Jak Misiak się zaproustował
Nie będę pisał recenzji "W stronę Swanna" Marcela Prousta, ponieważ Krzysztof zrobił to już niejako za mnie. Niemniej bardzo chętnie się z Wami podzielę swoją drogą do mojego "zaproustowania".
Do skosztowania słynnego Marcela przymierzałem się od dawna. Niemniej różne miałem opory - nie chciałem, żeby mnie "W poszukiwaniu straconego czasu" pokonało, tak jak w przypadku większości sięgających. No, nie ukrywajmy - jest to raczej literatura dla wybranych. Ale o tym za chwilę.
W końcu krok milowy - zakupiłem sobie pierwszy tom cyklu. Poszedł zaraz na półkę "książki do przeczytania" i tak sobie tam stał i stał dobre pół roku. Co prawda czasem - jak to często robię z książkami - otwierałem dzieło niniejsze na chybił-trafił i czytałem sobie troszkę - ot tak, żeby się zorientować w stylu. I o ile język mnie po prostu urzekał, o tyle podwajał moje obawy w kwestii pokonania. Tymczasem Czajka i Krzysztof nie ustawali w swoich zachętach. Również krytyczna recenzja Mazalovej potęgowała moją chętkę.
No i w końcu - czemu nie - zacznę. Równocześnie z "Trędowatą" (czy to nie profanacja?). Niemniej efekt był taki, że Mniszkównę odłożyłem na inne czasy, a przy Prouście już zostałem.
Co sprawiało mi trudność, to wcale nie rozmiar, o nie. Rzecz w tym, że takie tomy pochłaniam w góra tydzień. Dlatego powolność z jaką musiałem się oddawać lekturze Prousta działała nieco demobilizująco. Nie ma co - Autor wymaga wiele od czytelnika - skupienia, uwagi, wytrwałości, niemal absolutnego oddania. Na pewno nie jest to dzieło, które można czytać pomiędzy robieniem obiadu, a wywieszaniem prania. Fakt, czasem trzeba czytać te zdania nawet parokrotnie, aby dogłębnie je rozgryźć. Jednak wszystkie wysiłki są tego warte.
Swoją drogą piękne jest to wydanie Prószyńskiego. Twarda lakierowana okładka, no i impresjonistyczny obraz Moneta "Maki". Bo i taki rozedrgany jak ten obraz jest ów świat, do którego zaprasza nas Proust.
Wielbiciele dialogów, akcji, na pewno nie powinni sięgać po Prousta, bo tego tam po prostu nie znajdą, a jeśli już to w ilościach szczątkowych.
Za to język... Czytając miałem wrażenia dosyć gastronomiczne. Jakbym kosztował najwykwintniejszego wina i czuł jak ów trunek powoli wlewa mi się do przełyku i tak dalej i dalej.., to samo z kostką czekolady czy jakimś wyjątkowo dobrym herbatnikiem. Proust jest niezwykle szczegółowy. Może dlatego można poczuć smak zjadanej przez bohatera magdalenki lub sięgnąć nieco głębiej - w emocje, w uczucia bohaterów.
Moim zdaniem na największą uwagę zasługuje część druga tomu: "Miłość Swanna". Dawno nie czytałem tak przekonującego i tak wnikliwego stadium miłości, emocji związanych z jej narodzinami, przeżywaniem. Pomyśleć, że psychologia dopiero się w zasadzie rozwijała, a Autor ujmował tak trafnie przeżycia bohatera. Niejednokrotnie w stanach emocjonalnych Swanna odnajdywałem swoje własne. No i ta cudowna scena w powozie: "poprawianie katlei", ach...
Czytanie Prousta pomimo pewnego wysiłku, jaki musimy włożyć w tą czynność jest w pewnym sensie niesamowicie odprężające. To jest jak statyczny strumyk, w którym człowiek się coraz głębiej zanurza, odczuwając niezwykłą rozkosz.
Już wiem, że z Proustem spędzę na pewno wiele wspaniałych godzin. I na pewno nie będzie to czas stracony.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.