Dodany: 13.03.2013 13:28|Autor: carmaniola

Czytatnik: dumki-zadumki

3 osoby polecają ten tekst.

Śnić własne marzenia: wietnamska kołysanka


Recenzja pod tym samym tytułem powstała w oparciu o poniższą czytatkę - tylko niewielkie różnice. Czytatki nie usuwam, bo jest pod nią sporo komentarzy.

- - -
Sięgnęłam po powieść, dostałam… no właśnie, co? Okruchy potłuczonych luster. Fragmentaryczne wspomnienia chaotycznie rozrzucone w czasie i splecione z bardzo osobistymi przemyśleniami na temat życia, wojny, pokoju, bliskości, macierzyństwa…

„Opowiadam […] strzępy z mojej przeszłości tak, jakby to były jakieś historyjki, humoreski czy zabawne bajki z dalekich krajów, o egzotycznych krajobrazach, dziwacznych odgłosach, postaciach godnych parodii” [s.152.].

Na ile są to prawdziwe zdarzenia z życia autorki – Kanadyjki wietnamskiego pochodzenia? Nie mam pojęcia. Odnoszę jednak wrażenie, że bliżej tej powieści do autentycznych wspomnień niż literackiej fikcji. Prosty język. Tak prosty, że zwiódł mnie początkowo, bo pomyślałam, że to zapis wydarzeń z życia przeciętnej uciekinierki z ogarniętego wojenną zawieruchą Wietnamu. A jednak te pozornie nieporadne zdania są niezwykle sugestywne a momentami wręcz poetyczne. Czasowy chaos: Wietnam sprzed wojny, w okresie wojny, w czasach pokoju, współczesny; ucieczka na statku; obóz uchodźców w Malezji; Kanada i na dodatek migawki z życia innych ludzi oraz osobiste przemyślenia tworzą może nie spójny i jednolity, ale wyrazisty obraz świata bohaterki.

Już na samym niemal początku natknęłam się na jeden z najpiękniejszych i wzruszających opisów autyzmu:

„Nie krzyczałam ani nie płakałam, kiedy powiedziano mi, że mój syn Henri jest uwięziony we własnym świecie, kiedy oznajmiono mi, że jest jednym z tych dzieci, które nas nie słyszą, które do nas nie mówią, chociaż nie są ani głuche, ani nieme. Jest też jednym z tych dzieci, które trzeba kochać z dala, nie dotykając ich, nie całując, nie uśmiechając się do nich, bo woń naszej skóry, natężenie naszego głosu, muśnięcie naszych włosów, odgłos naszego bijącego serca byłyby gwałtem na ich zmysłach, na każdym po kolei”[s.15.].

Poruszył mnie sposób w jaki autorka opowiada o dzieciach GIs (dziecko ze związku Wietnamki z żołnierzem amerykańskim), które „były ukrytą twarzą wojny”[s.96.]. Po trzydziestu latach od zakończenia działań zbrojnych USA przyznały im obywatelstwo amerykańskie i przywiozły do nowej ojczyzny. Nie wszystkie jednak były w stanie znaleźć w Stanach swój nowy dom. Bezdomna dziewczyna o czarnej skórze i kręconych włosach, którą spotyka bohaterka twierdzi, że jest Wietnamką i szuka sposobu na powrót do domu.

„Gdybym mogła, starłabym te wszystkie ślady brudnych rąk na jej ciele. A przecież byłam w tym samym wieku co ona. Nie, nie mam prawa mówić, że byłyśmy w tym samym wieku. Jej wiek należało mierzyć liczbą gwiazd, które widziała, kiedy jej używano, a nie liczbą lat, miesięcy, dni”[ s. 96.].

I chociaż momentami drażniły mnie pewne oczywistości, to jednak całość zrobiła na mnie duże wrażenie i zmusiła mnie do zmiany, początkowo nawet chyba lekko lekceważącego, nastawienia do pisarki i jej dzieła.
= = =

Ru (Thuy Kim)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2881
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: adas 15.03.2013 13:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja pod tym samym ty... | carmaniola
Ale fajnie! Że ta ksiażka naprawdę jest fajna. Miałem ją w łapach w ksiegarni, ale oglądałem z nieufnością - fajny (komentarz sponsorowany przez literkę f jak fajnie) jest sukces Drzewa Babel w oparciu o Coelho, ich książki zawsze są faj... pięknie wydane, ale literacko bywa różnie. A wygląda, że zaczynają wydawać porządne powieści. "Żona tygrysa" Obrecht o wojnie w Jugosławii jest szokująco dobrze napisana (no dobra, z pewnymi uroczymi uproszczeniami fabularnymi), a "Ru" to jak wnoszę też ważna rzecz.

Adam Krzemiński napisał tekst o tym, by Mo Yana i Liao Yiwu czytać razem.
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikultural​ne/1534725,1,chiny-oczami-literatow.read

Musi rezerwacja tak wolno przeskakiwać?!
Użytkownik: carmaniola 16.03.2013 10:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale fajnie! Że ta ksiażka... | adas
Bardzo dziękuję za link - czytałam już wczoraj, ale mi ucięli w połowie. Znaczy, tego, tekst mi ucięli, bo dla zarejestrowanych. :( Dzisiaj jednak mogę już doczytać do końca. Ciekawa rzecz.

Z tym czytaniem Liao Yiwu przy Mo Yanie jest coś na rzeczy i to nie tylko w odniesieniu do "Zmian". Już w "Obfitych piersiach" pojawia się prowadzący umarłych, dość enigmatycznie jednak przedstawiony i dopiero w połączeniu z wywiadem Liao Yiwu naprawdę wiadomo o co chodzi. Swoją drogą to niesamowita niesamowitość i tylko Chińczycy mogli coś takiego wymyślić. ;-)

A wydawnictwu "Drzewo Babel" faktycznie straszliwe wtopy się przydarzają. Taki "Koniec pieśni" - makabra. Ale za Lieziego i "Szczęście małych rybek" mogę im sporo wybaczyć.

"Ru", chociaż to debiut, wypada naprawdę interesująco. Może moja wysoka ocena wynika nieco z zaskoczenia, ale poza wartością informacyjną w tej poszarpanej powieści coś jednak jest.

Obszar byłej Jugosławii nie jest mi zupełnie obcy i nawet tam bywałam. Ba, nawet wczoraj siedząc w Indiach trafiłam do Jugosławii śladem oralnych eposów. Tytuł "Żona tygrysa" brzmi zabójczo, więc może też sięgnę skoro to jedna z " drzewnych niewpadek".

PS. W uzupełnieniu Mo Yana mogą też być niezłe to: Włóczędzy (Li Yiyun)
Użytkownik: adas 16.03.2013 11:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dziękuję za link -... | carmaniola
Planuję zacząć od Tysiąc lat dobrych modlitw (Li Yiyun), ale najpierw "Prowadzący". Liczę, że na fali nobla wydadzą nie tylko "całego" Mo Yana (pewnie sukcesywnie tak sie stanie), ale i innych pisarzy. Choćby i "reżimowych". W tłumaczeniach z chińskiego!

Na "Szczęście małych rybek" się skuszę.

"Żona tygrysa" - z jednej strony to naprawdę bardzo dobra książka (i jeszcze lepiej wymyślona/napisana), z drugiej czasami można mieć wrażenie obcowania z produktem. Choć nie, to zbyt krzywdzące. Ale jakoś nie potrafię się uwolnić od tego poczucia w przypadku sporej części (najnowszej) prozy angielskojęzycznej (niepotrzebnie czytam biografie z creative writing), a to książka napisana po angielsku przez Serbkę. Wróć - Amerykankę. Ogólnie na plus. Dziewczyna do zapamiętania na przyszłość.

Jak już sie chwalę co to ostatnio czytałem, Psze Pani, to zaskoczyło mnie pozytywnie takie coś:
Umierający Europejczycy: Podróże do sefardyjskich Żydów z Sarajewa, Niemców z Gottschee, Arboreszów, Łużyczan i Aromunów (Gauß Karl-Markus)

Znowu - czuję mały niedosyt, nie miałbym nic przeciwko, by poszczególne opowieści były dwa razy dłuższe, ale jednak w sumie rewelacyjne to pisanie. O krajobrazach, ludziach i historii. Chyba w tej kolejności. I, jak się okazuje, takze o sobie. Jak dobrze, że Czarne sporo jego ksiażek wydało.
Użytkownik: carmaniola 16.03.2013 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Planuję zacząć od Tysiąc ... | adas
Li Yiyun trafia do schowka. Szkoda, że "przesadzona" i angielska, ale co tam - zajrzeć trzeba. Z tymi przekładami bezpośrednio z chińskiego to mamy chyba szansę, bo dobrych tłumaczy - jak widać - nie brakuje. :-) I jeszcze mi się przypomniało (jak mogłam zapomnieć!), że uzupełniająco trzeba koniecznie do Chińczyków dołożyć Terzaniego - sama się właśnie, po przeczytaniu recenzji Dot, ustawiłam w bibliotecznej kolejce po Zakazane wrota (Terzani Tiziano). A wspomnienia z innej jego książki (W Azji (Terzani Tiziano)) także mam fantastyczne, więc na pewno się nie zawiodę.

Pana Gaußa też dopycham piętą do schowka - zacznę chyba od Mieszkańcy Roany odchodzą pogodnie: Wyprawy do Asyryjczyków, Cymbrów i Karaimów (Gauß Karl-Markus). Wydawnictwo "Czarne" w ogóle wydaje rzeczy warte uwagi - teraz zaczytuję się Dziewięć żywotów: Na tropie świętości we współczesnych Indiach (Dalrymple William) i to też świetne (to tu powędrowałam do Jugosławii wraz Milmanem Parry). I jak skończę to może jakąś notkę stworzę, bo chyba muszę sobie zapisać jakieś fragmenty, które pomogą odświeżać pamięć.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.03.2013 15:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Li Yiyun trafia do schowk... | carmaniola
Do Chin dołóż jeszcze Lekcje chińskiego: Dzieci rewolucji kulturalnej i dzisiejsze Chiny (Pomfret John) (recenzją chyba nie będę się kłopotać, bo Marylek napisał taką, że nie trzeba już nic dodawać: Jak Amerykanin pokochał Chiny i co z tego wynikło).
Użytkownik: carmaniola 18.03.2013 10:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Do Chin dołóż jeszcze Lek... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki, Dot. Pewnie westchnęłabym przy tym z rezygnacją, ale na szczęście książka siedzi już w schowku i to chyba dzięki recenzji Marylka. ;-D
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.03.2013 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki, Dot. Pewnie westc... | carmaniola
He, he... jednak nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem recenzji; miałam sobie naskrobać tylko taką maluśką notateczkę na własne potrzeby, ale mi się jakoś rozrosła, więc skoro już była, to i wrzuciłam do poczekalni :-).
Użytkownik: carmaniola 18.03.2013 13:13 napisał(a):
Odpowiedź na: He, he... jednak nie mogł... | dot59Opiekun BiblioNETki
Lecę, pędzę, poczytać. :-)
Użytkownik: adas 26.05.2013 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja pod tym samym ty... | carmaniola
Zasadniczo mógłbym się podpisać pod wszystkim, mógłbym i powinienem, ale jednak problem "literackości" w przypadku tej książki nie daje mi spokoju. To książka bardzo dobra, ważna i trochę... zmarnowana. Już tłumaczę. Wciągnąłem się bardzo szybko, trochę dłużej zajęło mi rozgryzienie misternej konstrukcji rozdziałów, ta prostota jest rzeczywiście złudna (tylko właśnie: konstrukcja to bardziej literacka czy pamięci?) i wsiąkłem w ten prywatno-zbiorowy rodzinny świat.

Były takie chwile, że czułem wielką literaturę na wyciągnięcie ręki, ale jakieś jedno zdanie, bo nawet nie fragment, psuły mi wszystko. Żałowałem, nie mogła Pani Pisarka pomilczeć? Wykreślić? I gdyby przez całe 150 stron udało się kanadyjskiej Wietnamce utrzymać mą czytelniczą koncentrację (taką jak na pierwszej piećdziesiątce) byłoby 5,5 pewnie, jest 4,5, ale się zastanowię.

Bo w sumie to bardzo zgrabne opisanie emigranckiej doli, na dodatek chyba pierwszy znany mi głos z wietnamskiej perspektywy. I nawet jeśli przefiltrowany przez Zachód (w tym wypadku język francuski, a nie angielski czy hiszpański, czy to ma znaczenie? Zastanawiam się przy Haitańczykach, Afrykanach, teraz też), to jednak przenosi nas na ulice Sajgonu, a nawet Hanoi. W sam środek zgiełku, biedy, totalitaryzmu (udało się zachować perspektywę dziecka, a potem gościa; obywa się bez "zdroworozsądkowych" rad - kolejny atut) ale i codzienności. Mocniej niż reportaż. Pisarski, o telewizyjnym nawet nie mówiąc. To naprawdę wyszło, mimo chyba nadmiernie osobistej końcówki.

Mam nadzieję, że coś jeszcze Kim Thúy napisze, a jakieś wydawnictwo odważy się to u nas wydać. Drzewo Babel tym razem ma dużego plusa u mnie, a ksiązka jak zwykle ładnie wydana.
Użytkownik: carmaniola 10.06.2013 09:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Zasadniczo mógłbym się po... | adas
Prawda, że coś w tym jest? Ja też chętnie się przyjrzę kolejnej pozycji tej pani - mam jednak nadzieję, że będzie... mniej autobiograficzna.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: