Dodany: 09.03.2008 00:26|Autor: Flowenol
"Something pojebałos'"
Jeden z najlepszych polskich pisarzy postanowił zebrać w całość swoje publicystyczne tezy, oskarżenia i alternatywne wizje współczesnej historii Polski. Autor stawia w swojej książce tezę, że całą winę (lub jej ogromną część) za katastrofalny stan polskiej gospodarki, obyczajowości i moralności ponosi "różowy Salon", którego głównymi przedstawicielami ("czterema jeźdźcami Salonu", jak to pisze Łysiak) są: Jacek Kuroń ("czerwony harcerz"), Bronisław Geremek ("gensek honorowy"), Tadeusz Mazowiecki ("postępowy katolik") oraz główny winowajca, Adam Michnik ("święty guru"). Książka Łysiaka w sześciu rozdziałach opisuje dokładnie, jak Salon powstał, w jaki sposób działa, jakie szkody przynosi. Pada wiele zarzutów, oskarżeń, niektóre fragmenty i cytaty przytaczane przez Łysiaka bywają szokujące i obrazoburcze. Ostrze jego krytyki dotyka także wielu pisarzy: Gombrowicza, Miłosza, Szymborską, Kapuścińskiego, Słonimskiego, Kosińskiego, Międzyrzeckiego. To wszystko, wydawałoby się, świetnie może stymulować czytelnika do własnych dalszych poszukiwań i badań tematu. Tak istotnie jest, lecz czyni się to z niesmakiem.
"Rzeczpospolita kłamców. Salon" będzie ogromnym rozczarowaniem dla każdego, kto oczarowany wcześniejszymi, napoleońskimi dziełami Łysiaka, oczekiwał po niej równie wysokiego poziomu. Zanim przedstawię poniżej kilka przykładów i argumentów uzasadniających tak niską ocenę, wyraźnie zaznaczę (by nie być posądzonym o apologię oskarżonych), że "michnikowszczyzny" nie cierpię równie mocno jak Łysiak, a merytorycznie ze sporą częścią tez (np. z krytyką "political correctness" lub sztuki współczesnej) się zgadzam. Problem jednak polega na tym, że Łysiak stworzył dzieło niesamowicie grafomańskie, niskie, krzykliwo-histeryczne, megalomańskie, wulgarne i miejscami nawet kłamliwe, czego po jednym z moich ulubionych w młodości pisarzy zupełnie się nie spodziewałem.
Pierwszy zarzut dotyczy formy, języka i stylu. Łysiak najwyraźniej postanowił kontynuować "męski" styl zapoczątkowany w "Stuleciu kłamców" i obok nieustannych "intelektualnych" łacińskich wtrąceń (vulgo, vide, exemplum) co chwila rzuca różne ciekawe synonimy, jak np.: "wyemancypowane feministycznie »towary« (vel »laseczki«, »dupeńki«, »rury«) oraz »ćpuny«, (...), »menele« czy wszelka żulia"[1]. Inny przykład, do tego próbka "śmiałych" poglądów z przypadkowo otwartej strony: "Dla »homofobów« vel »pedałobójców« jedyną zdrową formą tolerancji wobec homoseksualizmu jest niestrzelanie pederastom w łeb"[2]. O Tadeuszu Konwickim (którego akurat ja, za samą twórczość literacką, m.in za rewelacyjne "Wniebowstąpienie", bardzo ceniłem) Łysiak pisze per "czerwonokulturowy żandarm" i objaśnia, że: "I właśnie te oporne »mendy« rówieśnicze (Herbert, Herling, Tyrmand i in.) miały pełne moralne prawo »ruchać« eks-żandarma za jego stachanowszczyznę"[3].
Łysiak, jak zawsze, erudycyjnie pokazuje, że nie on pierwszy miesza style i przywołuje cytaty z powieści "klasyków":
"U Defoe'a stara prostytutka mówi: »Jeżeli cokolwiek pozwala wybaczyć kurwienie się, to tylko korzyści, jakie ono przynosi«. Gdy już tak cytuję klasyków rzucających »mięsem« na literę »k«, zacytuję klasyka znowu. G. Orwell rzekł: »Raz się skurwisz - kurwą zostaniesz«"[4].
Nie sposób się nieraz przy tym nie uśmiechnąć, ale takie nagromadzenie języka potocznego, oskarżycielskich wykrzyknień i "odważnych" metafor po pewnym czasie robi się niesmaczne. Gdyby nawet można mieć przeświadczenie, że zarzuty autora są uzasadnione, uwzględniają wieloaspektowość zagadnień itd., to może i dałoby się przełknąć te wszystkie nieustanne niewyszukane obelgi. Niestety, w swoich argumentacjach Łysiak bywa kłamliwy lub niekompetentny.
Jednym z przykładów na to, jak Łysiak potrafi "mijać się z prawdą", jest podrozdział poświęcony krytyce Czesława Miłosza. Zarzuty pod adresem noblisty zostały wysnute w znacznej mierze z cytatów z jego wierszy i tekstów. A sposób, w jaki Łysiak go cytuje, jest chyba najlepszym przykładem manipulacji, z jakim się kiedykolwiek spotkałem. Uświadomienie sobie tego, w jaki paskudny sposób za wszelką cenę chciał oczernić (w moim odczuciu dość przeciętnego zresztą) pisarza, wywołuje niesmak i ogromne poczucie rozczarowania. Manipulacji tej poświęcone zostały specjalne strony w Internecie, przywołam tylko jeden fragment. Łysiak podaje np. cytat z Miłosza mający świadczyć o jego antypolskości: "Gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj w powietrze"[5]. Fragment ten w kontekście brzmi następująco: "I być może, gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj w powietrze, żeby matki nie opłakiwały już zabitych na barykadach siedemnastoletnich synów i córek". Wnioski można wyciągnąć samemu.
Łysiak bywa także niekompetentny, nieobeznany w temacie. Jako student ekonomii nie wierzyłem, że mój niegdyś ulubiony pisarz oraz intelektualny autorytet dla mojego 15-letniego umysłu, potrafi dziś pisać tego typu "spiskowe" brednie. Streszczając, Łysiak oskarża Balcerowicza o to, że zamroził kurs dolara w 1990 roku, czym rzekomo umożliwił "cwaniakom" wywiezienie później z Polski "wagonów dolarów"[6]. Gdyby coś takiego miało w Polsce miejsce, nawet na mniejszą skalę niż sugeruje tu Łysiak, to mielibyśmy na początku lat 90. w Polsce drugą Argentynę lub Wenezuelę (niewypłacalność, krach bankowy). A, niestety (dla Łysiaka), żadne statystyki bilansów płatniczych takich zarzutów nie potwierdzają. Pomijając kwestię tego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzałby w owym czasie pieniędzy państwu.
Takich bezpodstawnych, dobrze brzmiących oskarżeń jest w książce dużo. Łysiak nie podaje przypisów, cytuje historyków o skrajnych poglądach (jak np. profesor toruńskiego uniwersytetu Ojca Rydzyka, Jerzy Robert Nowak), rzuca swobodnie różnymi skrajnymi liczbami bez podania źródła czy słowa objaśnienia. Chcąc np. uzmysłowić czytelnikowi, jak wstrętnym ustrojem był komunizm, Łysiak "szacuje" liczbę ofiar stalinizmu na ok. 100 milionów, chociaż najczęściej mówi się o 5-20 milionach, co podaje np. Simon Montefiore.
Książka ta traktuje o współczesnej historii Polski, jednak historiograficznie nie prezentuje żadnego poziomu. Głównym, i chyba nawet jedynym "naukowcem", na którego Łysiak się powołuje, jest właśnie ww. historyk Radia Maryja. Łysiak cytuje również inne kontrowersyjne osoby, np. Paula Johnsona (zagorzałego katolika) lub Kisiela, którego notabene bardzo lubię. Łysiak atakuje pisarzy i polityków za sam tylko ateizm i zapewnia: "dla Dzieciątka Jezus zrobiłbym wszystko"[7].
Tematem osobnych rozważań mogłaby być megalomania pisarza. Cytowanie samego siebie, cytowanie pochwał swojego pisarstwa, pogardliwy stosunek do każdego, kto nie podziela jego poglądów. Szczególnie rażą skrajne postawy: trącąca sztucznością skromność (Łysiak pisze np., że sam siebie uważa za pisarza "czwartej kategorii") i pretensjonalna autoreklama (wiele stron pisarz poświęca wyjaśnieniom, dlaczego nie zdobywa nagród literackich, nie bywa nominowany do Nagrody Nobla). Dodaje też, że jest uważany za "jednego z najwybitniejszych pisarzy" przez wielu ludzi: "(...) to mówią także inni, od pisarki W. Czapińskiej, publicysty A. Zięby, dziennikarki A. Poppek czy poety S. Listosza, po literaturoznawcę, prof. S. Mikołajczaka (edytora Serii Językoznawczej Poznańskich Studiów Polonistycznych"[8]. Szczególnie sugestywny jest ten nawias, trąci on ponadto aż małostkowością.
W wielu miejscach pozy autora bywają wręcz groteskowe. Pisze on np., że Rafał Ziemkiewicz podobną krytykę przeprowadziłby o wiele lepiej, przy czym bez cienia zdziwienia dodaje, że Ziemkiewicz ceni Balcerowicza. Chciałoby się zadać pytanie: zatem jak można przeprowadzić taką krytykę III RP lepiej, jeżeli nie krytykuje się głównego "winowajcy", najważniejszego człowieka lat 90. w Polsce?
W cieniu powyższych zarzutów kryje się kilka pozytywnych cech "Salonu" Łysiaka. Mimo że w wielu miejscach książkę z trudem się czyta, to w innych bywa wciągającą oraz inspirująca lekturą. Łysiak jak zawsze bez trudu pokazuje, że "dużo wie", cytuje wielu pisarzy, przywołuje wiele wydarzeń, daje mnóstwo nawiązań. Takie obcowanie z erudytą zawsze bywa ciekawe.
Główne tezy książki skłaniają do namysłu, autor zmusza czytelnika do owocnej polemiki, angażuje jego umysł.
Podsumowując, uważam, że książkę - mimo wszystko - warto przeczytać. Jest ona koszmarnie napisana, bywa irytująca i prymitywna, jednak można znaleźć w niej i (żeby użyć określenia Heinego) "Stern in einem Haufen Mist". Ciekawy punkt widzenia, wiele ciekawostek i dygresji - to główne zalety "Salonu". Dla kogoś jeszcze bardziej poznawczo zaangażowanego książka ta może być ciekawym studium psychologicznym.
Książki Łysiaka od kilku lat stają się coraz gorsze (wtórna "Cena"; krzykliwe "Stulecie kłamców", "Salony"), sam pisarz ponoć staje się nieznośny dla właścicieli warszawskiego antykwariatu, do którego lubi zaglądać. Bywa podobno agresywny, histeryczny i zaczepliwy. Dokładnie taki, jak jego "Salon. Rzeczpospolita kłamców".
---
[1] W. Łysiak, "Salon...", wyd. Nobilis, 2004, s. 317.
[2] Ibidem, str. 254.
[3] Ibidem, str. 69.
[4] Ibidem, str. 64.
[5] Ibidem, str. 114.
[6] Ibidem, str. 140.
[7] Ibidem, str. 320.
[8] Ibidem, str. 333.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.