawa mojego dziadka przestała istnieć, bo to miasto ma to do siebie, że co jakiś czas rozpieprza się dokumentnie i nic po nim nie zostaje prócz sentymentalnych wspomnień o ludziach i miejscach, ale ludzie poumierali, a miejsca zmieniły się nie do poznania.
Więc jechał do Sawy albo do kina Śląsk, koło placu Trzech Krzyży, na Felliniego, Buñuela lub filmy o Godzilli, w zależności od tego, jaki akurat był program. Nie robiło mu różnicy, co ogląda. Chodziło o to, żeby wejść do kina jeszcze za dnia, zapłacić mało, siedzieć przez dwie godziny w pustej Sali, a wyjść już po zmroku, zapadającym koło czwartej lub piątej.
4.
Chyba wciąż wyglądałam, jakby mi się chciało rzygać, bo M. zawołał swojego psa i kazał mu wskoczyć na łóżko, chociaż u M. zwierzęta nie mogą wchodzić do sypialni, Pawłow wlazł mi na kolana i zaczął mnie lizać po twarzy, co robi tylko wtedy, kiedy komuś naprawdę ufa. Potem M. usiadł, żeby oglądać filmy razem z nami i L. spytała go, tak z naukowej ciekawości, jakie dziewczyny Bonda podobają mu się bardziej: blondynki, które James Bond zawsze musi ratować z opresji, czy brunetki, które wiecznie do niego strzelają. M. odpowiedział, że nie umiałby się oprzeć uzbrojonej dziewczynie, przez co zeszłyśmy na temat jego dwóch ulubionych seriali telewizyjnych: "Xeny- wojowniczej księżniczki" i "Buffy - postrachu wampirów". I wtedy, nie tyle z naukowej ciekawości, co ze zwykłego wścibstwa, spytałam M. - gdyby przyszedł koniec świata, a on musiał na nowo zaludnić planetę, ale mógłby wybrać tylko jedną towarzyszkę życia, kogo by wybrał, Xenę czy Buffy?
Jestem strasznie dziwna, powiedział najpierw M., skoro coś
takiego przyszło mi do głowy. Potem zdecydował się na Buffy. Wtedy L. zapytała mnie, kogo bym wolała, gdybym musiała wybierać między George'm Clooneyem a Harrisonem Fordem, a ja powiedziałam , że Harrisona Forda, chociaż jest taki stary, ale tego z Indiany Jonesa, a nie z Gwiezdnych Wojen, na co L. powiedziała, że ona wolałaby Harrisona Forda jako Jacka Ryana z filmów według powieści Toma Clancy’ego, potem M. spytał:
- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy Leonardo di Caprio?
Obie zdecydowałyśmy się na Harrisona Forda, bo Leonadro di Caprio jest już taki niemodny, a wtedy znów zapytał:
- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy J. R.?
I L. powiedziała, że Harrisona Forda, bo on kiedyś był stolarzem i jeśli przyszedłby koniec świata, umiałby zbudować dla niej dom, a ja powiedziałam, że J. R., bo żyłby dłużej - Harrison ma chyba sześćdziesiątkę - i mógłby więcej pomóc przy dzieciach.
5.
Nigdy w gruncie rzeczy nie myślałeś, że mogą ci to zrobić, prawda? Nie, nie myślałeś. Bo wiesz doskonale, że nie potrafiłbyś zrobić tego samego któremuś z nich, skoro przez całe życie cierpiałeś na przerost poczucia sprawiedliwości, nie mówiąc już o tym, że przez całe życie byłeś żarliwym szermierzem sprawy wszystkich uciśnionych (zapewne dlatego, że sam zawsze do nich należałeś).
Jednakże zawsze był zwolennikiem walki za uciśnionych przeciwko uciskającym. Nauczył się tego nie w domu, nie w szkole ani w kościele, ale od tego czwartego wielkiego kształciciela sumienia społecznego - Filmu. Z tych wszystkich filmów, które zaczęły się ukazywać, kiedy przyszedł Roosevelt.
Był wtedy młodziakiem, młodziakiem, który jeszcze nie poszedł na włóczęgę - ale wychował się na tych filmach, kręconych wówczas, między trzydziestym drugim a trzydziestym siódmym rokiem, które jeszcze nie wyrodziły się w komercyjne imitacje samych siebie, jakie mamy obecnie. Rósł razem z nimi, takimi filmami jak
Winterset, jak
Grona gniewu i tamtymi z Hohnem Garfieldem i obiema Lane, filmami o włóczędze i więzieniu, z Jamesem Cagneyem, George'em Raftem i Henrym Fondą.
6.
Któregoś dnia wybrałem się na „Trzech muszkieterów”. Nie zadbało się jakoś na tydzień naprzód o bilety i muszę ze wstydem się przyznać, że skorzystałem z nieetycznej, ściganej przez prawo pomocy przekupnia, czyli tak zwanego konika. Był starszym, schludnie odzianym panem o smutnym wejrzeniu. Kiedy dopełniliśmy transakcji, odezwała się we mnie dziennikarska żyłka i postanowiłem dokonać z nim błyskawicznej „expressondy” zwanej także wywiadem.
- Jak dawno pracuje pan w charakterze konika? Spojrzał na mnie z wyrzutem i odrzekł:
- Tylko nie konika, dobrze? Koniki to te szczeniaki, chuligany, oprychy, co na duś pracują, bez handlowego podejścia. Opinie publiczną naszemu fachowi podrywają, pętaki. Jeżeli oni są konikami, to ja kto? Ogier? Jedenaście lat już w tej branży się zatrudniam, bez jednego dnia przestoju, od samego wyzwolenia. Lubileusz dziesięciolecia w zeszłem roku obchodziłem. Rodzina, goście, przedstawiciele milicji. Spodziewałem się nawet odznaczenia, bo ja pracuje bez mank i nadwyżek, metodą Korownikowa. Nie dali, mówi się trudno i handluje dalej. Ale ja nie kantuje, lewych biletów nie opylam, za dużego rejwochu nie żądam. Publika do mnie pretensji nie wnosi. Raz tylko jeden miałem tak zwaną scysję na premierze filmu „Niedaleko Warszawy”. Sprzedałem coś dwadzieścia parę biletów na szóste, to jak o ósmej te moje klienci wychodzili, przez Złote do Zgoda, czyli, przepraszam, przez Rutkowskiego do Hibnera i Alei Jerozolimskiej z kijami mnie ganiali. A co ja winien? Ja scenariusz układałem? Ja film kręciłem? Co kupiłem, to sprzedałem z prawidłową marżą za żylaki w ogonku. Za coże ja knoty dostałem, jak pragnę zdrowia? Totyż powiedziałem sobie: „Dokąd się nie nauczą, jak się należy filmów wyrabiać, nie biere naszej produkcji do ręki”. Niech mają do siebie o to pretensje, ja się odkazuje.
Dlaczego Fanfana Filipiaka sprzedaje jak wodę, dlaczego pełnomleczną Lole Brigide opylam na sto dwa i nikt nie ma do mnie żalu? Bo towar odpowiedzialny - bez braków.
- Z tego widzę, że jest pan zwolennikiem szkoły francusko - włoskiej w kinematografii.
- Rzecz jasna, a gront, żeby artystki byli przy kości i niekoniecznie zapięte pod szyje, jak w naszych filmach. Co prawda w „Młodości Chopina” można było zaobserwować popiersie jednej naszej artystki, ale tylko lewe, a i to cenzura blisko połowę obcięła, żeby obraz był od lat czternastu.
- A co pan myśli o proteście naszych filmowców przeciwko skreśleniu przez PKPG z budżetu sumy już przeznaczonej na budowę wielkiej wytwórni w Warszawie?
- Owszem, popieram PKPG. Większa fabryka, więcej filmów, więcej kin. Każden sobie kupi bilet w kasie bez ogonka, czyli że my, prywatne sprzedawcy, leżem z towarem jak neptki? Jasne?
- Jasne, jak jasne piwo!
7.
Stryjek był krępym, zamkniętym w sobie mężczyzną i sprawiał wrażenie, że stale tłumi jakąś wewnętrzną wybuchowość, zdolność do gwałtu. Jeśli nie liczyć pobytu w wojsku, nigdy nie należał do żadnej organizacji, nie pracował też dla nikogo prócz siebie. Jak gdyby wcieliła się w niego nietknięta natura indiańskiej części rodziny. Stryjek nawet wyglądał jak Indianin, smagły, o gładkiej skórze, bez zarostu, drobny, nieprzenikniony.
Większą część życia spędził na ciesielstwie, budował ganki i wykonywał pomniejsze prace, łącznie z naprawami. Jeżeli już mówił, to niewiele i jakby z trudem, a w jego głosie czuło się napięcie. Ten rodzaj męskiej szorstkości najlepiej odtwarzają w filmie Marlon Brando i Clint Eastwood.
8.
Za kwadrans dziesiąta, po naradzie, Stalin wrócił do swojego gabinetu. Poskriebyszew zameldował:
- Josifie Wissarionowiczu, Szumiacki przywiózł film.
- Dobrze - powiedział Stalin.
- Szumiacki może wracać do domu.
Zawiadomcie Klimenta Jefremowicza, żeby przyszedł obejrzeć.
Sala projekcyjna mieściła się za gabinetem Stalina, oddzielał je tylko pokój ochrony. Sala była nieduża, na siedem rzędów, w każdym rzędzie po osiem miejsc. Stalin oglądał zazwyczaj filmy w towarzystwie któregoś z członków Biura Politycznego. W takim przypadku zakładał okulary i siadał w ostatnim, siódmym rzędzie z brzegu, tak, żeby nie przeszkadzał mu promień światła z projektora i sam projektor, terkocący nad uchem. Czasami, chociaż bardzo rzadko, wyłącznie wtedy, gdy na projekcji byli goście, Stalin siadał na środkowym fotelu drugiego rzędu, i okularów nie zakładał. Nikomu nie pokazywał się w okularach, na fotografiach i portretach też przedstawiano go zawsze bez okularów.
Dziś na polecenie Stalina przywieziono "Światła wielkiego miasta" Charlie Chaplina. Stalin oglądał ten film po raz trzeci. Lubił Chaplina. Chaplin przypominał mu ojca, jedynego naprawdę bliskiego człowieka. Niekiedy odnajdywał w chaplinowskim bohaterze coś z samego siebie - on też jest taki samotny na tym świecie...
Odpędzał jednak tę myśl, nie odpowiadała rzeczywistości. Chaplin przypominał mu ojca, i tylko ojca. Biedny Charlie odchodził drogą coraz dalej, oglądał się, patrzył z takim bezbronnym uśmiechem. Stalin popłakał się, wytarł oczy chusteczką...
9.
Kiedy słońce stało się zbyt silne, zsunęła się do wody, ja za nią. Dogoniłem ją, objąłem wpół ramieniem i popłynęliśmy razem. Ciągle się śmiała. Gdyśmy się wycierali na brzegu, powiedziała: "Jestem bardziej brązowa niż ty." Spytałem, czy chciałaby pójść dziś wieczorem do kina. Znowu się zaśmiała i odrzekła, że ma ochotę obejrzeć film z Fernandelem. Kiedy już byliśmy ubrani, zrobiła bardzo zdziwioną minę na widok mego czarnego krawatu i spytała, czy jestem w żałobie. Wyjaśniłem jej, że mama umarła. Ponieważ chciała wiedzieć, kiedy to się stało, odpowiedziałem: "Wczoraj." Cofnęła się o krok, ale nie uczyniła żadnej uwagi. Miałem ochotę powiedzieć jej, że to nie moja wina, lecz powstrzymała mnie myśl, że mówiłem to już mojemu szefowi. To nic nie znaczyło. Tak czy inaczej - jest się zawsze trochę winnym.
Wieczorem Maria o wszystkim zapomniała. Film był miejscami komiczny, ale doprawdy zbyt głupi. Jej udo stykało się z moim. Pieściłem jej piersi. Pod koniec seansu pocałowałem ją, ale jakoś niezręcznie. Po kinie przyszła do mnie.
10.
Myślę, że przeprowadzenie godzinnej rozmowy zajęłoby nam rok albo dwa, gdyby nie to, że spotkaliśmy Brigitte Bardot.
Wielki rejwach na ulicy Bleue. Wstrzymany ruch. Zamknięta ulica. Kręcą film. Wszystko, co ma narządy płciowe, w rejonie ulic Bleue, Papillon i Faubourg-Poissonniere, jest w stanie najwyższej gotowości. Kobiety chcą sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak ładna, jak się mówi; mężczyźni przestają myśleć, intelekt wkręcił im się w zamek rozporka. Brigitte Bardot tutaj! Prawdziwa Brigitte Bardot!
Ja usadowiłem się w oknie. Patrzę na nią: kojarzy mi się z kotką sąsiadów z czwartego, śliczną małą koteczką, która uwielbia przeciągać się w słońcu na balkonie i zdaje się żyć, oddychać i mrugać oczkami po to tylko, żeby wzbudzić podziw.
11.
Film był kiepski. Główne role grały sympatyczna blondynka, przypominająca June Allison, ognista brunetka, łudząco podobna do Elizabeth Taylor, oraz dwaj barczyści młodzieńczy, na których wołano chyba Rick i Gil.
Był to romans futbolowy, na dodatek w technikolorze.
Nienawidzę technikoloru. Jak film jest w technikolorze, aktorzy widocznie czują się zobowiązani do noszenia bardzo jaskrawych ubiorów, zmieniają je do każdej sceny, ustawia się ich jak manekiny pod jaskrawozielonymi drzewami albo na tle kanarkowożółtego zboża czy farbkowobłękitnego oceanu, przy czym te bajecznie kolorowe wisty ciągną się kilometrami.
Niemal cała akcja filmu toczyła się na stadionie sportowym, tłumy panienek wiwatowały i darły się wniebogłosy. Każda miała na sobie bardzo elegancki kostium i przypiętą do piersi chryzantemę wielkości główki kapusty. Od czasu do czasu akcja przenosiła się na salę balową, gdzie panny tańczyły we wspaniałych kolorowych sukniach, wypożyczonych zapewne z rekwizytorni filmu „Przeminęło z wiatrem”, po czym udawały się do toalety, gdzie mówiły sobie różne impertynencje.
12.
Przeciwieństwem erotomanii jest anhedonia, określana jako brak lub utrata zdolności odczuwania przyjemności. Anhedonia jest poważną chorobą psychiczną, bardzo często przejawiającą się najsilniej lub wyłącznie, w sferze seksualności człowieka. U mężczyzn anhedonia jest związana z zaburzeniami przebiegu procesu pożądania i nosi nazwę anhedonii ejakulacyjnej. Anhedoniczny mężczyzna jest fizjologicznie zdolny do ejakulacji, ale nie towarzyszy jej żadna przyjemność. Nagrodzony czterema Oscarami film Woody'ego Allena
Annie Hall nosił oryginalny tytuł
Anhedonia, ale został on odrzucony przez producenta jako za mało marketingowy. Chociaż sam Allen temu zaprzecza, film ten uznawany jest za jeden z najbardziej autobiograficznych w jego dorobku.
13.
Był mistrzem w posługiwaniu się nunchaku. U mieszkańców Kaukazu broń ta ze względu na swój dziwny wygląd - budziła strach. Biali nazywali ją nunczako. Panowała opinia, że najgorsze, co się może zdarzyć, to mieć za przeciwnika Chena posługującego się nunczako. Na ekranach kin pojawiły się szalone filmy o walkach kung-fu. Nunczako posługiwał się również Bruce Lee; na oczach przerażonego Chena święty przedmiot stał się zabawką w rękach młodocianych przestępców na całej kuli ziemskiej. Dzieciaki używały nunczako w Los Angeles. Broń ta stawała się popularna w Liverpoolu. Popularna. I to było poniżające. Oglądając filmy z Brucem Lee, Chen dostawał spazmów.
14.
- Lubisz czekoladę? — zapytała.
- Tak sobie — odparł, odłamując najmniejszy kawałek.
- A która aktorka najbardziej ci się podoba?
„Egzaminuje mnie - pomyślał. - Muszę się dobrze trzymać, żeby się nie skompromitować''.
- Żadna - powiedział zuchowato. - Mnie te rzeczy nie imponują.
Myślał, że to męskie oświadczenie zrobi na niej piorunujące wrażenie, lecz ona spojrzała nieco uważniej i sięgnęła znowu do koszyczka. Po chwili wyjęła portfelik, a z portfelika fotografię.
- To mój chłopiec - powiedziała, podając mu zdjęcie.
„Chce zaznaczyć, że nie mam u niej żadnych szans".
Patrzył na fotografię, lecz zamiast podobizny widział jedynie mglistą plamę.
- Klasa chłopiec, no nie? - zapytała.
- Klasa.
- Ze Szkoły Morskiej. Był w Gibraltarze, a z Kairu przysłał mi zdjęcie. On z kolegą na dwugarbnym wielbłądzie. Kocha się we mnie, aleja go lekceważę.
- Dlaczego?
- Bo kocham się w innym.
- No, pewno - wymamrotał ni w pięć, ni w dziewięć. Cóż dla niej, szefa gangu, jakiś marynarz ze Szkoły Morskiej. Stać ją na coś lepszego. — W kim się kochasz?
- W Burcie.
- W Burcie?
- No, w Burcie Lancasterze. Nie znasz Burta?
- Fiu!... - świsnął przez zęby.
Jakże mógłby nie znać Burta Lancastera, szkarłatnego pirata, który na Morzu Karaibskim napadał na hiszpańskie karawele i jednym cięciem potrafił kłaść trzech żołnierzy (w filmie oczywiście), a do tego z najwyższej rei skakał na pokład i nic mu się nie stało.
- Nawet do niego pisałam - dodała.
- Znasz adres?
- Nie. Napisałam po prostu: Burt Lancaster - Hollywood. Myślę, że go tam wszyscy znają.
- To jasne. I co, odpisał?
- Jeszcze nie.
- Świnia. Ja bym ci już dawno odpisał.
- Widocznie jest bardzo zajęty.
- Tak - starał się ją pocieszyć. - Z aktorami to tak zawsze, albo kręcą filmy, albo się rozwodzą. Ciekaw jestem, ile już żon miał Burt?
- Jedną. Podobno jest wzorowym mężem i ojcem.
- To nie masz u niego szans.
Nie - westchnęła. - Ale czasem tak przyjemnie jest pomarzyć.
15.
- To naprawdę ważne, jaki obejrzymy wspólnie pierwszy film - powiedziała.
- Wiem, że jesteśmy tylko znajomymi i w ogóle, ale wybór filmu jest naprawdę ważny.
Zrobiłem minę, jakbym doskonale wiedział, o czym mówi.
- Mnóstwo ludzi nie chce ryzykować w trakcie pierwszej randki. Idą na film
sezonu. Wiesz, jeden z tych filmów, na których Nowy Jork jest niszczony przez kosmitów, falę przypływu, wielką małpę albo coś w tym rodzaju. Myślą, że taki film gwarantuje dobrą zabawę. Ale film sezonu to zły wybór.
-Tak sądzisz?
Cyd potrząsnęła głową.
- Tak naprawdę nikt nie bawi się dobrze na takich filmach z wyjątkiem trzynastoletnich dzieciaków w Idaho. Działa tu prawo osłabionego wrażenia. Kiedy widziałeś już raz walący się w gruzy Empire State Building, nie musisz tego ponownie oglądać.
Zaczynałem powoli pojmować, o co jej chodzi.
- Spodziewasz się, że ziemia rozstąpi ci się pod stopami - powiedziałem. -
Ale w końcu ziewasz, kiedy kosmici rozwalają Biały Dom.
- Wybór filmu sezonu świadczy o tym, że masz naprawdę niskie oczekiwania - oświadczyła, zerkając na mnie, kiedy mijaliśmy Angel, przeciskając się przez popołudniowe korki. - W każdej dziedzinie. Świadczy, że twoim zdaniem życie sprowadza się do kubełka stęchłego popcornu i kubka dietetycznej coli. Że to jest wszystko, na co można mieć nadzieję. Próbowałem sobie przypomnieć pierwszy film, jaki obejrzałem razem z Gina˛. To był coś ambitnego i japońskiego w Barbican. Coś o ludziach w depresji.
- Artystyczne kino jest tak samo niedobre - stwierdziła C., czytając chyba
w moich myślach. - Oznacza, że oboje udajecie ludzi, którymi prawdopodobnie nie jesteście.
- Pomyśl tylko o wszystkich tych parach na całym świecie, których pierwszym filmem był
Titanic - powiedziałem. - O tych pączkujących uczuciach, skazanych na zagładę, zanim zdążą się rozwinąć. Zanim jeszcze wypłyną z portu.
Szturchnęła mnie w ramię.
- To nie są żarty - prychnęła. - Jedna z moich przyjaciółek w Stanach
wyszła za mąż za faceta, który na pierwszej randce zabrał ją na
Muchę.
- I później zmienił się w robala?
- Tak jakby - odparła. - Z całą pewnością się zmienił. Na gorsze.
- Więc co chcesz zobaczyć? - zapytałem.
- Zaufasz mi?
- Zaufam.
Chciała obejrzeć jeden z tych filmów, które puszczają co rok na Boże Narodzenie. Jeden z tych filmów, o których sądziłem, że oglądałem je już dziesiątki razy. Chociaż w rzeczywistości pewnie nie widziałem ani razu.
Nie wiem, dlaczego wyświetlali
Życie jest cudowne w National Film Theatre na południowym brzegu Tamizy. Może szedł tam przegląd filmów Franka Capry, a może przegląd filmów Jamesa Stewarta. Może mieli odnowioną, cyfrowo podrasowaną, świeżo zrobioną kopię. Nie wiem i nie ma to większego znaczenia. Na ten film poszliśmy w nasz pierwszy wspólny wieczór.
16.
– Niestety – powiedziała pani w kasie kina „Odeon” – nie możesz wejść. To jest film „A”.
– Przepraszam, nie rozumiem – odparł X ze zdziwioną miną.
– „A” – powtórzyła kasjerka.
– A co? – spytał X jeszcze bardziej zdziwiony.
– Jak to co? – zniecierpliwiła się kasjerka. – „A” to znaczy, że (...) poniżej lat szesnastu mogą wejść tylko w towarzystwie dorosłych.
– Szesnastu? – zawołał X własnym uszom nie wierząc. – Szesnastu! A ja mam tylko dwa lata. To jeszcze czternaście lat. Wtedy może już nie będę chciał przyjść tutaj.
– Cóż, takie są przepisy – surowym tonem oznajmiła kasjerka. Z niesmakiem spojrzała z góry na główkę kapelusza X. Na kapeluszu pozostało jeszcze trochę wodorostów z T., w nagrzanym kinie powiał zapach zgnilizny.
– No, proszę się zabrać stąd – ponagliła kasjerka. – Kolejka czeka.
A kiedy odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia, zawołała za nim:
– I proszę nie wracać w długich spodniach! Znam te sztuczki.
Niezmiernie zawiedziony szedł wolnym krokiem przez poczekalnię. W kinie panował miły nastrój i było ciepło, ze szczególną przyjemnością zanurzał stopy w miękkim, grubym dywanie. Głodnymi oczami popatrzył przez chwilę na kiosk ze słodyczami, po czym wyszedł rzucając surowe spojrzenie portierowi, który otwarł mu drzwi.
Nigdy przedtem nie był w kinie. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedział, co to jest film.
17.
Łzy w kinie płyną łatwiej.
Łatwiej niż w życiu (pomoc:
zgaszenie na sali świateł)
ale i łatwiej niż w domu,
przed własnym telewizorem:
za wydatek na bilet
pragnie się mieć wieczorem
coś uchwytnego: chwilę
śmiechu lub - zwłaszcza - łez
(od śmiechu widz czuje się lepiej,
od płaczu - lepszym niż jest).
Kinowa łza nie oślepia
oka; przeciwnie, przemywa
i kąpielami słonymi
sprawia, że oko przeżywa
to, co samochód w myjni
lub dusza w trakcie spowiedzi.
Kratką i ciemnym okienkiem -
ekran, przed którym się siedzi
(w kinie, jeśli kto klęknie,
są to przypadki nieliczne),
lecz przed tym panoramicznie
rozrosłym konfesjonałem
otarciem łzy wyznajemy
swój grzech śmiertelny, tajemny,
nie ujmujący - ujemny
znak, minus, który jest piętnem:
"Choć się naprawdę starałem,
choć próbowałem usilnie,
od ostatniego seansu
znów nie zdołałem żyć w pięknie,
w krainie Sensu i Glansu,
w sposób tak żywy, człowieczy,
pełny, prawdziwy, bezsprzeczny
jak żyją aktorzy w filmie".
18.
Siedziałem jak wryty na moim worku w korytarzu, nisko, między nogami stojących ciasno, ramię w ramię i noga w nogę, podróżników. Paliłem papierosa ostrożnie, w zwiniętej trąbce dłoni, żeby nie przypalić komuś nogawki spodni czy zwanej poły płaszcza. Słuchałem głosów, co ponad głową.
- Kto tam wie, jak to było.
- Może czasami przez te jego ciemne okulary.
- Możliwe. Może mu się zapociły, zarosiły mu się. Zziajany był, a tu mróz, para mu z gardła buchała i okulary mogły mu się zapocić. Mało, że ciemne, to jeszcze zapocone.
- Po co on nosił te ciemne okulary? Lato, zima - zawsze w nich chodził. Na wszystkich filmach w nich występował.
- Ja widziałem jeden film „Popiół i diament”. To on tam w jednym miejscu mówi do dziewczyny, która go też pyta, po co on chodzi w tych ciemnych okularach? Dlaczego? I on jej mówi, że w okupację, prawie cały czas po kanałach żył, co są pod ulicami. I teraz, po wojnie, musi chodzić w ciemnych okularach, bo go dzienne światło za bardzo kłuje w oczy. Bolą go oczy od tego światła. Za bardzo do ciemności mu się oczy przyzwyczaiły w tych kanałach.
- Ale to, panie tego, na filmie mówi. To jeszcze nie musi prawda być.
- Nie musi być, ale może być. Bądź co bądź jednak zawsze w tych ciemnych okularach chodził. Na filmie czy nie na filmie. W życiu, znaczy się.
- Tak jest. Jakby nie było.
- Podług mnie to taki człowiek powinien mieć samochód do dyspozycji, a nie żeby musiał za pociągiem ganiać.
- Dadzą mu pośmiertne odznaczenie i cześć.
- A czy mu chociaż dadzą? Dają tylko bohaterom.
- Dla kultury on był bohater.
- Zdolny był. Szkoda chłopaka.
- I to w samą niedzielę zginął.
- Ja to jeszcze raz mówię: miał zginąć i zginął. To jest los. Niedziela czy nie niedziela. To jest los.
19.
- Naprawdę ekstra dajesz sobie z tym wszystkim radę. Takie dwa różne życia.
Wiedział, co ma na myśli. Pierwsze życie skończyło się cztery lata temu, kiedy on miał osiem, a mama i tata się rozeszli. Było normalne i nudne: szkoła, wakacje, prace domowe, w weekendy wizyty u dziadków. Drugie było bardziej bałaganiarskie, o wiele więcej występowało w nim ludzi i miejsc: faceci mamy i dziewczyny ojca, mieszkania i domy, C. i L.. Trudno uwierzyć, że tak wiele rzeczy może się zmienić tylko dlatego, że dwie osoby ze sobą zrywają, ale on się tym nie przejmował. Czasami nawet był zdania, że woli to drugie życie. Więcej się działo, a to nie jest złe.
Jeśli jednak nie liczyć R., to w L. wydarzyło się niewiele. Byli tutaj raptem kilka tygodni - przeprowadzili się pierwszego dnia wakacji - ale jak na razie, kompletne nudy. Poszli z mamą na dwa filmy:
Kevin sam w domu 2, który nie był tak dobry jak
Kevin sam w domu, i na
Kochanie, powiększyłem dzieciaki, który był gorszy od
Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki. Mama powiedziała, że dzisiaj filmy zrobiły się strasznie komercyjne i że jak ona była w jego wieku, to... coś tam, nie mógł sobie przypomnieć co.
20.
Tańczyłem z całą trójcą, oczywiście po kolei. Jedna z brzydul - L. - tańczyła niezgorzej, ale druga - M. - mogła człowieka wykończyć. Zdawało mi się, że turlam Statuę Wolności po parkiecie. Nie wytrzymałbym tych męczarni, gdybym pracując tak w pocie czoła nie wymyślił sobie małej rozrywki. Powiedziałem dziewczynie, że właśnie mignął mi w drugim kącie sali gwiazdor filmowy - Gary Cooper.
- Gdzie? - spytała, cholernie podniecona. Gdzie?
- Przegapiła pani. Już wyszedł. Dlaczego nie obejrzała się pani prędzej?
Od tej chwili już wcale nie tańczyła, rozglądała się tylko, usiłując pomiędzy głowami tłumu mimo wszystko dostrzec swojego wymarzonego aktora.
- Jaka szkoda, jaka szkoda - powtarzała. Niemal złamałem jej serce. Fakt. Zły byłem na siebie jak diabli, że ją tak nabrałem. Z niektórych osób nie powinno się kpić, nawet jeżeli na to zasługują.
Ale potem dopiero wynikła z tego najlepsza heca. Kiedy wróciliśmy do stolika, brzydula oznajmiła koleżankom, że Gary Cooper przed chwilą opuścił salę. Rany boskie, co się działo. L. i B. na tę wieść o mało nie popełniły samobójstwa. Trzepotały się i wypytywały, czy M. go naprawdę widziała i jak wyglądał. M. odpowiedziała, że tylko jej mignął z daleka. Aż mnie zatkało.
21.
S. zawołała dziadka i obaj mężczyźni zniknęli w gabinecie i zamknęli za sobą drzwi. Mój dziadek napisał coś do gazety? S. natychmiast pobiegła do kuchni i zaczęła przerzucać poranny dziennik. Na drugiej stronie znalazła nazwisko dziadka i artykuł. Przeczytała go od deski do deski. Nie wszystko zrozumiała, ale wyglądało na to, że rząd francuski pod presją księży zgodził się na zakaz rozpowszechniania amerykańskiego filmu zatytułowanego
Ostatnie kuszenie Chrystusa, w którym było coś o Jezusie kochającym kobietę o imieniu Maria Magdalena. W artykule dziadka przeczytała, że Kościół jest arogancki i że ten zakaz jest zły.
Trudno się dziwić, że ksiądz się wścieka – pomyślała S.
– To pornografia! Świętokradztwo! – wrzeszczał ksiądz, wyłaniając się z gabinetu i sunąc jak burza gradowa w kierunku drzwi wejściowych. – Jak może pan pisać takie rzeczy! Ten Amerykanin, cały ten Scorsese to świętokradca, a Kościół nie pozwoli mu przemawiać do Francuzów! – Wychodząc, ksiądz trzasnął za sobą drzwiami.
22.
Najważniejszą sprawą jest nauczenie się dialogu. Bogart był tym człowiekiem w filmie, który wszystko przewrócił do góry nogami. Do czasu Bogarta wszyscy aktorzy starali się wyszczekać swoją kwestię gładko i poprawnie; pierwszy Bogart w
Skamieniałym lesie pokazał, jak powinno mówić się dialog. Bogart mówił źle, patrząc w bok i zacinając się. Długie zdania wyszczekiwał prędko, krótkie rozciągał do granic maksymalnych. Stwarzało to wrażenie, że szuka słów, że mówienie przychodzi mu z trudem i męczy go, a do tego mówił bardzo niewyraźnie. Brando, aktor ze szkoły Kazana, mówił w tenże sam sposób: męczy się, zacina, jednak Brando nie ma w sobie prawdy Bogarta. Być może dlatego, że brak mu rezygnacji i spokoju, jakie miał Bogart. Wszyscy inni - Newman, Cliff, Dean są dziećmi Bogarta, ale nie jest chyba faktem przypadkowym, że Bogart święci triumfy w dziesięć lat po swojej śmierci, kiedy miliony widzów obejrzały już tłumy jego dzieci, z których żadne nie miało w sobie rozpaczy i zimnej determinacji ojca.
Tak więc, nie zapominając ani chwili o Bogarcie, wchodzimy następnego dnia do knajpy, gdzie siedzi nasza jedyna. Jesteśmy ubrani źle i niechlujnie; nie myśleliśmy przecież o sobie; myśleliśmy o niej. To dlatego jesteśmy źle ogoleni; mamy źle zawiązany krawat i oczy podkrążone po bezsennie spędzonej nocy. To dlatego bruzdy na naszej twarzy pogłębiły się i dlatego ręce nasze drżą lekko, kiedy zapalamy papierosa stojąc szeroko rozkraczeni na progu knajpy; pamiętamy, że nikt nie jest tak czarujący jak człowiek, który wie, iż jest niezgrabny i nie potrafi nad tym zapanować.
23.
- I co tam w tym świecie będziesz robił? - Kiedy trzeba było, ojciec umiał być twardy.
- Co? O! - Potrząsnął tym listem. - Pisze Wojtek, że do kina co dzień chodzą. A robić, tylko osiem godzin robią i jeszcze im płacą za to.
- Może byś do spowiedzi poszedł, synu - zaczęła go matka przez łzy prosić. - Kiedy w świat szli, zawsze się spowiadali na ostatek. Może tam nie będziesz miał gdzie? Albo ci nie dadzą?
- Mówisz, że do kina chodzą? - rzekł ojciec jakby sam do siebie, bo nie bardzo wiedział, co to kino.
Zawitało i do naszej wsi zaniedługo kino. Już od rana, kiedy miało przyjechać, gromada narodu wyszła na skraj wsi i czekała, żeby to kino powitać. Ktoś nawet patykiem na śniegu wyrysował: "Witamy kino w naszej wsi". Myśleli ludzie, że to będzie samochód albo chociaż landara w dwa konie. Nikt z początku nie chciał wierzyć, że to kino: Dwóch ludzi na furze i jakieś paczki. Do tego koń chudy, aż mu żebra przez skórę wystawały. A zamiast siedzenia snopek słomy jakimś łachem nakryty. I latry w furze wyciarane, jakby gnój przedtem w nich wozili. A furman i ten drugi pijani, że ledwo na oczy patrzyli. Zaczęli przybijać na remizie ogłoszenie, to nie mógł ani jeden, ani drugi w gwoździa trafić i dopiero chłopaki im przybili. Ale zeszła się na to kino prawie cała wieś, bo to zima, roboty niewiele, jeszcze stójka chodził przedtem i bił w bęben, że kino przyjedzie. Tak że chyba drugie tyle, co w remizie, stało na dworze, bo nie mogli się pomieścić. Jedni drugim zasłaniali, ale stali. Psuło się co trochę, ale stali.
Wybrał się i ojciec zobaczyć, co też tak Antka w ten świat ciągnęło. Nie powiedział, co widział, tylko potem czasem mu się wyrywało:
- To przez to kino, przez to kino wszystko.
24.
Włóczył się po okolicy w poszukiwaniu kinematograficznej rozrywki, jakiegoś głupawego, słodkiego hollywoodzkiego produktu, najlepiej osadzonego w starożytności, z amerykańskimi gwiazdami przystrojonymi w togi oraz upudrowanymi pięknościami przodzianymi w skrojone na miarę niewolnicze łachy. Odrzucił brytyjski film wojenny
Morze ich nie pochłonie ("A oni nie pochłoną mnie" - pomyślał z determinacją, idąc dalej), a potem wesołą, dwuczęściową projekcję, na którą składały się
Powrót Frankensteina oraz
Potwór, by wreszcie skorzystać z ostatniej deski ratunku, Palladium. Tytuł,
Złodzieje rowerów, nie brzmiał zbyt zachęcająco, ale nie mógł teraz wrócić do domu. Jakże to było irytujące: zawsze kiedy zależało ci na dobrym filmie, pokazywali same śmiecie. Spełniły się jego najgorsze obawy. Film okazał się przygnębiający. Może przy innej okazji, w innym nastroju spojrzałby na niego życzliwszym okiem, lecz tego dnia film wydał mu się jeszcze jednym daniem z tak dobrze mu znanej diety. Nie żeby kiedykolwiek doświadczył podobnej biedy, jak ten biedaczyna z filmu, nie chciał jednak, by przypominano mu w tej chwili o przerażającej walce o przetrwanie, o ludzkiej obojętności, kłopotach związanych z dziećmi. Tego wieczora postanowił pozostać w stanie wewnętrznej obojętności. Gdzie się podziały zmysłowe niewolnice o wydatnych biustach i pośladkach niczym dojrzałe owoce, których widokiem mógł karmić swoją nieszkodliwa zmysłowość pana w średnim wieku?
25.
Szli i szli. Paul pragnął porozmawiać, ale stwierdził, że nie ma nic do powiedzenia. Wydawało się, że pani Baker bardziej się teraz spieszy i kiedy Paul spojrzał na nią, jej twarz była bez wyrazu.
Nagle, bez żadnej zapowiedzi, skręcili za róg i znajoma białość zastąpiona została przez czerwień identyczną z tą, która oblewała okładkę folderu o Pokoju Filmowym. Paul ponownie spojrzał na panią Baker. Uśmiechnęła się, poprawiając swoje papiery.
— Jesteśmy już blisko, Paul. Zaraz będziemy na miejscu.
I rzeczywiście byli. Czerwone drzwi. Znowu bez żadnego napisu czy numeru — po prostu czerwone drzwi, przed którymi pani Baker zatrzymała się.
—
Ici, monsieur. To tu.
Spojrzała na niego, a jej twarz była szczęśliwa i ponownie ożywiona.
— Zdążyłeś na początek
Obławy. Jane Fonda i Marlon Brando. Niezła obsada, co? Potem będzie
Barbarella, Klute, Powrót do domu, Dziewięć do pięciu. Co ty na to? Całkiem nieźle jak na twój pierwszy raz.
— A potem? — Oczy Paula zwęziły się, ponieważ w końcu zaczęło do niego docierać, co się właściwie stało.
Po raz pierwszy pani Baker wzdrygnęła się.
— Potem? Potem obejrzysz inne jej filmy, wszystkie jakie nakręciła. Bez względu na to ile ich było. Czyż to nie cudowne? Czy mógłbyś żądać czegoś więcej?
— Wciąż i wciąż? — Jego palce stały się nagle bardzo zimne.
— Ty…
— Bez przerwy? Wszystkie filmy Jane Fondy od początku i bez końca?
Pani Baker westchnęła, wyglądając na nieco znudzoną.
— Tak, Paul. Wciąż i wciąż. Stale i stale, i wciąż od nowa, bez końca… — Mówiąc to, wskazała na drzwi, które samorzutnie się otworzyły.
Pierwszą rzeczą, jaką Paul ujrzał w ciemności, była znajoma twarz, za którą swego czasu oddałby życie.
26.
Było jeszcze wcześnie i w kinie było prawie pusto. A. okazał się bardzo rozmowny, wypróbowywał na tej dziewczynie, która go onieśmielała, śmieszne powiedzonka, dowcipy i żarciki, które tyle razy słyszał w swojej okolicy.
- Ładne jest kinie Metro - rzekła. - Bardzo eleganckie.
- Nigdy tu nie byłaś?
- Nie. Znam mało kin w śródmieściu. Późno wychodzę z pracy, o wpół do siódmej.
- Nie lubisz kina?
- Owszem, bardzo. Chodzę w każdą niedzielę. Ale do jakiegoś kina niedaleko domu.
Film był kolorowy i miał wiele partii tanecznych. Tancerz był także komikiem; myliły mu się imiona osób, potykał się, robił miny, wywracał oczami. "Na milę widać, że pedał" - pomyślał A. i odwrócił głowę: Teresa siedziała zapatrzona w ekran; jej rozchylone usta i znieruchomiałe spojrzenie zdradzały, z jaką pasją chłonęła obraz. Później, kiedy wyszli, mówiła o filmie, jak gdyby A. go nie widział. Opisywała z ożywieniem stroje aktorów, klejnoty, a przypominając sobie komiczne sytuacje, śmiała się serdecznym śmiechem.
- Masz dobrą pamięć - rzekł. - Jak ty potrafisz zapamiętać wszystkie te szczegóły?
- Mówiłam ci, że bardzo lubi chodzić do kina. Kiedy oglądam film, zapominam o wszystkim, wydaje mi się, że jestem w innym świecie.
- Tak - powiedział. - Widziałem cię, wyglądałaś jak zahipnotyzowana.
27.
Byli kinomanami. To była ich pierwsza namiętność; oddawali się jej co wieczora albo prawie. Kochali obrazy, byle były piękne, wciągały ich, zachwycał, urzekały. Kochali podboje przestrzeni, czasu, ruchu, kochali oszałamiający ruch ulic Nowego Jorku, ociężałość tropików, brutalność
saloons'ów. Nie byli ciaśni w swych sądach jak fanatycy, którzy przysięgaja na jednego tylko mistrza, Einsensteina, Buñuela czy Antonioniego, albo też - w świecie trzeba wszystkiego po trosze - Carnègo, Vidora czy Hitchcocka, ani też nadmiernie eklektyczni jak infantylni osobnicy, którzy tracą wszelki zmysł krytyczny i wpadają w dziki zachwyt, byleby niebieskie niebo było niebieskie albo jasnoczerwona suknia Cyd Charisse odcinała się od ciemnoczerwonej kanapy Roberta Taylora. Nie zbywało im na dobrym guście. Żywili zdecydowane uprzedzenie do tak zwanych poważnych filmów; na ich tle tym piękniejsze wydawały się dzieła, którym ta cecha nie zdołała odebrać uroku (ale jednak mówili i mieli rację:
Marienbad - cóż za chała !"); żywili niemal przesadną sympatię do westernów, dreszczowców, komedii amerykańskich i dla owych zadziwiających filmów przygodowych, pełnych lirycznych uniesień, wspaniałych obrazów, uroków zabójczych a trudnych do pojęcia, jakimi były na przykład niezapomniane:
Lola, La croisée des Destins, Urzeczona, Przeminęło z wiatrem.
28.
W tych dniach postanowienie zrobiłem poświęcić się dla ojczyzny i zdobyć trzy bileta na Krzyżaków, do kina „Atlantic” na ulicy Chmielnej. Z tem najstarszem kinem warszawskiem mam związane tak zwane urocze wspomnienie. Tu zaraz po wyzwoleniu zwichnęłem sobie nogie, jakżem z dachu sąsiedniej posesji na podwórko kina skakał, żeby się na przedstawienie dostać. Drugą znowuż razą rękaw mnie w bramie urwali, jak chuligani dali ogonkowi dubla. Teraz już spokojnie kupuje się bileta i z fasonem do „Atlanticu” wchodzi jak przed wojną.
Tylko że trzeba o drugiej w nocy wstać, żeby zająć miejsce w ogonku. Te Krzyżacy mają takie powodzenie. Faktycznie nie wiedziałem dlaczego, ale żem się przekonał, że obraz rzeczywiście w dechę. Tak, że nawet wałówki Gienia nie rozpakowała, chociaż film ciągnie się przeszło trzy godziny i wzięła z sobą w tem celu garnek z pyzami na gorąco. Ale gdzie tam o pyzach można było myśleć, kiedy przez cały czas łzamy nad tą Danusią się zalewała. A potem klęła w żywy kamień starego Jurandota, jej tatusia, że tak się dał Krzyżakom do wiatru wystawić. Z drugiej znowuż strony szwagier Piekutoszczak stale i wciąż mnie przeszkadzał, bo nic nie mógł zrozumieć z całego obrazu - Krzyżaki z polskiemi księciami wciąż mu się plątali. Aż koniec końców zgniewał mnie niemożebnie i mówię:
- Trzeba było książkie nieboszczyka Sienkiewicza sobie przeczytać, żłobie jeden, a potem dopiero przyjść do kina, lebiego, niewidymku.
Ale musiałem mu objaśniać, bo mnie zamęczał pytaniami.
- Więc widziem tu Zbyszka przed sądem doraźnem.
- Za co?
- Jak to za co, nie widziałeś? W mordę Krzyżaka strzelił.
- No to co się stało? I za to pod doraźniaka się dostał, niemożliwe.
- Krzyżak okazał się posłem.
- Nawet o wiele tak. A to był sąd krzyżacki?
- Nie, nasz.
- I jaki był wyrok?
- Gimza. Przez ścięcie toporem.
- Co ty mówisz, niemożebna rzecz o jedno sztachnięcie w pycho?!
- Jak cię szanuje. Sanacja tak się z Krzyżakami cackała.
- I ta gimza będzie przeprowadzona?
- Nie, przekonasz się tam, że Danusia zarzuci Zbyszkowi ręcznik na głowę i w ten deseń amnestie mu wyrobi.
- W jaki sposób?
- Takie było prawo. Jak narzeczona oskarżonego zarzuciła mu ręce na szyje i jakiemś ciuchem go nakryła, dostawał zwolnienie do domu.
- Co ty mówisz? No to faktycznie byli czasy. Dzisiaj sto razy narzeczona za szyje może cię łapać, nawet zawieszenia głupich sześciu miesięcy mamra ci nie wyrobi.
- Ale teraz też nie ma takich narzeczonych.
- A jaka musiała być?
- Stoprocentowa panienka.
- Waronek faktycznie przyciężki, nie na te czasy. No a co było dalej?
- Dalej, może pan opowie koledze na ulicy - odezwał się za nami jakiś facet w okularach. Odwróciłem się i zaznaczam:
- Po pierwsze, to nie kolega, tylko szwagier, a po drugie, o co się panu rozchodzi?
- Przeszkadza mi pan, wrażenie psuje.
- Nie rozumie. O wiele czytałeś pan Krzyżaków, to nie mogie panu wrażenia popsuć, bo i tak znasz pan cały przebieg na pamięć. A o wiele nie, słuchaj pan razem ze szwagrem i oświecaj się, ciemna maso!
Facet się do mnie poderwał, ale w tej chwili Jagiełło tak zaczął naparzać Krzyżaków pod Gronwaldem, żeśmy o bożem świecie zapomnieli i darowaliśmy sobie z tem okularnikiem wszystkie gorzkie słowa. Jagiełło nasz pogodził.
29.
Razem obejrzeliśmy też nasz pierwszy zachodni film -
Rio Bravo z Johnem Waynem w kinie Park naprzeciw mojej ulubionej księgarni. Pamiętam, że po powrocie do domu błagałem B., by zabrał nas do I. i przedstawił Johnowi Wayne'owi. B. wybuchnął donośnym, gardłowym śmiechem - dźwięk ten przypominał warkot silnika na wysokich obrotach. Gdy odzyskał głos, wytłumaczył nam, na czym polega dubbing. Byliśmy z H. wstrząśnieci: John Wayne tak naprawdę nie umie po (...) i nie jest I., tylko Amerykaninem! Tak samo jak ci przyjacielscy, długowłosi ludzie, włóczący się po K. w podartych, barwnych koszulach! Na
Rio Bravo byliśmy trzy razy, a na naszym ulubionym westernie,
Siedmiu wspaniałych - trzynaście razy. i płakaliśmy za każdym razem, gdy meksykańskie dzieci składały Charlesa Bronsona do grobu - jak się okazało, on też wcale nie był I.
30.
Spośród mieszkańców T. najbardziej tęsknił za kinem B. Nie rozumiał, dlaczego je zamknięto, i co wieczór spodziewał się jego otwarcia. Od siedmiu lat nie opuścił żadnego filmu, nieodmiennie siedząc na balkonie i po każdym seansie zamiatając salę. Tak więc stale na to czekał. A ponieważ kino pozostawało zamknięte, siadał na chodniku przed magistratem i wpatrywał się w nie z nadzieją, że jednak je otworzą.
(...)
W któryś piątek pani M., zmuszona wejść do kina, by coś stamtąd wziąć, na chwilę wpuściła chłopca do środka. Co prawda ku jego rozczarowaniu ekran pozostawał pusty, ale gdy znalazł się w sali, wszedł na balkon i usiadł, czekając na film. Pani M. uznała, że opuścił kino, i zamknęła go w środku. Dopiero kiedy późnym wieczorem S. zaczął się o niego rozpytywać, przypomniała sobie o balkonie. B. siedział spokojnie z miotłą w ręku, przeświadczony, że prędzej czy później rozpocznie się seans.
Tęsknił za kinem przez cały październik i listopad.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu