Dodany: 16.02.2012 19:14|Autor: Atopos
Valar morghulis
Moskwa, czasy współczesne. Skromny tłumacz otrzymuje do przekładu unikatowy manuskrypt – kronikę konkwistadora z XV wieku. Zaczyna tłumaczyć – i odtąd, drogi czytelniku, przepadłeś dla świata na 400 stron!
Bardzo dobra powieść, a to głównie dla dwóch istotnych walorów: znakomicie poprowadzonej fabuły, trzymającej w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, zaskakującej od początku do końca, a także świetnego stylu, a szczególnie - pięknie archaizowanych fragmentów kroniki konkwistadora (w czym niemała zasługa tłumacza); no i te tytuły rozdziałów!
Walorem jest też sposób przedstawienia głównego bohatera, choć percepcja jego postaci z pewnością będzie się różnić w zależności od czytającego. Dla starszych czytelników, wychowanych na książkach (w tym na literaturze rosyjskiej), a nie na telewizji czy poprzez komputer, bohater Glukhovsky'ego jest kimś bardzo bliskim, z kim można się identyfikować. Zubożały inteligent (a kiedyś to określenie więcej znaczyło, niż dziś), samotnik kochający i gromadzący książki, tak bardzo podobny do nas w swoich zachowaniach i emocjach, typowy bohater specyficznej rosyjskiej fantastyki lat 60. i 70... Opisy Moskwy przywodzące na myśl Bułhakowa, ale także Zafóna – dawna biblioteka dziecięca niczym Cmentarzysko Zapomnianych Książek w Barcelonie i tak jak tam – książka wybierająca sobie czytelnika „na śmierć i życie”...
To wszystko sprawia, że starszy czytelnik „Czasu zmierzchu” znajduje od pierwszych stron bliskie sercu klimaty. Do tego filozoficzne dygresje autora dotyczące dzisiejszych problemów społeczno-ekologiczno-światopoglądowych, a także rozczulające opisy domu babci, ceremoniału parzenia kawy zmielonej w ręcznym młynku, zapachu starych książek... A w tym wszystkim perełki humoru w złośliwych opisach funkcjonariuszy GUSW czy drobnych starciach z codziennością gamoniowatego czasami bohatera, takiego, jak my sami...
Uwiedziony tymi obrazami czytelnik ufnie i bezpiecznie zagłębia się z rozkoszą w lekturę. Tymczasem autor w miarę rozwoju akcji porzuca konwencję rosyjskiej s.f., strasząc czytelnika obrazami rodem z horroru. Fabuła rozwija się nieprzewidywalnie i oto pod koniec książki jesteśmy już w klimatach Dicka, a jeśli porównać z obrazami filmowymi – to „Matrixa” i „Incepcji”, a więc stajemy wobec odwiecznych dylematów realności świata i fikcji, platońskiej jaskini i cienia.
Osobiście znacznie bardziej wolę klimaty z początku książki, dlatego poczułam się nieco rozczarowana.
Ale to nie koniec niespodzianek, jakie zgotował autor czytelnikom. W finiszu powieści stajemy w obliczu eschatologicznego rozważania o śmierci i przemijaniu, przy czym zmiany konwencji są nadzwyczaj płynne, a końcówka fabuły niczym wąż Uroboros zamyka krąg życia i śmierci, pętlę czasu (szczególnie w scenie z lustrem!). Wielowątkowość powieści kojarzy się z Bułhakowem, bogactwo wyobraźni i biegłość warsztatowa przywodzi na myśl Dukaja, w sumie – świetna książka! Mimo to gdzieś tam, cichutko, popiskuje pretensja do autora: przecież początek zapowiadał coś innego! Przecież, tak jak dla opisywanych bohaterów, książka ma być schronieniem w wymyślonych, magicznych światach, ucieczką przed „zimną i obcą rzeczywistością”* - a tymczasem autor kazał nam się na ostatnich stronach zmierzyć bez złudzeń z tym, co w owym świecie najtrudniejsze...
---
* Dmitry Glukhovsky, „Czas zmierzchu” , przeł. Paweł Podmiotko, wyd. Insignis, 2011, str. 380.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.