Dodany: 01.08.2013 14:07|Autor: dot59
Oddać siebie, by móc być sobą?
Powtórne czytanie czegoś, co nas zachwycało kilkadziesiąt lat temu, zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko. Bo choć książki pozostają te same, to przecież na ich ponowny odbiór wpływa wszystko, co się przez ten szmat czasu wydarzyło w naszym życiu (było, nie było, nawet najbardziej oczytana licealistka patrzy na świat przez nieco inny pryzmat niż matka dorosłych dzieci) i wokół nas (przesłanie, które w pewnych realiach było aktualne, po ich zmianie może stać się niewyraźne czy nawet całkiem nieczytelne) oraz wszystko, cośmy w międzyczasie przeczytali (zupełnie inaczej ocenia się lektury, gdy ma się już za sobą pewien zestaw dzieł tzw. ponadczasowej wartości).
Ale są książki, które po jednorazowym z nimi spotkaniu „chodzą” za człowiekiem przez całe lata, tym uporczywiej, im trudniej są osiągalne. Nie ma w bibliotece, nie ma u nikogo z bliższych znajomych, w końcu nie pozostaje nic innego, jak szperanie po antykwariatach (cóż za cudowny wynalazek, ta możliwość zakupów online!) i wreszcie wyczekany specjał spoczywa na naszej półeczce. I teraz ta niepewność: a jeśli okaże się, że to jednak nie to, że dzisiaj nie potrafimy zrozumieć, co nam się wtedy podobało?...
Z tej obawy pozwoliłam prawie cały miesiąc leżeć na półce mojemu kolejnemu antykwarycznemu nabytkowi. Ale kiedy już się zdecydowałam po niego sięgnąć, po paru stronach wiedziałam dwie rzeczy: po pierwsze, że pamięć mnie nie zawiodła – mam do czynienia z naprawdę świetną powieścią - a po drugie, że przekaz zawarty w „Tylko sam siebie możesz ofiarować” Magdy Szabó pozostał nadal aktualny, choć przeminął już świat, w którym powstał.
Budapeszt, połowa lat 60. ubiegłego wieku. Trwają przygotowania do weselnej uroczystości Gabi i Miklósa. Matka pana młodego wyraźnie dystansuje się od całej tej ślubnej afery; owszem, zgodziła się na małżeństwo, bo nie zgodzić się nie mogła - wszak syn jest pełnoletni - ale nie zamierza wchodzić w alianse z rodziną przyszłej synowej. A tym bardziej z samą tą nastolatką, która w tak nieprzemyślany i gwałtowny sposób wtargnęła w jej życie. Więc owszem, da pieniądze, weźmie udział w przyjęciu i na tym koniec. Ale czy to tylko niechętne nastawienie pani Huszárowej sprawia, że w dzień wesela nikt się nie weseli, że panuje „cisza, zupełnie jakby w domu była nie narzeczona, lecz śmierć”[1]?
Kiedy zajrzymy w myśli innych weselników – brata Gabi, jej rodziców i babki, Petera Bartosa (sąsiada Gálów, ojca Márty i Gyuriego, z którymi Gabi i Ádám przyjaźnią się od dzieciństwa) – a wreszcie i samej panny młodej, zobaczymy, że brak akceptacji nadopiekuńczej matki dla wymuszonego małżeństwa syna to zaledwie wierzchołek góry lodowej, a prawdziwe problemy kryją się głębiej i sięgają parę dekad wstecz. Co najmniej do chwili, kiedy to „wdowa po Elemérze Németh”[2] postanowiła wziąć w swoje ręce przyszłość córki (a przy okazji i swoją) i wydać ją za niemiłego dziewczynie, lecz majętnego, syna aptekarza. Kalkulacja okazała się zawodna, bo nastał socjalizm i aptekę upaństwowiono, związek Klary i Andrása sprawdził się tylko w aspekcie powołania na świat potomstwa, a dawne uczucia łączące matkę i córkę nigdy już nie zmartwychwstały. Więc - myśli staruszka – czyż to nie sprawiedliwe, że „kara boża jest skomplikowana, dosięga Klárę przez tych, których Klara najbardziej kocha, i to w najboleśniejszy sposób”[3]? Tylko czy aby Klára na pewno kocha Gabi i Ádáma, czy może raczej swoje wyobrażenie siebie jako kobiety, która poświęciła wszystko, by być przykładną żoną i kochającą matką? I czy w ogóle ktokolwiek z dorosłych – Klára, András, Peter, Huszárowa - potrafi kochać swoje dzieci za to, że są, a nie za to, że swoim istnieniem czegoś dowodzą, stanowią za coś zadośćuczynienie, doceniają rodzicielskie (och, znów ten natrętny wyraz!) poświęcenie? A one, właśnie wchodzące w dorosłe życie, czy będą zdolne dać komuś miłość, skoro jedno, co wiedzą, to jak wygląda brak miłości: „dwa łóżka, dwa równoległe prostokąty w głębi pokoju, z identycznymi kołdrami i poduszkami, po obu ich stronach stoją identyczne szafki z lampami, szklankami i zegarkami, a w tych identycznych dekoracjach leży dwoje zupełnie różnych ludzi, patrząc w sufit”[4]? I skoro myślą, że aby zyskać azyl, „gdzie nie będzie ani starych, ani dorosłych, ani złych, ani dobrych wspomnień”[5], gdzie będą mogli być sobą, „kochać tylko to, co zasługuje na miłość, a nie tylko dlatego, że tak trzeba albo wypada”[6], konieczne jest (znów!) poświęcenie jednego z nich?
Tę sztukę można by zagrać w dowolnych dekoracjach – nie ma tu nic do rzeczy ani czas, ani miejsce, liczą się tylko postacie, ich wnętrze, ich przeżycia. Pamiętałam, że to dobra literatura, ale dopiero teraz naprawdę doceniłam technikę, język, umiejętność tworzenia klimatu, stwierdzając, że Magda Szabó – przynajmniej przy tej okazji – w niczym nie ustępuje młodszej o pół wieku mistrzyni rodzinnych dram, Majgull Axelsson. I tylko żal, że nikt nie pomyślał o wznowieniu najlepszych jej powieści ani o ocaleniu tych, które mogłyby przetrwać w bibliotekach.
---
[1] Magda Szabó, „Tylko sam siebie możesz ofiarować”, przeł. Krystyna Pisarska, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1974, s. 106.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 106.
[4] Tamże, s. 118.
[5] Tamże, s. 134.
[6] Tamże, s. 134.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.