Dodany: 30.09.2007 19:50|Autor: hburdon
Tylko nie róbmy zamieszania, czyli wiwisekcja pewnego narodu
"Siedzę w pubie niedaleko dworca Paddington, ściskając w ręku małą brandy. Jest dopiero wpół do dwunastej rano – trochę za wcześnie na drinka, ale piję po części w nagrodę, a po części dla kurażu. W nagrodę, bo właśnie spędziłam wyczerpujący poranek niby-przypadkiem wpadając na ludzi i licząc, ilu z nich powie »przepraszam«; dla kurażu, bo za chwilę mam wrócić na dworzec i przez kilka godzin popełniać grzech śmiertelny: wpychanie się bez kolejki"[1].
Jacy są Anglicy, jak można zdefiniować angielskość? Na te pytania próbuje w książce "Przejrzeć Anglików" odpowiedzieć Kate Fox, Angielka, socjolog, "pop antropolog", jak sama mówi o sobie. Na podstawie wielu lat obserwacji i trzech lat intensywnych badań terenowych, polegających między innymi na takich aktach niewiarygodnej odwagi i determinacji, jak wpychanie się bez kolejki, stara się określić kulturowe wyznaczniki angielskości.
"Przejrzeć Anglików" to metaksiążka; ultraangielska rzecz o angielskości. Oparta jest na faktach, teoriach sprawdzonych w praktyce – jedną z charakterystycznych cech angielskości jest przecież empiryzm. Inną cechą, jedną z najważniejszych, jest poczucie humoru – książka jest więc bardzo dowcipna. Anglicy są zdaniem Fox skromni (choć w sposób pełen hipokryzji), lubią[2] umniejszać własne osiągnięcia i wypowiadać się o sobie krytycznie – autorka przedstawia więc własny naród w raczej nieprzychylnym świetle. Nie trawią patosu – Fox traktuje więc swoje intensywne badania i ponadczterystustronicową[3] pracę z przymrużeniem oka[4].
Czyta się to świetnie. Fox uchwyciła istotę angielskości z bezlitosną precyzją, zdarła z Anglików wszelkie pozory, w które się tak skrupulatnie odziewają, i ukazała, co kryje się pod spodem. A im głębiej drąży, im bardziej szczegółowo opisuje angielskie zwyczaje i rytuały, tym bardziej wydają się one absurdalne i zabawne. Co parę stron wybuchałam śmiechem, czytając na przykład o szczegółowych zasadach kibicowania na Wimbledonie czy ściśle określonych regułach poniedziałkowego narzekania. Złośliwie odczytywałam mojemu mężowi, Anglikowi fragmenty o tym, jak angielscy mężczyźni udają, że nie plotkują, szczególnie w towarzystwie kobiet (a także z ciekawością wypytywałam go, czy kiedykolwiek dał napiwek barmanowi, a jeśli tak, to w jaki sposób).
"Przejrzeć Anglików" to jednak więcej niż tylko zbiór śmiesznych anegdotek, anegdotki ilustrują bowiem tezy zupełnie poważne i niejednokrotnie nieprzyjemne dla opisywanych[5]. Ciekawe są na przykład spostrzeżenia autorki dotyczące angielskiego systemu klasowego, który daje o sobie znać w każdej dziedzinie życia, choć mało który Anglik przyzna się do świadomego postępowania w zgodzie z klasową etykietą czy też aspirowania do określonej klasy. (Warto wspomnieć, że przynależność do określonej klasy nie ma większego związku z osiąganymi dochodami czy wykonywanym zawodem). Ja również nigdy nie przywiązywałam większej wagi do angielskiej drabiny społecznej, a nieświadoma zasad obowiązujących podczas wspinaczki po niej, nie próbowałam się w żadną klasę wpasować. Tymczasem czytając książkę stwierdziłam, że nie tylko przymierzam do siebie podawane przez Fox przykłady zachowań charakterystycznych dla określonych grup społecznych, ale, co gorsza, cieszę się, kiedy moje zwyczaje okazują się typowe dla klas wyższych, a postanawiam poprawę, jeśli są "pospolite", czyli zdradzające pochodzenie robotnicze[6]. Mówiąc krótko: ze zdumieniem odkryłam, że jestem potworną snobką. Naprawdę nie miałam o tym pojęcia.
Naturalnie Anglicy mają również zalety, z których najważniejsze to chyba poczucie humoru i umiłowanie słów. Dlatego, tłumaczy Fox, naród angielski wydał tak niewielu wielkich muzyków i malarzy, za to ma tak bogatą literaturę.
Nie radziłabym traktować "Przejrzeć Anglików" z takim samym przymrużeniem oka, jakie wydaje się chroniczną dolegliwością autorki – ona jest Angielką, nie może więc własnej pracy traktować poważnie. Jest to w gruncie rzeczy praca naukowa, choć podana na deserowym talerzu. Nie zawadzi, mimo wszystko, odrobina sceptycyzmu. Wydaje mi się, że niektóre obserwacje Fox odnoszą się bardziej do mieszkańców południa Anglii niż do Anglików w ogóle. Pisze ona na przykład o skomplikowanych sposobach, w jakie dojeżdżający do pracy londyńczycy starają się uniknąć kontaktu ze współpasażerami. Moje doświadczenia z północy Anglii są zupełnie odmienne: tutaj ludzie korzystają z każdej sposobności, żeby nawiązać kontakt; podejmują rozmowę czekając na dzieci przed szkołą, czekając na autobus na przystanku, czekając na zmianę świateł na przejściu, a czasem zupełnie nieznane osoby witają mnie standardową formułką "hello, you alright?" tylko dlatego, że mijamy się na ulicy[7]. Niemniej jednak znakomitą większość obserwacji Fox mogę potwierdzić na podstawie moich własnych spostrzeżeń poczynionych podczas ładnych paru lat pobytu w Anglii.
"Przejrzeć Anglików" to naprawdę wyjątkowa lektura, wnikliwa i przenikliwa, ale nieodmiennie ironiczna i zabawna. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy planują krótszy lub dłuższy pobyt na Wyspach; ale też lektura gorąco polecana tym, którzy się tutaj nie wybierają.
______
[1] Kate Fox, "Watching the English. The Hidden Rules of English Behaviour", Hodder 2004, str. 1. Tłum. moje.
[2] Lubią – słowo użyte nieprzypadkowo; wręcz lubują się w samokrytyce. W kraju tym panuje nie "one-upsmanship", czyli prześciganie się w tym, kto najlepszy, tylko "one-downsmanship": prześciganie się w tym, kto najgorszy.
[3] W wydaniu angielskim. Polskie liczy stron ponad sześćset.
[4] Często zastanawiałam się, ile metażartów autorka zaplanowała, a ile wymknęło jej się po prostu dlatego, że nie potrafiła swojej angielskości stłumić. Na przykład omawiając angielską skłonność do umniejszania własnej wartości, pisze o sobie: "Mam szczęście – wielu ludzi nie wie, kto to »antropolog«, a ci, którzy wiedzą, zazwyczaj uważają antropologię za najniższą formę naukowego życia, więc niewielkie jest ryzyko, że mówiąc o swojej pracy zostanę posądzona o przechwalanie się. Jednak na wypadek, gdyby ktoś jednak podejrzewał, że jestem w jakiś nieuchwytny sposób inteligentna (lub chcę za takową uchodzić), zawsze szybko wyjaśniam nieznającym tego terminu, że jest to tylko »eleganckie określenie na wścibianie nosa w nieswoje sprawy«, a akademikom, że i tak zajmuję się »tylko pop antropologią«, nie tą porządną, nieustraszoną antropologią lepiankową" (op. cit., str. 69). Najwyraźniej jednak przyznanie się do faktu, że jej skromność jest wyłącznie angielsko-hipokrytyczna, w jakiś sposób tę skromność przekreśliło; już parę zdań później autorka czuje się w obowiązku dodać, że w jej przypadku owa samokrytyka jest "niestety prawdziwa" (ibid., str. 70).
[5] Choć w księgarni Amazon.co.uk książka ma ocenę cztery i pół gwiazdki na pięć, to wiele recenzji jest nieprzychylnych; w wielu z tych przychylnych natomiast znaleźć można sugestię: "Jeżeli książka ci się nie podobała, to może dlatego, że jest tak prawdziwa!". Nie wiem, co powodowało krytykantami, coś jednak musiało ich mocno poruszyć, zazwyczaj bowiem wśród amazonowych recenzji przeważają głosy pozytywne.
[6] Nie dosłyszawszy, co powiedział rozmówca, mówię "sorry", nie "pardon" – to dobrze, to świadczy o przynależności do wyższej klasy średniej. Na toaletę powinnam mówić nie "toilet", a "loo" bądź "lavatory". Na szczęście serwetek nie nazywam pospolicie "serviette", tylko "napkin", nie przyzwyczaiłam się też do nazywania lunchu "dinner"; szkoda tylko, że słowa "dinner" używam na wieczorny posiłek, choć wyższe klasy używają słowa "supper". Testu na pokój zawierający kanapę nie jestem w stanie do siebie zastosować, bo Fox nie definiuje przynależności klasowej terminu, do którego się przyzwyczaiłam: "front room" – zapewne jest to jakiś pospolity "północyzm" (regionalizmy są chyba z definicji pospolite). Ze zdumieniem stwierdzam, że pospolite jest określanie deseru mianem "dessert" – dobrze chociaż, że nie mówię "sweet" albo "afters", lepsze byłoby jednak słówko "pudding". No i zdecydowanie muszę wyrzucić podstawki pod kubki; nadmierna obawa o meble jest taka pospolita!
[7] W pierwszych miesiącach po przyjeździe do Anglii wprawiało mnie to w istną panikę. Widziałam tylko dwa możliwe wytłumaczenia takiego postępowania: albo pomylili mnie z kimś innym, albo mają niecne zamiary. Teraz zaś wracając do Polski nie mogę się nadziwić, kiedy na mój odruchowy już uśmiech rodacy odpowiadają grobową, podejrzliwą miną. Prowadzone przez bohaterów Jeżycjady badania ESD w Anglii uzyskałyby zupełnie inne wyniki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.