Recenzja pod tym samym tytułem powstała w oparciu o poniższą czytatkę - tylko niewielkie różnice. Czytatki nie usuwam, bo jest pod nią sporo komentarzy.
- - -
Sięgnęłam po powieść, dostałam… no właśnie, co? Okruchy potłuczonych luster. Fragmentaryczne wspomnienia chaotycznie rozrzucone w czasie i splecione z bardzo osobistymi przemyśleniami na temat życia, wojny, pokoju, bliskości, macierzyństwa…
„Opowiadam […] strzępy z mojej przeszłości tak, jakby to były jakieś historyjki, humoreski czy zabawne bajki z dalekich krajów, o egzotycznych krajobrazach, dziwacznych odgłosach, postaciach godnych parodii” [s.152.].
Na ile są to prawdziwe zdarzenia z życia autorki – Kanadyjki wietnamskiego pochodzenia? Nie mam pojęcia. Odnoszę jednak wrażenie, że bliżej tej powieści do autentycznych wspomnień niż literackiej fikcji. Prosty język. Tak prosty, że zwiódł mnie początkowo, bo pomyślałam, że to zapis wydarzeń z życia przeciętnej uciekinierki z ogarniętego wojenną zawieruchą Wietnamu. A jednak te pozornie nieporadne zdania są niezwykle sugestywne a momentami wręcz poetyczne. Czasowy chaos: Wietnam sprzed wojny, w okresie wojny, w czasach pokoju, współczesny; ucieczka na statku; obóz uchodźców w Malezji; Kanada i na dodatek migawki z życia innych ludzi oraz osobiste przemyślenia tworzą może nie spójny i jednolity, ale wyrazisty obraz świata bohaterki.
Już na samym niemal początku natknęłam się na jeden z najpiękniejszych i wzruszających opisów autyzmu:
„Nie krzyczałam ani nie płakałam, kiedy powiedziano mi, że mój syn Henri jest uwięziony we własnym świecie, kiedy oznajmiono mi, że jest jednym z tych dzieci, które nas nie słyszą, które do nas nie mówią, chociaż nie są ani głuche, ani nieme. Jest też jednym z tych dzieci, które trzeba kochać z dala, nie dotykając ich, nie całując, nie uśmiechając się do nich, bo woń naszej skóry, natężenie naszego głosu, muśnięcie naszych włosów, odgłos naszego bijącego serca byłyby gwałtem na ich zmysłach, na każdym po kolei”[s.15.].
Poruszył mnie sposób w jaki autorka opowiada o dzieciach GIs (dziecko ze związku Wietnamki z żołnierzem amerykańskim), które „były ukrytą twarzą wojny”[s.96.]. Po trzydziestu latach od zakończenia działań zbrojnych USA przyznały im obywatelstwo amerykańskie i przywiozły do nowej ojczyzny. Nie wszystkie jednak były w stanie znaleźć w Stanach swój nowy dom. Bezdomna dziewczyna o czarnej skórze i kręconych włosach, którą spotyka bohaterka twierdzi, że jest Wietnamką i szuka sposobu na powrót do domu.
„Gdybym mogła, starłabym te wszystkie ślady brudnych rąk na jej ciele. A przecież byłam w tym samym wieku co ona. Nie, nie mam prawa mówić, że byłyśmy w tym samym wieku. Jej wiek należało mierzyć liczbą gwiazd, które widziała, kiedy jej używano, a nie liczbą lat, miesięcy, dni”[ s. 96.].
I chociaż momentami drażniły mnie pewne oczywistości, to jednak całość zrobiła na mnie duże wrażenie i zmusiła mnie do zmiany, początkowo nawet chyba lekko lekceważącego, nastawienia do pisarki i jej dzieła.
= = =
Ru (
Thuy Kim)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.