Dodany: 10.04.2013 15:07|Autor: norge
Nie ma jednej drogi, która wiedzie do zrozumienia przeszłości
Od czego wywodzi się nazwa Polska? Wiadomo, od plemienia Polan osiadłego od pradawnych czasów na terenach dzisiejszej Wielkopolski. Skąd to wiadomo? No, z podręczników historii. Każdy pamięta kolorowe mapki, gdzie było dokładnie zaznaczone, co i jak. Problem w tym, uważa profesor Przemysław Urbańczyk, że prawdopodobieństwo istnienia wtedy jakichkolwiek plemion - będących stabilnymi organizacjami terytorialnymi - jest bliskie zeru. Metodycznie i rzeczowo dowodzi, że ani żadnych Polan, ani Wiślan, ani innych plemion nie było. Nie dość tego, z analizy zachowanych dokumentów wyciąga wniosek, że nazwę „Polonia” nadano nam w Rzymie (ok. 999–1001 r.), tak określając obszar, którym władali pierwsi Piastowie. Nie jest też oczywiste, jakie były najstarsze granice ich władztwa ani jakie miasto było pierwszą jego stolicą. Najpewniej istniało ich kilka. Dochodzi jeszcze sprawa słynnego zjazdu gnieźnieńskiego w 1000 roku. Owszem, stanowił on wielką nobilitację dla kształtującego się państwa, ale sporo przesłanek wskazuje na to, że cesarz Otto III traktował kraj Bolesława Chrobrego jak zderzak w politycznych kontaktach z Bizancjum.
Zaprezentowana przez autora wizja historii jest – hm, jak by tu powiedzieć – cokolwiek „niepatriotyczna”, ale czy naprawdę musimy sobie poprawiać poczucie własnej wartości twierdzeniami, że oto tu, na naszych rdzennie polskich ziemiach istniał jakiś zestaw prasłowiańskich plemion, jeśli podstaw dla takowej koncepcji brak? W Szwecji, Norwegii czy Danii jakoś nie mają kompleksów. Nie utrzymują na siłę, że już w IX w. istnieli Norwegowie, Duńczycy czy Szwedzi. Ogromna Skandynawia była zamieszkana przez ludzi o podobnej kulturze i języku, i nikt nie poszukuje dla nich plemion czy stolic. A to, że nazwa Polonia przywędrowała z Rzymu? Ruś Kijowska została nazwana przez Bizantyjczyków, Norwegia przez kronikarzy frankońskich – i co, czy ktoś się tym przejmuje?
Zainteresowały mnie kwestie interdyscyplinarności w badaniach nad przeszłością. Coś w tym jest, że historyk, archeolog, historyk sztuki, numizmatyk, etnolog czy językoznawca chadzają swoimi drogami i zazdrośnie strzegą własnych, coraz węższych poletek badawczych. Profesor Urbańczyk, z wykształcenia archeolog-mediewista, podkreśla konieczność współpracy naukowców różnych specjalności, gdyż tylko ona może pozwolić na jakąś szerszą refleksję historiozoficzną, a także na wyrwanie się z zaklętego kręgu powtarzanych hipotez. Przy bliższej analizie okazuje się, że niektóre z nich mają naprawdę słabe podbudowy źródłowe. Skromność dostępnych informacji (jak w przypadku nieszczęsnych plemion) powodowała wypełnianie luk w wiedzy faktograficznej domysłami o różnym poziomie wiarygodności... i kusiła historyków do kreowania eleganckich i zgodnych ze zdrowym rozsądkiem wizji ewolucjonistycznych. Cóż, nie wszystkie okazują się prawdziwe.
Przyzwyczajona do suchego, podręcznikowego przekazu dotyczącego najwcześniejszych dziejów Polski, odkryłam zupełnie inny świat. Uwierzyłam, że da się „przewietrzyć” każdy okres historyczny, nawet tak skostniały, jak ten. Zrobiło na mnie wrażenie, że autor dopuszcza wielość interpretacji, przy niczym się nie upiera, rozważa wszystkie „za i przeciw”, jednocześnie przestrzegając reguł postępowania naukowego. Przy tym zupełnie nie sugeruje się utartymi, przez lata powtarzanymi przez kolejnych historyków schematami, choć bierze je pod uwagę i rozwagę.
Spójność przekazu Urbańczyka, zaskakująca prostota, świeżość i obrazowość jego stylu oraz niezwykła dociekliwość - wszystko to sprawia, że czytałam jego książkę z zachwytem.
Polecam nie tylko wielbicielom historii, choć im przede wszystkim.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.