Przedstawiam KONKURS nr 47 pt.
„SĄDY, PROCESY, WYROKI, czyli SPRAWIEDLIWOŚCI NIECH STANIE SIĘ ZADOŚĆ, który przygotował
Joy.
Jest to konkurs rezerwowy, przygotowany na wszelki wypadek.
Osoba, która miała ten termin, nie przysłała konkursu i kilka godzin temu napisała, że komputer odmówił jej współpracy.
Dziękuję Ci Joy, że masz teraz czas i możesz ten swój konkurs rezerwowy poprowadzić.
...................................................................................
"SĄDY, PROCESY, WYROKI, czyli SPRAWIEDLIWOŚCI NIECH STANIE SIĘ ZADOŚĆ"
Serdecznie wszystkich witam!
Mam przyjemność poprowadzić następny 47 już konkurs BiblioNETki.
Przygotowałem dla Was 25 fragmentów. Z góry zaznaczam, że nie wszystkie czytałem i co za tym idzie, takowe dusiołki nie są przeze mnie ocenione.
W kwestii regulaminowej:
jest tylko jeden paragraf, który
zakazuje wypowiadania się za kogoś, czyli X nie może podpowiadać Y, czy Y czytał fragment przypuśćmy 11. Może natomiast mówić za siebie, czytałam/em, ale pod karą grzywny nie może powiedzieć w jakim stopniu mu się dany dusiołek podobał.
Punktacja typowa; można zdobyć 50 punktów, za każdy fragment 2 (autor + tytuł).
Strzałów można oddawać dużo, aczkolwiek jeśli trafi się w autora, do zużycia pozostają wówczas tylko dwa naboje.
Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]
Termin: do dnia 26 września do godz. 22.00
Bezwzględnie wymagam podania w tytule swojego stałego nicka.
Przewodniczącego Sądu proszę nie obrażać, bo może się to skończyć jakąś „karą porządkową”, można natomiast próbować wnosić protesty, ale takowy będziemy rozstrzygać w „moim gabinecie”.
Tak więc,
"proszę wstać, sąd idzie".
Życzę miłej i przyjemnej zabawy.
Krzysiek vel Joy
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE do protokółu :-)
1.
Można czasem uwierzyć w sprawiedliwość ludzką, tracąc równocześnie wiarę w sprawiedliwość wyroków boskich. Cóż, nie można mieć wszystkiego, jak się o tym miał przekonać K. P. w dniu, w którym przyszło mu stanąć przed sądem powiatowym. Ubrał się P. jak do ślubu, bo przed sędzią stanąć to jak przed księdzem: i ten, i ten w czarnej sukience, i ten, i ten w twoje sumienie zagląda, przysięgi się domagając. O swoje sumienie był spokojny: jego był kot - i z jego ręki padł jako ofiara K2. perfidii. Bał się tylko, czy sołtys F. wyjątkowo tym razem nie weźmie strony PSL-u, do którego należał K2, choćby tylko dla ukarania P., który mu odmówił swego czasu wstąpienia do PPR-u. A jeszcze kiedy doniesiono sołtysowi, że K. nazwał swego psa "Stalin" - czuł, że przedstawiciel władzy poprze jego wroga. Szykował się do sądu, jak kiedyś na chrzciny P.: koszulę białą mu Marynia wykrochmaliła, założył też kamasze, choć widać Emil Schubert, który je zostawił w szafie, miał o numer mniejszą nogę. Kiedy prawdziwy gospodarz wyrusza w drogę, myśli o tym, co zastanie po powrocie: czy W. wymłóci cepem pszeniczkę do końca, czy kabanom do koryta zada, czy babcia Leonia nie zapomni napoić rumiankiem P., który poprzedniego dnia wyjadł "Stalinowi" z miski dobrze już śmierdzące kawałki kury. W. zaprzęgał klaczkę do wozu po jednej stronie płotu, a po drugiej J. rozczesywała grzywę ogiera.
- Uważaj, bo raz-dwa zyza dostaniesz - syknął K., widząc, że J. przyciąga oczy chłopca niczym magnes opiłki.
- Ty nie dziwacz, tylko za robotę łap sia! Młócenia do czorta! Siedząc obok Maryni na wozie już cmoknął na kobyłę, kiedy podbiegła babcia Leonia z kobiałką w ręku. Wyciągnęła z niej porowkowany granat zaczepny i wcisnęła w garść zdumionego syna.
- Mamo, taż ja na sąd jadę...
2.
Co do mnie, zostanę rozstrzelany za torturowanie i zabójstwo. Trybunał prowadził proces sprawiedliwie; od początku przyznałem się do winy. Jutro, kiedy więzienny zegar wybije dziewiątą, wejdę w śmierć; to naturalne, że myślę o moich przodkach, skoro jestem tak blisko ich cieni, skoro w jakiś sposób jestem z nimi.
Podczas procesu (który na szczęście trwał krótko) nie zabierałem głosu; usprawiedliwianie się, wówczas, utrudniłoby wydanie wyroku i mogłoby być poczytane za tchórzostwo. Teraz sprawy uległy zmianie; w noc, która poprzedza wykonanie wyroku, mogę mówić bez obawy. Nie zależy mi na tym, żeby mi wybaczono, gdyż nie ma we mnie winy, lecz chcę, żeby mnie zrozumiano. Ci, którzy będą umieli mnie słuchać, zrozumieją historię Niemiec i przyszłą historię świata. Wiem, że takie przypadki jak mój, teraz wyjątkowe i zadziwiające, staną się bardzo niedługo trywialne. Jutro umrę, ale jestem symbolem pokoleń przyszłości.
3.
Przejmował go chłód. Przez cały dzień nic nie jadł. Przypomniał sobie inną wędrówkę
nocną, na wielkiej płaszczyźnie w okolicach D., przed ośmiu laty; zdawało mu się, że to było wczoraj.
Gdzieś na dalekiej dzwonnicy wybiła godzina.
Zapytał chłopca:
– Która to już?
– Siódma, panie, o ósmej będziemy w A. Zostało tylko trzy mile.
W tej chwili po raz pierwszy zdał sobie sprawę – i zdziwił się, że już wcześniej o tym nie pomyślał – że może daremnie się trudzi, że nie wie nawet, o której godzinie miał się rozpocząć proces, że należało przynajmniej spytać się o to, że puszczać się w drogę, nie wiedząc, czy jest po co – to dziwactwo. I zaczął rachować w myśli: zazwyczaj posiedzenia sądów przysięgłych rozpoczynają się o dziewiątej rano; ta sprawa nie mogła trwać długo; kradzież jabłek osądzą prędko; dalej tylko sprawa tożsamości osoby; cztery lub pięć zeznań, krótkie przemówienia adwokatów; przyjedzie, kiedy będzie już po wszystkim.
4.
Oskarżonemu, który zachowywał milczenie, dano sposobność złożenia zeznań, ale odmówił. Wszystko przedstawiało się różowo, wszystko przebiegało według prawideł gry. I oto w ostatnim momencie, powodowany jakimś poronionym odruchem buntu przeciwko losowi, porucznik C. wystąpił nagle z zaciekłym przemówieniem, w którym uznawał winę oskarżonego i odwoływał się do łaski sądu na tej zasadzie, że wszyscy żołnierze są pijakami. W sali sądowej zaległa pełna zdumienia cisza. Oskarżony byłby go chętnie zastrzelił. Jednakże sąd godnie stanął na wysokości zadania. Z całą należytą powagą kazał zapisać do protokołu niezwykły wniosek, tak jakby był on czymś zupełnie właściwym, po czym udał się na zwykłą, trzydziestosekundową naradę i jak gdyby nigdy nic ogłosił wyrok skazujący oskarżonego na trzy miesiące ciężkich robót plus wstrzymanie dwóch trzecich żołdu na taki sam okres. Oskarżony byłby chętnie ucałował sędziów.
5.
Tymczasem oprowadzono ich po mieście, pokazano budynki publiczne wznoszące się pod chmury, stopnie ozdobione tysiącznymi kolumnami, fontanny z czystej wody, fontanny z wody różanej, ze słodkich likierów, które płynęły ustawicznie po wielkich placach wyłożonych jakimś drogim kamieniem, wydającym zapach podobny do woni goździków i cynamonu. X zapragnął widzieć gmachy sądowe, pałac sprawiedliwości; powiedziano mu, że nic podobnego nie istnieje i że w tym kraju nie znają procesów. Spytał, czy istnieją więzienia; powiedziano mu że nie.
6.
Wyrok jednak zapadł łagodniejszy, niż można się było spodziewać przy tego rodzaju przestępstwie, być może, dlatego właśnie, że oskarżony nie tylko nie próbował się usprawiedliwiać, ale nawet zdradzał skłonność do jeszcze mocniejszego oskarżenia siebie. Wszystkie dziwne i szczególne okoliczności sprawy były wzięte pod uwagę. Chorobliwy stan oskarżonego i jego nędza przed popełnieniem przestępstwa nie ulegały najmniejszej wątpliwości. To, że nie skorzystał z rzeczy zrabowanych, tłumaczono częściowo wyrzutami sumienia, częściowo zaś nienormalnym stanem umysłu w czasie dokonania przestępstwa. Okoliczności towarzyszące morderstwu L. posłużyły nawet jako dowód potwierdzający to ostatnie twierdzenie: człowiek dokonuje podwójnego zabójstwa, a jednocześnie zapomina, że drzwi stoją otworem! Wreszcie dobrowolne przyznanie się do winy w chwili, kiedy sprawa niezwykle się zagmatwała wskutek fałszywego samooskarżenia się upadłego na duchu fanatyka (Mikołaja), a przeciwko właściwemu sprawcy nie było nie tylko dowodów, lecz nawet podejrzeń (P. dotrzymał słowa w zupełności) — wszystko to ostatecznie przyczyniło się do złagodzenia losu oskarżonego.
7.
- Panie sędzio - odezwał się P. - Teraz ja pana pozwolę sobie o coś spytać...
- Proszę bardzo.
- Powiedzmy, że w najbliższym czasie zdarzy się panu przewodniczyć rozprawie...
- Myśli pan o rozprawie sądowej?
-Tak.
- Wątpię, czy wrócę do sądownictwa.
- Pan? Dlaczego?
- Nie wiem jeszcze zresztą - odparł tamten wymijająco. - Ale powiedzmy, że wrócę.
Czuł, że nie zwlekając powinien się odwrócić w stronę P. Uczynił to.
- Więc co wtedy?
- Odbywa się proces jeden z wielu. Toczą się teraz podobne.
Oskarżony, powiedzmy jakiś X, załamał się w obozie i aby siebie ocalić, pozwalał się używać Niemcom do haniebnych czynów w stosunku do swoich współtowarzyszy. Jeden z wypadków, o których pan wspomniał.
- Zgadza się.
- Jaki wydałby pan wyrok? Niezależnie od istniejących przepisów.
Pan osobiście, według swego własnego poczucia sprawiedliwości.
Uniewinniłby pan tego człowieka, czy skazał go? K. przygotowany był na podobne pytanie.
- Skazałbym - odparł spokojnie i bez wahania. !
- I nie miałby pan żadnych wątpliwości?
- Żadnych.
8.
Szedł i myślał. Czy będą go sądzić? Czy naprawdę ktoś może być tak okrutny? Sądzić człowieka po tylu latach! Ach, ta zmiana sądu! Nic dobrego z tego nie wyniknie!
No cóż, przy całym szacunku dla Najwyższej Instancji, nie pozostaje mu nic innego, jak bronić się. Tak! Będzie się bronić!
Oto co powie: nie ja osądzałem! Nie ja prowadziłem śledztwa! Ja tylko informowałem o swoich podejrzeniach. Jeżeli we wspólnej ubikacji znajduję strzęp gazety z podartym zdjęciem Wodza, to moim obowiązkiem jest zanieść ten strzęp, gdzie trzeba, i zasygnalizować niebezpieczeństwo. A śledztwo powinno sprawdzić i wyjaśnić sytuację. Może to przypadek, może coś innego. Śledztwo musi ustalić prawdę! A ja spełniam tylko podstawowy obywatelski obowiązek.
I powie jeszcze jedno: przez wszystkie te lata najważniejszym zadaniem było uzdrowienie społeczeństwa. Uzdrowienie moralne! A tego nie da się zrobić bez czystki. Jak oczyścić społeczeństwo nie brudząc sobie rąk? Muszą być tacy, którzy nie brzydzą się szufli i miotły.
Im więcej gromadził argumentów, tym bardziej podniecał się własną odwagą.
Już on wygarnie, co myśli! Zapragnął nawet, żeby sąd pośpieszył się z wezwaniem, żeby jak najszybciej stanąć przed sędziami i wykrzyczeć im prosto w twarz:
- Nie tylko ja to robiłem! Dlaczego sądzicie akurat mnie? A kto tego nie robił ? Kto mógłby utrzymać się na stanowisku, gdyby nie pomagał ? ! …
9.
Minęła stary budynek sądu już wcześniej, w drodze z lotniska, teraz odnalazła go bez trudu.
Władze Tennessee nie chciały kusić losu. Zdecydowane były trzymać X w absolutnie bezpiecznym miejscu, a za takie w żadnym wypadku nie można było uznać miejskiego więzienia.
Właściwym rozwiązaniem okazał się dawny budynek sądu i więzienia, okazały neogotycki gmach zbudowany z granitu w czasach, gdy łatwo było jeszcze o siłę roboczą. Obecnie, pieczołowicie odrestaurowany, mieścił władze tego zamożnego i zapatrzonego w swoją historię miasta.
Tego dnia przypominał średniowieczną, oblężoną przez policję twierdzę.
10.
Jest w naszym świecie coś, co sprawia, że ludzie głupieją... Nie potrafiliby w takich chwilach być sprawiedliwi, nawet gdyby się o to starali. W naszych sądach, kiedy na jednej szali jest słowo czarnego, a na drugiej słowo białego, wygrywa zawsze biały. To paskudne, ale taka jest prawda życia.
– To nie jest słuszne – powiedział J. niewzruszony. Potem opuścił pięść na kolano. – Nie można skazać człowieka na podstawie takich dowodów... nie można.
– Ty byś nie mógł, ale oni mogli i to zrobili. Im będziesz starszy, tym więcej będziesz widział rzeczy tego rodzaju. Jedyne miejsce, gdzie człowiek powinien być traktowany sprawiedliwie, jakiego by nie był koloru tęczy, to sala sądowa, cóż, kiedy ludzie jakoś potrafią przynosić swoje uprzedzenia prosto do loży przysięgłych. Będziesz starszy i zobaczysz, jak biali oszukują czarnych... W każdym dniu swego życia będziesz to widział, ale coś ci powiem i nie zapominaj o tym... Każdy biały, który oszukuje czarnego, kimkolwiek jest... choćby był bardzo bogaty, choćby pochodził... ze świetnej rodziny... każdy taki biały to hołota.
11.
W latach sześćdziesiątych wytoczono w Niemczech proces jednemu z lekarzy SS, który na rampie w Oświęcimiu dokonywał selekcji dowożonych Żydów. Adwokat żądał uniewinnienia: jego klient ratował przecież codziennie życie setek ludzi zdolnych do pracy, których dzięki niemu nie posłano od razu do komór gazowych. Tak,
Żydzi ci powinni wręcz posadzić mu drzewko w Yad Vashem... Czy jestem mściwy? - Sprawiedliwy sędzia, którego bym sobie życzył, powinien skazać tego adwokata na dożywotnie więzienie, w jednej celi z oskarżonym.
12.
Sprawa nie była prosta. T. uważnie wysłuchał obu stron. Chodziło o domniemaną kradzież bydła, komplikowaną dodatkowo przez cebulowo wielowarstwowe prawo D. I o to własne chodzi, pomyślał. Nikt już nie dojdzie, kto jest właścicielem tego nieszczęsnego wołu. Takie rzeczy muszą załatwiać królowie. Pomyślmy... Pięć lat temu on sprzedał wołu jemu, ale okazało się...
Przyjrzał się obu zmartwionym rolnikom. Obaj przyciskali do piersi wystrzępione słomkowe kapelusze, obaj mieli na twarzach ten sam martwy wyraz prostych ludzi, którzy szukając rozstrzygnięcia swego drobnego konfliktu, trafili na marmurową posadzkę wielkiej sali i stanęli przed swoim bogiem spoczywającym na tronie. T. nie miał wątpliwości, że każdy z nich chętnie zrezygnowałby ze swych praw do zwierzęcia, byleby tylko znaleźć się jak najdalej stąd.
To już stary wół, myślał. Pora, żeby go zarżnąć. Nawet jeśli należy do niego, to przez tyle lat pasł się na ziemi sąsiada. Po połowie dla każdego, tak będzie w porządku. Zapamiętają ten wyrok.
13.
- Ach, myśli pan o tym procesie? Zaręczam panu, wszystko było dęte. Wrogów siać nie trzeba... Dęte. No i sąd musiał mnie uniewinnić. Miałem niezbite dowody w ręku.
Uważnie przyglądał się D., a że ten milczał, K. zaniepokoił się.
- Sądzi pan, że ten proces może nam teraz przeszkodzić w uzyskaniu dostaw?
- Pomóc nie pomoże.
- Ale da się zrobić? Co? W razie czego przecie są dokumenty, mam je w ręku, w razie jakichś zastrzeżeń mogę powtórnie udowodnić...
Mówił jeszcze długo, rozwodząc się nad szczegółami i cytując fragmenty swojej obrony w sądzie.
14.
— A kiedy czytała pani akta prokuratora?
— Co najmniej dwadzieścia lat temu.
— I w owym czasie widywała pani P.?
— W owym czasie i nieco później. Na wyścigach bywał przez kilka lat, a rozumie
pan chyba, że nie poświęciłam kilku lat na tę jedną lekturę.
— Widywała go pani tylko na wyścigach?
— Raz go widziałam w sądzie. Ale wciąż jeszcze nie kojarzyłam gęby z nazwiskiem.
Podinspektor B. odrobinę jakby rozszerzył uprzejmy uśmiech. Najwidoczniej
spodobała mu się moja wizyta w sądzie.
— Przypomina pani sobie, co to była za sprawa?
— Owszem, pamiętam. Idiotyczna pyskówka, która stanowiła, albo miała stanowić,
przykrywkę dla jakichś rozgrywek partyjnych, wszystko tam było uchylane i omijane,
sensu nie miało za grosz, przynajmniej na oko, a o co chodziło naprawdę, nigdy nie potrafiłam zrozumieć.
— Ale pamięta pani może, kiedy to było? Ewentualnie nazwiska stron?
15.
Pisarz pracował, aż pióro skrzypiało, pociągał cygara, puszczał dym na B., który przypatrywał się pisaniu, zacierał chude, piegowate ręce i raz w raz odwracał wynędzniałą, okroszczoną twarz na F.; zęby przednie miał przyłamane, usta sine i wielkie czarne wąsy.
Napisał skargę, wziął za nią rubla, wziął na marki drugiego i ugodził się na trzy za stawanie w sądzie, jak sprawa przyjdzie na stół.
B. się na wszystko zgodził skwapliwie, choć mu ta pieniędzy było żal, bo miarkował, że dwór mu wszystko zapłaci, i z nawiązką.
- Sprawiedliwość musi być na świecie, to sprawa wygrana! - rzekł na odchodnym.
- Nie wygramy w gminnym, to pójdziemy do zjazdu, zjazd nie poradzi, pójdziemy do okręgowego, do izby sądowej - a nie darujemy.
- Zaśbym tam darował swoje! - zawołał z zawziętością B.
16.
Punktualnie o dziesiątej trzydzieści z tylnych drzwi niemal biegiem wypadł woźny i zawołał:
— Proszę wstać, sąd idzie!
Trzysta osób poderwało się na nogi. F. H. zajął miejsce za stołem sędziowskim i rzekł gromkim głosem:
— Proszę siadać.
Jak na sędziego był stosunkowo młody, miał dopiero pięćdziesiąt lat. Pochodził z szeregów demokratów i został wyznaczony przez gubernatora na wakujące stanowisko, a w następnych wyborach mieszkańcy okręgu obdarzyli go swoim zaufaniem. Kiedyś prowadził własną kancelarię adwokacką, więc teraz według plotek uchodził za zwolennika strony powodowej. Mijało się to jednak z prawdą. Można było nawet przypuszczać, że owe plotki rozsiewali prawnicy obrony. W rzeczywistości H. prowadził przedtem mało znaczącą firmę prawną, która nie odniosła żadnych znaczących sukcesów na salach sądowych. Ciężko pracował, lecz jego prawdziwą pasją była polityka i tylko umiejętnościom politycznym zawdzięczał swoją obecną pozycję. W wyznaczeniu na stanowisko sędziego okręgowego pomogło mu też trochę szczęścia, w każdym razie zarabiał obecnie osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, czego zapewne nigdy by się nie dorobił, nadal prowadząc praktykę adwokacką.
17.
Jakubowi serce zamarło. Natychmiast popędził do sądu, przeskakując po pięć stopni wbiegł na trzecie piętro, złożył zeznania, które go obciążały, przeraził się, bo kary śmierci jeszcze nie zniesiono, przystojna sędzina w malinowej garsonce skazała go na trzykrotne odśpiewanie hymnu narodowego, a gdy natychmiast hymn odśpiewał, oskarżyła go jeszcze o sporządzenie plakatu reklamowego firmy Benneton, na którym ksiądz całował się z zakonnicą.
Więc żadnej nadziei na prezydenckie ułaskawienie!
Jakub
zalewał się łzami. Nie można go było ukoić. Na sali sądowej, która wypełniła się po brzegi barwnym tłumem, ktoś krzyczał: - Więcej seksu i wolności, ale bez Solidarności! Prezydent Stanów Zjednoczonych, który ukazał się na balkonie dla gości specjalnych, wołając: — Peace! Freedom!, zaprosił wszystkich na „pokaz produktów cukierniczych o przedłużonym okresie trwałości", ale gdy chudy Arab w turbanie rzucił na niego fatwę, zachwycona publiczność zaczęła bić brawo. Burza oklasków!
18.
- Pan się zachowuje gorzej niż dziecko. Czego pan chce? Czy myśli pan, że pan szybciej wygra swój ciężki, przeklęty proces dyskutując z nami, strażnikami o legitymacji i nakazie aresztowania? Jesteśmy tylko skromnymi funkcjonariuszami nie znającymi się na dokumentach, mamy tyle z pańską sprawą wspólnego, że musimy przez dziesięć godzin dziennie pilnować pana i za to nam płacą. Oto wszystko, czym jesteśmy, tyle jednak potrafimy zrozumieć, że wysokie władze, którym służymy, informują się, nim zarządzą aresztowanie, bardzo dokładnie o powodach uwięzienia i o osobie uwięzionego. Nie może w tym zajść żadna pomyłka. Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, nie szuka winy wśród ludności, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo. Gdzie więc może tu zajść jakaś pomyłka?
19.
Sędzia wertował raporty Pogotowia i milicji, przygryzał wargi dłuższy czas w bezsilnej trosce, wreszcie zarządził odroczenie rozprawy z błahego powodu. Sala opróżniła się powoli wśród wesołego pohukiwania zadowolonych z takiego obrotu sprawy stron, po czym ten sam sędzia ogłosił nową rozprawę o usiłowanie zabójstwa w wyniku kłótni pomiędzy dwoma osobnikami z Targówka o obrzękłych, nalanych twarzach. Wokół Marty i K. pojawiło się naraz mnóstwo mężczyzn i kobiet o identycznie obrzękłych i nalanych twarzach, co wskazywało na to, że sprawa ma posmak deliryczny. Rozpoczął się korowód świadków, wygłaszających rozlewne, niegramatyczne tyrady, zaprawione prostacką, ordynarną grzecznością. — Kolega świadek — mówiła jedna z obrzękłych twarzy — chciałby mnie z miejsca zgasić, panie sędzio, ale ja się troknąłem i wiem, że… — Marta obserwowała ze współczuciem szczupłą, wrażliwą twarz sędziego, na której przenikliwa surowość wobec tych pomyj życia walczyła z głębokim niesmakiem. „W sądzie — myślała Marta — widać dokładnie, na czym polega więź społeczna. Tu właśnie widać najlepiej, jak nieodzowną koniecznością jest, aby ludzie, mający wypisany na twarzy ład wewnętrzny i posłuszeństwo normom społecznego współżycia, jak ten oto sędzia, aby tacy ludzie naginali do poszanowania prawa i sądzili ludzi, na których twarzach wypisane są złe namiętności, rozgardiasz moralny, pogarda dla dobra, brudne instynkty i zwykła głupota”.
20.
Było to chwilowe zwycięstwo. Rano poprowadzili tatę pod bagnetami przed naprędce zwołany sąd, składający się z oficerów. Trwał cztery godziny. Jeden oficer za napaść z bronią w ręku na przełożonego zaproponował karę śmierci przez rozstrzelanie. Drugi – dziesięć lat ciężkich robót.
Tato na swoją obronę twierdzi, że nie spał, bo w przeciwnym razie nie mógłby zrobić: „Mam cię!”. I zademonstrował im to „Mam cię!”, wzbudzając wesołość sądu, który zaraz śmiał się po raz drugi, po tym jak tato naśladował Benza skradającego się w kalesonach. Benz jako główny powód podał, że tego psa ostrzegł wrzask małpy. Wniosek trzeciego oficera brzmi: Uniewinnić, przecież ten żołnierz jest właściwie oficerem. Nie możemy szargać jego honoru. I tak oto uratowało tatę potwierdzenie domicylu, w którym ma wpis: pomocnik ekonoma. Sąd nakazał mu za karę pranie bielizny przez pięć dni, a po jej upływie został mianowany magazynierem pułkowym i awansowany przez tych, którzy nienawidzili Benza.
21.
Oskarżyciel stracił nieco pewność siebie. Na chwilę stanął na czubkach palców, po
czym znowu obrócił się na pięcie do ławy przysięgłych.
— A więc, panno T., spodziewa się pani, że dwunastu inteligentnych ludzi
uwierzy w to, chociaż dwóch świadków nie żyje, a jedyny żyjący to kolorowy, który pracuje u pani i był z panią tego dnia, gdy uprowadziła pani R. B. z jej szczęśliwego domu, i który jest znany jako bezwartościowy kłamliwy czarnuch? Prosi pani tych ludzi, by uwierzyli jej na słowo, tylko dlatego, że pani tak mówi?
Chociaż I. była zdenerwowana, oskarżyciel nie powinien był tak znieważać X.
— Zgadza się, ty zidiociały, nadęty, czerwonodupy skurwysynu.
Cała sala eksplodowała, a sędzia na próżno walił młotkiem.
Tym razem jęknął X. Błagał ją, by nie zeznawała na rozprawie, ale I. była zdecydowana dać mu alibi na tę noc. Wiedziała, że jest jego ostatnią deską ratunku. Biała kobieta miała o wiele większe szansę na wywinięcie się, zwłaszcza jeżeli jego alibi zależało od zeznań innego Murzyna. Nie zamierzała pozwolić, by X poszedł do więzienia — nawet gdyby miało od tego zależeć jej życie. A mogło.
Rozprawa rozwijała się niepomyślnie dla I. i kiedy ostatniego dnia niespodziewany
świadek wkroczył na salę, zrozumiała, że gorzej już być nie może. Sunął przez salę
pobożniejszy i bardziej świątobliwy niż kiedykolwiek... jej stary zaprzysiężony wróg,
człowiek, którego męczyła przez tyle lat.
22.
Przygotowałeś wszystko?
D. cofnął się w cień.
- Tak, ojcze.
- Pisz więc. My, T. T.… nie, bez tytułów, nie pisz tytułów, to już niepotrzebne. Napisz po prostu, że z dniem dzisiejszym… którego dzisiaj mamy?
- Szesnastego września, ojcze.
- Że z dniem szesnastego września, roku…
- Tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego ósmego.
- Roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego ósmego Święta Inkwizycja zostaje rozwiązana. Znosimy Świętą Inkwizycję i przekreślamy ją, a tym samym odwołujemy wszystkie nasze nieprawości i zbrodnie, jakie w jej imieniu uczyniliśmy, ofiarom naszych działań przywracając wszystkie prawa i godności, z pomordowanych zdejmując infamię. Procesy nasze i wyroki tracą swoją moc, jako fałszywe, podkreśl to, bo to jest szczególnie ważne. Więzienia będą otwarte i ludziom niesłusznie pozbawionym wolności musi być ona niezwłocznie przywrócona.
D. upadł przed czcigodnym ojcem na kolana.
- Ojcze mój! - zawołał zdławionym głosem - błagam cię na wszystko, jesteś chory…
T. zdawał się nie widzieć go, patrzył przed siebie.
- Spokój, mój synu. Pojmuję, że musisz zdawać sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności, jaka będzie odtąd na tobie spoczywać, ale nie możesz się od niej uchylić.
23.
„… Kiedy jeszcze byłem chłopcem, przeczytałem sprawozdanie z przebiegu sławnego procesu o morderstwo. Olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie potęga słowa obrońcy. Po raz pierwszy pomyślałem o rozwijaniu talentów w tej właśnie dziedzinie… Poświęciłem też wiele uwagi sylwetce oskarżonego. To był głupiec. Nieprawdopodobny, niewiarygodny dureń. Nawet talenty krasomówcze jego adwokata nie miały szansy go uratować… Czułem instynktowną pogardę dla tego zbrodniarza… I wtedy właśnie przyszło mi do głowy, że poziom przestępców w ogóle jest niebywale niski. Świat przestępczy składa się z nieudaczników, drobnych rzezimieszków, ludzi wykolejonych… Dziwne, że ludzie o bardzo wysokiej inteligencji prawie nigdy nie wykorzystują wielkich szans, jakie daje zbrodnia… Bawiła mnie ta myśl, pasjonowała… Co za wspaniałe pole do popisu, jakie nieograniczone możliwości! Od samej myśli o tym doznawałem zawrotu głowy…”
„…Zacząłem czytać podstawowe dzieła o przestępcach i przestępczości. Wszystkie potwierdzały moją początkową opinię. Do świata przestępczego ciągnęli degeneraci, ludzie wykoślawieni, chorzy, niemal nigdy o szerokich horyzontach myślowych. Ci nie obierali takiej drogi. Zacząłem się poważnie zastanawiać. Powiedzmy, że moje najskrytsze ambicje się zrealizują i zostanę adwokatem, a następnie w zawodzie tym odniosę prawdziwy sukces? Że wstąpię na arenę polityki? Że zostanę premierem Wielkiej Brytanii?
24.
- Ten stary człowiek, którego widziałeś wczoraj wieczorem... - zaczął w końcu - to niemiecki Żyd. Był w obozie koncentracyjnym.
Miller przypomniał sobie głowę trupa na noszach. Czy w ten sposób kończyli życie? Przecież to absurd. Tego człowieka musieli oswobodzić alianci osiemnaście lat temu i dożył sędziwego wieku. Miller nie mógł zapomnieć tej twarzy. Nigdy przedtem nie widział kogoś, kto był w obozie - przynajmniej nie wiedział o tym. A już na pewno nie spotkał żadnego ze zbrodniarzy z SS, tego był pewien. Musiałby to jakoś zauważyć.
Pomyślał o rozgłosie, jaki otaczał proces Eichmanna, który odbył się w Jerozolimie przed dwoma laty. Gazety rozpisywały się na ten temat przez wiele tygodni. Pomyślał o twarzy w szklanej klatce i przypomniał sobie wrażenie, jakie wówczas na nim wywarła - była to przeciętna twarz, jakże przeciętna. Czytając sprawozdania z procesu, po raz pierwszy pojął, na jakiej zasadzie działała SS i dlaczego wielu zbrodniarzom się upiekło. Ale wszystko to dotyczyło spraw w Polsce, Związku Radzieckim, na Węgrzech, w Czechosłowacji, spraw, które zdarzyły się dawno temu i daleko stąd. I w żaden sposób nie łączyły się z jego osobą.
Myślami wrócił do rzeczywistości i słowa Brandta wprawiły go w zakłopotanie.
- No i co? - zapytał detektywa.
W odpowiedzi Brandt wyciągnął z teczki opakowaną w brązowy papier paczkę i przesunął ją w jego stronę.
- Ten staruszek zostawił dziennik. W rzeczywistości nie był wcale taki stary. Miał pięćdziesiąt sześć lat. Jak się wydaje, notatki robił w obozie i chował je w onucach. Po wojnie wszystko przepisał. I tak powstał ten pamiętnik.
25.
A.
Cokolwiek byś mi mówił, czas trwonisz daremnie;
Nic powziętych zamiarów nie odmieni we mnie.
Zbyt jawne wiek nasz daje zepsucia przykłady,
Bym dłużej mógł przebywać wśród ludzkiej gromady.
Jak to! po mojej stronie wszystko razem stawa:
I cnota, i uczciwość, i honor, i prawa,
Ze sprawa moja słuszna, jeden głos dokoła,
Ufny w to, żadną troską nie zachmurzam czoła,
I oto, rzecz się dzieje straszna, niegodziwa:
Ja mam za sobą słuszność, on proces wygrywa!
Łajdak, którego wszystkim dobrze znane sprawki.
Wychodzi jak najczystszy sprzed sądowej ławki!
Nad uczciwością jawny tryumf święci zdrada!
I niszcząc mnie, on jeszcze mnie winnym powiada!
Przez obłudnych grymasów świątobliwą maskę,
Przed prawem wobec sędziów umiał znaleźć łaskę,
I sądowym wyrokiem uświęcić swą zbrodnię!
Lecz nie dość mu, że w sprawie skrzywdził mnie niegodnie,
Puszcza jeszcze w świat książkę, bezecną bez miary,
Której samo czytanie jest już godnym kary,
Książkę, za którą warto łeb mu ściąć toporem,
I mnie chytry bezczelnik czyni jej autorem!
Zaś O., rad, że zemsty sposobność się darzy,
Wtóruje mu skwapliwie w tej niecnej potwarzy!
On, co o swym honorze rozprawia tak śmiało,
Względem którego szczerość mą przewiną całą;
Który, choć widział, że to przyjmuję niechętnie,
Me zdanie o swych wierszach wymusił natrętnie;
Że zaś ja, otwartością kierując się zawdy,
Nie chciałem fałszem krzywdzić ni jego, ni prawdy,
Wraz z tym łotrem złośliwie czerni mnie językiem,
I staje się najsroższym moim przeciwnikiem!
Wiecznym gniew w jego sercu ku sobie rozpalił,
Żem naówczas sonetu jego nie pochwalił!
Więc w ten sposób się kończą tych panków zabawy!
Więc do takich uczynków przywodzi chęć sławy!
Więc tyle znaczy u nich cnota, sprawiedliwość,
Tak cenią dobrą wiarę, honor i poczciwość!
Zbyt długom tę ohydę cierpiał do tej pory:
Czas uchodzić choć z życiem z tej zbójeckiej nory;
Skoro ludzie ze sobą żyją wilków kształtem,
Nic mnie w sąsiedztwie waszym nie wstrzyma, nic gwałtem.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu