Myślałem, że nie będę umiał napisać o tej książce. Cóż nadal tak twierdzę, ale po prostu muszę to z siebie wyrzucić, podzielić się. Przystępując do lektury
Kwietniowa czarownica (
Axelsson Majgull)
(dziękuję, Diano, za pożyczkę) przypuszczałem, że nie będzie to łatwa przeprawa. Że będę ją musiał prawdopodobnie odchorować czytelniczo, że potem trzeba będzie przeczytać coś nieskomplikowanego, z lukrowanym happyendem. I choć od pierwszych stron ta proza ogromnie bolała, nie mogłem się oderwać. Tak, są książki, które sprawiają mi wręcz fizyczny ból. Tak było z niektórymi powieściami Ewy Ostrowskiej ("Śniła się sowa", "Gra ze śmiercią w tle", "Między nami niebotyczne góry"), ze "Zmarzliną" Białkowskiego, z "Grypa szaleje w Naprawie" Kurka, z "Germinalem" Zoli... i właśnie z Axelsson. "Dom Augusty" oraz "Lód i woda, woda i lód" mnie zachwyciły i przybiły zarazem. Podobnie jest z "Kwietniową czarownicą".
O czym jest ta książka? O kobietach. A może ogólniej o ludziach. O tym jak przez lata potrafi nakręcać się nienawiść, jak pod płaszczem normalności kryją się dramaty, tragedie, choroby, niespełnienia. Christina, Margareta, Birgitta, trzy przybrane siostry wychowane u zastępczej matki to wraki ludzkie. Ta pierwsza ma klasę, piękny dom, kochającego męża, dzieci, dobrą pracę. Ta druga zrobiła karierę naukową. Ta trzecia osiągnęła dno. O nie, przepraszam. Wszystkie są na dnie w tym rzecz. W tych poukładanych (w przypadku Margarety i Christiny) życiorysach jest tyle zadr, w tych ułożonych codziennościach kryje się tyle dramatyzmu. Mówi się, że każdy ma swojego trupa w szafie. Te kobiety mają ich nadmiar. Te trupy rozpychają ich szafy, przebrane w fatałaszki zwyczajnej codzienności. Margareta. Christina. Birgitta. Wszystkie z patologicznych, sadystycznych matek (choć jedna jest w ogóle nieznana, porzuciła po prostu swoje dziecko w pralni). Żadna nie potrafi stworzyć prawdziwego związku. Nie potrafi utrzymać trwałych więzi międzyludzkich. Każda z nich jest tak poraniona, że wątpliwe, aby zniosła jeszcze jeden cios więcej.
Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Te tragedie ich życiorysów bardzo rzadko otwarcie dochodzą do głosu. Częściej czają się gdzieś między wierszami - w pojedynczych myślach, w mimowolnych gestach, w tyglu emocji, w natrętnie powracających wspomnieniach. Axelsson dokonuje rzeczy straszliwej i genialnej jednocześnie - bohaterki zostają poddane prawdziwej wiwisekcji. Nie ma w nich krztyny literackości. Są tak autentyczne jak my sami. Jakby siedziały obok i przeżywały swoje historie. Poczucie odrzucenia, bycia niechcianymi, nigdy do końca nie zaspokojoną potrzebę miłości. A wszystko dzieje się w tak codziennych dekoracjach! Męczenie się na kacu. Zdejmowanie drogiej apaszki. Wściekanie się na zepsuty samochód. Rozdrapywanie ran przeszłości w najmniej spodziewanych momentach. Jak to się skończy? Do czego to zmierza?
A główna intryga? Pomysłowa. Genialna wręcz. Nie zdradzę. Sięgnijcie sami.
Wiedziałem na co się piszę. Wiedziałem, że będę to przeżywał. Że zacznę kolejną książkę, ale ta mnie nie opuści. Że skończę czytać, a losy tych kobiet będą nadal tkwić we mnie, wciąż będę je rozgryzał na nowo i przeżywał, tak jak one cierpiały przez swoje niezagojone rany, które zadało im życie. Ba, mniej więcej przewidziałem w czym rzecz i jak to wszystko się skończy. Ale to nic nie zmieniło. Ta książka mnie po prostu rozbiła wewnętrznie. Okrucieństwo płynące z tych kartek - ukryte gdzieś w codzienności, niby nic wielkiego - dobiło zupełnie. Nie wiem, jak ta kobieta to robi i co w życiu przeszła. Jest niesamowita. Dla mnie to absolutny szczyt pisarski. Absolutny Olimp.
Czytajcie Axelsson. Bo warto.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.