Przedstawiam
KONKURS nr 69 pt.
"HERBATA ZBRATA", który przygotowała
czupirek:
Witajcie!
Mam nadzieję, że nie tylko ja uważam, że na długie, jesienne wieczory nie ma to jak dobra książka i, hm, tak ze dwa wiaderka pysznej herbaty z cytryną i miodem. W związku z tym - imbryczki w dłoń i zapraszam!
Reguły są, jak zwykle, proste. Za odgadnięcie autora i tytułu danego fragmentu można otrzymać 2 punkty - po jednym za każdy składnik. Jeśli rzecz dotyczy utworu z jakiegoś zbiorku, to za tytuł samego tylko zbiorku jest 0,5 punkta, a dopiero za tytuł samego utworu punkt cały.
Dodatkowo Honorowe Podium dla pierwszych trzech osób, które odgadną jeden wyjątkowo wredny fragment. Nie przyznam się, który, chyba, że ktoś go odgadnie - wtedy czekają go lokalne, mailowe fanfary - oprócz tych późniejszych, publicznych.
Podpowiedzi: dozwolone, acz z umiarem. Nie można podpowiadać, kto co czytał (nawet autora) - tę rolę zostawiam sobie. ;-) Natomiast wolno stosować sugestie co do treści książki, ale niekoniecznie tytułu. Lepiej podpowiedzieć za mało niż za dużo, o. To tak, jak z fusami.
Grzebanie w pamięci zewnętrznej, czyli niewłasnej: dozwolone tylko w przypadku książek papierowych. Googlopodobnym i ebookom stanowcze nie!
Po odgadnięciu autora można jeszcze trzykrotnie umoczyć zaparzałkę, coby nie zgadywać w nieskończoność.
Odpowiedzi wysyłajcie na maila:
[...]
W tytule - "herbatka" i nick biblionetkowy - to mi powinno wystarczyć.
Termin nadsyłania odpowiedzi
upływa 28 października o 22.00 (wtorek).
Na maile odpisuję popołudniami i wieczorami, więc proszę o cierpliwość. :-)
Dodatkowo - nie będzie mnie na pewno 26-tego (niedziela), być może także 25-tego. Nie martwcie się jednak - na pewno w poniedziałek wszystkim odpiszę.
z cytrynowymi pozdrowieniami
czupirek
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
X doznała raptem olśnienia. „Więc dlatego tu stoi takie mnóstwo rzeczy do herbaty?” spytała.
„Otóż to! - powiedział z westchnieniem Y. - Jest bez przerwy czas herbatki: i nawet nie mamy czasu pozmywać.”
„Więc za każdym razem się przesiadacie?” zgadywała dalej X.
2.
1.
Kawa
Się nadawa,
Lecz gorzała
Szybciej działa.
2.
Herbata
Też zbrata;
Ale martini
Szybciej to czyni.
3.
Niczego do ust nie wezmę w pańskim bufecie! Przechodziłem wczoraj, szanowny panie, obok pańskiego bufetu i do tej chwili nie mogę zapomnieć ani jesiotra, ani bryndzy! Łaskawco! Zielona bryndza nie istnieje, ktoś musiał pana oszukać. Bryndza powinna być biała. A herbata? Przecież to pomyje! Widziałem na własne oczy, jak jakaś niechlujna dziewczyna wlewała z wiadra surową wodę do waszego wielkiego samowara, a herbatę tymczasem nalewano w dalszym ciągu. Nie, mój drogi, tak być nie może!
4.
Trzeba będzie pogodzić się z faktem, że ci wszyscy Tukidesi, Arystotelesi i Wergiliusze, kiedy podczas pracy nachodziła ich senność, zlewali sobie głowę zimną wodą, po czym wracali do zajęć. Dziwne i niepojęte... Oczywiście, wyłączam z tego kręgu Chińczyków, którzy od niepamiętnych czasów popijali sobie herbatkę. Twórcy kultury europejskiej nie mieli tego szczęścia jeszcze bardzo długo. Św. Augustynowi Muzy nie pomagały już, a Lipton nie pomagał jeszcze. Użalmy się nad Dantem, którego, w trakcie wędrówki przez kręgi piekielne, musiało czasem ogarniać zniechęcające znużenie, a o szatanie z ekspresu nawet marzyć nie mógł. Pomyślmy o rękopisie
Trenów, na który nie upadła ani jedna kropla herbaty – niechby to nawet był ulung... Pomyślmy o
Don Kichocie powstającym bez łyczka kawy, choćby i z cykorią...
5.
Zaschło mu w gardle. Mógł przynajmniej podążyć za wołaniem swej natury. Tyle że tym razem ów zew okazał się dziwnie niepokojący.
- Czy mamy tu... herbatę? - zapytał.
- Co to jest herbata? - zdziwiła się hrabina.
- Ona... rośnie na krzakach, jak sądzę.
- Więc jak ją ukąsić?
- No przecież, tego... opuszcza się ją do wrzącej wody, prawda? - Hrabia potrząsnął głową, usiłując uwolnić się od tego demonicznego pożądania.
- Jeszcze żywą? - zainteresowała się L..
- ...słodkie ciasteczka... - wymamrotał hrabia.
- Spróbuj nad sobą zapanować, mój drogi – poradziła hrabina.
- Ta... herbata – wtrąciła L.. - Czy ona jest... brązowa?
- Tak – szepnął hrabia.
6.
Pani X czuła się ograbiona z roli, na którą zawsze liczyła, bez względu na to, czy miała obwieszczać powrót, czy śmierć szwagra, próbowała więc teraz, chcąc przydać wagi swojej osobie, krzątać się, choć nie było wokół czego się krzątać, wszystkim zaś potrzebna była przede wszystkim cisza i spokój. Gdyby sir Y zgodził się coś zjeść, mogłaby pójść do gospodyni z kłopotliwym poleceniem i ubliżać służbie, żądając od niej pośpiechu, sir Y jednak uporczywie odmawiał kolacji, nie będzie nic jadł aż do herbaty – woli zaczekać na herbatę. Mimo to, co jakiś czas pani X występowała z kolejną propozycją posiłku i w najbardziej interesującym momencie jego opowieści o podróży powrotnej, akurat kiedy zagrażał im francuski statek korsarski, przerwała mu prośbą, by zjadł zupę. - Doprawdy, szwagrze drogi, talerz zupy byłby o wiele odpowiedniejszy dla ciebie niż herbata. Proszę, zjedz talerz zupy.
Sir Y nie dał się sprowokować. - Wciąż troszczysz się, szwagierko, o wygodę wszystkich wokół – odpowiedział. - Doprawdy, jednak, nie chcę nic innego oprócz herbaty
7.
Była to królewska uczta. X przyniósł garstkę herbaty, którą znalazł w kapciuchu jeńca jankeskiego, wiezionego z A, każdy dostał więc po filiżance cennego trunku, lekko pachnącego tytoniem. Na kolację mieli po kąsku starego, łykowatego ptaka, porcję nadzienia z mielonej kukurydzy, doprawionego cebulką, talerzyk suszonego groszku oraz sporo ryżu z sosem, trochę wodnistym, bo bez mąki. Na deser była legumina z bulw i słodycze Z, kiedy zaś Z poczęstował panów prawdziwymi cygarami hawańskimi, którymi delektowali się przy porzeczkowym winie, wszyscy zgodnie stwierdzili, że kolacja była Lukullusową ucztą.
8.
Wyruszamy w drogę powrotną do domu. Niebo usiane jest tysiącem gwiazd, księżyc jednak nie świeci. Pomimo panujących ciemności L. odnajduje drogę w buszu. Muszę trzymać go mocno za rękę, aby się nie zgubić. Przed osadą natykamy się na szczekającego psa. L. wydaje z siebie krótkie, ostre odgłosy i pies ucieka. W chacie szukam po omacku latarki. Gdy ją w końcu znajduję, rozglądam się za zapałkami, aby zapalić lampę naftową. Przez krótką chwilę myślę o tym, jak proste jest wszystko w Szwajcarii. Na ulicach stoją latarnie, jest światło elektryczne i wszystko funkcjonuje jakby samo z siebie. Jestem półżywa ze zmęczenia i chce mi się spać. Z kolei L. wrócił z pracy, jest głodny i mówi, żebym mu zrobiła herbaty. Dotychczas zawsze robiła to P.! Niemalże po omacku wlewam spirytus do maszynki. Spoglądając na paczkę herbaty, pytam:
How much? L. śmieje się i wrzuca jedną trzecią opakowania do wrzącej wody. Później dodaje jeszcze cukru. Nie dwie, trzy łyżki, tylko pełen kubek. Dziwię się i myślę, że tej herbaty z pewnością nie będzie można przełknąć. Jednak smakuje prawie tak dobrze jak ta P.. Teraz wreszcie rozumiem, że herbata może zastąpić prawdziwy posiłek.
9.
Właściciel knajpki, szurając białą galabiją, podszedł do nas i przyniósł kolejne szklanki herbaty.
- Dziękujemy, ale nie zamawialiśmy herbaty – powiedziałem.
- Od Omara. To jest dar – odparł kaleką angielszczyzną. - To przysyła państwu człowiek tamten, co w rogu sali. On pozdrawia i życzy szczęśliwej drogi.
Rozejrzałem się po zadymionym wnętrzu i nie dostrzegłem nikogo, kto by się ku nam skłaniał wielkopańskim gestem. Mężczyźni byli cisi, skupieni i skromni. Rozmawiali ze sobą półgłosem, szanując prawa wieczoru. Nie znalazłem wzrokiem nikogo, komu mógłbym podziękować za herbatę i miłe słowa. Siedzieliśmy jeszcze przez jakiś czas. Dyskusja o polskości szczęśliwie ustąpiła miejsca pogodnemu komentarzowi pod adresem sudańskiej gościnności, która nigdy nie przestała nas zadziwiać. Wtedy właściciel podszedł raz jeszcze i elegancko zapytał:
- Czy państwo pozwolili, żeby Omar was poznał i siadł tutaj?
- Oczywiście, proszę zaprosić pana Omara.
Nie pamiętam już twarzy mężczyzny, który niebawem nieśmiało usiadł przy naszym stoliku. Noc rozświetlało słabe, ciepłe światło ognia, a siny dym tytoniu nadawał wnętrzu nastrój osobliwego akwarium. Powietrze kołysało się, rozpraszając kontury postaci i rysy twarzy. Milczeliśmy przez chwilę, wreszcie Marcin powiedział:
- Dziękujemy za herbatę, była wspaniała. Mieszka pan tu, w Kassali?
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko patrzył na nas mądrymi oczami i uśmiechał się.
- On nie rozumie angielskiego – włączył się właściciel herbaciarni.
10.
Opowieść trwała bardzo długo, bo rozwodziłem się nad każdym wątkiem, udzielając przy okazji dodatkowych wyjaśnień o charakterze peryferyjnym. A X tylko słuchał, wpatrując się we mnie swoimi czarnymi oczkami. Naiwnie sądziłem, że opowiem dziecku historyjkę na dobranoc, damy sobie po buziaku i uśniemy. Nic z tych rzeczy. Wkopałem się tą historią na całej linii. Po opowieści głównej pojawiła się bowiem konieczność rozgadania kwestii dostępności jadowitych stworzeń w Polsce. Następnie poruszyliśmy temat bezpieczeństwa wystaw objazdowych typu
Najbardziej jadowite węże świata, by po chwili przejść do obszarów występowania żmii zygzakowatej oraz problemu podejrzanie szybkiego rozrodu czarnej mamby, jak to przedstawiono w filmie.
- Jestem tak pobudzony, że potrzebuję cysterny herbatki uspokajającej - stwierdził X z niezdrowym błyskiem w oku. - Może być melisa z pomarańczą.
Traf chciał, że miałem taką herbatkę akurat przygotowaną, napoiłem więc moje dzieciątko, które niebawem usnęło.
O 23:57.
11.
— To przecież był człowiek stary — rzekł i zmienił temat. — Pobędę u ciebie miesiąc, dwa, a potem pojadą do Moskwy. Wiesz, M. obiecał mi posadę: będę urzędnikiem. Urządzę sobie teraz życie zupełnie inaczej — dodał. — Wiesz, oddaliłem tę kobietę.
— Marię Nikołajewnę? Jak to? Za co?
— Ach, to obrzydliwa osoba! Narobiła mi masę nieprzyjemności. — Ale jakie to były nieprzyjemności, nie powiedział, nie mógł bowiem przyznać się, że ją wygnał, ponieważ podała mu za słabą herbatę, a zwłaszcza za to, że obchodziła się z nim jak z chorym. — Poza tym w ogóle chcę zupełnie zmienić tryb życia. Robiłem, oczywiście, głupstwa, tak jak wszyscy, ale majątek to najmniejsza rzecz, nie żal mi go. Byleby zdrowie służyło, a z tym, chwała Bogu, teraz jest lepiej.
12.
P. przeniósł uwagę na stojącą przed nim czarkę z herbatą. Ciemny płyn zaczął parować intensywniej. Po chwili przy krawędzi naczynia pojawiły się drobne banieczki, zwiastujące, że napar zaraz zawrze. Matka wciąż zawodziła, ojciec rzucał kąśliwe uwagi, stukając w brzeg stołu zwiniętym w rulon listem. P. czuł, jak coś wewnątrz niego puchnie i kipi, grożąc przelaniem.
— Nie mam czasu ani ochoty, żeby zajmować się jeszcze i tym szczeniakiem, więc lepiej niech nie wchodzi mi w drogę! W tym domu wciąż coś płonie!
— To przecież twój syn! — Chlipanie.
— Mam taką nadzieję, moja droga!
13.
Surrealistyczna herbatka. Gdzie do niej Carrollowi! Najbardziej zwariowana herbatka nie odbyła się w króliczej norze przy stole z szalonym Kapelusznikiem, Susłem i Zającem Szarakiem. Maleńka kuchnia w malutkim mieszkanku, poranna herbata, wrzątek, malinowe konfitury z trzylitrowego słoika – oto scena, na której nieznani aktorzy odgrywają prawdziwą zwariowaną herbatkę. Tutaj, i tylko tu, padają słowa, które w innych sytuacjach nigdy nie zostałyby wypowiedziane. Tutaj gestem magika wydobywa się z ciemności maleńkie nieprzyjemne tajemnice, wyciąga się z bufetu rodzinne szkielety, znajduje w cukiernicy garść lub dwie cyjanku. I nigdy nie znajduje się powodu, aby wstać i uciec – zawsze zdążą na czas dolać tobie herbaty, zaproponować konfiturę lub przysunąć bliżej otwartą cukiernicę...
- Antoni, znam pana już od roku...
14.
Głęboko podziwiam tego człowieka, a i ty darzysz go skrycie wielkim uczuciem. Odkrywam to w dniu, kiedy rozpromieniony oświadczasz, że Światosław Richter zaprosił nas na herbatę. Nieczęsto widzę taki blask w twoich oczach. Co chwila pytasz, która godzina, stroisz się, jesteś podniecony, mówisz, jakiego dostąpiliśmy zaszczytu, wielki pianista jest nieśmiały, nieprzystępny, stroni od ludzi, a przede wszystkim m masę zajęć, ciągle wyjeżdża z koncertami. Widzę, że jesteś zadowolony, bo twoje piosenki mu się podobają, twoje aktorstwo teatralne zyskało jego aprobatę. Ta wizyta jest jakby uświęceniem twojej twórczości. Ty, moskiewski urwis wychowany na bruku wielkich podwórek Arbatu, poeta-kompozytor zaledwie znający nuty, przyjęty przez największego pianistę twojego kraju, co za święto!
15.
Zaparzył w czajniczku jakąś tajemniczą mieszankę, włożył do każdego kubka po dwie kostki cukru, nasączonego rumem, nalał pachnącego mocno, rdzawego naparu, potem – wrzątku, wreszcie, małym, startym od ciągłego ostrzenia kozikiem, obrał starannie cytrynę i w każdym kubku umieścił po grubym plasterku.
Była to najlepsza herbata w życiu X, a niełatwo zaimponować herbatą komuś, kto nazywał się XX i miał w domu od dziecka tłum ekspertów herbacianych, z których każdy szczycił się swoim specjalnym przepisem. Kiedy mu to powiedziała, Y roześmiał się szczerze.
- A to Z mnie tego nauczyła – wyjaśnił, po czym znów wybuchnął śmiechem.
- Niemożliwe!
- Nic dziwnego, że tak pani smakuje. Czy rumu dość?
- Dość, dość, aż za wiele – X zaczynały już płonąć policzki. Zrobiło się jej ciepło, ale, choć sweter grzał i kłuł, nie miała ochoty go zdejmować. - Zazdroszczę wam tej waszej wspólnej młodości – wyznała nagle. - Byliście taką świetną, wesołą paczką. Ja jakoś nie mam przyjaźni z lat szkolnych. Nie mogę sobie wyobrazić, żebym po kilkunastu latach wędrowała, na przykład z S. na W., żeby zobaczyć występ dawnej koleżanki.
16.
- Ale o czym, na miłość boską, mam z nią rozmawiać? Kiedy wróci doktor F.?
- Och, niech pan z nią chwilę porozmawia. Doktora tylko patrzeć – odparła spokojnie.
Do bawialni wracałem bardzo powoli, a kiedy otworzyłem drzwi, dziewczyna odwróciła się, już gotowa się uśmiechnąć. Widząc tylko mnie, nawet nie próbowała ukryć swego rozczarowania.
- Pani Hall jest zdania, że doktor wkrótce wróci. Może czekając na niego, wypije pani ze mną filiżankę herbaty?
Rzuciła mi szybkie, taksujące spojrzenie od czubka potarganych włosów do moich starych i zniszczonych półbutów. Nagle uświadomiłem sobie, jaki jestem spocony i brudny po długiej podróży. Bez słowa wzruszyła ramionami i odwróciła się. Psy patrzyły na nią apatycznie. W pokoju zaległa cisza.
Nalałem filiżankę herbaty i podałem jej. Zignorowała mnie i zapaliła papierosa. Czekało mnie trudne zadanie, ale musiałem jakoś wybrnąć.
Przełknąłem głośno i odezwałem się niby to swobodnie:
- Ja sam dopiero co tu przyjechałem. Mam nadzieję, że zostanę asystentem doktora.
Tym razem nie zadała sobie nawet trudu, żeby na mnie spojrzeć. Powiedziała tylko: „Och”, i znowu ta monosylaba miała w sobie wiele wyrazu.
- Bardzo tu piękna okolica – stwierdziłem, wracając do ataku.
- Tak.
- Nigdy dotąd nie byłem w Y i muszę przyznać, że to, co zobaczyłem, bardzo mi się podoba.
- Ach tak.
- Czy od dawna zna pani doktora F.?
- Tak.
- Mam wrażenie, że jest całkiem młody... tak około trzydziestki?
- Tak.
- Wspaniała dziś pogoda.
17.
- Nie możemy postępować zbyt pochopnie – rzekła pani Y. - Wypijmy jeszcze po kubku herbaty. I zjedz drugą kromkę chleba. Na pewno jesteś głodna.
Dziewczynka sięgnęła po drugi kawałek chleba i zaczęła go powoli jeść. Margaryna wcale nie byłą taka zła. X miała wątpliwości, czy zorientowałaby się, że to nie masło, gdyby o tym nie wiedziała.
- Proszę pani – odezwała się nagle – czy w naszej szkole bardzo źle pani płacą?
Pani Y podniosłą głowę.
- Nie tak źle – odparła. - Dostaję mniej więcej tyle samo, co inni.
- Ale to i tak musi być bardzo mało, skoro jest pani tak przerażająco biedna – powiedziała X. - Czy wszyscy nauczyciele mieszkają w takich warunkach, bez mebli, prawdziwej kuchni i łazienki?
- Nie – odparła sucho pani Y. - Ja jestem wyjątkiem.
18.
- Będzie herbata czy nie? - zapytał młodzieniec w obszarpanym ubraniu, przenosząc wściekłe spojrzenie ze mnie na młodą panią.
- Czy jemu też dać? - zwróciła się do Y.
- Pośpiesz się, słyszysz? - warknął gospodarz z taką złością, że aż podskoczyłem na krześle. Ton, jakim wypowiedziane były te słowa, zdradzał naturę z gruntu złą. Straciłem do niego całą sympatię. Gdy herbata była gotowa, kazał mi przysunąć się z krzesłem. Zasiedliśmy wszyscy dokoła stołu, nie wyłączając młodego prostaka. W ponurym milczeniu spożywaliśmy posiłek. „Jeżeli to ja wywołałem ten nastrój - myślałem - powinienem starać się go rozproszyć. Przecież to niemożliwe, aby ci ludzie zawsze byli tacy nachmurzeni i milczący, choćby nawet mieli najgorsze usposobienia”.
- Dziwne - zacząłem w przerwie między dwiema filiżankami herbaty – jak przyzwyczajenie urabia nasze upodobania i poglądy. Niejeden powiedziałby, że życie na takim odludziu, jak tutaj, nie może być szczęśliwe. Mimo to wydaje mi się, że w otoczeniu rodziny, z tak miłą panią w roli opiekuńczego ducha pańskiego ogniska domowego i serca...
- Z moją miłą panią? - przerwał mi z wyrazem niemal diabelskiego szyderstwa na twarzy. - Gdzież ona, ta moja miła pani?
- Mam na myśli pańską żonę, panią Y.
- Ach tak, więc chcesz pan powiedzieć, że duch jej po śmierci pełni tutaj nadal rolę anioła stróża?
Zrozumiałem moją pomyłkę. Trzeba się było wytłumaczyć...
19.
- Siadajcie – powiedział X. - Jak tam na dworze, siąpi jeszcze?
- Ja prosto z kosmos – powiedziała istota. - Leciał w siłowe pole. Deszcz nie moknie.
- I po co wam taki kłopot? - zapytał X.
- Ja wam jestem przeszkodzony?
- Nie, i tak nie ma co robić. Opowiadajcie. Herbaty się napijecie?
- To dla mnie być gwałtowna trucizna. Nie, dziękuję.
- Racja, jeśli szkodzi, to nie pijcie.
- Ja umierać od herbata w konwulsje – przyznał się gość.
- Dobra, obędziemy się bez herbaty.
20.
- Chciałbym zrobić kilka twoich zdjęć - powiedziałem po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Jesteś fotogeniczna, jak to się mówi.
Spojrzała na podłogę, potem podniosła wzrok na mnie i powiedziała: - Dobrze. Jeśli chcesz. Jutro.
To mnie podekscytowało. Sytuacja naprawdę ulegała zmianie. W tym momencie zdecydowałem, że już pora zejść na dół. Nie oponowała zbytnio, po prostu wzruszyła ramionami, pozwoliła sobie założyć knebel i wszystko przebiegło pomyślnie, tak jak przedtem.
Kiedy zeszliśmy na dół, zażądała herbaty (specjalnej chińskiej, którą kupiłem na jej polecenie). Zdjąłem knebel. Wyszła do zewnętrznej piwnicy (ręce nadal miała związane); interesowała się tym, gdzie gotuję dla niej posiłki i tak dalej. Nic nie mówiliśmy, było bardzo przyjemnie. W czajniku gotowała się woda, a ona była ze mną. Oczywiście, nie spuszczałem z niej oczu. Kiedy herbata była gotowa, zapytałem, czy mam pełnić honory domu.
- To jest okropne powiedzenie.
- Co w nim takiego strasznego?
- Przypomina te dzikie kaczki. Jest takie zjełczałe, martwe, jest... najbardziej drobnomieszczańskie. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę!
- To może lepiej ty pełnij honory domu - powiedziałem. Dziwne, ale w tym momencie uśmiechnęła się, jakby miała zamiar wybuchnąć śmiechem, rozmyśliła się, odwróciła i poszła do swojego pokoju, a ja za nią z tacą. Nalała herbatę, ale nie ulegało wątpliwości, że coś ją rozzłościło, widać to było wyraźnie. Nawet na mnie nie spojrzała.
21.
- Jestem detektywem. Chciałbym zadać pani kilka pytań.
Przyglądała mi się złowieszczo całą minutę. Następnie z wysiłkiem otworzyła siatkę z haczyka i usunęła się na bok.
- To niech pan wejdzie. Nie zdążyłam jeszcze sprzątnąć – powiedziała utyskliwie. - Glina, co?
Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą siatkę na haczyk. Na lewo w rogu pokoju mruczało cicho wielkie, porządne, meblowe radio. Był to tu jedyny przyzwoity mebel. Wyglądało na nowiutkie. Poza nim same rupiecie - brudne, za grubo wyściełane graty, fotel na biegunach, do pary z tamtym na ganku. Prostokątne przejście prowadziło do pokoju stołowego z poplamionym stołem, a wahadłowe drzwi całe poznaczone śladami palców - do kuchni. Stały dwie sfatygowane lampy z jaskrawymi niegdyś abażurami, które dziś wyglądały tak wesoło jak wiekowe prostytutki.
Kobieta usiadła w fotelu na biegunach, klapnęła rannymi pantoflami i spojrzała na mnie. Ja przyjrzałem się radiu i usiadłem na jednej z kanapek. Zauważyła, że przyglądam się odbiornikowi. Fałszywa czułość, cienka jak chińska herbata, pojawiła się na jej twarzy i w głosie.
- To całe moje towarzystwo - powiedziała. Potem zachichotała. - Mike chyba nic nowego nie przeskrobał? Nieczęsto gliny mnie odwiedzają.
22.
A wszystko to miało swój początek w rozmowie pana Grzesia z teściem. Rozmowie, która odbyła się poprzedniego dnia w wielkiej jadalni willi teścia pana Grzesia i przebiegała następująco:
PAN GRZESIO: - Och, dobrze, że tatuś wrócił, mam pilną sprawę do tatusia, bardzo tatuś zmęczony?
TEŚĆ: - Wiesz, Grzesiu, teraz, po wyborach, pracy jest dosyć.
PG: - Mamusiu! Przynieś teściowi jego podomkę! I pantofle!
T: - I herbaty bym się napił.
PG: - I herbaty by się teść napił!
T: - No co to za sprawa?
PG: - Moja sprawa jest taka, ja już tatusiowi wczoraj o niej przypominałem, jest taki lokal na ulicy Świętego Jana, który by trzeba było...
23.
- Panie Herbatka!
- To się wymawia Herr-bat-ká, z akcentem na „a”, sir – rzekł Herbatka tylko z cieniem wyrzutu. - Wszyscy się mylą.
24.
Z trudem wpycham końcówkę kabla do gniazdka w przedłużaczu. Czekam. Woda w czajniku zaczyna wrzeć. Boję się. Boję się bulgoczącego czajnika. Próbuję wyciągnąć zębami końcówkę kabla z gniazdka, nie udaje mi się. Wtedy zaciskam końcówkę w zębach, przytrzymuję przedłużacz obiema rękami i ciągnę. Nic z tego. Czajnik bulgocze już na całego. X milczy. Domyślam się, że końcówkę trzeba wyciągać z gniazdka stopniowo, powoli poruszam
nią w obie strony i jednocześnie ciągnę zębami do siebie. Końcówka powoli ulega i w końcu wyprostowuję szyję. W zębach mam końcówkę kabla. X powoli wydaje komendy, robię wszystko, jak mówi. Z szafki nocnej wyjmuję paczkę herbaty. Paczkę ozdabia sympatyczny indyjski słonik. Nie pytam X, skąd jest ta herbata. Posiadanie herbaty jest w domu starców zabronione. X oczywiście odpowiedziałby, że herbata jest z Indii. Powoli rozpakowuję paczkę. Otworzyć tekturowe pudełko wcale nie jest tak łatwo, ale ja starannie przebijam pudełko od góry, potem odcinam wierzch wzdłuż brzegów. Otworzenie paczki tak, jak to robią zdrowi ludzie, jest ponad moje siły. Pilnik do paznokci też biorę z szafki X. X wszystko przewidział. Wącham stary napar. Jadę do zlewu, wypłukuję imbryk pod kranem. Imbryk mamy piękny, w kwiatki. Wszystko mi się podoba: czajnik
elektryczny, herbata, cukier w słoiku z plastikową nakrętką. X wszystko przewidział.
25.
I właśnie popijając tę herbatę Sława powiedział nam, dlaczego on i Dieduchin zawsze grają i będą grali, kiedy tylko sześć osób kupi bilety na ich występ. Ci dwaj artyści, którzy co roku występowali we wszystkich niemal stolicach świata, zawsze potrafili wygospodarować kilka tygodni na objazd zapadłych miasteczek i wsi dalekowschodnich republik Związku Radzieckiego. Otóż w 1957 znaleźli się w małej wiosce syberyjskiej. Wskazano im tam dużą stodołę ze skleconą z desek estradą, na której stało nawet niezłe, a w każdym razie dobrze nastrojone pianino. Widownia składała się z kilkunastu rzędów beczek nakrytych deskami. Kiedy nadszedł wieczór występu, okazało się, że jest na niej pusto. Panowie artyści naliczyli równo sześć trzęsących się z zimna osób. Mężczyzna odpowiedzialny za życie kulturalno-rozrywkowe wioski sumitował się, jak tylko mógł. Tłumaczył, że sytuacja jest wyjątkowa, że mróz straszliwy, temperatura spada z godziny na godzinę i w dodatku sypie gęsty śnieg. Proponował odwołanie koncertu. Sława spojrzał Dieduchina, Dieduchin na Sławę (zdawali się w ogóle porozumiewać spojrzeniami raczej niż słowami), no i Dieduchin skinął głową na znak, że owszem, będą grali. Chociażby dla rozgrzewki, tłumaczył mi Sława. Nic człowieka tak nie rozgrzewa jak granie na przykład Dworzaka. No i zagrali dla tych sześciu syberyjskich melomanów.
- I gdzieś może w piętnastej minucie naszego grania – powiedział Sława, a Dieduchin milcząco kiwał głową – gdzieś w piętnastej minucie grania wrota stodoły otworzyły się z impetem jak od wielkiego podmuchu wiatru i do środka wpadł najpierw tuman śniegu, a potem zaczęli wchodzić ciężkimi krokami, powoli, brodaci, przygarbieni ludzie w najdziwniejszych szmatach, kożuchach, czapach, chustach. Było ich chyba z pięćdziesięciu. Próbując stąpać jak najciszej rozsiedli się na ławach i wpatrywali w nas rozgorączkowanymi, zapadniętymi oczami. Wypełnili stodołę do ostatniego miejsca. Graliśmy dla nich ze trzy godziny Nawet nie musieliśmy ich pytać, kim są, kiedy zaczęli się wspinać na estradę, żeby nam dziękować. Wypuszczono ich z jakiegoś pobliskiego obozu, bo to było niedługo po XX Zjeździe KPZR i przemówieniu Chruszczowa. I od tej pory – dodał na koniec Sława – i od tej pory my z Dieduchinem zawsze gramy, jeżeli sprzedano sześć biletów.
- A co dopiero kiedy sprzedano ich czterdzieści siedem – rzekł uśmiechając się do pani Marysi i nalał sobie czterdziestą siódmą czy sto dwudziestą szklankę od pana Jacksona z Piccadilly.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu